sobota, 31 października 2015

październikowe denko-gigant

Brawo dla mnie!  W tym miesiącu udało mi się obfotografować i przedstawić Wam moje denka w odpowiednim do tego momencie, czyli na koniec miesiąca, jestem z siebie dumna! ;)
W dodatku miesiąc naprawdę obrodził w denka i jest co pokazywać :)

Zapraszam!


 CIAŁO:


Tym razem zużyłam dwa drogeryjne żele pod prysznic w dużych pojemnościach, wiecie, że lubię kombinować z zapachami np. Bath and Body Works, ale lubię też wracać do drogeryjnych, sprawdzonych klasyków.

Nivea Free Time - miły, kremowy żel o świeżym, owocowym zapachu karamboli. Kojarzy mi się bardzo pozytywnie ze studenckimi czasami :)

Lirene - miodowy nektar do mycia ciała
Pachnie cudownie masą sernikową z olejkiem pomarańczowym, bardzo smakowicie :) Jest kremowy i nie wysusza, ale wiadomo - kocha się go przede wszystkim za zapach :)



Joanna Sensual - żel d golenia z ekstraktem z miodowego melona
Ten żel regularnie pojawia się w moich denkach, jest świetny, gęsty, wydajny, dobrze trzyma się skóry i przede wszystkim ułatwia golenie i zapobiega przesuszeniu.

Victoria's Secret - Aqua Kiss masło do ciała
Nie przekonują mnie kosmetyki VS, jeśli chodzi o pielęgnację...Zapach, owszem, był bardzo intensywny, długo utrzymywał się na skórze, był świeży i przyjemny, ale też dość szybko się znudził, przypominał mi drogeryjne kosmetyki dla nastolatek....Właściwości pielęgnacyjne znikome, po aplikacji skóra była aż nienaturalnie gładka i jedwabista (silikony), ale nie była tak naprawdę nawilżona. Zdarzyło mi się stosować tylko ten produkt przez parę tygodni i skóra po każdym prysznicu była znowu przesuszona i ściągnięta i to bardziej, niż zwykle. Do tego dziwna, bardzo silikonowo-gumowa konsystencja, bielił skórę podczas aplikacji....Moim zdaniem to tylko gadżet, służy tylko i wyłącznie do nadania zapachu skórze, jeśli lubicie mgiełki VS to zastosowanie masła przed na pewno przedłuży trwałość zapachu. Do stosowania okazjonalnie, ze względu na zapach - tak, do pielęgnacji - zdecydowanie nie. 



Pat & Rub (próbki)

rozgrzewający olejek do ciała - piękny, korzenny zapach, nie taki typowo piernikowy, czułam raczej imbir, goździki, cynamon jest raczej w tle, pomarańcza też. Zapach autentycznych przypraw przyjemnie rozgrzewa i relaksuje, po kąpieli skóra była nawilżona, ale nie przesadnie tłusta. Nie oczekujmy jednak zabarwienia wody czy piany, otrzymujemy tylko (lub aż - zależy, jak na to patrzeć) piękny zapach i właściwości pielęgnacyjne. 

orzeźwiający balsam do rąk - mój pierwszy kontakt z balsamem do rąk tej marki. Rzeczywiście orzeźwiający zapach mieszanki cytrusów (trudno wyróżnić, co tam konkretnie pachnie, coś jak mieszanka grejpfruta, pomarańczy, cytryny...). Jest to jeden z tych kremów o lekkiej konsystencji, po których zastosowaniu można spokojnie wracać do pracy na komputerze czy do innych czynności. Nawilżenie ok, ale na pewno nie jest to jakiś głęboko regenerujący, odżywczy balsam, raczej standardowy krem, a więc świetny do postawienia na biurku i stosowania w ciągu dnia. 



AA Intymna Girls - płyn do higieny intymnej

Okres dojrzewania niestety (albo na szczęście... ;)) już za mną, ale był to, zdaje się, jedyny płyn z tej serii, który nie zawierał SLES i stąd mój wybór. Sprawował się bardzo dobrze, był łagodny, odświeżał be zarzutu, do tego był wydajny. 


WŁOSY:


Recepty Babuszki Agafii - szampon na brzozowym propolisie
Szampon świetnie wpływał na moje włosy, były dobrze oczyszczone, zachowywały objętość, dobrze się układały, były świeże dłużej, niż zazwyczaj. Jednocześnie nie powodował przesuszenia ani plątania się włosów. Był raczej łagodny dla skóry głowy, ale podejrzewam go o lekki przesusz i swędzenie skóry, które zaczęłam odczuwać po ok. 2-3 miesiącach stosowania. Pewności nie mam, może to nie on był winny, ale jest to całkiem możliwe. 
Recenzja wkrótce.

Shea Moisture
Anti -Breakage Masque
Yucca & Baobab
Świetna maska, włosy po zastosowaniu były jak włosy dziecka, miękkie, nawilżone, z objętością, ale nie spuszone. Nie przeciążała włosów, ładnie pachniała.


TWARZ:


Nuxe - Aroma-Perfection
żel do mycia twarzy

Czy muszę jeszcze coś dodawać...?

Thayers - Alcohol-free toner
Unscented witch hazel with aloe vera

Bardzo podstawowy tonik o świetnym składzie. Robił to, co miał robić, czyli tonizował, lekko doczyszczał, odświeżał. Bez alkoholu, zapachu czy barwników, zawiera głównie aloes, oczar wirginijski i ekstrakt z pestek grejpfruta. 


Bioderma Sensibio H2O
płyn micelarny
Tu również wiele pisać nie muszę....Najlepszy płyn do demakijażu oczu (i nie tylko).

Veet - plastry z woskiem do twarzy
Trochę lepsze od tych z Joanny - paski są tak zrobione, że jest za co chwycić podczas odrywania i nie trzeba ich przecinań przed zastosowaniem. Są też bardzo skuteczne, byłam z nich zadowolona. 



My Beauty Diary - Lemon Vit-C Mask

Zużyłam ostatnie dwie maseczki. Niezłe, podobne w działaniu do innych maseczek tej marki, ale nie mogę powiedzieć, żeby robiły coś specjalnego, o wiele bardziej wolę np. wersję jabłkową, z czarną perłą albo ptasim gniazdem, tam efekty były widoczne dużo bardziej (i dłużej). 



The Face Shop - Chia Seed
Świetna maseczka, dużo lepsza, niż wersja z wodorostami (Kelp), może dlatego, że nie zawiera alkoholu. Ładnie wygładziła wszystko, co było do wygładzenia, nawilżyła i rozjaśniła.

Ziaja - maska kojąca z glinką różową do skóry wrażliwej
Kiedyś bardziej lubiłam te maseczki, trzeba przyznać, że to fajne połączenie maski glinkowej (a więc oczyszczania) z właściwościami kojącymi i nawilżającymi. Po użyciu skóra była gładka, nawilżona. Zauważyłam jednak parę nadprogramowych niespodzianek, co ostatnio prawie mi się nie zdarza....Jak zwykle, trudno stwierdzić, czy to wina tej maseczki, jest jednak wysoko na liście podejrzanych ;)



Mioggi
Chamomile Collagen Mask

A tutaj spore odkrycie w gronie moich azjatyckich maseczek. Jest to maska kompletnie nieznanej mi koreańskiej marki. Po użyciu twarz była nie tylko nawilżona, ale wyglądała parę lat młodziej, jak po dobrym masażu twarzy i dobrze przespanej nocy ;) Chyba trzeba będzie rozejrzeć się za całym opakowaniem tych masek....

To już wszystko :)

czwartek, 29 października 2015

THE BEST OF THE BEST: Alpha-H Liquid Gold

Dziś będzie recenzja kosmetyku, o którym powinnam napisać już dawno, dawno temu. Stosuję go od półtora roku i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nic nie zmieniło stanu mojej skóry bardziej niż ten produkt i że dokonał niemożliwego :)
Zapraszam na recenzję nawet te z Was, które boją się kwasów :)

Alpha-H
Liquid Gold
with glycolic acid


Od producenta:
- zawiera kwas glikolowy pochodzenia naturalnego (pozyskiwany z trzciny cukrowej) i ekstrakt z lukrecji;
- złuszcza martwy naskórek;
- obniża pH skóry, dzięki czemu stymuluje odnowę komórkową;
- wspomaga syntezę kolagenu i elastyny;
- pomaga w pozbyciu się przebarwień, plam czy blizn;
- wyrównuje koloryt skóry.



Szczegóły techniczne

Opakowanie jakiś czas temu przeszło metamorfozę, obecnie otrzymujemy produkt zapakowany w dokładnie opisany kartonik, buteleczka jest smuklejsza, dozownik jest również o wiele bardziej funkcjonalny, dawniej zdarzało się, że odrobinę przeciekał np. w podróży, poza tym podczas aplikacji zawsze coś wylało się poza wacik. Jestem bardzo zadowolona z nowego opakowania :)


W opakowaniu kryje się płyn o lekko alkoholowym zapachu, który jednak nie przeszkadza i dość szybko się ulatnia. 
Aplikujemy go na wacik.

Liquid Gold należy stosować co drugą noc (nie częściej) po oczyszczeniu twarzy, dla mocniejszego efektu nie nakładamy już po nim żadnego kremu ani serum, choć nie jest to zabronione :)

Należy pamiętać o ochronie przeciwsłonecznej, gdy stosujemy Liquid Gold, ale mam nadzieję, że i tak pamiętacie o kremach z filtrem, więc nie powinien to być żaden minus ;)



Moja opinia

Zacznę od uspokojenia tych z Was, które kwasów się boją, lub miały z nimi złe doświadczenia. Ten produkt NIE powoduje łuszczenia się naskórka, przesuszenia ani zaczerwienia. 
Podczas pierwszych kilku aplikacji odczuwałam delikatne mrowienie, które szybko ustawało obecnie moja skóra już tak nie reaguje. Producent wspomina, że mrowienie może wystąpić i że jest to normalna reakcja. 
Stosowałam go zarówno solo, jak i pod krem. Zapewniam Was, że nawet stosowany samodzielnie nie sprawia, że skóra jest przesuszona czy podrażniona, nie powoduje uczucia ściągnięcia. 

Zawiera alkohol, jest on jednak koniecznym składnikiem - to w nim zawieszony jest kwas glikolowy i absolutnie nie działa to tak, jak alkohol zawarty w tonikach czy kremach. Ja nie toleruję alkoholu w pielęgnacji, powoduje przesuszenie i podrażnienie mojej skóry, natomiast w przypadku Liquid Gold nic takiego nie wystąpiło. 

Po aplikacji skóra jest gładka, świeża, ale jednocześnie jakby...nawilżona. Może to zasługa ekstraktu z lukrecji i jedwabiu, nie wiem, ale faktycznie nie odczuwam przesuszenia. 



Teraz najważniejsze, czyli o działaniu. Ten kosmetyk naprawdę działa, efekty są widoczne bardzo szybko, już po kilku użyciach ale oczywiście prawdziwe, trwałe zmiany zobaczymy dopiero po kilku tygodniach.

Najbardziej podziwiam ten kosmetyk za to, że pomógł mi pozbyć się zaskórników nawet tych w okolicy nosa. Wcześniej stosowałam milion produktów, które to obiecywały, maski z glinką itp., ale nic nie dało tak widocznych i konkretnych rezultatów. 

Kolejna sprawa - ograniczył powstawanie wszelkich niespodzianek. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam jakiś wysyp, a jeśli już, to działo się to np. przy dużych zmianach w sposobie odżywania się, ale nawet wtedy nie były to takie okazy, z jakimi miałam do czynienia kiedyś ;) Teraz nawet hormony nie są straszne mojej skórze, wszystko jest pod kontrolą :)


Producent obiecuje również działanie anti-aging. Oczywiście trudno to stwierdzić w moim wieku, pewnie czas pokaże, ale na pewno skóra wydaje się być bardziej jędrna i gładka.

"Gładka" to słowo-klucz w przypadku tego produktu. Dzięki niemu pozbywamy się martwego naskórka bezboleśnie, bez łuszczenia się i bez konieczności stosowania mechanicznych peelingów. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatni raz robiłam sobie tradycyjny peeling :)
Skóra jest gładka, świetlista, nie potrzeba tony makijażu i rozświetlacza, żeby osiągnąć pożądany efekt glow, jeśli ktoś lubi :)


Nie należy myśleć, że jest to kosmetyk przeznaczony tylko dla tych osób, które walczą z typowym trądzikiem. Często nawet posiadaczki skóry suchej czy normalnej mają zaskórniki lub zmagają się z problemem szarej, zmęczonej cery. Ja mam cerę mieszaną, która bywa też przesuszona i jest dość wrażliwa i wpasował się idealnie w moje potrzeby. 

Jest bardzo wydajny - buteleczka 100 ml wystarcza mi na ok pół roku regularnego stosowania. 

Kolejna sprawa - nie jest tak, że ten kosmetyk działa tylko wtedy, gdy go stosujemy. Zdarzało mi robić sobie parę tygodni przerwy, czy nawet miesiąc po zużyciu opakowania i dobry stan cery utrzymywał się. Zaczynałam jedynie zauważać potrzebę stosowania peelingu, bo skóra nie była złuszczana, powoli zaczęły też pojawiać się zaskórniki. 
Myślę, że prędko z niego nie zrezygnuję :)


Cena
39,99€ lub ok. 150zł/100 ml (ale zdarzają się dobre promocje, dwupaki itp.)

Dostępność
zamawiałam ze stron: lookfantastic.de, niche-beauty.com, widziałam też na douglas.de
W Polsce: na stronie Alpha-H http://alpha-h.isklep24.pl/liquid-gold-100ml,3,89,4


A tu filmik producenta z informacją, jak stosować:

Polecam! :)

PS. Jest to produkt z dość sporym (5%) stężeniem kwasu glikolowego, a więc jeśli macie cerę naczynkową lub poważniejsze problemy dermatologiczne, to warto spytać dermatologa lub na początek np. zastosować tylko na strefę T. Ja mam cerę dość wrażliwą, że skłonnością do zaczerwienień i sprawdza się u mnie idealnie, ale wiadomo - każda skóra jest inna i jeśli macie jakieś obawy, to warto zacząć ostrożnie.

wtorek, 27 października 2015

moje nowości XXL: Pat & Rub

Nazbierało się całkiem sporo zakupów poczynionych we wrześniu i październiku, więc czas najwyższy na ich prezentację :) 
Ostatnio dość intensywnie wykorzystałam przeróżne promocje i kody rabatowe w sklepie internetowym Pat & Rub i oto ich skutki!

Zanim przejdę do konkretów, chciałam bardzo pochwalić ich sklep internetowy - poza tym, że promocje typu -30% - 25% itp. na wszystko lub na konkretne linie pojawiają się naprawdę często, nowi klienci dostają dodatkowe zniżki i co najlepsze - promocje łączą się, więc często można upolować ich kosmetyki za połowę ceny. Do tego obsługa sklepu jest naprawdę przemiła i pomocna - musiałam zadzwonić w sprawie modyfikacji zamówienia (coś było niedostępne, potem pojawiło się na stronie już po złożeniu i opłaceniu przeze mnie zamówienia) i sprawa została załatwiona bardzo szybko i sprawnie, wysyłka jest również ekspresowa (zarówno na terenie Polski, jak i za granicę). 

Oto moje zakupy:



seria hipoalergiczna:

hipoalerigczne masło do ciała - to mój ponowny zakup, bardzo polubiłam konsystencję (rzeczywiście przypomina krem do tortu!), świetnie działanie i delikatny, ale naprawdę przyjemny zapach. Jeśli nie przepadacie za bardzo intensywnymi zapachami i szukacie czegoś neutralnego, co mimo wszystko ładnie pachnie, to bardzo polecam tę serię. 

hipoalergiczny scrub cukrowy - miałam kiedyś scrub z serii rewitalizującej (żurawina i cytryna), ale nie do końca polubiłam zapach, poza tym irytowała mnie tłusta warstwa, której nie dało się spłukać. Ścieranie i pielęgnacja skóry były jednak świetne, nie mówiąc o składzie i postanowiłam dać im szansę raz jeszcze i stosować ten scrub w sposób polecany przez Kingę Rusin - czyli poleżeć w kąpieli po zastosowaniu scrubu. Zobaczymy :)



seria relaksująca (trawa cytrynowa i kokos)

masło do ciała - kocham działanie i konsystencję ich maseł do ciała, dla odmiany będę mogła wypróbować inny zapach, zobaczymy :)

balsam do stóp - z wszystkich balsamów do stóp P & R ten ma najlepsze opinie.



otulający balsam do rąk - obecnie mam w użyciu masło do ciała z tej serii i zapach jest przepiękny, idealny na tę porę roku :) Poza tym - pompka :)



toniki - jakiś czas temu "nawróciłam" się na toniki i bardzo lubię po nie sięgać, szczególnie rano.
Toniki Pat & Rub nie zawierają alkoholu, mają świetne składy i ogólnie zbierają bardzo dobre recenzje.

tonik AOX - z wodą antyoksydacyjną AOX, ekstraktem z korzenia lukrecji i betainą. Gdzieś pod koniec składu kryje się jeszcze kwas salicylowy :) Jest już w użyciu, ale za wcześnie na wydawanie opinii.

tonik z wodą różaną, rozmarynową, lawendową i rumiankiem solnym - ten tonik składa się głównie z hydrolatów. 



ekoAmpułka 3 do cery naczynkowej - od jakiegoś czasu szukam czegoś, co byłoby odpowiednie dla wrażliwej i skłonnej do zaczerwienień cery i co jednocześnie zawierałoby antyoksydanty. Ten produkt dokładnie to obiecuje, jestem go bardzo ciekawa :)

maska regenerująca - jest to maska do stosowania PRZED myciem włosów, więc coś w stylu olejowania :) Nigdy jeszcze nie miałam tego typu kosmetyku, po pierwszych dwóch użyciach mogę stwierdzić, że jest pozytywnie, ale jeszcze za wcześnie na to, żeby powiedzieć coś więcej. 


To już wszystko, zakupy spore, ale było to w sumie kilka zamówień i za nic nie zapłaciłam pełnej ceny ;) Cieszę się, że będę miała możliwość przetestowania oferty tej marki. Macie jakichś ulubieńców w ofercie Pat & Rub? Co ogólnie myślicie na temat tej firmy?

poniedziałek, 26 października 2015

RECENZJA: Nuxe Reve de Miel - Oczyszczający żel do twarzy

Po tym, jak zapałałam dozgonną miłością do żelu Nuxe Aroma Perfection (KLIK!), postanowiłam znaleźć coś delikatnego do porannego oczyszczania, również w ofercie marki Nuxe. 
Miodowy żel oczyszczający z linii Reve de Miel wydawał się idealnym kandydatem - zawiera miód, a więc na pewno nawilża i koi, nie zawiera SLES, poza tym skoro żel tej marki przeznaczony do cery mieszanej i tłustej absolutnie nie przesusza mojej skóry, to ten przeznaczony do suchej i wrażliwej powinien być już niesamowicie delikatny. 

Nuxe 
Reve de Miel 
Oczyszczający żel do twarzy



Od producenta:
- delikatny żel do oczyszczania cery z makijażu i innych zanieczyszczeń;
- nie zawiera mydła;
- koi skórę i pozostawia ją miękką;
- nie powoduje podrażnień, nie wysusza skóry;
- zawiera miód, słonecznik i roślinne substancje myjące
- zawiera 94,9% naturalnych składników;
- nie zawiera parabenów.


Szczegóły techniczne

Jest to dość wodnisty (ale bez przesady), przezroczysty żel o miodowym zabarwieniu. Praktyczne, solidne opakowanie z pompką, która działa bez zarzutu i bez problemu można ją zablokować i zabrać  kosmetyk w podróż, 
Żel ma bardzo intensywny miodowo-perfumowy zapach, przyjemny, ale zdecydowanie zbyt intensywny jak na kosmetyk przeznaczony do pielęgnacji twarzy. Tym bardziej, jeśli ma to być kosmetyk do cery suchej i wrażliwej!
Żel nie pieni się za bardzo, natomiast bardzo dobrze rozprowadza się na skórze i spłukuje, nie pozostawia żadnej warstwy po umyciu. 


Moja opinia

Krótko mówiąc, żel nie do końca sprostał moim oczekiwaniom. Spodziewałam się czegoś bardzo delikatnego, kojącego, bezpiecznego dla wrażliwej skóry. Czegoś, co idealnie pasowałoby do porannego mycia twarzy. 

Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to zapach. Przyjemny, ale bardzo słodki i intensywny, nie miałabym nic przeciwko, gdyby to był żel pod prysznic czy balsam, ale w przypadku kosmetyku do twarzy może trochę nas podduszać, nie mówiąc już o potencjalnie drażniącym działaniu na skórę. Po paru tygodniach używania zapach zaczyna po prostu męczyć. 

Poza tym, pomimo braku SLES i wyraźnej deklaracji producenta, że jest to kosmetyk przeznaczony dla cery suchej i wrażliwej, żel jednak wysusza skórę po myciu i daje uczucie ściągnięcia. Nie jest tragicznie, nie porównywałabym tego do ściągnięcia, które fundują nam typowe żele dla cery tłustej i trądzikowej, ale na pewno nie jest to kosmetyk delikatny, a o obiecywanym ukojeniu skóry możemy zapomnieć. 

Na szczęście nie zauważyłam negatywnego wpływu na skórę, obyło się bez podrażnień czy wysypu. Uczucie ściągnięcia po umyciu na pewno nie należało jednak do przyjemności i nie powinno występować przy stosowaniu żelu tego typu.
 Żel z serii Aroma Perfection (przeznaczony dla cery mieszanej i tłustej) jest zdecydowanie delikatniejszy, choć oczyszcza równie dobrze, a może nawet i lepiej, więc nawet gdyby ktoś zastanawiał się nad zakupem żelu do oczyszczania wieczornego, do stosowania jako uzupełnienie demakijażu, to poleciłabym raczej Aroma Perfection, a nie Reve de Miel. 

Podsumowując, obyło się bez tragedii, więc nie nazwałabym tego kosmetyku bublem, ale niestety, ten produkt nie spełnia obietnic producenta i nadaje się raczej dla posiadaczek cery tłustej, na pewno nie suchej i wrażliwej, i to dla tych z Was, którym nie przeszkadza uczucie ściągnięcia po myciu twarzy. 

Ja już do niego nie wrócę, ale jestem ciekawa, czy sprawdził się u Was?

Cena
38-50 zł/200 ml (w zależności od apteki i promocji)

Dostępność
apteki

niedziela, 25 października 2015

RECENZJA: Bath & Body Works - Stress Relief Eucalyptus Tea Body Cream

Od jakiegoś czasu bardzo ciągnie mnie w stronę zapachów "prawie-męskich", takich świeżych, z wyczuwalną nutą drewna i ziół, szałwii, eukaliptusa, mięty....Widać to po moich ostatnio ulubionych zapachach Yankee Candle (Kilimanjaro Stars, Treehouse Memories, Evening Air), jak i po produktach do ciała i perfumach (wzdycham do Sisley Eau de Campagne edt i Prada Infusion d'Iris edp....). Dziś będzie o kolejnym przykładzie tej ostatniej obsesji, czyli o kremie do ciała marki Bath & Body Works z linii Aromatherapy.

 Bath & Body Works
Stress Relief 
Eucalyptus Tea Body Cream



Od producenta
- bogaty, intensywnie pielęgnujący krem do ciała
- zapewnia ochronę i nawilżenie na 24 godziny
- koi umysł i ciało dzięki zawartości olejków eterycznych
- uwalnia od stresu




Szczegóły techniczne

Jest to krem do ciała o konsystencji gęstego budyniu, bardzo treściwy, ale nie tłusty i rozprowadza się z łatwością. Dość szybko się wchłania pozostawiając na skórze ochronną warstewkę nawilżenia (nie lepimy się, po prostu czuć, że coś na skórze zostaje, w pozytywnym sensie). Jest niesamowicie wydajny, wystarczy odrobinka kremu do nawilżenia ciała. 

W przypadku serii Aromatherapy bardzo istotną sprawą jest zapach...Tutaj, jak nazwa wskazuje, mamy do czynienia z zapachem eukaliptusowym, który ma za zadanie nas odstresować. Rzeczywiście zawiera olejki eteryczne, a więc nie jest to tylko pusta obietnica - w składzie znajdziemy m.in. olej z eukaliptusa i olej z gałki muszkatołowej. 
Czy odstresowuje? Oczywiście krem w magiczny sposób nie rozwiąże naszych problemów, ale na pewno świetnie nastraja do snu, relaksuje, pomaga w zaśnięciu. Jest bardzo intensywny i naturalny, a więc nie drażni ani nie męczy, ale jest bardzo długo wyczuwalny na skórze, jak również i na piżamie. 
Można się pokusić o stwierdzenie, że jest w nim coś z aromaterapii, bo naprawdę poprawia nastrój i relaksuje. 


W składzie znajdziemy niestety parafinę, ale jest gdzieś tam pod koniec składu, a więc nie ma tragedii.

Moja opinia

Kupiłam ten krem ze względu na zapach i pod tym względem zadowolił mnie w 100%. Jak już wspominałam, to prawdziwa aromaterapia i relaks, uwielbiałam stosować go szczególnie po ciężkim dniu, gdy czułam potrzebę relaksu. Działał :)

Ze względu na intensywność zapachu i średnio naturalny skład nie stosowałam go codziennie, nie chciałam, żeby mi się znudził. Sięgałam po niego zawsze wtedy, gdy czułam się szczególnie zmęczona i/lub zestresowana i potrzebowałam wyciszenia. 


Nie mogę jednak narzekać na jego działanie - choć skład nie powala, to krem ani nie zapychał (co czasem zdarza mi się przy kosmetykach zawierających parafinę czy silikony) ani nie pozostawiał tłustej/lepkiej warstwy. Nawilżał też bardzo przyzwoicie i polubiłam konsystencję. 

Nie polecałabym go może do stosowania jako jedyny kosmetyk do nawilżania ciała, ale warto mieć go pod ręką, szczególnie, jeżeli też jesteście wrażliwie na moc zapachów i lubicie się w ten sposób zrelaksować. 

Nie pogardzą nim też panowie, jest nawet trochę męski :)

Dostępność
sklepy BBW w Warszawie, amerykańska strona internetowa, bywa też na Allegro

środa, 21 października 2015

Yankee Candle - recenzja wosków


Blue Summer Sky
Pojawił się jako nowość latem tego roku. Zapach bardzo w moim stylu, czyli kojarzący się z naturą, polnymi kwiatami, zielenią. Wprowadza nastrój słonecznego, letniego dnia :) Na stronie YC producent twierdzi, że ten wosk pachnie również imbirem i jagodami - ja tego nie wyczuwam. Czuję za to świeżość, letnie kwiaty, słońce...bardzo pozytywny zapach :) Przypomina mi nieco Loves Me, Loves Me Not, ale zdecydowanie mniej w nim trawiastych, zielonych nut. 


Fresh Comfort
Zapach typowo praniowy, moim zdaniem dużo bardziej udany niż Clean Cotton czy Fluffy Towels i szkoda, że nie ma go w regularnej sprzedaży. W przeciwieństwie do Clean Cotton, nie pachnie tak ostro jeszcze mokrym praniem, jest to raczej zapach czystych, upranych i wysuszonych ręczników, takich ciepłych, rozwieszonych na grzejniku lub prosto z suszarki. Zapach bardzo świeży, ale jednocześnie przyjemny i kojący. 




Greenhouse
A tutaj absolutny ulubieniec dzisiejszego zestawienia. Uwielbiam takie zapachy - zielony, naturalny, roślinny. Wg producenta to zapach róż zmieszany z aromatem świeżych ziół. Szczerze mówiąc, nie rozpoznałabym w nim róż, czuję raczej niezidentyfikowany kwiatowy zapach rodem z kwiaciarni czy właśnie szklarni - taki bardzo naturalny, wilgotny zapach dopiero co podlanych roślin. Kwiaty są tu jednak tylko jednym z elementów bo czuć przede wszystkim zieleń, liście, łodyżki i roślinki wszelkiego rodzaju. Jest do tego bardzo intensywny. Nie pogardziłabym świecą o tym zapachu :)



Lavender Vanilla
Tu dla odmiany wosk, z którym się nie polubiłam. Mamy tu połączenie lawendy z wanilią z dodatkiem piżma i bergamotki. Nie jestem fanką lawendy, ale od czasu do czasu mam ochotę na taki ziołowy, relaksujący zapach, niestety, tutaj tego nie doświadczymy.Lawenda jest, ale zeszła na drugi plan, a szkoda, bo mogłaby trochę "odświeżyć" i ożywić ten dość mdły zapach. Czuć przede wszystkim wanilię i całość daje efekt raczej mdły i bez wyrazu, który na dłuższą metę może wręcz zacząć męczyć, bo zapach jest intensywny.  

Peach Cobbler
Rzadko zdarza się, żeby zapachy jedzeniowe, a już na pewno ciastowe, pojawiały się w letnich nowościach. Peach Cobbler jednak nawet pasuje latem, bo jest to zapach ciasta/deseru z dodatkiem lodów, nie jest przytłaczający i będzie pasować nawet w cieplejsze dni. Czuć kruche ciasto, brzoskwinie i właśnie coś na kształt lodów. Niestety, pojawił się typowy dla mnie problem z zapachami owocowymi - brzoskwiniowy aromat wydaje się być bardzo syntetyczny, przez co całość zaczyna szybko męczyć. Do tego zapach nie jest zbyt intensywny, początkowo czujemy wyraźnie ciasto, brzoskwinie i lody, a po chwili całość miesza się i powstaje nieokreślony, sztuczny zapach brzoskwiń. Po dłuższym czasie topienia wosku w mieszkaniu unosi się taki nieokreślony, słodki zapach. 




Kilimanjaro Stars
Zapach ten pojawił się w kolekcji Q3 Afryka latem tego roku. Już sam opis dział na wyobraźnię, producent twierdzi, że wosk pachnie jak zmierzch na pokrytym lodem szczycie góry, świeże, górskie powietrze, mięta i paczuli. I trzeba przyznać, ze ten wosk rzeczywiście kreuje wyjątkową atmosferę. 
Być może dzięki paczuli jest to naprawdę tajemniczy, klimatyczny zapach. Idealny na wieczór i to nie tylko latem. Jest trochę ziemisty, świeży, trochę męski (ale absolutnie nie jest to zapach wody po goleniu), na pewno fanki męski zapachów będą zadowolone, ale również te, które drażni ta zbyt oczywista nuta męskich kosmetyków np. w Midsummer Night czy Midnight Oasis. Zakochałam się ;)


To na razie tyle z wykończonych wosków, obecnie w ruch poszły zapachy jesienne, te nowe i te starsze (Crisp Morning Air, Autumn in the Park, Blissful Autumn....) i powoli przymierzam się do testowania tych bardziej "jedzeniowych" nowości, np. Vanilla Bourbon. Zobaczymy :)
A co tam u Was w kominku?

poniedziałek, 19 października 2015

Nuxe - Reve de Miel lip balm - dlaczego jest najlepszym balsamem do ust?

Zapowiadam z góry, że w dzisiejszym poście będą same zachwyty i pochwały :)

Mowa o:

Nuxe 
Reve de Miel lip balm


Od producenta:

- balsam  do ust na bazie miodu
- bez konserwantów i sztucznych zapachów

Skład
Cera Alba (Beeswax), Butyrospermum Parkii (Shea Butter Fruit), Vegetable Oil, Lecithin, Behenoxy Dimethicone, Prunus Dulcis (Sweet Almond Oil), Mel (Honey), Dimethicone, Ethylhexyl Methoxycinnamate (Octinoxate), Citrus Grandis (Grapefruit Peel Oil), Caprylic/Capric Triglyceride, Hydrogenated Vegetable Oil, Limonene, Glycine Soja (Soybean Oil), Rosa Moschata (Rosa Moschata Oil), Tocopheryl Acetate, Tocopherol, Allantoin, Citrus Limonium (Lemon Peel Oil), Candelilla Cera (Candelilla Wax), Calendula Officinalis (Calendula Officinalis Flower Extract), Citral, Linalool.ip4.

Szczegóły techniczne
Szklane opakowanie prezentuje się bardzo estetycznie i może nawet trochę luksusowo :) Kolory nakrętek mogą się różnić, na zdjęciu widać balsam z edycji limitowanej. Bywają również zielone, a regularne opakowanie ma białą nakrętkę. 
Po otwarciu słoiczka możemy mieć chwilę zwątpienia - balsam wygląda na bardzo gęsty, można oczekiwać czegoś baardzo tłustego lub zbitego i trudnego do rozprowadzenia. Nic podobnego! Aplikacja nie sprawia żadnych problemów, nabiera się naprawdę niewielką ilość i to w zupełności wystarcza do nawilżenia ust, rozprowadza się również bez trudu. 
Mi przypomina trochę gęsty, scukrzony miód (ale bez obaw - jest jednak bardziej kremowy) ponieważ nie jest to w stu procentach gładka konsystencja. 
Pachnie cudownie - słodko, miodowo, z wyczuwalną nutką cytrusów. 


Moja opinia

Jest to zdecydowanie najlepszy balsam do ust, jaki kiedykolwiek miałam okazję wypróbować. Genialnie nawilża usta, przy regularnym stosowaniu można zapomnieć o suchych skórkach, nawet zimą. Po prostu załatwia problem w 100% :) Działa na tyle intensywnie, że spokojnie wystarczają dwie aplikacje dziennie, nawet zimą - raz przed wyjściem na zewnątrz (np. pod szminkę) i raz na noc. 

Co więcej, wbrew pozorom wcale nie jest tłusty, przy całym swoim intensywnie odżywczym działaniu jest praktycznie niewyczuwalny na ustach. Po prostu wchłania się, robi swoje i nie czujemy go ani trochę. Dzięki temu można go spokojnie aplikować pod szminkę, a nie tylko na noc, jak myślałam początkowo. Żadnej parafinowej warstwy, żadnego mentolu, żadnego mrowienia czy obrzydliwego smaku na ustach :) 

Początkowo minusem może wydawać się cena, ale i tutaj miodek od Nuxe broni się całkiem nieźle - po pierwsze, wystarcza na min. pół roku codziennego stosowania, po drugie - od czego są promocje? Stosuję obecnie już trzecie opakowanie, czwarte czeka w zapasie i jeszcze nigdy nie zapłaciłam za niego pełnej ceny. 

Nie jest to produkt do torebki (ze względów higienicznych) ale szczerze mówiąc pielęgnuje moje usta tak dobrze, że bardzo rzadko sięgam teraz po pomadkę nawilżającą w sztyfcie, która z tego powodu zalega już baaardzo długo  w mojej torebce ;)

Wygląda na to, że będę mu wierna i polecam wypróbowanie każdej z Was, jeśli jeszcze go nie miałyście :)

Cena
45zł/15ml (ale to jeden z tych kosmetyków, który łatwiej można znaleźć na promocji, niż w cenie regularnej)

Dostępność
apteki, SuperPharm, apteki internetowe...

środa, 14 października 2015

denko wrześniowe

Tym razem denko bardziej aktualne, czyli wrześniowe, zapraszam :)


The Body Shop
Almond Body Butter


W końcu udało mi się wykończyć masło do ciała TBS, lubię ich masła, to jedne z nielicznych o typowej masłowej konsystencji, ale pod koniec zaczęło mnie już męczyć swoim zapachem. Pachnie migdałowo-marcepanowo, coś jak migdałowy olejek do ciasta, przyjemnie, ale jest to ciężki zapach i szybko się nudzi. Dobrze nawilża, ale jest dość ciężkie, polecam jedynie jesienią i zimą.





Uriage - woda termalna
Nie jest to dla mnie kosmetyk niezbędny, ale lubię ją mieć w łazience np. do spryskiwania maseczek czy w razie podrażnień. Przydatna szczególnie latem :)

Dr Irena Eris - Vitaceric witalizujący krem pod oczy
Przeciętny krem,  nawilżał, nie podrażniał, ale nic poza tym 



Sylveco
Ziołowy płyn do płukania jamy ustnej


Zazwyczaj nie piszę o tego typu rzeczach, ale ten płyn jest naprawdę warty uwagi. Nie zawiera alkoholu, w składzie ma głównie ziołowe ekstrakty, mi.n z mięty pieprzowej, szałwii i rozmarynu. W przeciwieństwie do klasycznych płynów jest łagodny, nie podrażnia i nie zawiera szkodliwych substancji. 



Kolejna porcja żeli z Bath & Body Works:

Coconut Lime Breeze - nie jestem fanką kokosa w kosmetykach, zazwycza jest zbyt mdły/słodki i męczy, tutaj słodycz kokosa występuje w ciekawym połączeniu z limonką, całość jest świeża, kwaskowata, egzotyczna, ale nie męczy. Był idealny latem :) 

Moonlight Path - lubiłam używać go wieczorem, jest to żel z kategorii tych relaksujących, pachnie świeżo, trochę pudrowo, mydlanie, moim zdaniem jest trochę unisex. 

Maseczki:


The Face Shop - real natura mask - Kelp
Nie przypadła mi do gustu - odrobinę szczypało po jej nałożeniu, poza tym nie zauważyłam żadnych widocznych efektów po. Mam jeszcze kilka innych maseczek tej marki, zobaczymy, czy poradzą sobie lepiej.

My Beauty Diary - Lemon Vit-C Mask
Przyjemna maska, lekko nawilża i rozjaśnia.



Farmona
Bamboo & Oils
maska odbudowująca


Lubiłam ją, choć nie było to odkrycie roku. Ułatwiała rozczesywanie, nawilżała, włosy dobrze się po niej układały. 



Crabtree & Evelyn - Lily 

Krem do rąk o zapachu konwalii. Skład niezły, konsystencja bardzo przyjemna, dobrze się wchłaniał i nie lepił. Piękny, intensywny zapach konwalii. Muszę jednak przyznać, że po dłuższym stosowaniu kremów C & E doszłam do wniosku, że one wcale tak dobrze nie pielęgnują. Efekt wg mnie jest podobny do kremów L'Occitane, czyli ładny zapach, przyjemne konsystencja i potem krem wchłania się do matu i nie czuć, żeby skóra była jakoś szczególnie nawilżona.

Bath & Body Works - Maui Mango Mai Tai
jeden z lepszych zapachów żeli BBW, rzeczywiście pachnie jak słodki, egzotyczny koktajl z mango.
Te żele uważam za niezbędną zawartość mojej torebki :)



IOPE
Super Vital
Extra Moist Eye Cream

Zużyłam już drugą próbkę tego kremu, polubiłam go. Jest kremowy, treściwy, dobrze nawilża i wygładza. Gdybym miała dostęp, może skusiłabym się na większe opakowanie.


To już wszystko, a jak u Was z zużyciami?

niedziela, 11 października 2015

RECENZJA: Shea Moisture - Anti-Breakage Masque

Przyznam, że kiedyś, przez dość długi czas, uważałam, że masło shea to coś paskudnie tłustego, zapychającego i nadaje się tylko i wyłącznie dla bardzo suchej skóry. Potem wypróbowałam masła do ciała The Body Shop, potem krem do rąk na bazie tego składnika i powoli zaczęłam się do niego przekonywać. Ale do włosów?! Przecież to nielogiczne! 
Tymczasem okazuje się, że masło shea występuje w wielu kosmetykach do pielęgnacji włosów i co więcej, moje włosy bardzo je lubią.
Przekonałam się o tym po wypróbowaniu balsamu myjącego Sylveco (KLIK!) i szamponu wzmacniającego z serii Planeta Organica Dead Sea Naturals, masło shea występuje też w składzie jednej z moich ulubionych odżywek, czyli rumiankowej Farmonie (KLIK!). 


Kosmetyki marki Shea Moisture są stworzona na bazie masła shea, jak wskazuje nazwa :) Po raz pierwszy usłyszałam o ich kosmetykach do włosów na jakimś blogu, ale nie znalazłam ich nigdzie ani w Polsce, ani w Niemczech. Potem zaczęłam brać udział w zamówieniach ze Stanów i za którymś razem dorzuciłam do zamówienia bohaterkę dzisiejszego posta. Było warto! :)





Od producenta:

- intensywna kuracja wnikająca głęboko we włosy;
- nawilża i wzmacnia cienkie i osłabione włosy;
- zwiększa objętość;
- ekstrakt z juki zagęszcza, dodaje objętości;
- witamina B (biotyna) wzmacnia cebulki włosowe;
- bogaty w witaminy olej z baobabu działa wzmacniająco. 
- bez m.in. SLES, parafebnów, ftalanów, parafiny, glutenu, glikolu propylenowego, oleju mineralnego, sztucznych barwników i substancji zapachowych, DEA, składników pochodzenia zwierzęcego....


Skład

Water, Cetyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Behentrimonium Methosulfate, Glycerin (Vegetable), Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*, Stearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Panthenol, Cetrimonium Chloride, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter*, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Fragrance (Essential Oil Blend), Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Adansonia Digitata Oil, Tocopherol, Hydrolyzed Vegetable Protein PG-Propyl Silanetriol, Hydrolyzed Rice Protein, Yucca Brevifolia Root Extract, Plantain (Musa Paradisiaca) Extract, Coriandrum Sativum (Coriander) Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Caprylhydroxamic Acid, Caprylyl Glycol, Butylene Glycol, Acetyl Tetrapeptide-3, Dextran, Trifolium Pratense (Clover) Flower Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid

Szczegóły techniczne

Maska ma bardzo gęstą, bogatą konsystencję.  Nie jest stuprocentowo gładka, można wyczuć w niej coś w rodzaju grudek. Dobrze rozprowadza się na włosach i spłukuje z łatwością.
Bardzo przyjemnie pachnie, jest to aromat trudny do opisania, taki kremowy, lekko roślinny, kojarzy się też trochę z balsamem do ciała czy kremem Nivea. Zapach jest mocno wyczuwalny podczas aplikacji, pozostaje na włosach, ale potem nie jest już tak intensywny. 

Opakowanie jest plastikowe, ale bardzo solidnie wykonane, mocne, nic się w trakcie użytkowania nie ściera, nie rysuje, nie przecieka.



Moja opinia

Zdecydowanie zaliczam tę maskę do "kuracji", do masek, które stosuje się raz w tygodniu i nakłada na dłużej, żeby dobroczynne substancje miały czas zadziałać. Po prostu żal byłoby mi ją nakładać na te 2-3 minuty :)

Samo stosowanie jest bardzo przyjemne ze względu na zapach i bogatą, kremową konsystencję. Po użyciu włosy są nawilżone, dociążone, nie puszą się ani nie elektryzują, ale jednocześnie sporo zyskują na objętości. Nie ma mowy o obciążeniu, włosów jest jakby więcej i nie robią się oklapnięte. Maska nie przyspiesza też przetłuszczania się włosów.

Można ją nakładać nie tylko na długość, ale też przy nasadzie czy nawet na skórę głowy. Nigdy nie spowodowała swędzenia czy podrażnienia mojej wrażliwej skóry. 

Trzeba też dodać, że włosy po użyciu pięknie się błyszczą :)


Jak zwykle trudno jest mi określić wpływ tej maski na kondycję i zdrowie włosów. Moje włosy od dawna są w dobrej kondycji, końce zbyt szybko się nie rozdwajają i ogólnie jestem z nich zadowolona i wierzę, że jedną z przyczyn jest właśnie ta maska. Z drugiej strony nie mogę zaprzeczyć, że na pewno ogromny wpływ ma też olejowanie, inne maski/odżywki oraz stosowanie łagodnych szamponów od dobrych kilku lat. 

Jestem zachwycona efektem, jaki daje po zastosowaniu i patrząc na skład mogę zaryzykować stwierdzenie, że przy regularnym stosowaniu na pewno dobrze posłuży naszym włosom.
Może lepszym testerem byłyby mocniej zniszczone czy farbowane włosy. Ktoś pomoże? ;)

Cena
ok, 10-12$, w zależności od sklepu i promocji

Dostępność
USA (ja zamawiałam ze sklepu drugstore.com)
w Polsce np. TUTAJ (ale ceny zawyżone...)
W Niemczech na Amazon.de

wtorek, 6 października 2015

denko :)

Zapraszam na denko, ale nie, nie jestem tak na bieżąco, bo denko jest...sierpniowe. Wkrótce zaprezentuję te aktualne ;)

Zapraszam!


 My Scheming
Raw Job's Tears Brightening Black Mask




Zużyłam resztę czarnych maseczek marki My Scheming. To był mój pierwszy kosmetyk tej firmy i pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Maseczka świetnie rozjaśnia i nawilża cerę, jest łagodna i nie pozostawia lepkiego filmu. Poza tym czarna płachta świetnie trzyma się twarzy, nic nie odstaje ani się nie zsuwa :)


Sheet masks:


Watsons - Charcoal Clearing & Purifying Facial Mask
Przeciętna, trochę nawilża, trochę odświeża, ogólnie nie robi niczego złego, ale nie była też rewelacyjna. Zapamiętałam głównie jej wzorek w kratkę ;)

My Beauty Diary - Lemon Vit-C Mask - rozjaśniająco-nawilżająca maseczka, sprawowała się podobnie, jak inne maski MBD, czyli bardzo dobrze.

My Beauty Diary Job's Tears Brightening Mask - to była maska-dwupak, ponieważ zawierała również saszetkę z kremem do zastosowania po. Moim zdaniem ten dodatek to zbędny gadżet, ewentualnie przydatny w podróży. Samo działanie maski bez zarzutu :)


Dwa produkty polskiej marki Sylveco:


Biolaven - żel myjący do twarzy
Stosowałam go do porannego oczyszczania. Sprawdził się w tej roli nieźle, był bardzo delikatny, nie powodował przesuszenia, poza tym ma krótki i prosty skład i opakowanie z pompką. Drażniła mnie trochę jego wodnista konsystencja, jestem przyzwyczajona do kosmetyków naturalnych, ale tutaj mimo wszystko kosmetyk przeciekał przez palce i ciężko się z nim pracowało. Zapach też nie mój - taki cukierkowo-landrynkowy, bardzo sztuczny. 

Sylveco - lipowy płyn micelarny
A tutaj było o wiele bardziej pozytywnie :) Płyn świetnie radził sobie z makijażem oczu, nie podrażniał, nie pozostawiał lepkiej czy tłustej warstwy. Dodatkowo miał działanie łagodzące. Gdyby występował w większych butlach, mógłby stanowić niezłego konkurenta dla Biodermy, pewnie jeszcze do niego wrócę :)


Więcej twarzowych zużyć:


Kose - Junkisei Oil Cleansing
Zużyłam resztkę tego olejku, ale poza tym od dawna nie sięgam już po azjatyckie olejki do demakijażu zawierające parafinę. Ten świetnie radził sobie z demakijażem, poza tym po nim i tak stosowałam jeszcze żel do mycia twarzy, ale mimo wszystko, wolę wybrać kosmetyk działający podobnie, ale nie zawierający parafiny (obecnie Clinique Take the Day off - KLIK). Ten w dodatku nawet po spłukaniu zostawiał coś w rodzaju tłustej powłoki, więc nie polecam, nawet jeśli nie boicie się parafiny. 

La Roche Posay - Anthelios SPF 30 Dry touch
Kolejne opakowanie matującego kremu z filtrem LRP. Jak zwykle świetny, jak zwykle też kupiłam ponownie, tym razem SPF 50. 

Kiehl's Midnight Recovery Concentrate
Zaskakująco przyjemny w stosowaniu olejek do twarzy o niezłym działaniu. Nie jestem do niego przekonana na tyle, żeby kupić ponownie, ale będę miło wspominać tę znajomość :)


A teraz coś do pielęgnacji ciała:


Iwoniczanka - krem do rąk i paznokci
Kosmetyki Iwoniczanki mogą w pierwszej chwili nie zachwycić, jeśli spojrzymy na same składy, ale mają zaskakująco dobre działanie. Docenicie je szczególnie wtedy, gdy pojawi się problem z przesuszoną, podrażnioną, czy nawet atopową skórą. Może to zasługa soli iwonickiej? Ten krem do rąk był treściwy, dobrze nawilżający, naprawdę pomógł w regeneracji przesuszonej skóry dłoni po zimie. Miał również przyjemny, delikatny zapach.

Tołpa Botanic Czarna Róża - regenerujący peeling-masaż
Nie przepadam za peelingami solnymi, ale ten był zaskakująco niedrażniący :) Zaliczam go do zdzieraków o średniej mocy, miał słodki, nietuzinkowy zapach. Zawiera również składniki pielęgnujące, ale nie pozostawiał tłustej warstwy na skórze, spłukiwał się z łatwością.

Balea - Urea Fusscreme
Krem-klasyk o 10% zawartości mocznika. Dobrze zmiękcza i nawilża skórę stóp. Jest to bardzo "przyziemny" kosmetyk, ani ładnie nie wygląda, ani pięknie nie pachnie, ale działa i dlatego co jakiś czas do niego wracam. 

I dwa ostatnie produkty:


Biały Jeleń - hipoalergiczny żel do higieny intymnej - chaber bławatek
Bardzo ekonomiczny (500 ml za około 5zł) żel o przyjemnym, delikatnym zapachu. Sprawował się bardzo dobrze i mogę go polecić, choć teraz staram się kupować tego typu kosmetyki bez zawartości SLeS. 

Joanna Sensual - żel do golenia dla kobiet z ekstraktem z miodowego melona
Mój ukochany żel do golenia, nie znalazłam lepszego. Wydajny, o świeżym, ale nie drażniącym zapachu, gęsty, nie spływa, nie podrażnia, a wręcz łagodzi i przede wszystkim ułatwia golenie. Same plusy :)

To już wszystkie zużycia, niedługo przedstawię Wam te wrześniowe :)