środa, 16 lipca 2014

My Beauty Diary - Imperial Bird's Nest Mask - czyli co robi ptasie gniazdo na twarzy? :)

Odkąd spróbowałam maski w płacie, czy tzw. sheet mask, taka forma maseczki całkowicie mnie przekonała. Jest wygodnie, nie brudzimy rąk, nie ma potrzeby zmywania z twarzy (i przy okazji ubrudzenia wszystkiego w łazience ;))
Poza tym, że wygląda się wtedy jak alien, można w takiej maseczce wykonywać wszystkie czynności i kolejna zaleta - w razie niespodziewanej wizyty listonosza czy sąsiada, można się jej szybko pozbyć ;)

My Beauty Diary to firma z Tajwanu, mają w swojej ofercie kilkanaście (a chyba nawet więcej) rodzajów masek. Wypróbowałam już około 5 różnych i wszystkie polubiłam. Różnią się między sobą minimalnie, ze względu na główny składnik aktywny i oczywiście opakowania oraz zapach, ale poza tym są dość podobne. Nawilżają i odżywiają skórę, rozjaśniają cerę, świetnie relaksują. Tak naprawdę żadna z nich nie spowodowała podrażnienia czy wysypu, każda doskonale wchłania się w skórę, więc po zdjęciu maski wystarczy resztę wmasować i można nakładać makijaż :)

Mam jednak swoich większych i mniejszych faworytów i ta należy do tych większych :)

My Beauty Diary
Imperial Bird's Nest Mask
(nowa wersja)



Dlaczego ptasie gniazdo?

Cała idea może wydawać się niedorzeczna...Bo jak to, ekstrakt z gniazda, czyli patyków, trawy i piór, jak zazwyczaj wyobrażamy sobie gniazdo, ma pomóc naszej skórze?
Tymczasem okazuje się, że gniazda mogą być różne, najcenniejsze są gniazda jaskółcze, które składają się głównie z....niezwykle odżywczej śliny osobników męskich ;)

W Azji ptasie gniazda były od wieków wykorzystywane do przygotowywania potraw, najczęściej zup, mających zapewnić młody wygląd na długie lata - ponoć działa ;) Obecnie jednak ten składnik jest bardzo drogi,  trudny do pozyskania, częściej więc pojawia się w kosmetykach do pielęgnacji cery, niż na talerzu.

źródło

Ekstrakt z ptasiego gniazda podobno zawiera mnóstwo antyoksydantów i aminokwasów, ma również zdolności do stymulowania produkcji kolagenu przez skórę.

I bez obaw - ptasie gniazda pochodzą obecnie ze specjalnych farm, już nie podkrada się ich dziko żyjącym ptakom.



Od producenta
- zawiera wyciąg z gniazda jaskółki, który znany jest ze swoich właściwości nawilżających i odżwyczych;
- zawiera ekstrakt z baobabu, hydrolizowane proteiny soi, ekstrakt z alg;
- formuła łatwo przenika w głębsze warstwy skóry;
- pozostawia skórę miękką i gładką;
- poprawia jędrność skóry;
- polecana dla skóry suchej, dojrzałej;
- nie zawiera parabenów i alkoholu.


Szczegóły techniczne

Maska przybywa do nas w kartonowym pudełku, w którym mamy 10 osobno pakowanych masek (są również wersje z mniejszą ilością).

Forma maski to tradycyjnie warstwa bawełny obficie nasączona esencją/serum i pokryta jeszcze plastikową osłonką, która pomaga utrzymać kształt maseczki przy otwieraniu i którą należy zdjąć przed użyciem.

Zapach jest bardzo delikatny, świeży, nie jest mocno wyczuwalny.

Maseczka jest porządnie nasączona, wystarczy też na szyję i dekolt :)
Należy nałożyć ją na twarzy na 20-30 minut, po czym zdjąć i resztkę serum delikatnie wmasować i pozostawić do wyschnięcia.


Moja opinia

Jak już pisałam, bardzo lubię taką formę maski. Jest bardzo wygodna i bezproblemowa, często piszę dla Was posta siedząc w takiej masce przed komputerem.
Dodam, że nic nie ścieka, maseczka się nie przesuwa, więc spokojnie można siedzieć czy chodzić, nie musimy leżeć plackiem. Można jednak wystraszyć domowników, więc zalecam ostrożność ;)
Oczywiście można sobie zafundować całkowity relaks i poleżeć te 30 minut z maską na twarzy, wtedy efekt będzie jeszcze lepszy. 

Skład dla ciekawskich ;)


Rzeczywiście zawiera ekstrakt z gniazda, ale nie oszukuję się, że są to jakieś powalające ilości...Gdyby tak było, maska kosztowałaby pewnie kilkanaście razy więcej ;)

Co do działania - jestem bardzo zadowolona. Maska jest zdecydowanie bardziej nawilżająca i odżywcza niż np. wersja Black Pearl (która za to ładnie rozjaśnia, rozpromienia i odświeża cerę) ale nadal jest to lekka formuła, nie lepi się, nie klei, nie zapycha.

Po użyciu twarz wygląda świeżo, znika zmęczenie (a przynajmniej jego widoczne oznaki ;)), skóra jest dobrze nawilżona i ukojona. Lubię te maski za to, że nie są mocno naperfumowane, nie zawierają barwników ani niczego, co mogłoby podrażniać skórę.

Serum/esencja ma postać przezroczystej, wodnistej substancji.

Warto dodać, że rzeczywiście po zdjęciu maski pozostałość delikatnie wmasowujemy i wówczas serum całkowicie się wchłania, nie pozostawiając uczucia lepkości czy tłustości, nawet na mojej mieszanej cerze. Po kilku minutach można spokojnie nałożyć np. krem na dzień czy filtr, makijaż i wyjść z domu, nie będziemy się szybciej świecić czy wyglądać nieświeżo.


Warto stosować tego typu maski regularnie, np. 2 razy w tygodniu, ale ja uwielbiam nakładać je wtedy, gdy mam szczególnie męczący i/lub stresujący dzień, albo po podróży, gdy chcę na szybko przywrócić swoją cerę do stanu nadającego się do oglądania ;)

Stosowane regularnie dają najlepszy efekt, pomagają utrzymać dobry poziom nawilżenia i elastyczności skóry, ale sprawdzają się też świetnie jako taki ratunek na chwilę przed wyjściem - efekt widać od razu :)


Cena

ok. 40zł/10 sztuk

Dostępność

Drogerie w Azji (Watsons), internet - nie tylko ebay, te maski są też dość popularne w Europie, więc np. w UK czy Niemczech można je kupić w sklepach internetowych czy na Amazon, cena jednak bywa wówczas wyższa. Na eBay polecam uważać na podróbki, podobno jest ich sporo.




6 komentarzy :

  1. Poczekam aż polskie firmy wprowadzą na rynek takie wynalazki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też ją miałam, ale starszą wersję - świetna jest :) I ten zapach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Maseczki w płacie nie miałam jeszcze okazji stosować.
    Wszystko przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja bym taka chetnie maseczkę przetestowała jeszcze nigdy takiej formy nie miałam

    OdpowiedzUsuń
  5. Kuszą mnie ze 4 lata już. .. ale odwagi brak ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przysmak, który znam z programach o dbaniu o bezpieczeństwo na lotniskach itp. i zatrzymywaniu niedozwolonych towarów, wśród którym na np. Australijskiej liście jest ptasie gniazdo i Ci biedni Azjaci próbujący przemycić ten przysmak i tracący kupę kasy, jak ich z nim złapią :( Nie wiedziałam, że jest dodawany też do kosmetyków! Brzmi trochę dziwnie, ale i tak z chęcią bym spróbowała. Ostatnio znajoma z pracy (Angielka), tak wydziwiała, jak usłyszała, że używamy masek z algami i robiła do tego niesmaczne komentarze, że byłam zażenowana , dlatego nie mówię teraz na nic nie, nie ma co się bać nowości :)

    OdpowiedzUsuń