Brawo dla mnie! W tym miesiącu udało mi się obfotografować i przedstawić Wam moje denka w odpowiednim do tego momencie, czyli na koniec miesiąca, jestem z siebie dumna! ;)
W dodatku miesiąc naprawdę obrodził w denka i jest co pokazywać :)
Zapraszam!
CIAŁO:
Tym razem zużyłam dwa drogeryjne żele pod prysznic w dużych pojemnościach, wiecie, że lubię kombinować z zapachami np. Bath and Body Works, ale lubię też wracać do drogeryjnych, sprawdzonych klasyków.
Nivea Free Time - miły, kremowy żel o świeżym, owocowym zapachu karamboli. Kojarzy mi się bardzo pozytywnie ze studenckimi czasami :)
Lirene - miodowy nektar do mycia ciała
Pachnie cudownie masą sernikową z olejkiem pomarańczowym, bardzo smakowicie :) Jest kremowy i nie wysusza, ale wiadomo - kocha się go przede wszystkim za zapach :)
Joanna Sensual - żel d golenia z ekstraktem z miodowego melona
Ten żel regularnie pojawia się w moich denkach, jest świetny, gęsty, wydajny, dobrze trzyma się skóry i przede wszystkim ułatwia golenie i zapobiega przesuszeniu.
Victoria's Secret - Aqua Kiss masło do ciała
Nie przekonują mnie kosmetyki VS, jeśli chodzi o pielęgnację...Zapach, owszem, był bardzo intensywny, długo utrzymywał się na skórze, był świeży i przyjemny, ale też dość szybko się znudził, przypominał mi drogeryjne kosmetyki dla nastolatek....Właściwości pielęgnacyjne znikome, po aplikacji skóra była aż nienaturalnie gładka i jedwabista (silikony), ale nie była tak naprawdę nawilżona. Zdarzyło mi się stosować tylko ten produkt przez parę tygodni i skóra po każdym prysznicu była znowu przesuszona i ściągnięta i to bardziej, niż zwykle. Do tego dziwna, bardzo silikonowo-gumowa konsystencja, bielił skórę podczas aplikacji....Moim zdaniem to tylko gadżet, służy tylko i wyłącznie do nadania zapachu skórze, jeśli lubicie mgiełki VS to zastosowanie masła przed na pewno przedłuży trwałość zapachu. Do stosowania okazjonalnie, ze względu na zapach - tak, do pielęgnacji - zdecydowanie nie.
Pat & Rub (próbki)
rozgrzewający olejek do ciała - piękny, korzenny zapach, nie taki typowo piernikowy, czułam raczej imbir, goździki, cynamon jest raczej w tle, pomarańcza też. Zapach autentycznych przypraw przyjemnie rozgrzewa i relaksuje, po kąpieli skóra była nawilżona, ale nie przesadnie tłusta. Nie oczekujmy jednak zabarwienia wody czy piany, otrzymujemy tylko (lub aż - zależy, jak na to patrzeć) piękny zapach i właściwości pielęgnacyjne.
orzeźwiający balsam do rąk - mój pierwszy kontakt z balsamem do rąk tej marki. Rzeczywiście orzeźwiający zapach mieszanki cytrusów (trudno wyróżnić, co tam konkretnie pachnie, coś jak mieszanka grejpfruta, pomarańczy, cytryny...). Jest to jeden z tych kremów o lekkiej konsystencji, po których zastosowaniu można spokojnie wracać do pracy na komputerze czy do innych czynności. Nawilżenie ok, ale na pewno nie jest to jakiś głęboko regenerujący, odżywczy balsam, raczej standardowy krem, a więc świetny do postawienia na biurku i stosowania w ciągu dnia.
AA Intymna Girls - płyn do higieny intymnej
Okres dojrzewania niestety (albo na szczęście... ;)) już za mną, ale był to, zdaje się, jedyny płyn z tej serii, który nie zawierał SLES i stąd mój wybór. Sprawował się bardzo dobrze, był łagodny, odświeżał be zarzutu, do tego był wydajny.
WŁOSY:
Recepty Babuszki Agafii - szampon na brzozowym propolisie
Szampon świetnie wpływał na moje włosy, były dobrze oczyszczone, zachowywały objętość, dobrze się układały, były świeże dłużej, niż zazwyczaj. Jednocześnie nie powodował przesuszenia ani plątania się włosów. Był raczej łagodny dla skóry głowy, ale podejrzewam go o lekki przesusz i swędzenie skóry, które zaczęłam odczuwać po ok. 2-3 miesiącach stosowania. Pewności nie mam, może to nie on był winny, ale jest to całkiem możliwe.
Recenzja wkrótce.
Shea Moisture
Anti -Breakage Masque
Yucca & Baobab
Świetna maska, włosy po zastosowaniu były jak włosy dziecka, miękkie, nawilżone, z objętością, ale nie spuszone. Nie przeciążała włosów, ładnie pachniała.
TWARZ:
Nuxe - Aroma-Perfection
żel do mycia twarzy
Czy muszę jeszcze coś dodawać...?
Thayers - Alcohol-free toner
Unscented witch hazel with aloe vera
Bardzo podstawowy tonik o świetnym składzie. Robił to, co miał robić, czyli tonizował, lekko doczyszczał, odświeżał. Bez alkoholu, zapachu czy barwników, zawiera głównie aloes, oczar wirginijski i ekstrakt z pestek grejpfruta.
Bioderma Sensibio H2O
płyn micelarny
Tu również wiele pisać nie muszę....Najlepszy płyn do demakijażu oczu (i nie tylko).
Veet - plastry z woskiem do twarzy
Trochę lepsze od tych z Joanny - paski są tak zrobione, że jest za co chwycić podczas odrywania i nie trzeba ich przecinań przed zastosowaniem. Są też bardzo skuteczne, byłam z nich zadowolona.
My Beauty Diary - Lemon Vit-C Mask
Zużyłam ostatnie dwie maseczki. Niezłe, podobne w działaniu do innych maseczek tej marki, ale nie mogę powiedzieć, żeby robiły coś specjalnego, o wiele bardziej wolę np. wersję jabłkową, z czarną perłą albo ptasim gniazdem, tam efekty były widoczne dużo bardziej (i dłużej).
The Face Shop - Chia Seed
Świetna maseczka, dużo lepsza, niż wersja z wodorostami (Kelp), może dlatego, że nie zawiera alkoholu. Ładnie wygładziła wszystko, co było do wygładzenia, nawilżyła i rozjaśniła.
Ziaja - maska kojąca z glinką różową do skóry wrażliwej
Kiedyś bardziej lubiłam te maseczki, trzeba przyznać, że to fajne połączenie maski glinkowej (a więc oczyszczania) z właściwościami kojącymi i nawilżającymi. Po użyciu skóra była gładka, nawilżona. Zauważyłam jednak parę nadprogramowych niespodzianek, co ostatnio prawie mi się nie zdarza....Jak zwykle, trudno stwierdzić, czy to wina tej maseczki, jest jednak wysoko na liście podejrzanych ;)
Mioggi
Chamomile Collagen Mask
A tutaj spore odkrycie w gronie moich azjatyckich maseczek. Jest to maska kompletnie nieznanej mi koreańskiej marki. Po użyciu twarz była nie tylko nawilżona, ale wyglądała parę lat młodziej, jak po dobrym masażu twarzy i dobrze przespanej nocy ;) Chyba trzeba będzie rozejrzeć się za całym opakowaniem tych masek....
To już wszystko :)