sobota, 30 marca 2013

wielkanoc :)

Wiosny niestety nie widać, ale Wielkanoc już jutro i mimo wszystko, nie może zabraknąć jajek, zajączków i kwiatów, choćby na naszych stołach :)

Z tej okazji chciałam Wam życzyć udanych, spokojnych Świąt Wielkanocnych,dużo uśmiechu i ciepła :)

Pewnie nie wszyscy z nas spędzą te święta w towarzystwie całej rodziny, ale mam nadzieję, że jutro zasiądziecie do śniadania z kimś bliskim. Ja niestety w tym roku nie mogę spędzić tych świąt z rodziną, to dla mnie pierwsze takie święta :( Na szczęście mam przy sobie swojego TŻ-a i postanowiłam, że choć nie zjem barszczu mojej mamy, to święta będą takie, jak powinny a więc pojawi się i barszczyk, i biała kiełbasa, jeżyki z jaj i inne smakołyki :) To dla mnie wyzwanie, bo po raz pierwszy będę przygotowywać je sama, ale chcę, żeby nasza pierwsza wspólna Wielkanoc była udana  :)

czwartek, 28 marca 2013

AA Wrażliwa Natura 20+ Nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy

AA Wrażliwa Natura 20+ Nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy


Jest to kosmetyk, który kupiłam po raz drugi. Wcześniej zużyłam całe opakowanie, a to używam już od miesiąca.

Od producenta

- nawilżenie i odżywienie okolic oczu
- poprawa elastyczności, napięcia skóry dzięki organicznej wodzie z bławatka  i betainie
-  rozjaśnienie dzięki zawartości witaminy C
- łagodzenie podrażnień za sprawą wyciągu z pestek dyni
- brak alergenów, parabenów, barwników, silikonów.


Skład

Moim zdaniem jest naprawdę niezły - może wspomniane przez producenta wyciągi nie znajdują się na górze składu, ale nie są też na samym końcu. Rzeczywiście nie mamy tu potencjalnie szkodliwych substancji czy tych, które wiele dziewczyn unika. Do tego skład jest prosty i krótki. W tym przedziale cenowym ciężko o coś lepszego.


Moja opinia

Fakt, że kupiłam ten krem ponownie świadczy już o tym, że go polubiłam. Dlaczego? Przede wszystkim za to, że krem nie zawiera żadnych zbędnych substancji. Moje oczy są dość wrażliwe, niektóre kremy pod oczy lekko mnie podrażniają, powoduję nieprzyjemne uczucie, że coś dostało się do oka. Nie lubię więc substancji zapachowych, barwników czy parabenów w kremach przeznaczonych do okolic oczu.
Ten krem nie daje żadnych "efektów ubocznych". Nie podrażnia, nie zostawia nieprzyjemnej tłustej warstwy, można go więc stosować i na dzień, i na noc.

A co z działaniem? Tu też jest naprawdę dobrze. Krem odpowiednio nawilża okolice oczu bez obciążania delikatnej skóry. Łatwo go wklepać, dobrze się wchłania.
W moim przypadku nawilżenie jest zupełnie wystarczające. 
Do tego gdy stosujemy go regularnie, po pewnym czasie (3-4 tygodnie) można zauważyć inne korzyści stosowania tego kremu. Okolice oczu wyglądają bardziej "świeżo", może nie zlikwiduje nam całkowicie cieni pod oczami (który krem to robi?) ale na pewno poprawia ich ogólny wygląd. Cienie są jakby zmniejszone, skóra bardziej elastyczna, odżywiona, drobne zmarszczki wygładzone. 

Trzeba jednak pamiętać, że to krem przeznaczony dla młodej cery 20+. Na pewno dobre nawilżenie pomaga również zapobiegać zmarszczkom, krem poprawia też ogólny stan i wygląd okolic oczu, ale jeśli zmagamy się już z większymi zmarszczkami, skóra bardzo traci elastyczność, to warto sięgnąć po coś mocniejszego. Myślę jednak, że większości dziewczyn w wieku 18-28 powinien odpowiadać. Potem na pewno warto poszukać czegoś zawierającego więcej aktywnych substancji.


Wydajność
Bardzo przyzwoita, poprzednio wystarczył mi na około 5-6 miesięcy stosowany raz dziennie.

Cena
ok 15zł

Dostępność
Bardzo dobra - Rossmann, SP, wiele innych drogerii. 

Podsumowując: bardzo dobry, niedrogi krem. Ma przyjazny skład, stosowanie go nie powoduje żadnych nieprzyjemnych skutków, nadaje się nawet dla wrażliwych oczu. Dobrze nawilża, lekko poprawia stan skóry wokół oczu. Myślę, że kupię go ponownie, ale pewnie za kilka lat zacznę myśleć nad zakupem czegoś anti-aging ;)



środa, 27 marca 2013

The Versatile Blogger Award

Niedawno zostałam nominowana przez 2 blogerki, za co bardzo im obu dziękuję :)
oraz 






Zasady:
1. Osoba nominowana pokazuje nagrodę u siebie na blogu.
2. Dziękuje nominującemu blogerowi na jego blogu.
3. Nominowany ujawnia 7 faktów o sobie :)
4. Należy nominować kolejnych 15 blogerów.
5. Informujemy nominowanych blogerów na ich blogach :)
Hmm, 7 faktów o mnie...Niedawno robiłam tag o moich dziwactwach kosmetycznych, a teraz znowu muszę zdradzać Wam sekrety :D

A więc do roboty:
1. Choć bardzo lubię próbować nowych rzeczy, podróżować, zmienić czasem otoczenie, to w przypadku takiego zwykłego, "codziennego" życia muszę mieć wszystko poukładane, spokojne stabilne. Jeśli w moim życiu jest za dużo zmian, coś jest niepewne, nie mogę spokojnie zaplanować co będzie za miesiąc czy dwa, to panikuję, czuję się źle, nie mogę na niczym skupić. Z drugiej strony nie cierpię nudy ,muszę od czasu do czasu gdzieś wyjechać, zrobić coś nowego, poznać nowych ludzi. Jednocześnie moje życie prywatne, mieszkanie, szkoła, praca, muszą być bardo stabilne i uporządkowane. Nie ma to sensu, wiem :P

2. Jeśli już znajdę sobie jakieś hobby, czymś się zainteresuję, to na dobre. Jestem przeciwieństwem słomianego zapału, gdy np. zainteresowałam się kuchnią azjatycką, po pewnym czasie potrafiłam ugotować mnóstwo potraw a moja kuchnia pełna była egzotycznych przypraw...i tak jest z resztą do dziś ;)

3. Uwielbiam czytać, pisać przeróżne rzeczy, ale moja zdolność do skupienia uwagi jest naprawdę kiepska i jest z nią coraz gorzej...Będąc jeszcze w liceum potrafiłam usiąść z książką i czytać przez 3-4 godziny, albo nawet cały dzień z małymi przerwami na jedzenie, teraz czytam przez 20 minut, przerwa na internet, czytam przez 10 minut, przerwa na herbatę, kolejne kilka minut czytania, przerwa na jedzenie/telefon/coś innego...Sama nie wiem, dlaczego tak jest :(

4. Nie potrafię spać w miejscu publicznym, nawet gdy lecę samolotem czy jadę autobusem całą noc. Nie zmrużę oka ani na minutę. Mogę zamknąć oczy, odpoczywać, ale nie czuję się na tyle komfortowo i bezpiecznie, żeby zasnąć, nawet, jeśli podróżuję z bliską osobą i nie ma obaw, że ktoś np. ukradnie mi torbę albo że przegapię swój przystanek. Po prostu jestem zbyt podekscytowana podróżą i nie czuję się komfortowo w obecności tylu obcych osób, do tego nigdy nie umiałam spać na siedząco. Potrzebuję łóżka, kołdry i zamkniętej przestrzeni ;)

5.  Jeśli jesteśmy już w temacie podróży, to lubię wszelkie środki transportu. Mówiąc "lubię podróżować" mam też na myśli to, że lubię jeździć pociągami, latać itp. Oczywiście wyłączam z tego zatłoczone pociągi czy autobusy, jakieś wyjątkowo niekomfortowe warunki. Jeśli jednak nie ma tłumów, a ja mam swoje miejsce, najlepiej przy oknie, dobrą książkę, muzykę i coś do przegryzienia, to uwielbiam takie podróże i mogę nawet spędzić 7-8 godzin w pociągu czy samolocie bez narzekania :) 

6. Nienawidzę wybierania się na zakupy w celu znalezienia jednej, konkretnej rzeczy, np. żakietu. Wiadomo, że wtedy go nie znajdę, nachodzę się i najeżdżę po całym mieście, wymęczę, zirytuję...Uwielbiam za to takie spontaniczne wyprawy, gdy idę sobie do sklepu tak po prostu, po drodze do jakiegoś innego miejsca - wtedy zawsze upoluję coś ładnego i to jeszcze w promocji :) Lubię też iść na zakupy nie mając konkretnego celu w głowie, tylko po prostu "jak trafi się coś fajnego, to kupię". 

7. Jak się domyślacie - uwielbiam kosmetyki a więc również lubię o nich rozmawiać. Bardzo żałuję, że nie mam i w sumie nigdy nie miałam dobrej przyjaciółki, z którą mogłabym usiąść i pogadać o nowinkach kosmetycznych, poprzeglądać kosmetyki, pójść razem na zakupy kosmetyczne...Nie wiem dlaczego, ale wszystkie moje znajome na studiach albo naprawdę kompletnie się tym nie interesowały, albo przybierały pozę w stylu "intelektualistka, wykształcona kobieta nie interesuje się takimi rzeczami, tylko pustaki o tym rozmawiają". Za to teraz po wyjeździe do Niemiec w sumie nie mam jeszcze za wielu znajomych :( Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni!  

Nominuję każdego, kto ma ochotę wziąć udział w zabawie :)
Wiele dziewczyn już odpowiadało na ten Tag, nie chciałabym więć nominować kogoś po raz kolejny...A więc zapraszam wszystkich! :)

niedziela, 24 marca 2013

The Body Shop Sweet Pea Duo body butter

Masła z TBS chodziły za mną od dłuższego czasu...Wydaje się, że każdy je kiedyś miał, wypróbował, a więc i ja chciałam wyrobić sobie na ich temat jakąś opinię. A jak wiadomo, opinie na temat TBS są dość podzielone...Jak dotąd miałam od nich szampon Rainforest Shine, który ubóstwiam i krem do rąk Hemp Hand Protector, który spisał się całkiem nieźle. Jak było z masłem?

W styczniu wiele masełek (choć niestety nie wszystkie), były przecenione z 16 na 9 Euro. Postanowiłam skorzystać :)

The Body Shop Sweet Pea Duo


Wybrałam wersję Sweet Pea (czyli kwitnący groszek) ze względu na mój sentyment do tych skromnych kwiatów - kocham ich zapach, kojarzą mi się z dzieciństwem :)

 Skład:
Aqua , Butyrospermum Parkii , Theobroma Cacao Seed Butter , Glycerin , Isododecane , Neopentyl Glycol Diheptanoate , Glyceryl Stearate , Cetearyl Alcohol , PEG-100 Stearate , Cera Alba , Dimethicone, Glycine Soja Oil , Orbignya Oleifera Seed Oil , Parfum , Bertholletia Excelsa Seed Oil , Prunus Amygdalus Dulcis Oil , Phenoxyethanol , Dipentaerythrityl Hexahydroxystearate/Hexastearate/Hexarosinate , Xanthan Gum , Phenethyl Alcohol , Caprylyl Glycol , Propylene Glycol, Hexyl Cinnamal , Linalool , Limonene , Benzyl Alcohol , Disodium EDTA , Tocopherol , Citronellol , Sodium Hydroxide , Alpha-Isomethyl Ionone , Lathyrus Odoratus Seed Extract , Amyl Cinnamal , Citric Acid , Amylcinnamyl Alcohol , Cinnamal , Cinnamyl Alcohol , Citral , Geraniol. [+/- CI 14700 (Colour), CI 15985 (Colour)]. 




Szczegóły techniczne:
- zapach - to na pewno coś, co najbardziej wyróżnia masła TBS - ich słynne zapachy. Wiele osób narzeka, że zapachy są sztuczne, że są zbyt intensywne itp...Trudno się nie zgodzić, zapachy są bardzo intensywne i utrzymują się dość długo, a więc trzeba wybierać masło naprawdę ostrożnie - jeśli kupimy zapach, który po 2 dniach będzie przyprawiał nas o mdłości, to nie damy rady masła zużyć. Z tego powodu nigdy nie sięgnęłabym po niektóre z owocowych maseł TBS, np truskawkę czy jagody...Pachną tak sztucznie, że nie wytrzymałabym z nimi zbyt długo ;) W przypadku kompozycji kwiatowych, przyprawowych czy np. orientalnych jestem bardziej tolerancyjna - jeśli zapach jest ładny, to jego "sztuczność" nie przeszkadza mi aż tak bardzo.
Jak jest w przypadku Sweet Pea? Zapach naprawdę przypomina kwitnący groszek, jest przyjemny, kwiatowy, lekko słodki. Oczywiście nie da się nie zauważyć nutki sztuczności, ale jeśli zapach nam się podoba, to nie stanowi to ogromnego problemu. Utrzymuje się na skórze dość długo, ale nie przesadzałabym mówiąc, że aż do następnego dnia. 

- konsystencja - Jak widać, mamy podział na część lżejszą, przeznaczoną do skóry normalnej i bardziej treściwą, przeznaczoną do skóry suchej. Obie partie masła mają podobne działanie, choć oczywiście tą lżejszą łatwiej rozsmarować, jest bardziej kremowa, bardziej jak krem do ciała, ale nie jest tak rzadka jak balsamy czy mleczka. Część do skóry suchej jest typowo masłowa, zbita, gęsta. Pod wpływem ciepła jakby "roztapia się" i nie ma problemu z rozsmarowaniem.

- wchłanianie - Masełko wchłania się zaskakująco dobrze. Bardziej zbita część pozostawia jakby lekki film (silikon?) na skórze, ale nie jest to nic nieprzyjemnego. Nie lepimy się, nie mamy wrażenia, że skóra dusi się pod tą warstwą i tak naprawdę niemal od razu można się ubrać bez obaw, że pobrudzimy ubranie. Jest to nawet przyjemne, ma się wrażenie, że skóra jest na dłużej nawilżona, odżywiona.W przypadku lżejszej części nie zauważyłam pozostawiania filmu. 

- nawilżenie - Tutaj powiedziałabym, że jest w porządku, ale bez zachwytów. Obie części nawilżają w podobnym stopniu, jedyną różnicą jest właśnie lekki film ochronny, który pozostawia część do skóry suchej. Skóra jest miękka, miła w dotyku,natomiast nie jestem przekonana, czy widzę jakieś długotrwałe nawilżenie. Po kolejnym prysznicu skóra znowu potrzebuje nawilżenia. 



Moja opinia

Masełko używa się bardzo przyjemnie, ładnie pachnie (nawet ta odrobina sztuczności nie przeszkadza), wygląda naprawdę uroczo (bladoróżowy kolor), do tego ma naprawdę miłą konsystencję. Po użyciu mam wrażenie, że skóra jest lepiej nawilżona niż po zwykłym balsamie,lekko natłuszczona, ale nie ma wad obecnych w przypadku wielu maseł - nie lepię się, nie muszę długo czekać na wchłonięcie się produktu, już po chwili mogę się ubrać. 

Bardzo podoba mi się również pomysł z podziałem na dwie części - lżejszy krem stosuję na partie, które nie wymagają mocnego nawilżenia a na bardziej treściwe produkty reagują czasem wysypem (szczególnie dekolt, brzuch, uda), natomiast suche partie (łydki, ramiona, łokcie) bardzo polubiły zbite, treściwe masełko z części do skóry suchej i delikatny film, które pozostawia. Wbrew pozorom obie partie zużywają się w moim przypadku równomiernie. 

Nie pojawił się żaden wysyp, a w przypadku maseł i treściwych balsamów często mi się to zdarza.

Wydajność jest przyzwoita - stosuję kilka razy w tygodniu już od ponad miesiąca, została mi mniej więcej połowa.

Powiedziałabym jednak, że produkt ten może nie sprostać oczekiwaniom osób, które szukają długotrwałego nawilżenia. W tym wypadku skóra po aplikacji jest miękka i nawilżona, ale po kolejnym prysznicu znowu domaga się jakiegoś nawilżacza. 
Uważam, że jest to masło świetne dla osób o skórze normalnej, ewentualnie lekko suchej zimą, a nie dla tych, którzy zmagają się z bardzo przesuszoną skórą. 

Do tego w przypadku tych, którym szybko nudzi się zapach, może stać się po pewnym czasie męczące - aby tego uniknąć, stosuję to masło na zmianę z neutralnie pachnącym balsamem (obecnie Fenjal). 

Czy wrócę do niego? Na pewno nie kupię tego samego zapachu. Być może sięgnę kiedyś jeszcze po masło TBS, ale wybiorę raczej jedno z ich serii SPA, np Polynesia Monoi albo z serii Aromatherapy, np Divine Calm. Niestety one prawie nigdy nie są na promocji :(
Wolę masła o unikatowym zapachu, np kompozycje orientalne czy ziołowe, które nie udają owoców, ponieważ takie udawanie owocowych zapachów w kosmetykach najczęściej nie wychodzi...Za ciężkimi zapachami typu wanilia czy shea też nie przepadam...




sobota, 23 marca 2013

nietypowo o niezwykle inspirującym człowieku - Ajahn Brahm

Dziś będzie bardzo niekosmetycznie, bo chciałam Wam opowiedzieć o osobie, którą uważam za jedną z najbardziej inspirujących postaci żyjących współcześnie. 
Myślę, że większość z Was o nim nie słyszało, i nie dziwię się, bo nie jest to gwiazdor, słynny pisarz, polityk czy jakakolwiek postać zabiegająca o rozgłos. Jest to po prostu skromny mnich buddyjski, który próbuje pomóc zwykłym ludziom poprzez swoje mowy, których udziela na przeróżnych spotkaniach. Brzmi nudno? Czytajcie dalej.

Ajahn Brahm (to jego imię buddyjskie) pochodzi z Wielkiej Brytanii. Wychował się w Londynie w przeciętnej rodzinie robotniczej, studiował fizykę w Cambridge, miał dziewczynę, przez rok uczył w szkole. Prowadził normalne życie. Potem...wyjechał do Tajlandii i został mnichem buddyjskim. Tak po prostu.
Przeszedł wszystkie etapy, które przechodzi mnich - mieszkał w pustelni w Tajlandii, medytował, pracował w klasztorze. 
Obecnie jest głównym mnichem prowadzącym ośrodek buddyjski w Perth w Australii który sam pomógł zbudować (dosłownie).
Więcej info: WIKIPEDIA

Dlaczego o nim piszę?
Nie tylko dlatego, że jego historia jest tak ciekawa i nietypowa. Nie dlatego, że jestem religijna czy zafascynowana buddyzem.

Wspominam o nim, ponieważ dane mi było wysłuchać kilka z jego mów - można je znaleźć w formacie mp3, można obejrzeć na Youtube i muszę powiedzieć, że od lat (jeśli w ogóle) nie słyszałam czegoś, co byłoby tak inspirujące, przepełnione mądrością, dodające energii do życia a jednocześnie tak proste, przystępne, logiczne.


Ajahn Brahm nie mówi typowo o buddyzmie, nie naucza doktryn, nie próbuje nikogo nawrócić, nie twierdzi, że ta religia jest najlepsza. W każdej mowie porusza jakiś temat, bliski nam wszystkim np. o zazdrości, o samotności, o miłości, o pozytywnym nastawieniu do życia...Przedstawia te tematy w sposób bardzo lekki, podaje przykłady z codziennego życia, zarówno swojego jak i życia osób, które spotkał w swoim życiu. Żartuje, przytacza ciekawe historie. Wypowiada się z ogromnym zrozumieniem ludzkiej natury, nie poucza, nie krytykuje, nie straszy. Zwyczajnie, w prosty sposób pokazuje typowe błędy, jakie ludzie popełniają w swoim rozumowaniu, w pogoni za szczęściem, pieniędzmi, sukcesem. Radzi, jak można coś zmienić, jak można lepiej korzystać z życia, jak można uwolnić się od negatywnego myślenia, ciągłego "chcę więcej", od strachu i wszystkiego, co hamuje nasz rozwój i nie pozwala na szczęście. Radzi, jak można żyć lepiej, pełniej, w harmonii z samym sobą.

Oczywiście u podstaw jego rozumowania leży filozofia buddyjska, jednak mowy Ajahna tak naprawdę nie są typowo religijne, to nie kazania. Po prostu przybliża nam wschodni sposób rozumowania z punktu widzenia osoby wychowanej w kulturze zachodniej, a więc ze zrozumieniem naszych europejskich schematów myślenia, często bardzo różnych od tych spotykanych w Azji.

Obecnie Ajahn jest ciągle zapraszany do miast na całym świecie, gdzie wygłasza swoje mowy, choć on nazywa jest "talks" a nie "speeches", ponieważ bardziej przypominają luźną pogawędkę z dobrym, choć mądrzejszym i bardziej doświadczonym od nas, przyjacielem. Nie ma w nim pychy czy nastawienia w stylu "ja wiem wszystko, słuchajcie i uczcie się". 

Jest bardzo pozytywnym, skromnym człowiekiem. Ma do siebie ogromny dystans i nigdy nie stara się być "autorytetem". Jednocześnie jednak uważam, że może stanowić ogromną inspirację dla każdego z nas :)

Gdybyś ktoś z Was miał ochotę się przekonać, tutaj jest link do kanału na Youtube gdzie można Ajahna zobaczyć i posłuchać (po angielsku):


Przykładowo, jedna z najpiękniejszych mów Ajahna, o miłości - LINK

A tutaj mamy stronę internetową gdzie "talks" można ściągnąć w formacie mp3 (przy każdej mamy krótki opis tematu): LINK

Spróbujcie posłuchać choć jedną i wtedy zobaczycie, na czym polega magia tego człowieka :)
Słuchanie go nie raz pomogło mi spojrzeć na życie nieco bardziej pozytywnie, z uśmiechem...

I na koniec kilka z jego genialnych cytatów :D

We should always be grateful for the faults in our partner because if they didn’t have those faults from the start, they would have been able to marry someone much better than us.

Whatever you think it's going to be, it will always be something different.

There is no right or wrong decision, only a decision with consequences.

Before you criticize a man, walk a mile in his shoes, that way, if he gets angry, he's a mile away and barefoot.



 






czwartek, 21 marca 2013

moja pielęgnacja (twarz, ciało, włosy) - czyli czego aktualnie używam

Zapraszam, jeśli macie ochotę zobaczyć wszystkie kosmetyki pielęgnacyjne, które aktualnie stosuję, w jednym miejscu :) 
Zauważycie pewnie, że nie stosuję jednocześnie kilku produktów o tym samym przeznaczeniu, np. nie otwieram jednocześnie 5-6 szamponów czy balsamów...Maksymalnie mam w użyciu po dwa podobne produkty, ale zazwyczaj czymś jednak się różnią. Mam też spore zapasy, ale nie potrafię np. otworzyć nowego kremu na dzień, zanim nie zużyję obecnego. Takie już mam zboczenie :D

Gdyby interesowała Was recenzja któregoś z produktów, wystarczy kliknąć w nazwę - większość z nich była już recenzowana :)

Pielęgnacja twarzy



I tutaj dokładniej:

Produkty do oczyszczania


1. Żel peelingujący Lirene (stosuję jako peeling 1-2 razy w tygodniu)
3. Sanoflore - Aromatyczny żel oczyszczający - delikatny, bez SLS, pięknie oczyszcza, zawiera naturalne olejki. Ideał!
4. Kolastyna Refresh - płyn do demakijażu oczu. Zawsze mam osobny produkt do demakijażu oczu, nie każdy micel się do tego nadaje, a poza tym jak dla mnie micel ma przede wszystkim dobrze wpływać na cerę i oczyszczać twarz, niekoniecznie oczy. Ten sprawdza się świetnie, dobrze usuwa makijaż, nie pozostawia nieprzyjemnej warstwy.
5. Pharmaceris T - płyn micelarny. Mój ulubieniec, ślicznie pachnie, dobrze oczyszcza, nie podrażnia. Pomaga walczyć z niedoskonałościami :)

Nawilżanie twarzy


1. Avene woda termalna - stosuję przede wszystkim przy maseczkach z glinką, czasem po peelingu dla ukojenia i lekkiego nawilżenia.
2.  AA Wrażliwa Natura 20+ - nawilżająco-rozjaśniający krem pod oczy. Ładnie nawilża, nie podrażnia, ma przyjazny, prosty skład. Bardzo go lubię, większych wymagań póki co nie mam :)
3. Alverde Calendula - pomadka z nagietkiem. Najlepsza pomadka jak dotąd, nawilża, ma naturalny skład, nie powleka ust parafiną i dzięki temu nie ma ani okropnego smaku, ani zapachu. 
4. Uriage Hyseac Restructurant - krem do cery tłustej i mieszanej, ma koić i nawilżać skórę odwodnioną i przesuszoną (np. po terapii przeciwtrądzikowej). Stosuję w charakterze kremu na noc, całkiem dobrze się spisuje.
5. Pharamceris A SPF 20 Lekki krem głeboko nawilżający - stosuję jako krem na dzień. Ogromny plus za pompkę i filtr, dobrze nawilża, jest dość lekki, ale czuć, że naprawdę zapewnia skórze odpowiednie nawilżenie.

Pielęgnacja dodatkowa


Te produkty nie załapały się niestety do zdjęcia grupowego ;)

1. Dermogal A+E - kapsułki z olejkiem w wiesiołka oraz witaminami A i E. Stosuję raz w tygodniu, czasem rzadziej. Ładnie nawilżają, koją, przyspieszają gojenie się wszelkim zmian, zaczerwienień, podrażnień.
2. SVR Lysalpha - krem z filtrem SPF 50 do cery tłustej i mieszanej. Świetny filtr, w ostatnich miesiącach, ze względu na niekończącą się zimę stosowałam go bardzo rzadko, ale latem towarzyszył mi niemal codziennie.




1. Khadi maseczka do twarzy z glinką i Neem - maseczka głęboko oczyszczająca, detoksykująca. Na razie sprawuje się nieźle, ale mam za sobą dopiero 2 użycia :)

Pielęgnacja ciała


A tego używam do pielęgnacji ciała, po kolei:

1. Isana DuscheOl - Melon i gruszka, żel pod prysznic. Całkiem przyjemny, nie przepadam za żelami z Isany, ale te olejkowe są naprawdę fajne. Ten pachnie trochę cukierkowo, trochę świeżo, nawet przyjemnie :)
2. AA Intymna - płyn do higieny intymnej. Dobry płyn, porównywalny do Lactacydu. Odświeża, nie wysusza, nie podrażnia. Bardzo wydajny.
3. Fenjal Sensitive Body Lotion - lekki, ładnie się wchłaniający balsam, daje przyzwoite nawilżenie. Przyjazny skład bez świństw, dość wydajny, przystępna cena. Lekki, przyjemny zapach.
4. Alverde Mandel & Karamell - czyli karmelkowe mydło w płynie. Słodki, delikatny zapach przypominający deser z toffee. Delikatny dla dłoni, wydajność niestety taka sobie.
5. Yves Rocher - Intensywnie odżywczy krem do rąk z arniką. Używam od niedawna, ładny, ciekawy zapach, dobrze się wchłania, urocze opakowanie. Jak będzie z działaniem, jeszcze nie chcę oceniać ;)
6. L'Occitane Fleur Cheri - krem do rąk 30ml. Pachnie przecudownie, mogłabym mieć takie perfumy, ale niestety działanie podobne jak w przypadku wersji Shea 20%. Nawilżenie bardzo lekkie, ale przynajmniej dobrze się wchłania, w sam raz do torebki.
7. Vichy - antyperspirant w wersji bezzapachowej, do skóry wrażliwej i po depilacji. Genialny, 100% skuteczny. Nie podrażnia skóry po depilacji, nie zostawia plam. Zabójczo wydajny - mam go ponad pół roku i dalej nie mogę zużyć ;)
8. Balea Urea Fusscreme - krem z 10% mocznika. Najlepszy jaki miałam, stosowany raz na kilka dni zapewnia nam gładkie stopy, skóra jest miękka, znacznie mniej szorstka. Dobrze się wchłania. 
9. The  Body Shop - Sweet Pea Duo body butter. Skusił zapach moich ukochanych kwiatów, zapach faktycznie podobny, ale niestety trochę sztuczny. Bardzo podoba mi się pomysł z podziałem na część lekką i bardziej zbitą, "masłową" do suchych partii. Recenzja wkrótce.

Pielęgnacja włosów




1. Joanna Z Apteczi Babuni - odżywka jajeczna. Jakoś nie przekonałam się do niej, zarówno jeśli chodzi o zapach, działanie jak i konsystencję. Stosuję do pierwszego kroku metody OMO, którą wykorzystuję mniej więcej raz w tygodniu, gdy sięgam po mocniej oczyszczający szampon.
2. The Body Shop Rainforest Shine - mój ukochany szampon, delikatny, pięknie pachnie, dobrze oczyszcza, nie plącze włosów. Bez SLS.
3. FlosLek Elestabion R - szampon regeneracyjny. Trochę na niego narzekałam, postanowiłam dać mu kolejną szansę i teraz stosuję go raz w tygodniu jako mocniej oczyszczający szampon i profilaktyka przeciwłupieżowa. W metodzie OMO jest ok, w przeciwnym razie przesusza i plącze włosy.
4. Babuszka Agafia - balsam na propolisie brzozowym. Odżywka cud, ideał, kocham i uwielbiam :) Recenzja wkrótce. 
5. Alverde Haarol - Argan i migdał. Świetny olejek, wykorzystuję go do olejowania skóry głowy i włosów, sprawdza się świetnie. Recenzja wkrótce.
6. Biovax - serum wzmacniające A + E - stosuję w charakterze jedwabiu na końcówki, sprawia, że włosy dużo lepiej się układają i lepiej wyglądają, zabezpiecza końcówki. Stosowany umiejętnie nie obciąża, ładnie pachnie.
7. Biovax Maska do włosów blond - Lubię wszystkie maski Biovax, moją ulubioną pozostaje ta pomarańczowa do włosów suchych, ale ta też daje radę. Nawilża, odżywia włosy. Sprawia, że stają się miękkie, błyszczące. Nie obciąża.

To już wszystko, jestem ciekawa Waszych opinii, czy to dużo, a może mało? Macie podobnie, czy może otwieracie i stosujecie np po kilka-kilkanaście szamponów, maseł do ciała itp? 
I najważniejsze pytanie - czy uważacie, że czegoś w tej mojej pielęgnacji wyraźnie brakuje? Może warto coś dodać, zmienić? 
Czekam na Wasze opinie!

PS. Recenzje jeszcze nie opisanych kosmetyków będą pojawiać się w najbliższym czasie :)

wtorek, 19 marca 2013

moje nowości od Khadi :)

Tym razem chciałabym pochwalić się pewną nowością w moim "zbiorze" kometycznym. Moja ukochana koreańska maseczka Zamian Gold Cacao Pack dobiega końca, więc czas najwyższy zaopatrzyć się w nową maseczkę. Rozważałam ponowny zakup Zamian, ale niestety, maseczka dziwnym trafem wyparowała, na niemieckim Amazone znalazłam jedną i to w kosmicznej cenie 27 Euro plus przesyłka (poprzednio kupiłam za około 18-19 Euro i już wtedy sporo przepłaciłam, bo na Allegro można było ją dostać za ok. 40zł). Na Allegro teraz również brak, czyżby przestali ją produkować? :( 

Pozostało mi więc znalezienie czegoś innego, co w Niemczech nie jest taką prostą sprawą. Szukałam maseczki dobrze oczyszczającej, najlepiej na bazie glinki, ale niezbyt wysuszającej, najlepiej, żeby miała też jakieś właściwości wygładzające, pielęgnujące - tak jak Zamian. 
Trudno było znaleźć coś ciekawego, wszystko albo w stylu Garnier Czysta Skóra (dla mnie synonim wszelkich wypalaczy twarzy), albo coś meeega drogiego. Chwilowo nie mam dostępu do polskich sklepów, więc nie mogłam nawet zamówić sobie najzwyklejszej glinki (tutaj jeszcze nie odkryli czegoś takiego jak półprodukty). 

W końcu wybór padł na takie oto skarby:

Khadi Neem
oraz
Khadi Sandalwood


Obie maseczki oparte są na glince (Fuller's Earth) i indyjskich ziołach. 

Pierwsza z nich jest typowo oczyszczająca i ma fundować detoks naszej skórze, zawiera przede wszystkim  - neem (czyli miodla indyjska) - ma działanie antybakteryjne, detoksykujące


- tulsi (coś w rodzaju bazylii)
- cynk
- bawachi
-kurkuma
-kamfora
i inne.
Dla skóry normalnej do tłustej.

Głównym składnikiem drugiej maseczki jest drzewo sandałowe. Ta maseczka równie działa oczyszczająco, ale ma być nieco delikatniejsza od Neem, poza tym ma również przyczynić się do rozjaśnienia przebarwień i wygładzenia skóry. 
Dla każdego rodzaju skóry.


Wszystkie składniki są pochodzenia naturalnego, nie mamy tu żadnych sztucznych konserwantów czy zapychaczy.

Jako gratis dostałam małe, urocze mydełko Neem :)




Maseczka przychodzi do nas w prostej, metalowej puszce (mi kojarzy się bardzo z Indiami - tego typu naczynia zawsze pojawiają się w indyjskich restauracjach ;)). W środku mamy szczelną saszetkę z proszkiem, z którego możemy przygotować maseczkę.



A tak wygląda Neem w środku :)
Żółtawo-zielony proszek o dość intensywnym ziołowo-przyprawowym zapachu.

Wypróbowałam jak dotąd raz, zapach w pierwszej chwili dość mocny, po zaschnięciu maseczki na twarzy już go jednak nie czujemy.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne, maseczka pięknie oczyściła skórę, zmniejszyła widoczność porów na dobrych kilka dni, wygładziła twarz, skóra wygląda świeżej, promiennie. Odrobinę wysusza, ale zastosowanie wody termalnej albo kremu po zmyciu załatwia sprawę. Nie podrażnia, nie powoduje zaczerwienia czy łuszczenia się skóry. Łatwo się zmywa.

Co do długotrwałego działania, o tym na pewno usłyszycie za jakiś czas :)

Co do przygotowania maseczki, proszek mieszamy po prostu z odrobiną wody. Można dodać mleka, miodu, wodę można zastąpić wodą różaną, czyli jak kto woli. 

Myślę, że będzie dużo wydajniejsza niż podaje producent. Nie widzę potrzeby używania takiej ilości proszku na raz (producent podaje 2-4 łyżeczki) do uzyskania dobrego efektu wystarczy dosłownie 1/3, max 1/2 łyżeczki. Cienka warstwa maseczki w zupełności wystarcza.

Cena 
9,90 Euro za 50 g maseczki (w Polsce cena to około 40zł, czyli podobnie)

Dostępność
Ja zakupiłam na Amazon, w Polsce można ją znaleźć na stronie Khadi, na Helfy.pl i w innych sklepach internetowych z naturalnymi i/lub orientalnymi kosmetykami.

poniedziałek, 18 marca 2013

Alverde Kirsche & Chai - żel pod prysznic

Dziś będzie o moim pierwszym żelu pod prysznic z Alverde, będzie krótko, bo ile można pisać o żelu pod prysznic :)

 

Jak wiemy, żele Alverde nie zawierają SLS/SLES i są to produkty wegańskie. Przekonałam się już, że żele do mycia twarzy i szampony bez SLS-ów są o niebo lepsze dla mojej skóry, a jak będzie z żelami pod prysznic? Postanowiłam spróbować. 

Obietnice producenta:
- łagodne substancje myjące;
- bio-ekstrakt z wiśni;
- zawiera sól morską i wyciąg z imbiru;
- substancje nawilżające pochodzenia roślinnego;
- zapach kwiatów musztatołowca (?!) i skórki pomarańczy.
I oczywiście wszystko jest Bio i cacy ;)


Moja opinia
Po pierwsze - zapach. Żel pachnie dość intensywnie wiśnią z odrobiną przypraw korzennych w tle, czujemy też coś jakby alkohol. Zapach przyjemny, ale nie powala, chyba, że ktoś jest zagorzałym fanem wiśni. 

Konsystencja - trochę obawiałam się takiego galaretowatego gluta, jakim są np. żele Alterry (z tego co słyszałam), natomiast okazało się, że tutaj konsystencja jest całkiem przyjemna. Żel jest przezroczysty, o żelowo-wodnistej konsystencji, ale nie przelewa się przez palce. Wielkiej piany nie uświadczymy, żel raczej ślizga się po skórze, ale wydajność nie jest zła, choć może nie najwyższa. Jednym słowem - przeciętnie.

A co z brakiem silnych detergentów? Tutaj czekała mnie miła niespodzianka. Żel pozostawia skórę świeżą, pachnącą, ale bez choćby najmniejszego ściągnięcia czy przesuszenia, co jednak funduje nam większość produktów do kąpieli. Miłe uczucie, skóra jest nam wdzięczna i możemy rzadziej używać masła czy balsamu.

Moja skóra na ciele nie jest aż tak wrażliwa czy sucha, żebym musiała stosować tylko żele bez SLS. Na pewno nie zrezygnuję z moich ulubionych żeli (np. Nivea) czy próbowania drogeryjnych nowości innych firm (Balea kusi.... ;)). Mimo wszystko zamierzam wracać do żeli Alverde, choć może następnym razem sięgnę po inny zapach - Alverde ma w swojej ofercie świeższe zapachy, również te słodkie, owocowe i to chyba na nie się skuszę.
Natomiast jeśli macie problem z naprawdę suchą skórą, to bardzo polecam te żele. Są o wiele delikatniejsze od tych z SLS, a przy tym dobrze oczyszczają i mają przyjemną konsystencję, tak naprawdę w niczym nie ustępują pozostałym markom. 

Cena
1,45 Euro/250 ml

Dostępność 
Drogerie DM




sobota, 16 marca 2013

The Body Shop Rainforest Shine - czyli mój ulubiony szampon bez siarczanów

Kupiłam ten szampon z ciekawości, zachwalała go jedna z moich ulubionych Youtuberek, a gdy na wyjeździ okazało się, że nie zabrałam żadnego szamponu, poszłam do najbliższego TBS i zakupiłam wersję Shine (do włosów suchych i normalnych). Wersji było jeszcze kilka, ale z bliżej niewyjaśnionych powodów właśnie ta zainteresowała mnie najbardziej. 

Kosmetyk ten zbiera mieszane recenzje, ja z tego szamponu jest niesamowicie zadowolona, lepszego szamponu jeszcze nie miałam. 

W dalszej części zamierzam "odeprzeć" stawiane mu zarzuty, ale o tym później ;)

The Body Shop Rainforest Shine
Szampon do włosów suchych i normalnych



Od producenta
Szampon przeznaczony do włosów suchych i normalnych. 
BEZ: parabenów, siarczanów wszelkiego rodzaju, sztucznych barwników i silikonów.
Zawiera oleje, m.in. oliwę z oliwek, olej pracaxi, olej z lnianki. 
Surowce pochodzą ze źródeł Fair Trade.

Szczegóły techniczne
Zacznę od tego, że szampon pachnie po prostu nieziemsko! Jest to świeży zapach, ale nic mentolowego czy morskiego, raczej taki przyjemny, roślinny zapach z odrobiną słodyczy w tle. Piękny zapach, który potem można wyczuć na włosach, ale nie jest na tyle intensywny czy męczący, żeby znudzić się po kilku użyciach. Uwielbiam go.
Szampon znajduje się w solidnej, plastikowej butelce. Moja przeżyła kilka wyjazdów i kilka upadków, ale nic nie przecieka, nie odpryskuje, naklejka nie ściera się i nie odkleja pod prysznicem. Lubię takie solidne opakowania, które prezentują się estetycznie nawet "po przejściach". 
Sam szampon jest przezroczysty, może z lekko żółtawym zabarwieniem, ma przyjemną konsystencję - dość lejący, ale nie wodnisty, nie przelewa się przez palce. 

Moja opinia

Jak już wspominałam, ubóstwiam jego zapach, to prawdziwa aromaterapia. Normalnie staram się nie zwracać uwagi na zapach kosmetyków, ale w przypadku szamponów i żeli pod prysznic to jednak ma znaczenie.
Druga sprawa - skład. Nie mamy tutaj nie tylko SLS/SLES, ale nie ma też żadnych zamiennych siarczanów, np. MLS. To sprawia, że szampon jest naprawdę łagodny, moja skóra głowy pokochała go jeszcze bardziej, niż szampony Biovax.
Ten szampon rozprawił się z moją suchą, łuszczącą się skórą głowy (kiedyś myślałam, że to łupież...). Teraz żadne podrażnienia nie występują, nic się nie łuszczy, nic nie swędzi. 

Kolejna sprawa - oczyszczanie. Przyzwyczaiłam się już, że łagodne szampony słabo oczyszczają (np. Biovax - RECENZJA), nawet przy dwukrotnym myciu. Tutaj takiego problemu nie ma, włosy myję zazwyczaj dwa razy pod rząd i wtedy są już naprawdę świeże, ani trochę nie oklapnięte, nie muszę myć włosów częściej niż zwykle. 

Teraz najczęściej stawiane mu zarzuty (z którymi w ogóle się nie zgadzam!):

1. Nie pieni się - To nieprawda, jeśli włosy myjemy dwa razy pod rząd, za pierwszym razem może faktycznie być słabo, za drugim mamy piany pod dostatkiem i jeszcze więcej. Na pewno pieni się lepiej, niż większość szamponów bez SLS. Oczywiście szampon należy najpierw spienić w dłoniach, tak, jak zaleca producent.

2. Ciężko rozczesać włosy - też nieprawda, należy jednak włosy umyć dwukrotnie, wtedy będą świeże, sypkie, łatwe do rozczesania nawet, jeśli pominiemy odżywkę.Po jednokrotnym umyciu może być różnie, bo włosy są wtedy niedostatecznie oczyszczone.

3. Niewygodne opakowanie, ciężko wydobyć produkt - Niby dlaczego? Na rynku są setki rodzajów butelek i myślę, że człowiek jest w stanie poradzić sobie z każdą. Ta akurat nie jest z tych najbardziej uciążliwych, ja przed użyciem obracam butelkę do góry nogami, mocno wstrząsam i wtedy po otworzeniu można szampon wydobyć bez problemu.

4. Jest niewydajny - A to już największa bzdura, którą słyszałam na temat tego szamponu. Ja stosuję go od prawie dwóch miesięcy, myjąc moje długie włosy 4-5 razy w tygodniu, i jeszcze zostało mi jakieś 40%. Po prostu nie trzeba wylewać pół butelki na dłoń oczekując piany, tylko umyć włosy odrobiną szamponu, czynność powtórzyć i za drugim razem mamy już piękną pianę i nie marnujemy produktu.

Podsumowując - wystarczy trochę myśleć i wtedy z tego szamponu można być naprawdę zadowolonym.

Działanie

Jeśli chodzi o efekty po użyciu - włosy są świeże, sypkie, łatwe do rozczesania (nawet jeśli czasem zdarzy się zapomnieć o odżywce). Przy dwukrotnym myciu nie ma mowy o obciążeniu czy szybszym przetłuszczaniu się włosów. 
Włosy pięknie się błyszczą po użyciu (choć to pewnie też częściowo zasługa mojej odżywki). Nie puszą się, nie są przesuszone ani "sianowate". 
Przede wszystkim - szampon jest bardzo łagodny dla skóry głowy, a nawet ją koi. Podczas stosowania nie odczuwam swędzenia czy przesuszenia, a to zdarza mi się przy większości szamponów.

Oczywiście nie mogę zagwarantować, że wszyscy będą z niego tak zadowoleni jak ja. Chciałabym tylko zaznaczyć, że warto odpowiednio "podejść" do szamponu, szczególnie, gdy jest to kosmetyk pozbawiony siarczanów. Nie traktujmy go jak Shaumy czy Head&Shoulders, gdzie wystarczy wylać kropelkę na dłoń i mamy taką pianę, że aż ciężko ją spłukać. Czasem może trzeba umyć włosy dwa razy, zastosować mniejszą ilość, spienić szampon w dłoniach, może trochę pokombinować z butelką...I dopiero wtedy wystawiać negatywne recenzje. 

Nie próbowałam innych szamponów z serii Rainforest, wnioskując po recenzjach, są dużo słabsze...Ja na pewno wrócę jeszcze do Rainforest Shine :)

Cena 
6 Euro

Dostępność
Sklepy TheBodyShop, internet






środa, 13 marca 2013

planowane zakupy azjatyckie :)

Nadszedł czas na najprzyjemniejszą część przygotowań do wyprawy, czyli planowanie zakupów :)
Lista nie jest jeszcze w 100% ustalona, wiadomo, że coś może się zmienić, może też pojawić się coś nowego. Zakupy poczynię najprawdopodobniej pod koniec mojego pobytu w Chinach, żeby dać sobie czas na zrobienie małego researchu, gdzie co warto kupić, co gdzie ile kosztuje, co dodać do listy, oraz najważniejsze - aby na te zakupy zarobić ;)
Na liście nie ma na razie chińskich kosmetyków, nie są tak popularne jak japońskie czy koreańskie, trudno  znaleźć ich recenzje czy jakieś konkretne informacje online. Zamierzam jednak w tym celu wykorzystać lokalne przedstawicielki rodzaju żeńskiego, które uda mi się spotkać na miejscu :P

Tajwan

 
Jeśli chodzi o kosmetyki z Tajwanu, to firmą, która zaciekawiła mnie dotąd najbardziej jest:

My Beauty Diary

Jest to producent maseczek, tzw. sheet masks. Ta marka jest bardzo popularna w całej Azji, ich maseczki są również sprzedawane poza Azją, np. przez sklep internetowy Sasa. Mają mnóstwo rodzajów maseczek, najczęściej sprzedawanych w zestawach zawierających np. 10 sztuk.



Przykładowo: maseczki Bird's Nest i Cherry Blossom. Urocze opakowania :)
Mają mnóstwo innych rodzajów, np. Black Pearl, Q10 i wiele innych. Zamierzam poczytać, które są najbardziej polecane, bo wybór jest naprawdę ogromny ;)

Tutaj więcej o tych maseczkach: KLIK 

Korea



Tutaj jest szał, bo chciałoby się kupić po trochę z każdej marki, a tych jest sporo ;)
Niestety, o ile nie wygram wcześniej w totka, to przy zakupach ograniczę się do rzeczy, które zaraz Wam przedstawię ;)

Przede wszystkim, kremy BB:

Mizon Snail Repair BB Cream


Na zdjęciu po prawej.

Nie jest tak popularny jak np. Skin79 czy Missha, ale te kremy akurat odstraszają mnie swoim składem, poza tym opinie są bardzo podzielone. Ten krem ma nieco mniej recenzji, ale prawie wszystkie są bardzo pozytywne. 
Zawiera mnóstwo składników świetnych dla skóry skłonnej do zanieczyszczeń, do tego ma jasny odcień. Zawiera słynny już śluz ślimaka, który podobno przyspiesza regenerację skóry i zanikanie blizn i przebarwień.
SPF32/PA++
Ten krem jest moim numerem 1, jeśli chodzi o zakupy bebików :)

Dr G Gowoonsesang Brightening Balm SPF 30



Ten krem również zbiera praktycznie same pozytywne recenzje, zachwalała go też nissiax. Ma być idealny do cery tłustej i mieszanej, co jest ponoć rzadkością wśród kremów BB, wiele z nich mocno rozświetla i są bardziej odpowiednie dla cery suchej czy normalnej. 
BB doktora G ma również ciekawy skład. 
SPF30/PA++


ElishaCoy Herb Clay Pore Refining Mask
 

Po tym, jak zakochałam się w koreańskiej maseczce Zamian Gold Cacao Pack, mam ochotę na wypróbowanie innych koreańskich maseczek tego typu. Lubię to, że większość z nich obiecuje nie tylko oczyszczenie (glinka), ale przy tym nie wyszuszają skóry i często mają składniki nawilżające i wyrównujące koloryt.
Ta zawiera glinkę oraz zioła. Zapowiada się przyjemnie :)


Japonia



 Wśród japońskich kosmetyków najbardziej zainteresowały mnie różne zestawy do pielęgnacji twarzy, czyli lotion + esencja + emulsja (możliwe, że pomyliłam kolejność :P)

Zaciekawiło mnie to, że Japonki często rezygnują ze stosowania typowych kremów, ich rolę mogą spełniać lotion (coś jak nasz tonik, stosowany po myciu, ale taki naprawdę nawilżający), esencja (czyli po naszemu serum) oraz emulsja (czyli coś w rodzaju lekkiego, wodnistego, ale silnie nawilżającego mleczka).
Niektóre z nich po tym wszystkim jeszcze stosują krem! 
W Korei podobny styl pielęgnacji również jest popularny. 
Najczęściej spotykanym składnikiem jest kwas hialuronowy.

HadaLabo
Shirojyun Lotion & Moisturizing Milk

Lotion - po naszemu tonik, ale japońskie toniki mają za zadanie nie oczyszczać, ale przede wszystkim nawilżać i tonizować. I to naprawdę nawilżać - ten tonik składa się głównie z kwasu hialuronowego. Zawartość: 170ml.

Milk - czyli coś w rodzaju emulsji/mleczka nawilżającego. Stosujemy po lotionie (i esencji, jeśli jej potrzebujemy). Może być ostatnim krokiem w pielęgnacji, lub, jeśli mamy bardzo suchą skórę, może poprzedzać zastosowanie kremu. Ten produkt zawiera 140ml.

HadaLabo ma dwie linie tego typu kosmetyków: Gokujyun (klasyczna) i Shirojyun (rozjaśniająca cerę - nie ma tam jednak żadnych tajemniczych substancji, które zmienią nam odcień cery czy nas wybielą, po prostu zawiera Arbutin - substancję, która pomaga w regeneracji skóry, w walce z przebarwieniami, a także działa przeciwstarzeniowo).
Głównym powodem, dla którego decyduję się na Shirojyun jest to, że ta linia ma być lżejsza, szybko się wchłaniać, podczas gdy Gokujyun może nieco się "lepić".

JUJU Cosmetics AquaMoist Essence

 Zawiera praktycznie sam kwas hialuronowy, wodę i konserwant. Zero dodatkowych wypełniaczy, brak substancji zapachowych.

Podobno lepsze niż podobny produkt z HadaLabo, ponieważ jest lżejsze i lepiej się wchłania.

Jeśli chodzi o te trzy kroki, każdy z kosmetyków kosztuje około 20$, niby sporo, ale i tak mniej, niż europejskie kosmetyki firm takich jak Avene czy Bioderma. Do tego, ponoć taki zestaw potrafi wystarczyć na niemal rok codziennego stosowania, ponieważ w każdym kroku stosujemy dosłownie po kilka kropli każdego produktu :)

Przedstawiłam Wam te najważniejsze punkty z mojej listy zakupowej, rzeczy, bez który nie wsiądę w powrotny samolot :P Ciekawi mnie jeszcze wiele innych rzeczy, ale wiadomo, wszystko zależy od funduszy ;)

Czekam na Wasze sugestie - może jest coś, co koniecznie powinnam dopisać do mojej listy? 
Nie ukrywam, że skupiam się głównie na pielęgnacji, poza kremami BB nie widzę  niczego szczególnego w kolorówce dostępnej w Azji, zazwyczaj są to identyczne produkty, które możemy znaleźć u nas (w Azji często droższe!) lub ich azjatyckie odpowiedniki. No chyba, że odkryję coś niesamowitego ;)






poniedziałek, 11 marca 2013

Rituals Summer Rain - żel pod prysznic

Ten żel zakupiłam jakiś czas temu przy okazji zakupu kremu do ciała holenderskiej marki Rituals. 
Zazwyczaj nie przepadam za kupowaniem drogich żeli pod prysznic, uważam, że jest przecież tyle niedrogich a ślicznie pachnących i ciekawych żeli drogeryjnych, ciągle też pojawiają się nowe serie i edycje limitowane...Mimo wszystko, tego zakupu nie żałuję :)

Rituals Summer Rain 
Chinese Peony & Lotus Flower





Jest to żel pod prysznic o zapachu chińskiej peonii i kwiatu lotosu. Co ciekawe, w składzie rzeczywiście pojawiają się ekstrakty z tych roślinek, choć może w nie największych ilościach :)

Szczegóły techniczne
Po pierwsze, żel pachnie przecudownie. Jest to zapach trochę kwiatowy, trochę świeży, z nutką czegoś orientalnego. Nie jest to jednak typowo kwiatowy, albo typowo świeżo-morski zapach, trudno go opisać.
Jest dość intensywny, zostaje na skórze choć nie na długo. 

Konsystencja jest bardzo gęsta, przez co żel jest naprawdę wydajny. Ma perłowe zabarwienie.


Moja opinia
Producent obiecuje, że jest to żel relaksujący - zgadzam się w 100%. Zapach jest piękny, dość intensywny, ale nie aż tak, żeby odstraszać ;) Naprawdę koi zmysły, prysznic z użyciem tego żelu to prawdziwa przyjemność po całym dniu. Rzeczywiście wycisza i uspokaja a przy tym odświeża, trochę jak SPA czy aromaterapia :)

Ogólnie cały pomysł kosmetyków Rituals związany jest z koncepcją SPA, aromaterapii i uprzyjemniania dbania o urodę. I muszę powiedzieć, że w przypadku tego żelu udało im się to ;)


Jeśli chodzi o konsystencję, jest bardzo gęsta, raczej perłowa niż kremowa. Dzięki temu żel jest naprawdę wydajny, nie potrzeba wiele, aby się umyć. Dodam, że jest to żel z kategorii tych "śliskich" - powstająca piana jest bardzo delikatna, żel raczej ślizga się po skórze, niż tworzy hektolitry piany ;) 




Bardzo spodobało mi się to, że nie wysusza skóry. Co prawda zawiera SLSy, ale można zauważyć sporą różnicę, gdy sięgniemy po niego po zużyciu jakiegoś drogeryjnego żelu.  Mogłam rzadziej stosować nawilżacze do ciała :)
Ogólnie jest bardzo delikatny i przyjemny w użytkowaniu. 

Uwielbiam kolorystykę i wygląd opakowania, ale szkoda, że nie jest raczej w butelce, zwykłej czy z pompką. Tubki mają to do siebie, że gdy stoją pod prysznicem, to w zamknięciu zbiera się woda. Ale to tylko mały minus, który nie ma większego wpływu na moje wrażenia ;)




Kolejnym minusem może być cena - w promocji zapłaciłam około 4,50 Euro, normalnie kosztuje 7,50 Euro, czyli sporo jak na żel. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę to, że jest bardzo wydajny, to i tak jest to niemało. 
Mimo wszystko, uważam że warto po niego sięgnąć. Nie musimy kupować żeli Rituals na okrągło, ale miło jest zrobić sobie mały prezen i mieć taki żel w łazience, aby od czasu do czasu uprzyjemnić sobie prysznic po wyjątkowo długim dniu. Ja też lubię zafundować sobie taki prysznic przed ważną imprezą albo wieczorem we dwoje :)
Do tego myślę, że jest to świetny pomysł na dodatek do prezentu dla każdej kobiety. 

Czy odkupię? Nie w najbliższej przyszłości, ale kiedyś z chęcią wypróbują inne zapachy Rituals :)
Obecnie na testy czeka krem do ciała tej marki. Osobiście w tej chwili bardziej kuszą mnie kosmetyki do ciała Rituals, niż TBS - zapachy są dużo ładniejsze i mniej sztuczne, a ceny wielu produktów takie same.

Dostępność
Sklepy firmowe Rituals. Nie wiem, czy są w Polsce, ale można je spotkać w Niemczech, np centrum handlowe Alexa w Berlinie. Istnieje również możliwość zakupu online. 

Cena
Regularna 7,50Euro, zdarzają się promocje