środa, 27 sierpnia 2014

Lancome Hydra Zen Neurocalm - czyli relaks dla twarzy :)

Ten krem to moje pierwsze doświadczenie z pielęgnacją od Lancome - wcześniej miałam (wciąż mam) ich podkład Teint Miracle (KLIK). Nie kupiłam też pełnowymiarowego opakowania, tylko trafiłam na zestaw miniaturek w bardzo korzystnej cenie, gdzie dostałam 15 ml tego kremu w uroczym słoiczku :)
Spodobał mi się tak bardzo, że pobiegłam po kolejne dwa zestawy, dzięki czemu dostałam 45 ml tego kremu za 30 Euro, zamiast 50 ml za 55 Euro :)

Ale przejdźmy już do recenzji...

Dodam, że piszę o wersji na dzień, do każdego typu cery i bez SPF (jest też wersja na noc, wersja z SPF, wersja do cery suchej i wersja o konsystencji żelowej, o ile się nie mylę). 

Lancome Hydra Zen Neurocalm
Soothing Anti-stress Moisturising Cream



Obietnice producenta

- zawiera kompleks Neurocalm który łagodzi i odstresowuje skórę poprzez działanie na zakończenia nerwowe, uodparnia skórę na szkodliwe działanie czynników zewnętrznych zmniejszając jej napięcie;
- pobudza procesy ochronne komórek;
- intensywnie nawilża, zawiera zarówno składniki dające krótkotrwałe nawilżnie (glicerol, aminokwasy, kwas hialuronowy) jak i te działające na dłużej (olejki zbożowe);
- zawiera substancje o działaniu kojącym, np. wyciąg z płatków róży, irysa;
- zawarta w kremie witamina E ma działanie anyrodnikowe;
- magnez stymuluje metabolizm komórkowy.


Szczegóły techniczne

Jak to u Lancome, słoiczek jest piękny i prezentuje się bardzo luksusowo, jest wykonany z matowego szkła, więc domyślam się, że pełnowymiarowe opakowanie swoje waży ;)

Krem pachnie delikatnie, jest to bardzo przyjemny zapach, ale na tyle delikatny, ze w żaden sposób mi nie przeszkadza i nie podrażnia skóry. 

Jest koloru białego, ma konsystencję kremową, ale jednocześnie bardzo lekką. Wystarczy niewielka ilość, ponieważ krem z łatwością się rozprowadza, nie jest tępy ani tłusty. Szybko się wchłania.


Moja opinia

Zacznę od tego, że po raz pierwszy spotykam się z kremem, który dobrze nawilża, nie ma żadnych właściwości matujących, ale jednocześnie nadaje się doskonale na dzień pod makijaż, nawet do mojej mieszanej skóry. Przy tym nawilża bardzo dobrze, nie ma mowy o uczuciu ściągnięcia, które często towarzyszyło mi przy używaniu lekkich kremów na dzień, takich przeznaczonych typowo do skóry mieszanej. 

Jak już pisałam, ten krem nie matuje, ale też nie powoduje świecenia się skóry. Daje za to niesamowicie przyjemne uczucie nawilżenia, skóra nie robi się sucha po kilku godzinach. 


Czy krem faktycznie relaksuje? Pewnie jak większość z Was, podchodzę dość sceptycznie do takich obietnic. W tym przypadku jednak coś w tym jest!

Być może to częściowo ze względu na dobre nawilżenie - wiadomo, dobrze nawilżona skóra nie odczuwa ściągnięcia, więc czuje się "lepiej". 

Do tego jednak sama konsystencja i zapach działają bardzo odprężająco, aplikacja tego kremu to sama przyjemność.
Co więcej, faktycznie czuję, że skóra jest odprężona, nie ściąga się tak bardzo w ciągu dnia. Jeśli mam stresujący lub męczący dzień, to często mam wrażenie, że po kilku godzinach moja skóra jest jakby napięta, podobnie jak mięśnie twarzy, skóra zaczyna też wyglądać na zmęczoną, co oczywiście postarza.

Nie powiem, że ten krem sprawi, że wyglądamy na szczęśliwe i wypoczęte nawet po najgorszym dniu - takich cudów niestety nie ma ;) Na pewno jednak widzę różnicę, moja cera wygląda i czuje się lepiej, i to nie tylko zaraz po aplikacji, ale też w ciągu dnia.

Co ważne, zauważyłam też, że przy regularnym stosowaniu krem trochę zmniejszył moje skłonności do zaczerwienienia w okolicy policzków. Za to ogromny plus :)

Krem nie zapycha (przynajmniej w moim przypadku, a ja mam do tego skłonności).

Mogę chyba powiedzieć, że znalazłam idealny krem na dzień dla siebie :) Minusem jest oczywiście cena...Kupując zestawy miniaturek sporo zaoszczędziłam, ale będę musiała dobrze się zastanowić, zanim kupię teraz pełnowymiarowe opakowanie. Nie wykluczam jednak, że to zrobię po wykończeniu moich zapasów. 


Miałyście styczność z pielęgnacją Lancome? Polecacie coś?

środa, 20 sierpnia 2014

Organique Sensitive - szampon

Szampon to niby prosta rzecz, ma myć włosy, nie powodować szkód i koniec, ale ja należę do tych pechowców, którym mało który szampon pasuje i  stawiam tym kosmetykom wysokie wymagania. To dlatego ciągle szukam tego idealnego szamponu, kombinuję i czasem nie waham się wydać odrobinę więcej na taki produkt. 

Powód? Mam bardzo wrażliwą skórę głowy, 90% szamponów powoduje u mnie łupież i/lub swędzenie, do tego większość szamponów robi mi siano z włosów.

Znalazłam już jeden bardzo pasujący mi produkt - mowa o The Body Shop Rainforest Shine (KLIK)- i choć wracam do niego często, to kto używałby non stop tego samego szampon...Ja na pewno nie, muszę co jakiś czas kupić coś nowego :)

Pisałam Wam już o wersji szamponu Anti-Age (KLIK), gdzie moje wrażenia były takie sobie, a jak było w tym przypadku? Zapraszam na recenzję.




Obietnice producenta

- szampon przeznaczony do włosów cienkich, suchych i delikatnych;
- wzmacnia i odżywia cebulki włosowe dzięki zawartości składników aktywnych, takich jak wyciąg z echinacei, kiełków pszenicy i centelli azjatyckiej;
- zawiera składniki łagodzące i nawilżające, m.in. kwas hialuronowy i IRICALMIN;
- jedwab i ceramidy nadają blask i ułatwiają rozczesywanie włosów.



Szczegóły techniczne

Proste, estetyczne opakowanie z zamknięciem dobrze dobranym do dość rzadkiej konsystencji produktu - dozuje się bez zarzutu. 

Konsystencja, podobnie jak to było w przypadki wersji Ant-Age, rzadka i lejąca. Powtórzę się, ale mi taka konsystencja nie przeszkadza, nauczyłam się odpowiednio obchodzić z takimi produktami i wiadomo - coś za coś. Minusem jednak na pewno będzie wydajność, rzadki i słabo pieniący się szampon wystarczy nam na krócej niż tradycyjny kosmetyk tego typu. Again, coś za coś.

Spodobał mi się zapach - jest nieokreślony, nie pachnie niczym konkretnym, ale dla mnie jest to zapach takich "zwyczajnych" szamponów dla dzieci, kojarzący się z czystością i delikatnością. Dawno nie spotkałam się z tego typu prostym, ale jednocześnie przyjemnym  i nienachalnym zapachem. 

Szampon za pierwszym myciem nie pieni się wcale, przy drugim jest już ok, choć wciąż nie jest to piana, którą zafunduje nam np. Shauma ;)



Moja opinia

Wrażenia były dużo bardziej pozytywne, niż przy jego winogronowym kuzynie :)

Po pierwsze - obietnica delikatnego traktowania włosów i skóry głowy została spełniona. Nie zauważyłam łupieżu czy podrażnienia ani na początku stosowania, ani pod koniec opakowania. 

Co więcej, zachwyciło mnie coś, co bardzo rzadko zdarza się w szamponach naturalnych, a jeszcze rzadziej przy tych przeznaczonych dla wrażliwców, mianowicie to, jak ten szampon wpływa na włosy :)
Chodzi o to, że po użyciu tego szamponu włosy zyskują na objętości, ale bez efektu puszenia czy przesuszenia, lepiej się układają, są wygładzone. I to wszystko bez silikonów i obciążania :)
Miałam nawet wrażenie, ze włosy na drugi dzień po myciu wyglądają lepiej, są bardziej świeże, niż po niektórych szamponach z SLES. Po paru tygodniach stosowania zauważyłam, że przetłuszczanie się włosów zostało trochę zredukowane. 


Oczywiście po myciu zawsze stosowałam odżywkę, ale przy wielu naturalnych szamponach nawet odżywka nie daje rady opanować szorstkich czy przesuszonych szamponem włosów - tak było np. z winogronowym Anti-Age. 

Ten współpracował idealnie z moją bezsilikonową odżywką Babuszki Agafii, włosy można było rozczesać z łatwością, były gładkie i przyjemne w dotyku.

Bardzo go polubiłam i na pewno jeszcze kiedyś go kupię. Dużym minusem jest niestety cena, bo 42 zł za szampon, który przy częstym myciu wystarczy nam na 3-4 tygodnie to naprawdę dużo...
Na pewno jednak jeszcze kiedyś pojawi się u mnie, jestem też ciekawa maski z tej serii. 



poniedziałek, 18 sierpnia 2014

zakupy przedwyjazdowe....DM, Douglas, MAC i inne

Chyba jeszcze Wam o tym nie pisałam, ale najbliższych kilka miesięcy, a może i więcej, spędzę w Warszawie :)
Porównując kosmetyki, za którymi tęskniłam i które zwoziłam z Polski do Niemiec i te z Niemiec, za którymi będę tęsknić teraz zdecydowanie wygrywa pierwsza grupa, ale...Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła małych zapasów w DM i nie wykorzystała wszystkich możliwych kuponów rabatowych, które jeszcze miałam :)




Najpierw nowości z DM. Właściwie to nie zapasy, a rzeczy, które miałam ochotę wypróbować, dopóki jest okazja :)

W DM pojawiła się nowa edycja limitowana w ogrodowych klimatach:



Balea - żel do golenia Verspielte Romanze o zapachu wiśni 
Balea - mydło w płynie Süßer Flirt o zapachu dzikiej róży i pigwy


Co jak co, ale DM-owa pielęgnacja stóp jest świetna :)

Postanowiłam wypróbować coś nowego, tym razem nowość z Balei Lovely - peeling do stóp z olejkiem miętowym i pomarańczą.

 Alverde 3 in 1, czyli krem do stóp zapobiegający odciskom i rogowaceniu naskórka z rozmarynem i pomarańczą. Oba pachną bardzo odświeżająco i relaksująco, lubię kosmetyki do stóp o takich zapachach.

Do tego jeszcze sól do kąpieli Kneipp z arniką, ma robić dobrze mięśniom i stawom :) 


Wpadły jeszcze dwa żele pod prysznic...
Balea Sensitive z aloesem - ten żel jest bardzo niepozorny, ale kojarzy mi się wyjątkowo przyjemnie z wakacjami i wypadem do Kolonii, gdy kupiłam go szukając pierwszego lepszego żelu oraz jabłkowo-melisowy żel z edycji limitowanej

Miałam do wykorzystania kupon na 10€ w Douglasie, więc trzeba było wykorzystać ;)


Skusiłam się na dwie maseczki - od dawna miałam ochotę na coś w stylu overnight mask czyli maseczki nakładanej na noc, padło na Clinique Moisture Surge Overnight Mask. Kusiła mnie jeszcze maseczka z Origins, ale pachniała intensywniej niż niejeden balsam do ciała z TBS, więc bałabym się coś takiego nakładać na twarz, i to jeszcze na całą noc.

Druga maseczka to Origins Clear Improvement, czyli maseczka oczyszczająca z aktywnym węglem. Słyszałam na jej temat tyle zachwytów, a przy tym potrzebowałam jakieś mocno oczyszczającej maseczki.

I trzecia zdobycz to baza pod cienie Urban Decay Eyeshadow Primer Potion, wersja podstawowa. Od dawna planowałam zakup jakiejś dobrej bazy pod cienie, ale męczyłam moją bazę z L'Oreal, która coś tam robiła, choć niewiele. Ostatnio Urban Decay weszło na rynek niemiecki (tak, dopiero teraz...) i pojawiło się w Douglasie, więc skorzystałam :)


Dwie podstawowe rzeczy, do których bardzo często wracam, czyli dobry i sprawdzony szampon The Body Shop Rainforest Shine i żel do mycia twarzy Nuxe Aroma Perfection (którego zapomniałam zapakować, wrrr....).

Na koniec dwa drobiazgi, których zakup baaardzo poprawił mi humor ;)


Po tym, jak zakochałam się w szmince Rouge Coco 07 Chalys, przyszła pora na kolejną dla towarzystwa, tym razem 54 Le Baiser, czyli przepiękny, nasycony kolor, który ma w sobie trochę różu, trochę czerwieni, ale mimo wszystko na ustach nie jest zbyt odważny, czyli tak, jak lubię :)

Mój aparat nie odda koloru w 100%, więc posłużę się tym zdjęciem z bloga Indigo Kir Royale:



Gratis otrzymałam próbkę kremu CC Chanel, ale niestety w dość ciemnym odcieniu, więc powędrowała już w świat. 


I jeszcze pędzel MAC 217 do rozcierania cieni...Od dawna brakowało mi dobrego pędzelka do cieni, ten nadaje się i do nakładania na całą powiekę, i w załamanie, i do rozcierania. 


A teraz będzie zużywanie zapasów i zakupy raczej tylko te koniecznie :)
Miałyście cokolwiek z tych rzeczy? Czekam na Wasze opinie :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

MAC Select Sheer Pressed - puder prasowany

To chyba pierwszy recenzja pudru na moim blogu, bo i po raz pierwszy mam puder, z którego jestem zadowolona. Czego używałam wcześniej? Był oczywiście słynny puder matujący Rimmel'a, był Maybelline Dream Matt, było kilka innych. Nie były najgorsze, ale większość albo ciemniała na twarzy, albo zapewniała mat na góra godzinę-dwie, nie mówiąc o słabym wyborze odcieni...Najbardziej zadowolona byłam chyba z transparentnej wersji pudru Rimmel, ale i tam mat nie był wystarczająco długotrwały.

Skierowałam się w końcu w stronę MACa, z zamiarem zakupu słynnego Studio Fix, żeby w końcu jakoś ogarnąć sytuację. Konsultantka przekonała mnie jednak, że jeżeli zamierzam stosować puder na podkład, to Studio Fix będzie bez sensu - to puder bardzo kryjący, który może też samodzielnie robić za podkład i w połączeniu z podkładem mógłby stworzyć niezłą tapetę. Zasugerowała Select Sheer Pressed i Blot Powder, padło na ten pierwszy :)



MAC 
Select Sheer Pressed
NC25

Producent opisuje go jako lekki, jedwabisty puder. Ma nie zmieniać koloru podkładu, nie odznaczać się na twarzy. Daje świeże, naturalne wykończenie, wygładza rysy twarzy.

Puder przychodzi zapakowany w kartonik, jak to zwykle w MAC-u bywa. 




Bardzo podoba mi się opakowanie - okrągłe, bez kantów, solidne. Jest proste, ale jednocześnie ma coś w sobie :)

I przede wszystkim - ogromny plus za lusterko. Dołączona jest również gąbeczka, z której jednak korzystam tylko w trakcie podróży.



Dostajemy aż 12 g produktu - chyba nigdy go nie zużyję. W sumie przyznam się, że jeszcze nigdy nie zużyłam żadnego pudru do końca - wszystkie prędzej się pokruszyły lub zestarzały, ewentualnie znudziły i zmieniałam na inny model. W tym wypadku chyba pozostanę jednak wierna :)



Moja opinia

Poza opakowaniem, które bardzo przypadło mi do gustu, muszę teraz pozachwycać się nad właściwościami pudru :)

Nie chcę twierdzić, że to najlepszy puder na świecie, bo to mój pierwszy puder z "wyższej półki", jeśli mogę go tak nazwać. Być może są gdzieś tam jeszcze lepsze i kosztujące przy tym kilkadziesiąt € więcej ;)

Na pewno jednak jest to najlepszy puder, jaki miałam okazję stosować.

Po pierwsze - mojej przetłuszczającej się cerze zapewnia mat na długie godziny. Na dostosowanych do mojej cery podkładach i(czytaj: takich, których na pewno nie określimy jako rozświetlające) oraz kremach BB, zapewnia mat na cały dzień. Oczywiście po iluś tam godzinach cera nie będzie już tak matowa jak na początku, ale wciąż będzie wyglądała przyzwoicie i tak, że można wyjść do ludzi :)
Doceniam to bardzo, bo należę do osób, które nienawidzą przypudrowywać brudnej twarzy brudną gąbeczką w ciągu dnia ;)

Na podkładach rozświetlających, czyli takich, które lubię, ale stosować mogę tylko na krótsze wyjścia albo zimą, sprawdza się też świetnie, bo znacznie przedłuża ich trwałość.


Jeśli chodzi o efekt na twarzy - nie ma takiego "pudrowego" efektu tapety. Puder ten nie ma jakiegoś wybitnego krycia, ale sprawia, ze pory są mniej widoczne i daje takie delikatne, "jedwabiste" wykończenie. Dokładnie o taki efekt mi chodzi, bo za krycie odpowiada podkład czy krem BB i przede wszystkim korektor.

Co ważne, nie ciemnieje na twarzy. Warto też zwrócić uwagę na świetny wybór odcieni - każdy znajdzie coś dla siebie, a dotąd męczyłam się z mniej lub bardziej pomarańczowymi pudrami :)
Mam go w odcieniu NC 25, który zimą mógłby być nieco jaśniejszy (choć wciąż jest ok), za to latem pasuje idealnie.

Podsumowując - puder genialnie matuje, prezentuje się na twarzy bardzo naturalnie, sprawiając przy tym, że pory stają się mniej widoczne.

Jest też niesamowicie wydajny, pewnie w tym życiu nie uda mi się go zużyć...Opakowanie po niemal rocznym stosowaniu wciąż prezentuje się dobrze :)

Bardzo polecam i ciekawa jestem Waszych opinii na temach pudrów MAC :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

The Body Shop Papaya, czyli idealny duet na lato :)

Ten duet zakupiłam dość dawno temu, jeszcze podczas styczniowych wyprzedaży.
Seria z papają jest zawsze reklamowana jako edycja limitowana, ale tak naprawdę to znika i powraca w trakcie każdej większej wyprzedaży. Nie jest może dostępna przez cały rok, ale prędzej czy później na nią traficie.


 The Body Shop
Papaya Shower Gel

Bardzo przyjemnie używało mi się go w letnie upały :) 
Pachnie słodką, soczystą papają, takie tropikalne, owocowe aromaty zawsze świetnie sprawdzają się latem, a w tym przypadku zapach nie jest ani trochę sztuczny czy męczący.

Żel jest bardzo gęsty, przezroczysty, kolor był bardzo podobny do koloru opakowania masła.

Lubię taką konsystencję, w dodatku żel bardzo dobrze oczyszcza, ale bez wysuszania skóry. Jednak na pewno nie są to żele nawilżające i osoby o suchej skórze będą potrzebowały balsamu. 

Podsumowując - świetny żel, i pod względem zapachu, i konsystencji, i jakości. Polecam :)

The Body Shop
Papaya Body Butter


Masło przeznaczone jest do skóry suchej.
Masła TBS różnią się miedzy sobą konsystencją, te do skóry suchej są takie zbite, typowo "masłowe" i dobrze nawilżają.

Tak było i w tym przypadku :)

Zapach - tak jak w przypadku żelu, egzotyczny owoc papaji w bardzo naturalnym wydaniu. Zapach utrzymuje się jakiś czas na skórze, ale nie jest nachalny. 



Po nałożeniu masło pozostawia uczucie nawilżenia, nie wchłania się też nie pozostawiając po sobie śladu. Nie jest aż tak natłuszczające, jak np. wersja Cocoa Butter (KLIK), ale też po aplikacji czuć, że coś się na tą skórę nałożyło. Myślę, że i osoby o suchej skórze będą zadowolone. 

Jestem bardzo zadowolona z nawilżenia, dla mnie najlepszym znakiem jest to, że co kilka dni mogę sobie pozwolić na dzień bez smarowania, który nie kończy się uczuciem suchości i swędzenia. Jeśli przy danym kosmetyku codzienna aplikacja jest koniecznością, to znaczy, że nie zdał testu ;)


Skład, jak to w masłach TBS - wysoko w składzie masło kakaowe i masło shea oraz wosk pszczeli i olej sezamowy.



Podsumowując - oba produkty mogę Wam polecić zarówno ze względu na zapach - moim zdaniem jeden z najbardziej udanych owocowych aromatów w TBS, jak i ze względu na właściwości pielęgnacyjne.



sobota, 2 sierpnia 2014

Organique Anti-Age, czyli o winogronach i włosach :)

Niedawno zachwycałam się sufletem do ciała z zieloną herbatą Organique, a szampon i maska Anti-Age to kolejne produkty tej marki, które miałam okazję wypróbować.
Wpadły w trakcie moich ostatnich zakupów w Polsce w maju (KLIK), razem z szamponem z serii Sensitive, ale o tym innym razem :)


Organique
Anti-Age
szampon & maska do włosów



Nasz duet przeznaczony jest do włosów zniszczonych i farbowanych. Włosów nie farbuję, nie są też specjalnie zniszczone, ale lubią wszystko, co regerguje i nawilża :)
Seria Anti-Age jest oparta na oleju z pestek winogron i oleju arganowym, ma regenerować włosy i odżywiać cebulki.

Zacznijmy od szamponu...
 
Od producenta:




Szczegóły techniczne

Jest to przezroczysty, wodnisty szampon o bardzo rzadkiej konsystencji, należy go wstrząsnąć przed użyciem i wtedy robi się mętny. Trzeba dozować go ostrożnie, w przeciwnym razie sporo produktu trafi do wanny, zamiast na nasze włosy. 
Pięknie i intensywnie pachnie winogronami, a właściwie słodkim sokiem winogronowym.
Należy umyć nim włosy dwa razy, za drugim razem zaczyna się pienić.
Estetyczne opakowanie. 



Moja opinia

Niektórych może zniechęcać rzadka konsystencja czy konieczność dwukrotnego mycia głowy, dla mnie to jednak norma, od paru lat używam głównie szamponów bez SLES, często też naturalnych i przyzwyczaiłam się do tego typu produktów. Moim zdaniem warto się z nimi "pomęczyć" dla dobra włosów i skóry głowy :)
Skład szamponu jest nie tylko łagodny, ale i zawiera mnóstwo naturalnych składników. Przynajmniej wiadomo, za co płacimy :)



Co do działania - jest tak sobie. Czytałam i słyszałam mnóstwo zachwytów na temat tego szamponu, ale mnie nie zachwycił. Na szczęście rzeczywiście jest łagodny, nie spowodował łupieżu ani swędzenia. Oczyszcza również bez zarzutu.
Niestety, włosy po umyciu tym szamponem i zastosowaniu odżywki były dość dziwne...Trochę splątane, szorstkie, czasem jakby lekko się puszyły...Nie przesuszał, ale po prostu z jakiegoś powodu nie dogadywał się z moimi włosami. 



Nie chcę powiedzieć, że był tragiczny. Łagodnie obchodził się z moją skórą głowy, a to dla mnie już ogromny plus - czasem nawet naturalne szampony robią mi krzywdę.
Nie podobało mi się jednak to, jak działał na moje włosy, więc już do niego nie wrócę.

Dodam, że stosowany z maską działał bez zarzutu, ale już z innymi odżywkami niestety nie -  a przecież maskę stosuję tylko raz w tygodniu.

Ewentualnie mogłabym go kupić i stosować tylko wtedy, gdy zamierzam nałożyć maskę, ale moim zdaniem za tak wysoką cenę - nie warto.

Wystarczył mi na około miesiąc stosowania 4-5 razy w tygodniu.

Cena
42zł/250ml



Czas na maseczkę- i tu jest miłość :)


Od producenta

 
Szczegóły techniczne

Maska pachnie jeszcze intensywniej sokiem winogronowym, zapach utrzymuje się na włosach bardzo długo, choć oczywiście potem nie jest już tak intensywny - a więc bez obaw.

Skład jest genialny, same dobroci :)

Konsystencja gęsta, trochę budyniowa, ale czuć, że sporo tam olejków, bo bardzo łatwo rozprowadza się na włosach, tak jakby się na nich "roztapia" i wystarczy niewielka ilość do aplikacji.

Ładne, trochę retro opakowanie - lubię. 



Moja opinia

Na początek powiem, że maskę stosowałam tylko jako MASKĘ, zawsze na około 20-30 minut pod czepek, mniej więcej raz w tygodniu. Szkoda mi jej marnować jako odżywkę, która na moich włosach zostaje zazwyczaj nie dłużej niż 1-2 minuty.

Stosowałam ją po szamponie z tej samej serii, a po jego zdenkowaniu - po szamponie z serii Sensitive.

Na początek obawiałam się tej niewielkiej pojemności - jestem przyzwyczajona do większych opakowań. Jednak okazało się, że wystarczy naprawdę niewiele produktu, żeby pokryć włosy, a za duża ilość może nawet niepotrzebnie obciążyć. Obecnie używam jej regularnie już od ponad 2 miesięcy i na następnym zdjęciu zobaczycie, ile jej zostało - wciąż jest około 1/3 opakowania.



Polubiłam zapach, taki słodki, winogronowy. Mnie nie męczy, bo maski używam tylko raz w tygodniu. 

A teraz najważniejsze, czyli działanie.
Maska pięknie nawilża i pielęgnuje włosy. Po spłukaniu są mięciutkie, odżywione, błyszczące. Nie są ani trochę obciążone (ale nie przesadzajmy z ilością), nie puszą się. Są niesamowicie przyjemne w dotyku i dobrze się układają.W dotyku przypominają włosy dziecka ;)
Maska nie powoduje szybszego przetłuszczania się włosów.



Jestem z niej bardzo zadowolona i na pewno jeszcze kiedyś ją kupię. Moim zdaniem jest warta swojej ceny, tym bardziej, że jest również wydajna. 
Przyjemnie też wiedzieć, że ten efekt na włosach zawdzięczamy naturalnym składnikom, a nie silikonom :)

Cena
42zł/150 ml

Dostępność
sklepy Organique, internet

Jestem bardzo ciekawa maski z serii Sensitive, miał ktoś? :)