wtorek, 26 listopada 2013

Co u mnie w kominku słychać, czyli kolejne recenzje wosków Yankee Candle

To już ponad miesiąc, odkąd pojawiły się u mnie recenzje wosków YC, pora więc pokazać Wam, co w międzyczasie gościło w moich kominkach :)
PS. Czasem na zdjęciach pojawiają się np. 2-3 woski, ale z każdego zapachu zużyłam maksymalnie jeden, a czasem tylko cząstkę :) Po prostu nie chciało mi się robić osobnych zdjęć, skoro już te woski wcześniej "uwieczniłam".

Candy Corn

Pierwszy z halloweenowych nowości. Byłam nimi bardzo podekscytowana, ale niestety, pierwszy z nich okazał się rozczarowaniem. "Na zimno" zapowiada się przyjemnie - przypomina bardzo słodkie, ciągnące się cukierki z czasów dzieciństwa (też jadłyście może tzw. szczypki kupowane na jarmarkach z okazji przeróżnych uroczystości? Pachnie podobnie). Niestety, w kominku zapachu w ogóle nie czuć. Nawet gdy siedziałam jakieś pół metra od kominka, po prostu niczego nie czułam, trzeba było wsadzić nos w kominek...Wyczuwałam jedynie delikatny aromat gdy wchodziłam z innego pokoju. Szkoda, bo zapach mógłby być naprawdę udany.


 Witches Brew


Ten jest przeciwieństwem halloweenowego poprzednika....Pachnie bardzo intensywnie i zapach dość długo się utrzymuje. Czujemy paczuli z dodatkiem jakiejś tajemniczej mikstury....Coś jakby zioła, trawa, rozkopana ziemia....Intrygująco :) Idealnie komponuje się z seansem dobrego horroru ;) Bardzo polubiłam ten zapach, ale na pewno nie jest to wosk dla każdego, poza tym trzeba mieć na niego ochotę i znaleźć odpowiednią chwilę - wyżej wspomniany seans jest idealną okazją.

Apple Cider


Jeden z amerykańskich skarbów :) Pachnie przecudownie, idealnie na zimny wieczór, gdy już powoli zaczynam wyczekiwać świąt...Pachnie ciepłym kompotem jabłkowym z dodatkiem aromatycznych przypraw...Mi bardzo kojarzy się z zimą i świętami. Tworzy taki przytulny, domowy, ciepły nastrój :)

Fresh Cut Roses


Idealnie oddany zapach świeżo ściętych róż, takich, gdzie oprócz kwiatów czujemy też świeżo przecięte łodyżki...Zapach jest dość intensywny, ale nie duszący i absolutnie nie kojarzy się z perfumami starszej pani - to gdyby ktoś się obawiał ;) Nadaje pomieszczeniu odrobiny elegancji, myślę, że świetnie by pasował do ploteczek przy herbacie z przyjaciółką...

Autumn Wreath


Trudny do określenia zapach...Na pewno bardzo jesienny, czuć coś w rodzaju mokrych, opadłych z drzew liści, trochę jabłek...Może jesienny sad po deszczu? Chyba tak można go określić...Szkoda, że nie był bardziej intensywny, ale i tak było dużo lepiej niż w przypadku Candy Corn.

Pumpkin Pie


To jeden z amerykańskich zapachów, na który bardzo się cieszyłam....
I nie zawiodłam się! Pachnie cudownie, najprawdziwszym ciastem (nie jadłam nigdy ciasta dyniowego, ale wyraźnie czuję taki przypieczony spód ciasta i cudownie kremowe, dyniowe nadzienie...Czuć też odrobinkę przypraw korzennych, ale absolutnie nie jest to zapach intensywnie pachnący cynamonem, nic z tych rzeczy....Sprawia, że w domu pachnie jak chwilę po otwarciu piekarnika, z którego wyjęto smakowite, pachnące ciasto...Zapach bez odrobiny sztuczności.

Winter Wonderland


W zeszłym tygodniu temperatury nocą zaczęły już spadać poniżej zera, więc  można już sobie pozwolić na odpalenie Winter Wonderland...
Kocham ten zapach - jest to esencja zimowego dnia, takiego, gdy temperatura spada nieco poniżej zera, śnieg iskrzy się w słońcu i skrzypi pod butami a my mamy czas na spokojny spacer wśród drzew...Wyraźnie czuć rześkie, zimowe powietrze, odrobinę świerku i coś jeszcze....Trudno określić występujące w nim nuty zapachowe.
Uwielbiam ten aromat, zawsze wprawia mnie w taki marzycielski nastrój i zaczynam tęsknić za zimą dzieciństwa....
Niestety, jest to zapach wycofywany :(

Sandalwood Vanilla


Udane połączenie drzewa sandałowego i wanilii...Oba te zapachy solo potrafią nieco zmęczyć, natomiast w połączeniu wanilia przestaje być mdła i nudna, za to wspaniale ociepla i osładza orientalną woń drzewa sandałowego, która solo potrafi być zbyt dusząca...Zapach z tych, które określam jako "eleganckie", świetnie nadające się np. do salonu gdy mamy gości. Nie jest to zapach który jakoś szczególnie mnie zachwycił i zapadł w pamięć, ale był przyjemny.


Midnight Jasmine


Jest to 95% czystego jaśminu z odrobiną mandarynki.
Świetny zapach na wieczór, jeśli lubicie jaśmin, to na pewno wam się spodoba. Ja jednak polecam go na letnią noc przy otwartym oknie - dopiero wtedy potrafi naprawdę zaczarować. Jesienią czy zimą czar nie działa aż tak mocno, poza tym przy zamkniętych drzwiach i oknach potrafi okazać się dość intensywny.

Salted Caramel


Bałam się go trochę i wahałam się przed jego zakupem. Jest to jednak bardzo udany aromat - słodki karmel, czujemy też coś "ciastkowego", sól jest gdzieś w tle, ale aż tak bardzo jej nie czuć. Przyjemny, smakowity zapach, gdy macie ochotę na coś słodkiego - idealny. Myślę, że jest to jeden z bardziej udanych słodkich zapachów YC, nie czuć w nim sztuczności i nie jest tak mdły jak np. Vanilla Cupcake. Nie wyczuwam też w nim maggi, choć wiem, że niektórzy się na to skarżą ;)








niedziela, 24 listopada 2013

Recepty Babuszki Agafii - tradycyjny syberyjski balsam nr. 1 na cedrowym propolisie

Powoli dobiega końca kolejny z rosyjskich balsamów o niesamowitej wydajności...To już prawie 5 miesięcy razem przy codziennym używaniu i wciąż jeszcze trochę mi go zostało...Czas na recenzję :)

Recepty Babuszki Agafii
tradycyjny syberyjski balsam nr. 1 na cedrowym propolisie


Od producenta

- receptura oparta na propolisie znamy ze swoich leczniczych i pielęgnacyjnych właściwości;
-  wzmacnia słabe i zniszczone włosy;
- poprawia strukturę włosów;
- bez SLS, parabenów, silikonów;
- zawiera organiczne woski kwiatowe, oleje z cedru i maliny kamionki, propolis cedrowy, wosk pszczeli, pyłek kwiatowy a także wiele innych naturalnych ekstraktów.

Skład (ze strony bioarp.pl)


Składniki (INCI): Aqua with infusions of: Pinus Palustris Wood Tar, Beeswax, Pollen Extract, Pinus Sibirica Ledeb Oil, Saponaria Officinalis Root Extract, Picea Albies Wood Tar, Alfredia  Cemua Cass Extract, Berberica Sibirica Pall Extract, Veronica Officinalis Extract, Geranium Pratense Extract, Panax Ginseng Extract, Araliaceae Juss Extract, Centaurium Erythraea Extract, Pinus Sibirica Pollen Extract, Jasminum Officinale Flower Wax, Cedrus Deodora Wood Oil, Rubus Saxatilis Oil, Propolis Extract Milk, Cetearyl Alcohol, Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.



 Szczegóły techniczne

Podobnie jak w przypadku wersji brzozowej, konsystencja jest dość gęsta, ale nie ma problemów z wydobyciem jej z opakowania. 
Samo opakowanie jest przyjemne dla oka i ładnie prezentuje się w łazience, niestety podczas podróży trzeba z nim uważać, ponieważ wystarczy naciśnięcie, o co w podróży nietrudno, i zamiast włosów odżywimy zawartość bagażu - ja zawsze przelewam do małej buteleczki, z resztą i tak nie miałabym ochoty wozić ze sobą tak wielkiej butli.


 Kosmetyk pachnie ziołowo - chyba nikogo to nie zdziwi - ale trochę bardziej słodko niż wersja brzozowa. Może już coś ze mną nie tak, a może to przez zawartość cedru, ale zapach przypomina mi nieco Soft Blanket z Yankee Candle (nie dzwońcie jeszcze po lekarza) ;)
Ogólnie zapach jest dość przyjemny, ale nie utrzymuje się na włosach, więc antyfani ziołowych i naturalnych zapachów nie powinni się obawiać. 

Moja opinia

W skrócie mogę powiedzieć, że polubiliśmy się. 
Po pierwsze - świetny skład i brak silikonów sprawia, że nic mi się na włosach nie nabudowuje, nic mi ich nie obciąża, ani nie przesusza po dłuższym stosowaniu. 
Moje włosy tolerują silikony tylko od czasu do czasu, ewentualnie w formie serum na końcówki.

Kolejna cecha balsamów na propolisie, którą kocham - kosmetyk działa tak samo po pierwszym, dziesiątym, i setnym użyciu. Włosy się nie "przyzwyczajają", nie zaczynają gorzej na niego reagować np. po miesiącu  stosowania (co miało miejsce ZAWSZE w przypadku drogeryjnych odżywek), jak było na początku, tak jest i teraz po niemal 5 miesiącach stosowania. Z tego też powodu nie mam ochoty non stop zmieniać odżywek, najlepszym dowodem na to jest fakt, że kolejny balsam na propolisie mam w zapasach i kolejny właśnie zamówiłam przez internet i odbiorę na święta. 
W ogóle nie kusi mnie eksperymentowanie czy odstawienie tego kosmetyku, zmieniam jedynie rodzaje - kolejna będzie znów wersja brzozowa, potem kwiatowa.


Co do działania - jest dobrze. Balsam znacznie ułatwia rozczesywanie włosów po umyciu. 

Po drugie, jak już wspominałam - brak obciążenia. Zauważyłam jedynie, że trzeba uważać z nim odrobinę bardziej niż z wersją brzozową, trzeba go porządnie wypłukać z włosów i nie przesadzać z ilością. Może jest nieco bogatszy od swojego brzozowego brata, ale i tak nie obciąża, gdy jest stosowany z umiarem  :)

Włosy po wysuszeniu są jakby wygładzone, bardziej proste. Mam włosy nieco falowane, bywają niesforne, a po użyciu tego balsamu wydają się dużo bardziej zdyscyplinowane - bardzo lubię taki efekt, szczególnie jeśli nie idzie w parze z oklapem i obciążeniem. Nie zauważyłam też puszenia się

Nie przesusza włosów, po użyciu nie są tępe czy szorstkie. 

Podsumowując, balsam ten spełnia wszystkie funkcje odżywki - ułatwia rozczesywanie, wygładza a przy tym nie obciąża. Jest bardzo wydajny, bo nawet na długie włosy potrzebujemy tylko niewielkiej ilości. 
Trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście wzmacnia włosy - nigdy nie umiem tego określić. Włosy mi nie wypadają, końcówki są w dość dobrym stanie (niepodcinane od 5 miesięcy...), więc jest ok. Zdecydowanie jest to jednak efekt stosowania nie tylko tego balsamu, ale również łagodnych szamponów, maski Biovax (tej z olejami) oraz olejowania olejkiem Alverde (RECENZJA) i kokosową Vatiką.

A jak wypada w porównaniu z wersją brzozową?

W większości jest podobnie. Zapach i kolor są nieco inne, poza tym prawie identycznie. Powiedziałabym może jeszcze, że wersja brzozowa nawilżała odrobinę bardziej i ciężko było z nią przesadzić, nabłyszczała również nieco silniej. Gdybym miał wystawiać oceny, cedr dostałby 5, a brzoza 5+ ;) 

Może napiszę ich konkretne porównanie gdy wykończę wersję cedrową i wrócę do brzozowej (jest następna w kolejce ;)).

Mogę Wam z czystym sumieniem polecić te balsamy, ja chyba ich już nie zdradzę :)






piątek, 22 listopada 2013

nowości z pielęgnacji, czyli idzie koniec świata, kupujemy żele pod prysznic.

Ostatnio przedstawiłam Wam nowości z kolorówki, a teraz czas na nadprogramowe nowości z pielęgnacji. Muszę się nauczyć ignorować te wszystkie sklepy które mijam po drodze do domu, bo zbankrutuję.

Ekhem...



Nie żeby brakowało mi żeli pod prysznic. Nie żebym nie miała dwóch pod prysznicem i pięciu w zapasach. Ale co tam, promocja była.
Pocieszam się zdjęciami kolekcji innych blogerek, które utkwiły mi w pamięci i na których zapasy były dużo, dużo większe. Dzięki dziewczyny, czuję się teraz choć trochę usprawiedliwiona ;)

A tak na serio - otworzyli u nas nowy sklep Rituals i z tej okazji wszystkie żele przecenione były o jakieś 40%. No i jak nie wziąć? ;)









Te żele kuszą boskimi, intensywnymi zapachami rodem z salonu SPA oraz samym sposobem aplikacji - wyciskamy odrobinę gęstego, przezroczystego żelu, który po spienieniu zamienia się bez trudu w niesamowite ilości mięciutkiej, kremowej pianki. 

Nie jest to więc typowa, niesamowicie niewydajna pianka, tylko raczej żel z piankowym dozownikiem :)

Normalnie są dość drogie jak na żele, ale w promocji nie mogłam się oprzeć bo ich stosowanie to prawdziwa przyjemność :)



A że zaczęła się promocja - 20% na Chocomanię i Honeymanię...


...to trzeba było odwiedzić TBS. Skusiłam się na przeceniony cukrowy scrub do ciała o niesamowicie czekoladowym zapachu (może i jest trochę sztuczny, ale i tak niesamowicie przyjemny i smakowity ;)). I przy okazji zaczęłam wąchać inne rodzaje...I jak dorwałam się do orzecha brazylijskiego, to tak się przyczepił, że aż musiałam go zabrać ze sobą ;) Gratis dostałam 50ml masełka do ciała z serii Honeymania.


środa, 20 listopada 2013

nowości z kolorówki (Essie, Mac, L'Oreal, Essence...) czyli o tym, jak to Kirei nie robi zakupów.

------------Uwaga! Post demotywujący!------------

Dlaczego?
Miałam nie robić zakupów. Ale kupiłam tyle, że trzeba to teraz podzielić na dwa posty. Pierwszy będzie o kolorówce...

 Na początek zdobycze z Essie:


Po wypróbowaniu mojego pierwszego lakieru Essie (Vested Interest z jesiennej kolekcji) zakochałam się w konsystencji, kolorze, pędzelku...I zapragnęłam więcej ;) Dodatkowo brakowało mi ciemnych lakierów na jesień.

Chocolate Cakes

Czekoladowy brąz w ciepłym odcieniu, w pewnym świetle ma bordowe refleksy. Wygląda jak płynna ciemna czekolada :)

Bobbing for Baubles

Granat z odrobiną grafitu czy szarości...Wygląda prawie jak czerń, ale w odpowiednim świetle widać, że to jednak granat.

Decadent Dish

Piękny odcień ciemnego wina z delikatnym shimmerem. Jeszcze nie miałam go na paznokciach i jestem bardzo ciekawa efektu :)
 
Buy Me a Cameo

Zdjęcie kompletnie nie oddaje tego koloru...Jeśli jesteście zainteresowane, radzę poradzić się Google :) 
W świetle dziennym wygląda jak delikatny beż z odrobiną złota. Co mi się najbardziej spodobało to było to, że nie jest to tandetny złoty brokat, tylko metaliczny połysk. W świetle dziennym jest bardzo "dzienny" i nie rzuca się w oczy, w sztucznym świetle przypomina nieco różowe złoto. Ciekawy i bardzo elegancki kolor.



A teraz mój pierwszy kosmetyk z Maca...

Poszukiwałam porządnego pudru, bo moje dotychczasowe nie matowały na zbyt długo, do tego dawały mi efekt zaczerwienionej twarzy.

Nie szukałam mocnego krycia, raczej matu i utrwalenia makijażu.
Pani konsultantka w Macu doradziła mi...
 
Mac
Select Sheer Pressed


Padło na odcień NC 25. W sumie myślę, że mogłam jednak wybrać 20, ale ten też sprawdza się nieźle. Przede wszystkim nie jest pomarańczowy albo różowy...


Proste, ale solidne i poręczne opakowanie z lusterkiem. Lubię stylistykę opakowań Mac.


Używam go dopiero od tygodnia, więc na recenzję za wcześnie, ale mogę już powiedzieć, że ten puder świetnie matuje! Na trwałym podkładzie sprawia, że cera cały dzień jest idealnie świeża, przedłuża też świeżość tych rozświetlających. 
Daje też przyjemny efekt na cerze, jakby zmniejsza optycznie pory i wygładza skórę. 
Jestem bardzo zadowolona :)

L'Oreal Volume Million Lashes


To mój ulubiony tusz z tych dostępnych na rynku niemieckim. Bourjois niestety tutaj nie mamy, więc gdy potrzebuję nowego tuszu, sięgam po L'Oreal. Swoją drogą, jestem wam winna recenzję....

I jeszcze dwie szminki Essence na które skusiłam się będąc w DM:


01 Coral Calling
07 Natural Beauty

A tak prezentują się swatche:



Ta pierwszą miałam już na ustach, wygląda naturalnie, ale bardzo świeżo, nie jest zbyt mocna, ale ładnie ożywia twarz. To coś na pograniczu różu i koralu, takie odcienie pasują mi najbardziej. 
 
Drugiego odcienia jeszcze nie nosiłam, jest to delikatny, przybrudzony róż. Nieco przypomina All About Cupcake, ale jest bardziej nude. Zobaczymy, jak będzie się sprawował na ustach :)

Pomadki Essence naprawdę zaskakują jakością i trwałością, są przyjemnie kremowe, ale nie rozmazują się ani nie roztapiają w torebce. Do tego są naprawdę trwałe i nie wysuszają ust. A kosztują zaledwie 2,25 Euro, te ze starszej serii chyba 1,95.

sobota, 16 listopada 2013

Soap & Glory - Clean On Me

Tym razem będzie o żelu pod prysznic, na który długo się czaiłam, zanim go kupiłam. Długo myślałam, że bez sensu jest wydawać więcej niż kilka złotych na żel a Clean On Me kosztuje 10 Euro/500ml...Faktem jest, że można kupić świetny żel np. za 65 centów z Balei czy niewiele więcej z Nivei, ale jak każda kobieta, czasem potrzebuję odmiany ;) 
Czy żel jest warty swojej ceny? O tym za chwilę.

Soap & Glory - Clean On Me (creamy shower gel)


Od producenta

Obietnic mamy trochę więcej niż w przypadku standardowego żelu, bo kosmetyk ma również nawilżać - zawiera "wbudowany" balsam do ciała. Producent zaleca odczekanie chwili przed spłukaniem piany, żeby żel miał szansę zadziałać.

Szczegóły techniczne

Po pierwsze - opakowanie było tym, czym ten kosmetyk tak bardzo mnie zauroczył i przez to chodził za mną baaardzo długo. W przypadku żelu pod prysznic taka obsesja raczej rzadko mi się zdarza ;)
Opakowanie przyciąga wzrok, jest utrzymane w ciekawej retro stylistyce, jak z resztą wszystkie kosmetyki Soap & Glory. Jest ozdobą łazienki, do tego wyposażone jest w działającą bez zarzutu pompkę :)
Co do konsystencji - jest gęsta i kremowa, żel jest bladoróżowego, prawie białego koloru. 


Gdy spieniamy go w dłoniach, przypomina raczej krem, nie daje zbyt wiele piany. Natomiast stosowany z myjką czy gąbką daje całe mnóstwo puszystej,  kremowej piany.  Czasem stosuję go z myjką, czasem bez i żelu ubywa naprawdę bardzo powoli - po ponad miesiącu stosowania go codziennie rano nie zużyłam jeszcze nawet połowy.





O tak, zgadzam się zupełnie! ;)

Moja opinia

Po pierwsze - zapach. Jest naprawdę przyjemny, bardzo kobiecy, wyczuwam w nim nutki owocowe, trochę słodyczy...Ogólnie trudno powiedzieć, czym tak naprawdę pachnie - zapach jest na tyle złożony, że nie powstydziłyby się go perfumy. Jest on z resztą porównywany do przeróżnych słynnych perfum, choć czy rzeczywiście pachnie identycznie - tego potwierdzić nie mogę ;)
Jednocześnie zapach żelu nie jest przesadzony, nie przyprawi nas o ból głowy, nie utrzymuje się też zbyt długo na skórze. Bardzo uprzyjemnia prysznic, to na pewno :)

Co do obietnicy nawilżenia - nie oszukujmy się, żel nie zastąpi nam balsamu czy masła do ciała. Mimo wszystko, działanie nawilżające jest odczuwalne - skóra po prysznicu jest miękka i przyjemna w dotyku, czuć również, że jest łagodniejszy dla skóry niż większość żeli. Dlatego świetnym pomysłem jest stosowanie go rano, gdy nie często nie mamy czasu ani ochoty na wsmarowywanie masła, a jednak nie chcemy, żeby skóra była przesuszona. 

Jeśli chodzi o skład, nie jest wcale rewelacyjny. Jest SLES, są parabeny. Mimo wszystkim jakimś cudem kosmetyk ten dobrze wpływa na moją skórę, może sekret tkwi w pozostałych składnikach, których nie potrafię rozszyfrować ;)

Dodatkowo bardzo przyjemnie się go stosuje - poza zapachem, ogromnym plusem jest też pompka. Co więcej, żel stosowany z myjką produkuje naprawdę ogromne ilości puchatej piany :)

Wzrokowcy tacy jak ja na pewno docenią też opakowanie. 


Czy żel jest warty zamieszanie i tak wysokiej ceny? Moim zdaniem tak. 
Jest niesamowicie wydajny, co w większości rekompensuje nam cenę, do tego nie wysusza skóry, a wręcz delikatnie ją nawilża. Bardzo przyjemnie i ciekawie pachnie, zapach na pewno odróżnia go od większości znanych mi żeli. 
Nie jest to na pewno coś, co musimy mieć, ale jeśli szukacie jakiejś odmiany, to na pewno warto go wypróbować :)

Cena
9,90 Euro/500ml

Dostępność
W Niemczech znajdziemy go przede wszystkim w Douglasie. W UK dostępność jest dużo większa i ceny też na pewno niższe. W Polsce - szczerze mówiąc nie wiem.


A Wy wypróbowałyście już jakiś kosmetyk Soap & Glory? Co sądzicie o tej marce?
 





środa, 13 listopada 2013

Yankee Candle - nowości USA i kilka słów o kominkach:)

Tak, tak, mój zbiór wosków Yankee Candle znowu nieco się powiększył - tym razem dlatego, że poszukiwałam nowego kominka, a przecież nie da się zamówić kominka, bez wrzucenia do koszyka choć kilku wosków ;)

Mój szklany kominek YC ma się dobrze, ale po przeprowadzce, odkąd mieszkamy w trochę większym mieszkaniu zaczęło mnie drażnić to, że ciągle muszę nosić za sobą kominek z pokoju do pokoju, poza tym czasem mam ochotę na inny zapach w kuchni i za godzinę inny w sypialni, a ciągłe opróżnianie kominka też może być uciążliwe...Nadszedł więc czas na znalezienie braciszka dla mojego kominka ;)

Zakupy zrobiłam w sklepie Andreasshoppe, ponieważ, uwaga, pojawiły się tam woski normalnie dostępne tylko w USA :) Nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z okazji.


Tak się prezentuje wraz z gromadką wosków, z którymi do mnie przybył :)
Dostałam również gratis 6 tealightów YC.


Jest to zwykły, ceramiczny kominek Yankee Candle. Wybrałam wersję z wzorem winorośli, uważam, że jest skromny, ale jednocześnie elegancki :)

Dlaczego właśnie ten?

YC ma spory wybór przepięknych, szklanych kominków (tak jak mój z wzorem jesiennych liści - TUTAJ możecie go zobaczyć). Niestety, są po pierwsze dość drogie - swój dorwałam na promocji, ale normalnie kosztują około 18-20 Euro lub więcej, a po drugie - są troszkę kłopotliwe w czyszczeniu. Metoda na zamrażalnik nie działa za dobrze - bardzo łatwo zrobić w nim dziurę podczas podważania wosku, ponieważ nie odskakuje tak łatwo, jak powinno to być (zniszczyłam w ten sposób już jeden szklany kominek, i podobno nie tylko mi się to zdarzyło). Stosuję więc metodę podgrzewania przez pół minuty i potem można wosk usunąć ręcznie, delikatnie go naciskając gdy jest już ciepły, ale nie zaczął się jeszcze roztapiać.

Kominek ceramiczny jest natomiast prosty w obsłudze - trafia do zamrażalnika na 15-30 minut, potem albo wosk sam wypada, albo wystarczy go delikatnie podważyć choćby palcem. Nie ma obaw, że go zniszczymy, albo że nie uda nam się go opróżnić bez upaprania wszystkiego wokół. 

Dlaczego nie zwykły kominek za 5zł?

Można oczywiście poszukać kominka w sklepie indyjskim czy jakimkolwiek supermarkecie albo sklepie z drobiazgami, ale często te kominki nie prezentują się zbyt ładnie, a jeśli nawet są ładne, to często są zbyt niskie/małe. Przekonałam się już, że w takim wypadku wosk podgrzewany jest zbyt szybko i intensywnie, zapach również poczujemy bardzo szybko i jest intensywny, ale równie szybko przestajemy go czuć lub zaczyna się wydzielać taka plastikowa woń...Moim zdaniem to marnowanie potencjału naszych wosków i tego typu kominki należy przeznaczyć na podgrzewanie olejków eterycznych, bo to tego celu nadają się idealnie. 

Porównałam i zauważyłam, że niektóre woski w wysokim kominku Yankee muszą trochę dłużej się podgrzać, żeby można było poczuć zapach, ale potem też możemy cieszyć się ulubionym aromatem dużo dłużej niż w przypadku innych kominków. Kilka razy poczułam się rozczarowana jakością wosku, bo po 20 minutach przestałam czuć zapach, a przy drugim zapaleniu nie było go już w ogóle czuć, albo czułam tylko zapach podgrzewanego plastiku. Potem ten sam zapach trafił do kominka YC i okazało się, że wszystko z nim w porządku i wosk pachnie naprawdę długo. Warto więc się zastanowić, czy opłaca się zaoszczędzić kilka złotych na kominku, a potem przez długi czas marnować potencjał naszych wosków, za które przecież też trzeba zapłacić.

Za ten kominek zapłaciłam 8,50 Euro i sprawdza się bardzo dobrze, od strony estetycznej również bardzo mi się podoba :)


A teraz przejdźmy do wosków:

 Blueberry

Nie jestem ogromną fanką owocowych zapachów, ale jagody nawet lubię, poza tym ten zapach zbiera same ochy i achy, więc....spróbujemy ;)







 Camomile Tea

To akurat zapach dostępny bezproblemowo, choć nie na długo - jest niestety wycofywany. W ramach zapasów dokupiłam jeszcze jeden, gdyż jest to mój ulubiony aromat Yankee Candle :)








Carrot Cake

Jak zwykle - to właśnie takich ciastkowych i jedzeniowych zapachów najbardziej mi brakuje wśród dostępnych u nas wosków. 
Nie jadłam nigdy ciasta marchewkowego, w formie wosku pachnie jednak zachęcająco i słodko :)







Coconut Bay

...czyli kokos w czystej postaci. Bez wanilii i innych dodatków które często w rezultacie dają nam ciężki i mdły zapach. Ten wosk na zimno przypomina mi raczej wiórki kokosowe albo kokosanki. Wg producenta, oprócz mleczka kokosowego jest tam jeszcze zapach palm na wietrze - może w kominku palmy się ujawnią :)






Orange Dreamsicle

Zamawiałam z pewną dozą wątpliwości, ale...wosk pachnie genialnie! Pamiętacie te pomarańczowe lody na patyku, takie wodno-kremowe? Świeże, soczyste, ale jednocześnie słodkie? Ten wosk dokładnie tak pachnie, już na zimno wywołuje uśmiech :)







Patchouli

Bardzo polubiłam Witches Brew, gdzie patchouli jest dominującą nutą. Do tego dużo się naczytałam na temat tego zapachu, i w rezultacie zamówiłam dwa woski. Na zimno pachną trochę jak Witches Brew, ale bez dodatku wiedźmiej mikstury :)






Red Berry & Cedar

To akurat zapach dostępny u nas. Zapragnęłam czegoś choinkowego na święta (pierniczkowych i słodkich aromatów mam już zapas na całą zimą :P), tutaj mamy zapach czerwonych porzeczek i aromatycznego cedru.








Vanilla Caramel

Zazwyczaj do wanilii podchodzę ostrożnie, ale o tej naczytałam się dużo dobrego, dodatkowo lubię aromat karmelu. Na zimno pachnie dokładnie tak, jak to, co widzimy na zdjęciu - lody waniliowe z polewą karmelową. Zapowiada się smakowicie ;)







A co tam u Was w kominkach? :)


niedziela, 10 listopada 2013

Balea Teebaumöl Fußcreme - krem do stóp z olejkiem z drzewa herbacianego

Ostatnio uznałam, że trochę zaniedbuję swoje stopy i że codziennie nakładanie kremu to wcale nie taki znowu dziwny pomysł...Dotąd robiłam to wtedy, gdy sobie o tym przypomniałam, czyli najczęściej raz-dwa razy w tygodniu.
I tak przy okazji intensywnego kremowania postanowiłam podzielić się z Wami recenzją kosmetyku, który stosuję już od lata i który powoli sięga dna.

Mowa o:

Balea Teebaumöl Fußcreme - czyli krem do stóp z olejkiem z drzewa herbacianego, witaminami i wyciągiem z winorośli


Krem wpadł w moje ręce gdy wykończyłam swój krem z mocznikiem tej samej marki i postawiłam na coś lżejszego i bardziej odświeżającego na lato.

Od producenta

- nawilża i pielęgnuje wymagającą skórę;
- działa odświeżająco;
- znosi opuchliznę;
- działa antybakteryjnie;
- zapobiega powstawaniu grzybicy.


Szczegóły techniczne

Dostajemy tubkę o pojemności 100 ml. Sam krem jest koloru białego i jest dość gęsty i kremowy, identycznie jak w przypadku wersji z mocznikiem
Co do zapachu - myślę, że jest to typowy zapach kosmetyków zawierających olejek z drzewa herbacianego. Nie jest to może zapach najprzyjemniejszy, ale sprawdza się w kosmetyku do stóp, szczególnie latem, bo działa odświeżająco i kojarzy się z czystością i działaniem antybakteryjnym.
Krem dobrze się wchłania, jest dość bogaty, ale nie tłusty. 

Moja opinia

Moim zdaniem krem ten jest nieco lżejszy od wersji z mocznikiem, ale i tak dobrze nawilża stopy - szczególnie, gdy stosujemy go regularnie. 

Zaczęłam używać go latem i właśnie w tym okresie sprawdza się najlepiej - krem przyjemnie odświeża stopy i rzeczywiście koi zmęczone stopy, redukując opuchliznę wywołaną zmęczeniem i wysokimi temperaturami. Można go również zastosować na całe łydki, jeśli jest taka potrzeba.

Czy działa antybakteryjnie i anty-grzybicznie - nie wiem, bo nigdy nie miałam problemów z grzybicą.

Co do zimniejszych miesięcy - nadal dobrze spełnia swoją funkcję nawilżania stóp. Teraz jednak zapach drzewa herbacianego może nieco  drażnić, bo przynajmniej ja nie mam już takiej ochoty na wszystko co odświeżające. Myślę jednak, że w przypadku produktu do stóp nie ma to aż takiego znaczenia.

Podoba mi się to, ze krem ten nie zawiera parafiny i wymienione naturalne składniki znajdują się rzeczywiście w składzie, co nie zawsze ma miejsce, szczególnie w przypadku kosmetyków o tak niskiej cenie. 

Nie pozostawia lepkiej warstwy, jeśli nałożymy go oszczędnie, ja natomiast i tak prawie zawsze nakładam grubszą warstwę i na to skarpetki ;) 

Duży plus za niską cenę.

Podsumowując:
Jest to dobrze nawilżający i przyjemnie odświeżający krem do stóp. Latem i zawsze wtedy, gdy mamy zmęczone stopy, pomaga je ukoić i zmniejszyć opuchliznę.
Zimą jednak polecałabym wersję z mocznikiem ze względu na jej silniejsze właściwości nawilżające i zmiękczające. 

 Dostępność
Drogerie DM

Cena
około 1,15 Euro (dokładnie nie pamiętam, ale na pewno poniżej 1,50 Euro)