Czas na listopadowe zużycia, myślałam, że poprzednie denko było gigantem, ale w tym miesiącu też nie jest gorzej...Ostatnio wszystkie kosmetyki postanowiły skończyć się jednocześnie i wcale nie mam nic przeciwko temu, bo sporo nowości czeka w kolejce ;)
Zapraszam!
1. Tołpa dermo face rosacal - żel micelarny do mycia twarzy i oczu
Bardzo przyjemny żel do porannego oczyszczania twarzy. Nie wiem, jak poradziłby sobie np. z makijażem, ale rano sprawdzał się idealnie, był łagodny, nie wysuszał skóry, odświeżał. Rosacal to seria przeznaczona do cery naczynkowej, ale oczywiście nie oczekujmy od niego rozwiązania problemów z naczynkami, za to na pewno nie powinien pogorszyć sprawy, ponieważ jest bardzo delikatny.
2. Origins Clear Improvement - maseczka z węglem i glinką
Bardzo ją polubiłam, to taki detoks dla skóry, ładnie oczyszcza i rozjaśnia cerę a przy tym nie jest tak wysuszająca i ściągająca jak większość maseczek z glinką, nie było też problemów ze zmywaniem. Wystarczyła mi na rok używania raz w tygodniu. Planuję powrót :)
3. Estee Lauder - Advanced Night Repair serum
To już temat na osobną recenzję, w skrócie mogę powiedzieć, że serum sprawowało się bardzo dobrze, ale też stosowałam się je bardziej "zapobiegawczo" niż na istniejące zmarszczki (których za wiele jeszcze nie mam), więc trochę trudno z cała pewnością określić, co robiło. Było bardzo wydajne,stosowałam je chyba od marca.
Sylveco - wygładzająca odżywka do włosów
Taka sobie odżywka, coś tam zdziałała, krzywdy nie zrobiła, ale też nie do końca spełniła moje oczekiwania.
Etja - olej ze słodkich migdałów
Zużyłam go do olejowania włosów i szału nie było. Na pewno trochę nawilżał i chronił włosy przed ewentualnym wysuszeniem przez detergenty zawarte w szamponach, ale poza tym nie zdziałał za dużo. Nie wpłynął w żaden sposób na skórę głowy, włosy też nie błyszczały się po nim bardziej. Plus za to, że łatwo się go zmywało i nie przetłuszczał włosów, ale chyba jednak wolę olej Alverde (
KLIK).
LUSH - The Comforter
Przyjemny krem-żel pod prysznic o słodkim, porzeczkowo-waniliowym zapachu i zabójczo różowym kolorze. Lubiłam go, ale nie sądzę, żeby był warty swojej wysokiej ceny.
Planeta Organica - Hammam Body Soap Turkey
Naturalne mydło do mycia ciała o zapachu eukaliptusa i róży. Za jego pomocą można zrobić sobie domowe spa, poza tym było bardzo łagodny dla skóry i pomagało przy wszelkich problemach skórnych.
Joanna - wygładzający peeling do ciała o zapachu bzu
Przyzwyczaiłam się chyba do peelingów cukrowych o bardziej naturalnych składach, mimo wszystko, lubię wracać do tego peelingu wracać ze względu na cudowny zapach bzu (ja chcę więcej kosmetyków o takim zapachu!). Jako jeden z nielicznych peelingów drogeryjnych nie zawiera parafiny.
Farmona - waniliowy scrub do mycia ciała
Nie polubiliśmy się, drobinki były bardzo ostre, aż za bardzo, poza tym parafina w składzie fundowała mi niespodzianki niemal po każdym użyciu. Do tego bardzo sztuczny, słodki, waniliowy zapach. Przekazałam go w spadku innej osobie ;)
Evree - Super Slim antycellulitowy olejek do ciała
Mieszanka olejów do stosowania na ciało, z dodatkiem chili (a więc o działaniu rozgrzewającym). Stosowałam go nie do nawilżania całego ciała, a do masażu antycelulitowego ze szczotką, więc nie opowiem Wam o jego właściwościach nawilżających. Do masażu sprawdzał się doskonale, ponieważ nie był zbyt tłusty i łatwo się go rozprowadzało. Myślę, że sama szczotka i masaż robią największą różnicę, a olejek jest tylko dodatkiem :)
Balea - Pure Leidenschaft - mydło do mycia rąk o zapachu rabarbaru i kwiatów truskawki
Nie przepadam za mydłami Balei, zazwyczaj są bardzo rzadkie i wysuszają, ale to było świetne. Rzeczywiście pachnie rabarbarem, było dość gęste i miało śliczny, rabarbarowy kolor, opakowanie też prezentowało się całkiem estetycznie :) W użyciu kolejne, niestety, była to edycja limitowana.
Sylveco - ziołowy płyn do płukania jamy ustnej
Po raz kolejny w denku, świetny płyn bez alkoholu i fluoru, nie podrażnia, odświeża, w składzie praktycznie same ziołowe ekstrakty. Na pewno do niego wrócę.
Kilka zużyć paznokciowych:
Essie Good to go - lakier nawierzchniowy
Rzeczywiście przedłużał trwałość lakieru i nabłyszczał, ale nie zauważyłam, żeby wysuszał lakier, do tego dość szybko zgęstniał i ciężko było go wydobyć (końcówki już nie dało się wydostać z buteleczki).
Seche Vite
To też lakier nawierzchniowy, ale zdecydowanie lepszy od Essie Good to go. Poza przedłużaniem trwałości lakieru, z czym radził sobie lepiej od poprzednika i niesamowitym nabłyszczeniem, bardzo przyspiesza wysychanie lakieru. Pod koniec również zgęstniał, ale dużo później niż Essie i większość produktu udało się wydobyć, tę buteleczkę miałam przez jakieś 8-9 miesięcy. W użyciu kolejna, nie wyobrażam sobie malowania paznokci bez tego produktu.
Essie Grow Stronger
Lakier bazowy, coś, co kiedyś uważałam za zbędny element. Przekonałam się jednak, że lakier nałożony na bazę wygląda dużo lepiej, tworzy gładką powierzchnię i przede wszystkim nie zabarwia paznokci. Jeśli chodzi o właściwości wzmacniające - nie zauważyłam.
Golden Rose
zmywacz do paznokci o zapachu ananasowym
Mój ogromny ulubieniec. Zmywacze GR (bez względu na wersję zapachową) błyskawicznie zmywają lakier, nawet ciemny, nie ma mowy o rozmazywaniu lakieru na pół palca, do tego nie powoduje przesuszenia, odstających skórek itp. Zapach też nie jest bez znaczenia - śmierdzi znacznie mniej od innych zmywaczy ;) To była wersja z pompką, która do końca działała bez zarzutu, nic się nie rozpryskiwało i udało się wydobyć płyn do samego końca. Bardzo polecam.
L'Biotica - aktywne serum do rzęs
To już moje drugie opakowanie, trzecie w użyciu. Dzięki niemu przestały mi wypadać rzęsy, poza tym stanowi świetną bazę pod tusz - rzęsy są dużo mocniej podkreślone. Zauważyłam też poprawę stanu rzęs, ale jest to efekt zauważalny dopiero po paru miesiącach stosowania. Nie podrażnia oczu.
Cover Girl - Lash Blast Volume (wersja niewodoodporna)
Świetny tusz, porządnie podkreśla rzęsy i to bez grudek czy sklejania. Przez pierwsze 2-3 tygodnie używania może się odbijać na górnej powiece przy nakładaniu, potem problem znika. Trwałość również świetna - większość tuszy zaczyna wysychać (i podrażniać mi oczy!) po 2-3 miesiącach od otwarcia, ten używałam przez jakieś 5 miesięcy. Chętnie kupię ponownie, niestety, jest dostępny tylko w Stanach,a więc może przy okazji jakiegoś zamówienia...
The Face Shop - Red Ginseng
Koreańska maska w płacie z wyciągiem z żeń-szenia. Zaliczam ją do "średniaków", czyli nawilżyła i odświeżyła cerę, ale obyło się bez zachwytów. Sprawiła się tak, jak większość azjatyckich maseczek, czyli bardzo dobrze, ale nie zaliczam jej do ulubieńców.
Mioggi - Pomegranate Essence Mask
Bardzo lubię maseczki Mioggi, ta, podobnie jak wersja rumiankowa, sprawiła, że cera wyglądała na rozjaśnioną i wypoczętą, wygładziła wszystko, co było do wygładzenia i efekt nawet chwilę się utrzymywał. Rozważam zakup całego opakowania :)
Hada Labo Shirojyun - maska z kwasem hialuronowym, arbutyną i witaminą C
Jako jedne z nielicznych azjatyckich maseczek nie są naperfumowane. Całkiem przyzwoicie nawilżają i dodają cerze blasku.
Iwoniczanka
ujędrniająco-nawilżający balsam do ciała z lecznicą solą iwonicką
Tego balsamu nie zużyłam sama, ale po usłyszeniu opinii męża uznałam, że zasługuje na pokazanie. Polecam go każdej osobie, która ma problemy z przesuszoną czy podrażnioną/swędzącą skórą, także dla osób z AZS. Świetnie nawilża i łagodzi, naprawdę pomaga. Po moich paru testach mogę jeszcze dodać od siebie, że ma ładny, neutralny zapach i dobrze się wchłania.
To już koniec pokaźnego denka, było jeszcze parę próbek, ale niestety, gdzieś się zapodziały :(