wtorek, 30 kwietnia 2013

Uriage Hyseac - krem regenerujący do skóry tłustej i podrażnionej

Marka Uriage interesowała mnie od dawna. Mam zaufanie do kosmetyków opartych na wodzie termalnej, mam wrażenie, że mi służą, do tego Uriage zbiera naprawdę dobre recenzje. Będąc w Polsce natrafiłam na korzystną promocję w SuperPharm i kupiłam dwa kremy z serii Hyseac - przeznaczonej do cery mieszanej, tłustej i trądzikowej. Zakupiłam filtr SPF30, który aktualnie używam, oraz recenzowany dzisiaj:

Uriage Hyseac - krem regenerujący do skóry tłustej i podrażnionej





Od producenta
- krem regeneruje skórę podrażnioną terapią przeciwtrądzikową, np. retinoidami;
- koi i nawilża skórę;
- lekki;
- niekomedogenny

Szczegóły techniczne
Krem jest dość gęsty, o białym kolorze. Zapach dość chemiczny, ale niezbyt intensywny, po aplikacji niewyczuwalny.


Moja opinia

Używam tego kremu już od ponad półtora miesiąca, więc uznałam, że mogę się już na jego temat wypowiedzieć. Stosuję go w charakterze kremu na noc - nie zawiera filtra, do tego ma to być krem regenerujący, a więc w sam raz na noc.

Krem jest dość gęsty, ale daje się łatwo rozprowadzić. Wchłania się dość szybko, w pierwszej chwili można odczuć delikatny film, ale potem to uczucie znika. Zapach nie najlepszy, ale po aplikacji już go nie czuję, więc nie narzekam.



Co z działaniem? Powiem tak - na moje potrzeby jest jak najbardziej ok. Nawilża w wystarczającym stopniu, nie pozostawia tłustej warstwy, nic mi w nim nie przeszkadza.
Trzeba jednak podkreślić, że moja skóra, choć faktycznie mieszana z tłustą strefą T i skłonnością do wysypów (na szczęście nie jest to typowy trądzik, raczej pojedyncze problemy od czasu do czasu) i skłonnością do zapychania, to nie stosuję żadnej terapii kwasami czy retinoidami.
Moja twarz ma lekko przesuszone partie w okolicach policzków, ale nie jest to na pewno taki problem, do którego adresowany jest ten krem. 
Sądzę, że osoby które faktycznie szukają głębszej regeneracji i pomocy mogą być zawiedzione. Np. gdy zdarzyło mi się kilka razy, że moja cera była lekko podrażniona czy bardziej przesuszona (np w trakcie długiej podróży samolotem czy po całym dniu na wietrze), krem niewiele mi pomógł.
Jeśli szukacie po prostu kremu nawilżającego odpowiedniego dla cery mieszanej i tłustej - to powinien Wam przypaść do gustu.
Rzeczywiście nie zapycha, nie trzeba się tego obawiać. Myślę, że nadawałby się też na dzień pod makijaż, choć wtedy potrzebny byłby jeszcze krem z filtrem. 

Podsumowując
Polecam dla posiadaczek cery tłustej i mieszanej które szukają czegoś nawilżającego a jednocześnie lekkiego i niezapychającego ALE nie oczekują przy tym cudów. Przyzwoity krem, ale nie dla osób z naprawdę podrażnioną czy przesuszoną cerą.

Cena
W promocji około 42zł, cena regularna - około 55-56zł

Dostępność
Apteki, SuperPharm



sobota, 27 kwietnia 2013

ulubieńcy i towarzysze przygody ;)


Ostatni ulubieńcy pojawili się już jakiś czas temu, pojawiło się tez kilka nowości, a więc pora na aktualizację. 

Ulubieńcy kwietniowi są dla mnie szczególni, ponieważ są to kosmetyki, które towarzyszą mi w trakcie mojej azjatyckiej przygody i pozwalają czuć się dobrze i pewnie w tych nowych warunkach. 

Dodam, że w przeciwieństwie do ostatnich kilku miesięcy w Europie, gdzie pracowałam i uczyłam się w większości w domu tutaj jestem dość zabiegana, mam sporo pracy, do tego mnóstwo obowiązków towarzyskich - Chińczycy uwielbiają zapraszać na kolację czy obiad w restauracji, takie wypady są dużo tańsze niż w Europie a przy tym restauracje, jedzenie i obsługa są na dużo lepszym poziomie. Trudno się dziwić, że nikt nie ma ochoty gotować dla gości w domu czy zapraszać na herbatę, zazwyczaj spotkanie znajomego kończy się tym, że wyciąga nas do swojej ulubionej restauracji. Do tego dochodzi mnóstwo rzeczy do załatwienia, zwiedzanie, zakupy...Prawie codziennie muszę więc wyglądać w miarę reprezentacyjnie i rzadko zdarza mi się dzień bez makijażu czy bez mycia włosów.
I kto mi w tym ostatnio pomaga?

Oto i bohaterowie dzisiejszego postu:




1. Givenchy Ange ou Demon Le Secret EDP (pierwsza z prawej) - woda perfumowana, o której marzyłam od kilku lat. Nie jestem osobą, która musi używać perfum codziennie. Do tej pory miałam kilka flakoników wód toaletowych, które kiedyś od kogoś dostała, ale używałam rzadko. Ten zapach jednak urzekł mnie jak żaden inny i miałam na niego ochotę już od kilku lat -  w końcu kupiłam w strefie bezcłowej na lotnisku. Piękny zapach, dokładnie taki, jak nazwa - mamy dziewczęcą, niewinną słodycz żurawiny, dalej zmysłowy, ale wciąż świeży jaśmin i zieloną herbatę, do tego odrobina piżma. Całość - świeża, lekko słodka, zmysłowa, z nutką tajemnicy. Bardzo elegancki. Nadaje się na dzień jak i na wieczór. Cudo!

2. Khadi Maseczka ziołowa Neem
Pisałam już o moim małym zamówieniu z Khadi tutaj. Nie piewszy ogień testowania poszła maseczka zawierająca Neem, której zadaniem jest dogłębne oczyszczanie i odświeżanie cery.
Jest to moja pierwsza maseczka w formie glinki, którą trzeba rozrabiać z wodą. Świetnie oczyszcza, rozjaśnia cerę, buza jest świeża, pory zwężone. Efekt utrzymuje się dłużej :)




Rituals
Honey Touch - rich & nourishing body cream

Kupiłam skuszona pięknym zapachem i opakowaniem. I nie zawiodłam się! Kosmetyk ma nie tylko unikalny, przepiękny i utrzymujący się na ciele zapach, ale też dobrze nawilża, szybko wchłania i jest dość treściwy. Konsystencja i aplikacja to sama przyjemność :) Warty tych 15 Euro, na pewno bardziej, niż masła TBS.Cudownie relaksuje i odpręża, lubię stosować wieczorem.



Vichy 48 h Anti Perspirant Treatment

Niezawodny w każdej sytuacji. Jest to antyperspirant, który pozwala mi przetrwać w świeżości cały długi dzień wypełniony dwoma rozmowami kwalifikacyjnymi, dość oficjalnym spotkaniem w restauaracji, zakupami i jeszcze spacerem na koniec.
Daje mi poczucie pewności, takiej 100%, do tego wystarcza na pół roku, czasem nawet więcej. To już moje trzecie opakowanie i nie zamierzam go zmieniać.




Lancome Teint Miracle

Znalazłam chyba swój podkład idealny! Dotąd męczyłam się z drogeryjnymi, które robiły ze mnie różową świnkę, bladego trupa albo były za ciemne i w efekcie często po prostu zadowalałam się korektorem i odrobiną pudru....Podkład jednak jest kobiecie do życia potrzebny i z okazji wyjazdu i kilku szykujących się nam okazji postanowiłam zainwestować w coś porządnego. Padło na Teint Miracle (dzięki Ci, Basiu z kanału call me blondie!) i jestem zachwycona. Idealny odcień, trwałość, bardzo naturalne wykończenie, lekkie rozświetlenie, doskonale zakrywa zaczerwienienia, wyrównuje koloryt cery. Nie ma mocnego krycia, ale jakimś cudem mam po użyciu idealny kolor cery, bye bye, czerwone policzki!



Baikal Herbals
Szampon objętość i siła

Polubiłam od pierwszego użycia :) Przyjemny, lekko kwiatowy, świeży zapach, lekko różowy kolor...Dobrze oczyszcza bez napuszania czy przesuszania włosów. Jak przy większości szamponów naturalny, tak i tutaj koniecznie jest podwójne umycie włosów, ale mi to nie przeszkadza. Nie powoduje u mnie swędzenia, za co duży plus, ale chyba jednak TBS Rainforest Shine jest delikatniejszy, ten zawiera MLS, niby dużo delikatniejszą odmianę SLS, ale minimalnie przesusza mi skórę głowy. Swędzenia jednak nie ma, więc lubię!






Treacle Moon
One Ginger Morning

Ten pan umila mi prysznice od kilku dni :) Jest to nowość, która pojawiła się w DM-ach chyba w marcu.
Wyglądem bardzo podobny do serii "I love...raspberry" i innych.
Lubię za ciekawy i rzadko spotykany w żelach imbirowy zapach, bardzo świeży i przyjemny. Jest naprawdę intensywny, pobudza, odświeża...Gdy pierwszy raz brałam prysznic, mąż przyszedł do łazienki pytając, co tak pachnie...Zapach można było wyczuć przez zamknięte drzwi! Utrzymuje się też trochę na skórze, nie przesusza...Same plusy :) Jest tez wersja kokosowa i malinowa, chyba sobie nie odmówię w przyszłości ;)






My Beauty Diary sheet mask
Black Pearl

W Watson's (coś w rodzaju azjatyckiego Rossmanna) spotkałam szafę pełną przeróżnych masek MBD! Chciałam zamawiać je przez internet, a tu taka miła niespodzianka...problem w tym, że teraz mam ochotę wypróbować je wszystkie :P
Wersja Black Pearl jest cudowna - relaksuje, odpręża, a po zabiegu skóra jest rozjaśniona, gładziutka, nawilżona...A efekt utrzymuje się przez kilka dni. Kocham! :)


Dwie ukochane szminki:
Essence All about cupcake - wszyscy  o niej mówili, musiałam spróbować. Jest świetna - nadaje ustom taki świeży, naturalny kolor, pasuje praktycznie zawsze i do wszystkiego. Nie wysusza ust
Maybelline Hydrate Extreme w kolorze Flamant Rose Flamingo - delikatny, ale żywy kolor, ładnie ożywia twarz, ale nie jest zbyt rażąca. Również nie wysusza ust.
Ostatnio mam straszną fazę na malowanie ust, makijaż oczu to u mnie teraz zazwyczaj kredka i tusz.


Tak prezentują się moi ulubieńcy, nie wspomniałam o kilku kosmetykach, o który już pisałam i które są ze mną od dawna, czyli micel Pharmaceris T oraz żel do mycia twarzy Sanoflore.

Lubicie coś z tego? :)



wtorek, 23 kwietnia 2013

Yankee Candle - kolejne recenzje

Przyszedł czas na recenzję wosków, które stopiłam w ostatnim czasie. Obecnie będąc w Chinach nie mam ani wosków, ani kominka, więc taki post będzie w sam raz na powspominanie ;)





Beach Flowers

Bardzo delikatny, kwiatowy zapach z nutką świeżości (czyżby morze? :)). Bardzo przyjemny, subtelny zapach, jeden z bardziej udanych z kwiatowej kolekcji Yankee. Do tego wwielbiam zdjęcie na opakowaniu :)


Pink Lady Slipper

Tutaj mamy do czynienia z zapachem również kwiatowym, ale nieco słodkim i cięższym niż Beach Flowers, z delikatną pudrową nutą. Spodobał się, ale nie pozostawił niezapomnianych wspomnień ;)



Lemon Lavender

Lawenda jest dla mnie dość nijakim zapachem - ani lubię, ani mi nie przeszkadza. W kombinacji z soczystą cytryną powstał jednak naprawdę ciekawy zapach - intensywny cytrynowo-lawendowy aromat, który dobrze czuć w każdym zakątku mieszkania. Niepowtarzalny, nie spotkałam się z tego typu zapachem. Chętnie do niego wrócę.



Paradise Spice

Zdecydowanie udana nowość. Pachnie intensywnie, korzennie (mamy anyżek i coś jeszcze), w tle czuć słodycz bananów i odrobinę innych owoców, może pomarańczy? Intensywny, słodko-korzenny zapach który rozwija się w miarę palenia.



Black Coconut

To również udana nowość, ale jednak odrobinę mnie rozczarowała. Yankee nie ma w ofercie zbyt wielu kokosowych aromatów (wśród wosków chyba wcale), więc dużo od niego oczekiwałam. Rzeczywiście mamy kokos, całkiem przyjemny, bo nie za słodki, nie mdlący...Ale po chwili na pierwszy plan wysuwa się wanilia i robi się tak jakoś...słodko i nijako. Nawet trochę ciężko. W opakowaniu pachnie chyba lepiej. 
Nie mogę powiedzieć, że zapach mi się nie spodobał, ale na pewno nie spełnił moich oczekiwań, nie zamierzam też do niego wracać.

Co sądzicie o tych woskach? Próbowałyście któryś z tych zapachów?

Ja chwilowo mam odwyk od Yankee, ale jak wrócę, to już na oku mam kilka nowości (m.in. Honey Blossom), mam nadzieję, że będą dostępne w formie wosków :)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Lirene - żel do mycia twarzy peelingująco-wygładzający

Dzisiaj przedstawiam pewnie dobrze wam znany zdzierak (tak, tak, zdziera porządnie, niech Was nazwa nie zmyli :)) z Lirene.

Lirene - żel do mycia twarzy peelingująco-wygładzający


Dawno temu kupiłam go po raz pierwszy szukając właśnie żelu peelingującego - czegoś delikatnie zdzierającego co mogłabym stosować np. co drugi dzień. Okazało się jednak, że to peeling jak się patrzy i tak też go potem stosowałam. 
Po zużyciu zapomniałam o nim na dość długo, ale pojawiające się od jakiegoś czasu recenzje przypomniały mi o tym właśnie peelingu, który kiedyś okazał się naprawdę dobry. Kupiłam ponownie i nie żałuję :)


Obietnice producenta

Producent obiecuje dokładne oczyszczenie i odświeżenie skóry. Z tym się zgodzę, sądzę jednak, że opisanie kosmetyku jako żelu peelingującego do codziennego stosowania, jest raczej nietrafione. Zawiera wyciąg z soku z cytryny, witaminy A i E.

Szczegóły techniczne

Żel ma bardzo przyjemny, perfumowy zapach. Mnie w żaden sposób nie drażni, bardzo mi się spodobał. Nie przepadam za mocnym zapachem w kremach i tonikach, ale jeśli chodzi o produkty do mycia twarzy - czemu nie. 
Produkt to przezroczysty żel o lekko fioletowym zabarwieniu. Dość gęsty, nie przelewa się przez palce, nie jest też galaretowaty, lubię taką konsystencję.
Zatopione są w nim fioletowe perełki, wydaje się, że nie ma ich zbyt wiele, ale w rzeczywistości za zdzieranie odpowiedzialne są przezroczyste drobinki, a wiec bez obaw ;)



 Moja opinia

Bardzo polubiłam się z tym kosmetykiem. Nie sprawdził się jako żel peelingujący, ale został moim ulubionym peelingiem do twarzy. Już po pierwszym użyciu poczułam, że żel zdziera całkiem przyzwoicie, na pewno nie nadaje się do codziennego użytku. Pozostawia skórę czystą i odświeżoną, przyjemnie pachnie. Nie podrażnia, nie pozostawia też tłustej czy klejącej się warstwy. Bardzo łatwo go rozprowadzić i zmyć. Nie zawiera SLS/SLES więc nie przesusza nadmiernie skóry.

Dlaczego właśnie ten peeling nazywam ulubionym?

Bardzo spodobało mi się to, że bardzo łatwo i przyjemnie się go stosuje. Większość dotąd wypróbowanych peelingów miała postać gęstej, topornej pasty którą ciężko wykonać masaż a jeszcze trudniej zmyć. Drobinki czy białe ślady zostawały we włosach... Tutaj nie ma tego problemu - żel jest dość gęsty, ale nie jest to maź, bardzo łatwo można oczyścić nim twarz i potem spłukać.
Do tego ma odpowiednią moc ścierania - nie robi krzywdy, nie jest to hardkorowy peeling, ale ściera naprawdę dobrze. Tutaj mogłabym przytoczyć kilka peelingów które miały postać kremu z pięcioma drobinkami na krzyż i nie ścierały prawie wcale.
Ostatnia sprawa - brak pozostałości po zmyciu. Zdarzały mi się peelingi po których miałam wrażenie, że moja cera, choć gładsza, jest jakby brudna. W tym wypadku po zmyciu twarz jest czysta i odświeżona.
Brak SLS/SLES również zaliczam na plus - nie potrzebuję piany, potrzebuję ścierania :)


Podsumowując:
Bardzo polecam ten produkt, ale tylko jako peeling, nie żel peelingujący. Jeśli szukacie dobrze ścierającego peelingu, który nie zrobi Wam krzywdy a przy tym będzie przyjemny w użyciu, to powinnyście wypróbować właśnie ten. Ja jestem z niego bardzo zadowolona, to już moje drugie opakowanie i na pewno jeszcze do niego wrócę, choć teraz kusi mnie wypróbowanie jakiegoś peelingu zawierającego naturalne drobinki ścierające.

Cena
15-17zł

Dostępność
Rossmann, SuperPharm, inne drogerie







piątek, 19 kwietnia 2013

moje skromne nabytki

Oto, co ostatnio zakupiłam w Watson's: 

 My Beauty Diary - Black Pearl Mask

W środku mamy 10 takich oto saszetek z sheet masks:

Maseczki są rewelacyjne, jestem po użyciu dopiero jednej, ale skóra po jej użyciu wygląda na rozjaśnioną, promienną, jest nawilżona i miękka jak pupcia niemowlaka. I ten efekt utrzymuje się przez kilka dni!
Do tego ma postać żelowej esencji, nieco chłodnej co niesamowicie przyjemnie relaksuje. Po zdjęciu maseczki resztkę wmasowujemy w twarz, a reszta całkowicie się wchłania, można bez problemu nałożyć makijaż, jeśli jest taka potrzeba.
Oraz coś niezbędnego, jako że z obawy przed zmywaczem zalewającym mi cały bagaż nigdy go ze sobą nie wożę:
Zmywacz do paznokci Watsons


Jest taki sobie, nie wysusza co prawda i nie śmierdzi, ale zmywa trochę opornie - trzeba się z nim troszkę pomęczyć, żeby usunąć lakier. Jednak jeśli chodzi o zmywacze, nie zwracam na nie większej uwagi, o ile nie śmierdzą straszliwie i nie wysuszają mi skórek wokół paznokci, to jest ok.

środa, 17 kwietnia 2013

Alverde Lippenbalsam Calendula - czyli nagietkowa pomadka pielęgnacyjna

Dziś post jeszcze z serii nieazjatyckiej, będzie o pomadce, którą używam już od około miesiąca i która przyleciała też ze mną do Chin :)

Miałam już różne produkty do pielęgnacji ust, w większości były to te oparte na parafinie (np. Carmex) lub coś w stylu Nivea. Miałam też organiczny balsam do ust Figs & Rouge. Każdy z nich coś tam robił, trochę chronił, ale zawsze denerwował mnie zapach i smak tych parafinowych balsamów, nieprzyjemne mrowienie oraz to, że pozostawały na ustach dopóki z czasem tej chemii nie zlizałam - czyli nie wchłaniały się ;/
Figs & Rouge był już o niebo lepszy, ale słoiczek był sporym minusem - mało higieniczne rozwiązanie no i naprawdę ciężko było go otworzyć. 

Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że odkąd znalazłam pomadkę Alverde, nie zamierzam więcej kombinować bo to prawdziwy ideał, za "aż" 1,15 Euro :)

Alverde Lippenbalsam Calendula



Skład
To właśnie skład zachęcił mnie do zakupu - mamy tu same dobroci, zero parafiny, nawet jeśli pomadkę "zjemy" jak to zwykle ma miejsce, to nie powinno być problemu :)





Szczegóły techniczne
Pomadka ma pozytywny, pomarańczowy kolor i ma postać tradycyjnego sztyftu - to chyba jednak najbardziej higieniczne i najwygodniejsze rozwiązanie jak dla mnie, słoiczki mnie nie przekonały.
Podoba mi się to, że pomadka nie jest zbyt twarda, nie trzeba się męczyć, żeby ją rozprowadzić, ale jednocześnie nie jest aż tak miękka, żeby się roztapiać czy łamać. 
Można wyczuć lekki zapach nagietka - ja za nagietkiem nie przepadam, ale tutaj tak naprawdę czuć go tylko przez sekundę podczas aplikacji i nie jest to zbyt intensywny zapach. 


Moja opinia
Uwielbiam! Pomadka ma bardzo dobry skład, nie zawiera parafiny, nic nam się na ustach nie osadza, nie ma mowy o mrowieniu czy nieprzyjemnym smaku. W przypadku tej pomadki nie czuję żadnego smaku, wszystko ładnie się wchłania, dobrze nawilżając usta. Z tego względu świetnie nadaje się również pod szminki kolorowe - nawilży nam usta, zapobiegnie przesuszeniu, ale jednocześnie szybko się wchłonie i szminka nie będzie nam się rolować na ustach.
Ja zawsze nakładam ją przed nałożeniem szminki, również stosuję ją przed pójściem spać. Zapewnia mi wystarczające nawilżenie, nie muszę już sięgać po coś intensywniej nawilżającego. 
Odkąd ją stosuję, nie męczę się już z suchymi skórkami, szminki również lepiej się prezentują na moich ustach. Pomimo suchego powietrza i wiatru tu w Chinach też nie mam z tym problemu. 

Jeśli chodzi o wydajność, mam wrażenie, że pomadki jakoś szybciej ubywa niż np. tych z Nivei. Nie jest to jednak dla mnie żaden minus, pomadka kosztuje niewiele ponad 1 Euro, poza tym wolę taką pomadkę wykończyć w 2 miesiące, niż nosić w kieszeni przez rok, jak to czasem bywało ;)

Podsumowując:
Jest to najlepsza pomadka pielęgnacyjna, jaką dotąd miałam i chyba prędko jej nie zdradzę :) Jest taniutka, przyjemnie się ją stosuje (nie ma mrowienia czy nieprzyjemnego smaku), dobrze nawilża usta. Świetnie nadaje się pod szminki, do tego ma genialny skład. Czego chcieć więcej? :)

Bardzo polecam, jeśli kiedykolwiek będziecie miały okazję ją kupić - zróbcie to, za tą cenę na pewno nie będziecie żałować, a może polubicie ją tak, jak ja :)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Żyję! :D

Nie było mnie tu trochę, ale po pierwsze zaraz po przylocie mieliśmy mnóstwo spraw do załatwienia, a poza tym tutaj dostęp do niektórych stron i portali internetowych jest delikatnie mówiąc utrudniony...Trzeba było się nieźle nakombinować, żeby móc coś dla Was naskrobać, ale na szczęście się udało (dzięki mojemu mężowi-supermanowi ;)) i teraz mam nadzieję będę mogła pisać i zaglądać do Was regularnie...A już myślałam, że przez najbliższe 2 miesiące nie będę miała dostępu do bloga... :)

 Co u mnie?

U nas taka oto piękna wiosna:


Jest ciepło i przyjemnie, chociaż noce są zimne. Tutaj spore różnice temperatur to norma, w ciągu dnia może być 25-30 stopni, a w nocy 8-10.
Uwielbiam spacery w parku wśród takich kwitnących drzewek :)

NIedługo będzie też kosmetycznie, na razie większych zakupów nie robiłam, ponieważ przywiozłam sobie spore zapasy. Zakupy zamierzam zrobić bliżej powrotu, żeby przywieźć sobie azjatyckie skarby do domu :)
Mam też sporo zaległych recenzji kosmetyków, których używam już od jakiegoś czasu a jeszcze nic Wam o nich nie napisałam :)

W sekrecie powiem, że w naszym mieście odkryłam...Watsons! Prawdziwy raj :) Znalazłam sporo znanych firm, np. HadaLabo, Biore, My Beauty Diary, Olive oraz produkowane przez Shiseido kosmetyki Aqualabel, ale jest też sporo nieznanych mi firm, trzeba będzie zrobić mały research ;) Póki co kupiłam tylko niezbędny mi zmywacz do paznokci oraz opakowanie sheet masks z My Beauty Diary (wersja Black Pearl) na wypróbowanie - już mogę powiedzieć, że są rewelacyjne i że taka maseczka niesamowicie relaksuje :)

A więc trzymajcie się i do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję ;))!







poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Czas się pakować....

...a właściwie kończyć pakowanie :) Nigdy jeszcze nie miałam takiej sytuacji, gdy musiałam spakować się na ponad 2 miesiące...Na szczęście tam już wiosna, zbliża się lato, więc nie muszę brać swetrów, szalików itp. Nie zdziwi Was pewnie gdy powiem, że znaczną część mojego bagażu stanowią kosmetyki ;) Te aktualnie używane, kilka na zapas, kolorówka...Ledwo się pomieściłam, ale już prawie wszystko siedzi w torbie i czeka :) 
Kończę już przynudzać, chciałam tylko napisać Wam, że to już :) I że nie jestem pewna, jak często będą pojawiały się teraz posty, internet będę miała, ale tam nie do końca wszystkie strony internetowe funkcjonują tak, jak tutaj...Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie działać i że będziemy w kontakcie! Pojawią się na pewno jakieś zdjęcia, oprócz kosmetycznych także te podróżnicze :)

A więc - do blogowego zobaczenia!

sobota, 6 kwietnia 2013

Recepty Babuszki Agafii - regenerujący balsam na brzozowym propolisie

Dziś będzie o kolejnym rosyjskim kosmetyku, który okazał się moim hitem. Jakiś czas temu zachwycałam się balsamem codziennym Babuszki Agafii, jednak balsam na propolisie okazał się jeszcze lepszy...Ale po kolei :)

Tradycyjny syberyjski balsam do włosów na brzozowym propolisie - regenerujący



Od producenta
- regeneruje i pielęgnuje włosy osłabione, z tendencją do wypadania;
- pielęgnuję skórę głowy;
- formuła oparta na brzozowym propolisie;
- zawiera ekstrakt z pokrzywy, olej z żeń-szenia i wrzosu, pyłek kwiatowy, wosk pszczeli i wiele innych roślinnych ekstraktów;
- bez SLS, parabenów i silikonów.

Skład

Szczegóły techniczne

Balsam jest dość rzadki, ale znacznie gęstszy niż recenzowany kiedyś przeze mnie balsam domowy Babuszki Agafii. Nie przelewa się przez palce, jest przez to również bardziej wydajny. 
Podoba mi się też opakowanie - przyjemne dla oka, a przede wszystkim praktyczne, w przeciwieństwie do innych balsamów Babuszki, które mają wielką dziurę zamiast aplikatora.
Pachnie ziołowo, odrobinę przypomina wodę brzozową, ale wyczuwamy również inne roślinki. Jak dla mnie zapach jest przyjemny, ziołowy, kojarzący się ze świeżością i czystością, ale nie przypominający odświeżacza do toalet. 
Zapach czuć przy aplikacji i gdy włosy są jeszcze mokre, ale po wysuszeniu już go nie wyczuwam.


Moja opinia

Jak wszystkie rosyjskie kosmetyki do włosów, zachwyca składem. Nie zawiera silikonów, co dla mnie w przypadku odżywki jest dużym plusem. Do tego mamy mnóstwo ekstraktów i oleje z ziół i kwiatów.

Jedną z głównych zalet tego balsamu jest to, że nigdy przenigdy nie obciąża włosów. Nie musimy się obawiać przyklapu. Nie powoduje również puszenia się ani jakichkolwiek innych efektów ubocznych.

Doskonale ułatwia rozczesywanie, grzebień sunie po włosach jak po maśle. Włosy są nawilżone, ale nie obciążone, absolutnie nie skraca okresu świeżości włosów. Po wyschnięciu widzę, że moje włosy bardziej się błyszczą, nie plączą się,nie mam problemów z rozczesywaniem. Nie są przyklapnięte, można powiedzieć, że są nawet trochę bardziej odbite od skóry głowy. Jednocześnie jednak nie ma mowy o puchu. Dobrze się układają.


Zapach jak dla mnie jest przyjemny, lubię ziołowe zapachy, ale jeśli ktoś nie przepada, to nie ma problemu - zapach nie utrzymuje się na włosach po wyschnięciu.

Używam tego balsamu już 2 miesiące i mogę Was zapewnić, że nie ma efektu przyzwyczajenia - czyli sytuacji, gdzie po kilku tygodniach stosowania odżywki zaczyna obciążać włosy, albo przestaje działać. Co więcej, nie znudził mi się, nic mnie w nim nie zaczęło irytować, nie mam ochoty go jak najszybciej wykończyć, a to zazwyczaj ma miejsce w przypadku większości odżywek.

Czy zregenerował i wzmocnił moje włosy? Ja nigdy nie potrafię tego ocenić. Na pewno jednak moje włosy są obecnie w dobrym stanie, nie wypadają, nie są przesuszone, końcówki dobrze się trzymają.

Kolejną zaletą jest wydajność produktu - mamy 600 ml odżywki, wystarczająco gęstej, żeby nie trzeba było wylewać połowy butelki za każdym razem. Cena nie jest wygórowana - w większości sklepów internetowych jego koszt to około 18-19zł. 

Podsumowując:
Dla mnie jest to odżywka idealna. Nawilża włosy, ułatwia rozczesywanie, nadaje blasku, nie obciąża nawet przy częstym stosowaniu. Biorąc pod uwagę cenę, pojemność i wydajność, jest to również bardzo ekonomiczny kosmetyk. Najlepsza odżywka, jaką dotąd miałam i nie zamierzam z niej rezygnować. Przy najbliższej okazji zamówię ją ponownie i chyba wypróbuję też pozostałe balsamy na propolisie, waham się pomiędzy cedrowym i kwiatowym :)

A dlaczego jest lepszy od Balsamu Codziennego? Przede wszystkim dużo lepiej nawilża, poprzedni balsam również nadawał blasku, nie obciążał, sprawiał, że włosy ładnie się układały, ale moim zdaniem nie nawilżał wystarczająco i przez to nie do końca ułatwiał rozczesywanie. W tym wypadku naprawdę nie ma się do czego przyczepić, mamy zalety balsamu codziennego i jeszcze sporo dodatkowych plusów :)

Dostęponość
sklepy internetowe, np. Kalina, Bioarp, niektóre sklepy zielarskie.

Cena
większość sklepów online 18-19zł
Bioarp - 26zł 




czwartek, 4 kwietnia 2013

ostatnie zakupy przed wyjazdem - DM, Galeria Kaufhof :)

W ciągu kilku ostatnich tygodni co kilka dni odwiedzałam drogerię i dokupowałam różne drobiazgi, które chcę zabrać ze sobą. Oczywiście w Azji planuję kupić kilka azjatyckich skarbów kosmetycznych,
(TUTAJ więcej o moich planach zakupowych),
 ale jeśli chodzi o codzienną pielęgnację, nie chcę eksperymentować od samego początku będąc na wyjeździe, chciałam również zaopatrzyć się w kilka drobiazgów kolorowych, których w Azji kupować raczej nie będę.
Już wcześniej miałam spore zapasy, to są tylko rzeczy, które musiałam jeszcze dokupić. Moja biedna walizka i ten, który będzie ją transportował ;)

Zaczynamy:


Zdjęcie przedstawia zakupy w fazie początkowej, potem dokupiłam jeszcze kilka...drobiazgów :P

Pielęgnacja



Balea Hawaii Pineapple Dusche

Balea powinna dostać Nobla za ten zapach! Żel pachnie jak prawdziwa Pina Colada, a stosowany z myjką tworzy piankę, która wygląda jak ta na słynnym drinku...A kto nie miałby ochoty wykąpać się w Pina Coladzie? :P
Żel niestety nie przetrwał zbyt długo w zapasach, już prawie go wykańczam...









Treacle Moon - One Giner Morning

Nowość w DM - Żele z (chyba brytyjskiej?) firmy TreacleMoon. Czy nie przypominają do złudzenia tych z "I love..."? Mamy trzy warianty zapachowe, kokos, malina, ja skusiłam się na imbirowy poranek. Już siedzi w walizce :P











Nivea Soft Milk
Nie jest to może mój ulubieniec, ale jest to całkiem przyzwoity nawilżacz w neutralnym zapachu -  a więc będzie głównie dla męża, czasem i ja go podkradnę ;)












Lavera Basis Sensitiv - krem do rąk

Potrzebowałam czegoś na zapas i ten krem wpadł mi w oko. Lavera to marka produkująca naturalne kosmetyki, trochę droższa od Alverde czy Alterry, ale wciąż przystępna. Przyjemny skład, oby działanie też było w porządku ;)











Alverde Lippenbalsam Vanille Mandarine

Na zapas - obecnie używam i wielbię wersję nagietkową, tą wypróbuję po jej wykończeniu.













Balea Augen MakeUp Entferner

Płyn do demakijażu oczu. Chyba jedyny jednofazowy, z dostępnych w niemieckich drogeriach :( Dwufazowych nie cierpię, chyba jeszcze Nivea i Essence mają jednofazowe, ale dla mnie są bublami, a więc cała nadzieja w Balei...











Nivea
Chusteczki do cery suchej i wrażliwej.

Głównie na długi lot, na miejscu czeka nas też kilka wyjazdów, więc na pewno się przydadzą.
Miałam je kiedyś i byłam zadowolona, dobrze oczyszczają, nie zostawiają lepkiej warstwy, nie podrażniają, są dobrze nasączone. 





Teraz kolorówka:


p2 UV Protect Top Coat
Mój pierwszy (sic!) top coat, uważam, że bez tego typu produktów da się funkcjonować (na moich paznokciach lakiery trzymają się dość długo nawet bez), ale na pewno trochę przedłuża trwałość lakieru, dodaje też blasku.












Catrice Ultimate Nudes - 01 Karl Says Tres Chic

Mój pierwszy lakier z Catrice, ostatnio podobno zmieniły formułę i są lepsze. Postanowiłam wypróbować, niestety, choć kolorów Catrice ma sporo, to wszystkie są takie...oczojebne, disco i neon, albo bardzo ciemnie, nie na wiosnę. Ja zazwyczaj mam coś w miarę klasycznego na pazurach :D Ten przypadł mi do gustu, taki brudny róż. Trwałość zabójcza, zmyłam go po tygodniu nie dlatego, że pojawiły się odpryski, ale dlatego, że nie mogłam już na niego patrzeć :D Nie mam porównania ze starą wersją, ale i tak jestem pod wrażeniem.






p2 Color Victim
690 forever

Uwielbiam lakiery p2, są tanie, bardzo trwałe, a teraz jeszcze pojawiło się mnóstwo prześlicznych kolorów. Ten jest jeszcze ze starej kolekcji - taki delikatny wrzos, w rzeczywistości ciemniejszy, niż na zdjęciu.






Tutaj nowości razem, a na końcu jeszcze p2 z nowej linii Volume Gloss o wykończeniu żelowym. Kolor 020 business woman, prześliczny, taki brudny róż zmieszany z szarością, trochę rozbielony...






I dwa kolejne lakiery p2, tym razem z serii Rich Care & Color, czyli odżywka i lakier w jednym.
Mają śliczne, pastelowe kolory, wybrałam
020 so fresh
030 so pretty







I na koniec mój skarb i największe odkrycie ostatnich czasów:





Lancome Teint Miracle 02 Lys Rose


Po raz pierwszy pozwoliłam sobie na taki niedrogeryjny podkład z trochę wyższej półki...Miałam już dość podkładów, z którymi zawsze było coś nie tak - jeśli nie były za ciemne, to sprawiały, że moja twarz wyglądała na różową, albo w ogóle nie miały krycia, albo kryły za mocno...Nigdy jeszcze nie byłam zadowolona z podkładu. 

Ostatnio używałam L'Oreal True Match, krycie i trwałość bardzo przyzwoite, ale pomimo, że zakrywał wszystkie niedoskonałości, to jednak nie zakrywał moich wiecznie zaczerwienionych zimą policzków, nie wyrównywał kolorytu cery, gdy byłam zmęczona i cery wyglądała nieciekawie...Miał też stanowczo za dużo różowych tonów. I tak był najlepszy ze stosowanych dotąd podkładów, więc możecie sobie wyobrazić, jakie były te wcześniejsze...

A ten podkład jest po prostu cudowny! :) Po raz pierwszy znalazłam idealny dla siebie odcień podkładu. Nie ma mocnego krycia, jeśli chodzi o niedoskonałości, ale pięknie wyrównuje koloryt, kryje wszelkie zaczerwienienia, buza wygląda świeżo. Jest rozświetlający, ale nie daje efektu tłustej cery, nawet na mojej skórze, skłonnej do świecenia się w strefie T. Daje bardzo naturalny efekt, nie odcina się od szyi, pozostaje na twarzy cały dzień. 
Pełna recenzja pojawi się na pewno, ale póki co - uwielbiam!


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

marcowe zużycia

Przedstawiam Wam moje marcowe zużycia:

 Uroda Melisa tonik bezalkoholowy

Jeden z moich ulubionych polskich toników (które moim zdaniem są bezkonkurencyjne, jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości - są niedrogie i spełniają wszystkie zadania toników).
Lubię za zapach, kojące działanie, brak alkoholu i lepkiej warstwy po zastosowaniu.

RECENZJA








Baikal Herbals pianka oczyszczająca

Przyjemny produkt, delikatny, o ciekawym, lekko kwiatowym zapachu. Chyba jednak pianki nie są dla mnie, bo choćby były naprawdę dobre (ta była), to nie dają mi wrażenia takiego oczyszczenia, jak żele czy emulsje.
Myślę, że najlepiej sprawdziłaby się do oczyszczania twarzy rano, wieczorem potrzebuję jednak żelu.

RECENZJA







Rituals Summer Rain - żel pod prysznic

Żel pod prysznic o cudownym, świeżo-kwiatowo-orientalnym zapachu. Bardzo wydajny, łagodny dla skóry. Trochę za drogi, ale w sam raz na taki mały prezent dla samej siebie, świetnie relaksuje podczas wieczornego prysznica po ciężkim dniu :)

RECENZJA



Astor Volume Diva Black Velvet mascara

Świetna jakość, brak podrażnień, grudek, osypywania się, sklejania rzęs, nawet po kilku miesiącach. Efekt jak dla mnie jednak zbyt delikatny, bardzo dzienny, ja wolę mocniejsze podkreślenie.

RECENZJA






Balea Creme Seife Himbeere

Średniak - malinowy zapach, przyjemny, ale jednak bardzo sztuczny. Wydajność taka sobie, do tego troch zbyt mocno przesuszał dłonie jak na mój gust. Niby każde mydło do rąk to robi, ale są lepsze i gorsze pod tym względem.










Dr Scheller Calendula Hand Balm

Mam mieszane uczucia co do tego kremu do rąk...Dawał dobre nawilżenie, ale nie dało się go normalnie używać. Tłusty, prawie się nie wchłaniał, przypominał tłustą maść a nie krem. Do tego dość mocny zapach nagietka, za którym nie przepadam. Stosowałam go na noc grubszą warstwą i pod rękawiczki, w tej roli sprawdzał się dobrze - rano dłonie były miękkie i nawilżone. Stosowanie w ciągu dnia jednak odpada. Plus za niezły skład.
RECENZJA



Joanna Sensual Plastry do depilacji twarzy z woskiem o zapachu owoców leśnych.

Trzeba nabrać wprawy, ale przy drugim-trzecim użyciu można już uzyskać zadowalający efekt a potem idzie lepiej. Świetne, gdy nie mamy czasu lub dostępu do zaufanej kosmetyczki a niechciane włoski zaczynają denerwować. Wydajne - plastry są tak duże, że przecinałam je na pół, a więc wystarczyły na 12 użyć.
Recenzja wkrótce.



Alverde Pflege Dusche Kirsche Chai

Łagodny żel pod prysznic bez SLS. Rzeczywiście jest bardzo łagodny dla skóry, pozostawia ją czystą, ale nie przesuszoną czy ściągniętą. Można rzadziej stosować balsam/masło.
Niestety, zapach trochę zalatywał mi alkoholem, choć ogólnie i tak był dość przyjemny. Może wypróbuję inne zapachy.

RECENZJA








FlosLek ELESTABion R Szampon regeneracyjny

Nie polubiłam go na początku, wysuszał mi włosy i robił z nich siano. Jednak gdy zaczęłam go stosować z metodą OMO - w tej roli sprawdził się nieźle, jako stosowany raz w tygodniu szampon oczyszczający. Czy regeneruje - trudno stwierdzić, na pewno dobrze oczyszcza, odrobinę łagodzi skórę głowy.

RECENZJA