poniedziałek, 30 listopada 2015

RECENZJA WŁOSOWA: Sylveco - wygładzająca odżywka do włosów

W tym roku firma Sylveco co chwilę wypuszczała jakieś nowe, ciekawe nowości i ciężko było się im oprzeć, zwłaszcza tym włosowym...

Sylveco
wygładzająca odżywka do włosów




Od producenta
- wygładzająca odżywka na bazie ekstraktu z łopianu;
- do każdego rodzaju włosów;
- wzmacnia, nawilża i odbudowuje;
- włosy są gładkie i elastycznie, dobrze się układają;
- nie obciąża;
- pomaga zachować objętość włosów.




Szczegóły techniczne

Odżywka ma kolor biały, jest dość gęsta i kremowa. Dobrze się rozprowadza. 
Pachnie ziołowo, jak można było się spodziewać, czuć przede wszystkim olejek sosnowy.

Opakowanie jest dość sztywne, więc po zużyciu 2/3 zawartości trzeba było butelkę stawiać na zakrętce, żeby nie męczyć się z wydobyciem odżywki. 

Skład



Moja opinia

Mam mieszanie uczucia w stosunku do tej odżywki. Działała różnie, chyba w zależności od humoru. Czasem było naprawdę nieźle, włosy były wygładzone i dobrze się układały, a czasem były jakieś takie szorstkie, ciężkie do rozczesania, bez życia....I to często po tym samym szamponie, więc nie w tym tkwił problem.

Mam wrażenie, że ta odżywka nie jest wystarczająco nawilżająca dla moich włosów. Wiem, że od większej regeneracji i odżywienia mamy maski i od odżywki nie oczekuję zbyt wiele, ale ten produkt często nie spełniał nawet tych skromnych wymagań. 

Ułatwiała rozczesywanie i nie obciążała włosów, więc nie mogę nazwać jej bublem. Jednocześnie nie zauważyłam, żeby dodawała włosom blasku albo je zmiękczała, często po zastosowaniu włosy były dziwnie szorstkie i takie....nijakie. Nic mnie w niej nie urzekło, ot, taka zwykła odżywka. O wiele lepiej sprawdza się u mnie odżywka rumiankowa Farmony, która jest 3 razy tańsza (KLIK) lub rosyjskie balsamy na propolisie, których zakup też jest bardziej opłacalny. 

Szczerze mówiąc, bardzo ucieszyłam się, gdy w końcu ją zużyłam ;)

Możliwe, że to któryś ze składników nie do końca spodobał się moim włosom, dlatego nie chcę odradzać Wam jej wypróbowania. U mnie się nie sprawdziła, ale ma naprawdę dobry skład i sądzę, że niejednej osobie może pasować. 

Miałyście okazję ją wypróbować? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać! :)


Inne recenzje Sylveco:

 lipowy płyn micelarny
balsam myjący do włosów






czwartek, 26 listopada 2015

RECENZJA: Lush - The Comforter - krem pod prysznic

Rzadko piszę recenzje żeli pod prysznic, ale żele Lush'a są dość ciekawe, poza tym ich zakup to jednak mała inwestycja, więc myślę, że może taka recenzja przyda komuś przed zakupami w Lush'u :)

Lush - The Comforer 
shower cream


Słysząc "The Comforter", każda fanka Lusha ma pewnie w pierwszej chwili przed oczami jedną z ich najbardziej znanych "kul" do kąpieli:


Zapach jest dokładnie taki sam i jest dopiero od kilku miesięcy dostępny w formie kremowego żelu pod prysznic. 

Od producenta

The Comforter to krem pod prysznic pachnący mieszanką słodkiej porzeczki, orzeźwiającej bergamotki i cyprysu. Kojący, przytulny aromat. 

Skład

 Water (aqua), Sodium Laureth sulphate, Blackberry and Vanilla infusion (Rubus fruticosus; Vanilla planifolia), Sodium Cocoamphoacetate, Glycerine, Stearic Acid, Lauryl Betaine, Perfume, Almond Oil (Prunus dulcis), Lactic Acid, Titanium Dioxide, Bergamot Oil (Citrus Aurantium bergamia), Cassis Absolute (Ribes nigrum), Cypress Oil (Cupressus sempervirens), Limonene, Linalool, Snowflake Lustre (Potassium Aluminium Silicate, Titanium Dioxide, Colour 17200, Colour 45410, Methylparaben



Szczegóły techniczne

"Krem" ma półpłynną konsystencję i intensywnie różowy kolor z perłowym połyskiem. Na szczęście nie znajdziemy w nim żadnych brokatowych drobinek i nie będziemy się błyszczeć po wzięciu prysznica ;)

Zapach - dokładnie taki, jak w przypadku słynnego bubble bar, czyli słodki aromat porzeczki i wanilii z odrobiną czegoś świeższego.




Kosmetyk nie pieni się jakoś szczególnie, ale dobrze się rozprowadza i spłukuje. 
Co ciekawe, intensywnie różowy kolor nie znika w kontakcie z wodą, a więc mamy dodatkową atrakcję w postaci różowej skóry i potem różowej wanny podczas spłukiwania. Ale bez obaw - wszystko spłukuje się z łatwością i nie ucierpi ani nasza skóra, ani kafelki czy wanna ;)



Na butelce tradycyjnie znajdziemy wizerunek i imię osoby, która wykonała dany kosmetyk :)


Moja opinia

Po pierwsze - zapach. Jest słodko, ale nie za słodko, przytulnie, kojąco. Bardzo miły akcent na zakończenie dnia. Spodobał mi się również intensywny kolor, który nie znika w kontakcie z wodą.
Zapach utrzymuje się dość długo na skórze i oczywiście wypełnia łazienkę, ale to coś, czego możemy się spodziewać po każdym produkcie Lush'a i właśnie to powoduje, że tak chętnie robimy tam zakupy ;)

Sama konsystencja nie do końca przypadła mi do gustu. Żel-krem pieni się bardzo delikatnie i jest dość rzadki, co nie byłoby minusem, gdyby był to kosmetyk pozbawiony SLES i bardzo łagodny dla skóry. Niestety, mamy SLES w składzie  i krem może nie wysusza ani nie podrażnia, ale na pewno nie jest nawilżający ani wyjątkowo łagodny. Odczuwałam potrzebę zastosowania balsamu/masła tak, jak po każdym innym żelu pod prysznic. 

Poza nieszczęsnym SLES i parabenem na końcu składu mamy też całkiem sporo naturalnych ekstraktów i olejków eterycznych. Mówiąc o Lush nie sposób też nie pochwalić ich etycznego podejścia do produkcji i sprzedaży kosmetyków.

Ta konsystencja sprawia też, że nie jest to kosmetyk wybitnie wydajny. W przypadku innych żeli Lush, np. Rose Jam czy żeli Bath and Body Works, gdzie konsystencja jest standardowo żelowa, możemy mówić o świetnej wydajności, która w jakiś sposób usprawiedliwia tak duży wydatek. W  tym wypadku nic nie ulży naszemu sumieniu, no chyba, że jesteście ogromnymi fankami zapachu i nie możecie bez niego żyć ;)

Podsumowując - jest to miły uprzyjmeniacz prysznica, fajny pomysł na prezent. Ja jednak nie kupiłabym go samej sobie ponownie, zdecydowanie wolę Rose Jam. Nadal twierdzę, że Lush to marka godna uwagi i pewnie jeszcze nie raz ich odwiedzę, ale już raczej nie wrzucę tego żelu do koszyka.






poniedziałek, 23 listopada 2015

Przedświąteczne rozdanie: zimowy zestaw przetrwania (Balea, Bath and Body Works, p2, Yankee Candle....)

Dzisiaj wyjątkowo, bo z okazji pierwszego śniegu (tak, wczoraj spadł u nas śnieg :)) chciałabym  zaprosić Was na skromne rozdanie przedświąteczne.

Na nagrodę składają się kosmetyki, które z pewnością umilą Wam przynajmniej kilka zimowych wieczorów. Bo zimą chyba nie ma nic lepszego od wieczoru w wannie, z maseczką na twarzy i woskiem w kominku?

Rozdanie: zimowy zestaw przetrwania





Na początek coś dla ciała:


1. Balea Sweet Smoothie - żel pod prysznic o zapachu cytryny i wanilii (całość pachnie serniczkiem z dodatkiem cytrusowego aromatu, wierzcie mi! Kiedyś były dostępne masła do ciała w takim zapachu, teraz powrócił w formie żelu/smoothie pod prysznic). 

2. Tetesept - sól do kąpieli o zapachu ponczu owocowego

3. Balea - serduszka do kąpieli o zapachu granatu


Coś do pielęgnacji twarzy, bo w końcu nawilżenie zimą to podstawa :)


1. The Face Shop - Red Ginseng - koreańska maseczka w płacie z wyciągiem z żeń-szenia

2. Balea - Beauty Effect Hyaluron Booster - czyli coś w rodzaju serum/skoncentrowanego żelu z kwasem hialuronowym

3. Balea - maseczka waniliowo-malinowa

4. Lavera - próbka kremu nawilżająco-przeciwzmarszczkowego

5. Maroko Sklep - glinka rhassoul w płatkach (20g)


I jeszcze kilka drobiazgów:



1. Bath and Body Works - Pumpkin Cupcake - żel antybakteryjny

2. Lancome - mleczko do demakijażu (miniaturka)

3. p2 - Perfect Look Lipliner 02 Nude


I na koniec coś dla stworzenia atmosfery przy tych wszystkich zabiegach upiększających, czyli dwa woski Yankee Candle w zapachach normalnie u nas niedostępnych:


Vineyard
Chocolate Truffle



Wszystkie kosmetyki są nowe i  nigdy nie otwierane. Fundatorką i organizatorką rozdania jestem ja :)


A więc teraz parę słów o zasadach rozdaniach:

Rozdanie tylko dla obserwujących mojego bloga (na bloggerze lub bloglovin), a więc jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście, to proszę o dodanie mojego bloga do obserwowanych. 


Poproszę jeszcze o:

1. Polubienie strony mojego bloga na Facebook 

2. Umieszczenie baneru z linkiem do rozdania na blogu.

3. Podanie adresu e-mail, z którego zwycięzca wyśle mi potem swój adres :)

4. Będzie mi miło, jeśli umieścicie wzmiankę o rozdaniu na FB lub w notce na blogu, choć nie jest to warunek konieczny. 

5. Zostawienie komentarza pod tym postem o następującej treści:

Obserwuję jako:
Lubię na FB jako: (cała nazwa/imię i nazwisko lub inicjały)
Link do bloga, gdzie umieściłam/em baner z linkiem:
Adres e-mail:
Wspominam o rozdaniu tutaj: link (opcjonalne)


Zgłaszać się można od dzisiaj do 16.12. Zwycięzcę wylosuję w ciągu 7 dni (ale pewnie wcześniej ;)). Wysyłam na terenie Polski lub Niemiec. Do zwycięzcy wyśle wiadomość e-mail, wyniki ogłoszę również na blogu i potem czekam 3 dni na wiadomość zwrotną z adresem :)

Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

sobota, 21 listopada 2015

RECENZJA: The Body Shop - malinowe masło do ciała

Tym razem opowiem Wam o kosmetyku do pielęgnacji ciała, który zużyłam już dość dawno temu, ale nie było okazji opowiedzieć o nim czegoś więcej. Mowa o:

The Body Shop
Early Harvest Raspberry Body Butter


Od producenta
- bogate i kremowe masło zapewnia efekt gładkiej, jedwabistej skóry;
- zawiera maliny oraz masło shea (Fair Trade)
- zapach świeżych malin

Skład


Szczegóły techniczne

Malinowe masło ma typowo maślaną, zbitą konsystencję i delikatnie różowy kolor. Te z Was, które miały już kontakt z masłami tej marki wiedzą, że nie wszystkie mają taką samą konsystencję, są i takie, które bardziej przypominają krem lub balsam. Tutaj otrzymujemy typowe masło :)

Zapach - tutaj należy się wielki ukłon w stronę jego twórców. Masło pachnie malinami, ale nie takimi słodkimi w soku czy jogurcie, tylko takimi prawdziwymi, z pestkami. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi :) Na pewno nie jest słodko i sztucznie, tylko w sam raz. Dzięki temu nie miałam tego masła dość po paru tygodniach, tylko z przyjemnością zużyłam je do końca. Aromat świeżych malin utrzymuje się na skórze dość długo.

Kosmetyk był bardzo wydajny, dzięki zbitej konsystencji jednorazowo nie nabieramy go zbyt wiele. Na ciele zachowuje się jak typowe masło, a więc trzeba je chwilę rozsmarować, ale potem wchłania się bardzo dobrze, nie czujemy, żeby skóra była tłusta, nie zostawia też białych smug podczas aplikacji. Pozostawia przyjemną warstewkę nawilżenia, ale spokojnie możemy się ubrać i do niczego się nie przykleimy :)


Moja opinia

Jest to jedne z lepszych maseł The Body Shop. Z niektórymi z nich (np. wersja Shea albo Sweet Pea) miałam ten problem, że zapach zwyczajnie zaczynał mnie męczyć i po kilku tygodniach miałam go dość. Często też ich owocowe zapachy wydają się bardzo sztuczne. W tym wypadku stosowanie tego masła sprawiało mi przyjemność aż do zdenkowania. 
Moim zdaniem jest to kosmetyk całoroczny, ponieważ zapach nie jest ani zbyt słodki, ani zbyt świeży. 

Co do samego działania - byłam bardzo zadowolona. Masło zapewniało odpowiedni poziom nawilżenia skóry, w moim przypadku mogłam sobie nawet czasem odpuścić wieczorne smarowanie. Myślę, że zadowoli nawet osoby posiadające suchą skórę. 

Nie spowodowało żadnych podrażnień ani innych skutków ubocznych. Mogę je Wam polecić :)


Jakie są Wasze ulubione masła TBS?

środa, 18 listopada 2015

RECENZJA: Sylveco - lipowy płyn micelarny

Zapraszam na recenzję kosmetyku, którego recenzji macie już pewnie po dziurki w nosie. Jest wszędzie, na blogach na Youtube....Skoro jednak miałam okazję zużyć już dwa opakowania i kiedyś pewnie jeszcze kupię go ponownie, to czemu miałabym nie podzielić się z Wami moją opinią? :)
Mowa o:

Sylveco - lipowy płyn micelarny


Od producenta

- delikatny i skuteczny płyn do demakijażu i oczyszczania twarzy;
- zawiera ekstrakt z kwiatów lipy szerokolistnej, który wykazuje działanie nawilżające i osłaniające, zwiększa elastyczność i sprężystość skóry;
- polecany w pielęgnacji oczu ze względu na działanie łagodzące podrażnienia i kojące;
- zapobiega wysuszeniu skóry;
- usuwa nawet intensywny i wodoodporny makijaż.

Skład




Szczegóły techniczne

Płyn o lekko żółtawym zabarwieniu i delikatnym, bliżej nieokreślonym zapachu kojarzącym się z naturą. 


Moja opinia

Płyn bardzo dobrze spełnia swoją podstawową funkcję, czyli zmywa makijaż oczu. Robi to równie szybko i skutecznie jak słynna Bioderma, jest przy tym tak samo delikatny, nie podrażnia oczu.
Nie wzmaga wypadania rzęs (a zdarzało się to niektórym płynom do demakijażu).

Do demakijażu twarzy używam balsamów lub olejków, ale zdarzało mi się przemywać nim twarz w ciągu dnia albo w podróży i mogę powiedzieć, że dobrze oczyszcza, odświeża, nie pozostawia uczucia lepkości. 

Lubię go również za właściwości łagodzące, naprawdę przyjemnie koi okolice oczu np. wtedy, gdy zdarzy mi się chodzić w makijażu zbyt długo i odczuwam pieczenie. Skład ma również świetny, ekstrakt z lipy mamy od razu po wodzie. 

Podsumowując: jest to kosmetyk, który świetnie spełnia swoją funkcję i robi to za pomocą naturalnych składników. 

Coraz bardziej lubię markę Sylveco, to mój kolejny ulubieniec z tej firmy, po balsamie myjącym do włosów. 

Cena
18zł/200 ml

Dostępność
sklepy z naturalnymi kosmetykami, niektóre apteki DOZ, drogeria Natura, internet

poniedziałek, 16 listopada 2015

simple pleasures na FB!

Wiem, że jestem lata świetlne za każdą blogerką i pewnie robię to jako ostatnia, ale w końcu zmobilizowałam się do założenia strony bloga na FB.

Zapraszam do polubienia - będziecie miały na bieżąco informacje o nowych wpisach, będę też umieszczała ciekawe rzeczy znalezione w sieci, związane z tematyką bloga, informowała o promocjach, jeśli dowiem się o czymś interesującym, polecała ciekawe wpisy i filmiki innych blogerek/vlogerek. 

Czyli po prostu będziemy w lepszym kontakcie i będę miała więcej możliwości na interakcję z Wami, bo wiem, że nie każda z Was prowadzi własnego bloga i nie każda z Was na bieżąco śledzi, co dzieje się na blogerze czy bloglovin :)

Zapraszam do klikania!


niedziela, 15 listopada 2015

Yankee Candle: recenzje jesiennych zapachów

Jesień i zima to dla mnie (i pewnie nie tylko) czas wzmożonej aktywności w kominku :)
Zapraszam na recenzje wosków w jesiennych zapachach:





Autumn in the Park

Mieszanka jabłek i jesiennych liści, takich leżących w wilgotnej ziemi w parku. Bardzo jesiennie i klimatycznie, ale zdecydowanie wolę jabłka z dodatkiem przypraw, np. w wydaniu szarlotkowym lub grzańcowym. W tym wypadku, takie połączenie kojarzy się raczej z czymś niezbyt świeżym, coś jak opadłe owoce w parku, leżące wśród liści w wilgotnej ziemi ;) Rzeczywiście bardzo jesiennie, ale chyba nie do końca chcemy, żeby tak pachniał nasz dom. Właściwie czepiam się szczegółów, zapach nie jest zły i na pewno znajdzie swoich zwolenników, po prostu nie trafił w mój gust.



Crisp Morning Air

A tutaj mamy ulubieńca :) Chłodny, rześki zapach chłodnego, jesiennego powietrza, trochę ziołowy (mamy tu szałwię, miętę, eukaliptus), ocieplony dodatkiem gruszki, która nadaje mu ciepła i odrobiny słodyczy, Ciekawe połączenie, bardzo jesiennie i klimatyczne. Nareszcie coś nowego :)


Apple Spice

Może się mylę, ale ten zapach pojawił się chyba wśród nowości zimą zeszłego roku. Pasuje na każdy chłodny dzień, to taki aromat kawiarni, gdzie w tle pieką się ciasta. Czujemy ciasto (kojarzy mi się z pączkiem, ale może zasugerowałam się etykietą ;)) z nadzieniem jabłkowym i odrobiną cynamonu. Zazwyczaj takie połączenia z cynamonem w Yankee są bardzo intensywne, bywają nawet duszące, tutaj mamy raczej taki subtelny, ciepły aromat kojarzący mi się właśnie z kawiarnią, gdzie ciasta i inne przysmaki czujemy gdzieś w tle. Zapach dobrze wyczuwalny, odpowiednio intensywny, ale nie za mocny. Bardzo go polubiłam i chętnie jeszcze kiedyś do niego wrócę :)



Egyptian Musk

To akurat wosk z letniej kolekcji afrykańskiej. Pachnie świeżo, czystością, ale nie taką kibelkową, tylko hotelową. Kojarzy mi się trochę z takimi unisexowymi mydełkami, które często spotykamy w hotelowych łazienkach, świeżą pościelą, ale taką pięciogwiazdkową ;) Jest jednak niesamowicie intensywny i może przyprawić o ból głowy, polecam więc dozować go oszczędnie i nie palić zbyt długo. To jeden z tych wosków, które dobrze zapalić po sprzątaniu.



Carrot Cake

Ten wosk długo przeleżał w oczekiwaniu na swoją kolej. To rzeczywiście zapach ciasta, takiego z  kremem/lukrem. Ma w sobie coś delikatnie korzennego, jak Pumpkin Pie, do tego taką lukrowo-pudrową słodycz, jak Red Velvet.  W skrócie - pachnie jak niezbyt słodkie ciasto z odrobiną przypraw korzennych przełożone bardzo słodkim kremem i z lukrową polewą. Być może tak właśnie pachnie ciasto marchewkowe, sama nigdy nie miałam okazji go spróbować. Jeśli lubicie ciastkowe aromaty, to mogę polecić :)




Witches' Brew

Coś, co już było, ale i w tym roku okres okołohalloweenowy nie mógł obejść się bez wiedźmy. Halloween nie obchodzę, ale muszę przyznać, że ta pora roku bardzo sprzyja oglądaniu horrorów a żaden wosk lepiej nie oddaje mrocznej atmosfery niż właśnie Witches' Brew. To intensywna paczula, taka bardzo mroczna i ziemista, z  dodatkiem jakichś tajemniczych ziół. Po prostu mikstura wiedźmy ;) Zapach bardzo intensywny, długo się utrzymuje. 

To już wszystkie recenzje, póki co nadal w kominku będą u mnie gościły jesienne woski, za zimowe zabiorę się dopiero w grudniu :) 

środa, 11 listopada 2015

RECENZJA: Planeta Organica - tureckie mydło Hammam

Dziś recenzja kolejnego rosyjskiego kosmetyku, nieco podobnego do czarnego mydła Babuszki Agafii (KLIK), ale tym razem jest to produkt do pielęgnacji ciała.

Planeta Organica - tureckie mydło Hammam

Nie wiem, czy wiecie coś więcej o tureckim rytuale Hammam - ja jeszcze nie miałam okazji go doświadczyć, choć w Berlinie są łaźnie tureckie i może kiedyś się odważę. Hammam, w dużym skrócie, polega na kąpieli i oczyszczaniu ciała przy pomocy peelingującej rękawicy i naturalnego czarnego mydła. Ma to być zabieg odnawiający i relaksujący.

Zamówiłam mydło Hammam z myślą o zrobieniu sobie czasem takiego domowego spa. Od jakiegoś czasu bardzo lubię zapach eukaliptusa, ziół, wszelkie "oczyszczające" i relaksujące aromaty, więc tym bardziej produkt Planeta Organica wpisał się w moje upodobania.

Zapraszam na recenzję :)


Od producenta

- mydło wytworzone zgodnie z tradycją hammam;
- zawiera organiczne oleje eukaliptusa i lauru a także organiczny olejek różany;
- w 100% naturalny produkt;
- delikatnie oczyszcza, stymuluje odnowę skóry, działa odmładzająco i nawilżająco

Skład

Aqua, Potassium Oilvate (z oliwy z oliwek), Glycerine, Organic Rosa Damascena Flower Oil (organiczny olejek różany), Propolis Extract (ekstrakt z propolisu), Lawsonia Inermis Extract (ekstakt z henny jemeńskiej), Olea Europea Fruit Oil (olejek z oliwek), Organic Eucalyptus Globulus Leaf Oil (organiczny olejek eukaliptusowy), Pogostemon Cablin Oil (olejek z paczuli), Cinnamomum Verum Bark Oil (olejek cynamonowy), Propolis, Organic Laurus Nobilis Leaf Oil (organiczny olejek laurowy), Prunus Persica Kernel Oil (olejek brzoskwiniowy), Juglans Regia Kernel Oil (olejek z orzechów włoskich); Caramel 


Szczegóły techniczne

Mydło ma postać bardzo gęstej mazi/smaru, wygląda z pozoru jak galaretka, ale jest bardzo miękkie i plastyczne.
Zapach jest cudowny - połączenie świeżości eukaliptusa z delikatną nutą róży. Jest delikatny, ale świetnie relaksuje, kojarzy się właśnie z jakimś zabiegiem spa czy masażem.

Jest bardzo wydajne - wystarczy niewielka ilość, którą spieniamy w dłoniach. Z łatwością można je rozprowadzić na skórze. 

Warto uważać, żeby do opakowania nie dostała się woda - z wiadomych względów. Ja stawiam je zawsze na brzegu wanny i nabieram suchymi palcami. 
Używam je już od roku i jak dotąd nie zmieniło swoich właściwości. 



Moja opinia

To ciekawa alternatywa dla tradycyjnego żelu pod prysznic. Poza oczyszczaniem skóry, działa też na nią pielęgnująco, zauważyłam, że przy regularnym stosowaniu łagodzi wszelkie zmiany na skórze i wygładza skórę. Jeśli macie problem z niespodziankami np. na plecach lub ramionach, na pewno docenicie działanie tego mydła. 

Jest przy tym niesamowicie delikatne, co jest na pewno zasługą świetnego składu. Nie znajdziemy w nim żadnych detergentów czy alkoholu,. Pod tym względem mydła firmy Planeta Organica, nie tylko tureckie, są o wiele lepsze od tych Babuszki Agafii.

Zapach, o którym już wspominałam, to prawdziwa aromaterapia, choć nie jest przesadnie intensywny.  

Po roku używania moje opakowanie dobiega końca. Trochę żałuję, że nie sięgałam po nie bardziej regularnie, zawsze wtedy, gdy stosowałam je częściej, zauważałam pozytywny wpływ na stan mojej skóry.  





wtorek, 10 listopada 2015

RECENZJA WŁOSOWA: Czarne mydło Babuszki Agafii

Dziś będzie o kosmetyku w dość nietypowej formie. Gdyby nie liczne, zachęcające recenzje na Youtube i blogach, pewnie nie wiedziałabym jak się do niego zabrać i o co tak naprawdę w nim chodzi. 

A mowa o czarnym mydle Babuszki Agafii


Od producenta
- naturalne, wielozadaniowe mydło do oczyszczania ciała i włosów;
- zawiera 37 syberyjskich ziół, z których wyciągi, ekstrakty  i oleje pielęgnują włosy, skórę głowy i ciała;
- nie zawiera sztucznych barwników ani substancji zapachowych;
- działa przeciwzapalnie i tonizująco na skórę;
- wzmacnia cebulki włosowe;
- ma działanie antyseptyczne;
- normalizuje pracę gruczołów łojowych;

Skład
 Aqua, Cedrus Deodara Oil, Davurica Soybean Oil, Abies Siberica Oil, Hippophae Rhamnoides Altaica Oil, Juniperus Communis Oil, Amaranthus Caudatus Oil, Rosa Canina Oil, Arcticum Lappa Oil, Linum Usitassimum Oil, Sodium Laureth Sulfate, Sorbitol, Cocamide DEA, Salvia Officinalis Intractum, Chelidonium Majus Intractum, Melissa Officinalis Intractum, Pulmonaria Officinalis Intractum, Chamomilla Recutita Intractum, Bidens Tripartita Intractum, Achillea Millefolium Intractum, Urtica Dioica Intractum, , Arctostaphylos Uva-Ursi Extract, Inula Helenium Extract, Polygala Sibirica Extract, Pinus Silvestris Extrakt, Alnus Glutinosa Cone Extract, Rhodiola Rosea Extract, Evernia Prunastri Extract, Usnea Barbata Extract, Picea Siberica Extract, Saponaria Alba Extract, Saponaria Rubra Officinalis Extract, Glycyrrhiza Glabra Extract, Altaea Officinalis Extract, Rhaponticum Carthamoides Extract, Ozocerite, Tar, Inonotus Obliquus, Propylene Glycol Chenopodium Ambrosioides, Larix Sibirica Extract, Petrolium Distillates Oil , Methylisothiazolinone.

Jak widać po składzie, nie jest to takie znowu oryginalne czarne mydło, które powinno składać się głównie z oliwek i oliwy z oliwek. Tutaj mamy wersję zmodyfikowaną, ziołową, w dodatku z SLES (ale dopiero w środku składu). Mimo wszystko, trzeba przyznać, ze ilość ekstraktów i innych naturalnych składników jest ogromna.



Szczegóły techniczne

Mydło ma przedziwną konsystencję - coś jak bardzo gęsta galaretka, ale jednocześnie jest ciągnące, lepkie, nie spada z dłoni podczas aplikacji. Pierwszy raz miałam do czynienia z tego typu mydłem i przyznam, że spodobało mi się :)

Pachnie cudownie - trochę kwiatowo (ktoś wspominał o konwalii - trafne porównanie), odrobinę roślinnie. Jest to chyba najprzyjemniej pachnący ziołowy kosmetyk, z jakim miałam dotąd do czynienia.

Może się wydawać, że stosowanie takiego kosmetyku będzie bardzo niewygodne, ale nic bardziej mylnego. Wystarczy nabrać dosłownie odrobinę na zwilżone dłonie, spienić i możemy myć włosy dokładnie tak, jak zwykłym szamponem. 
Piany powstaje całkiem sporo, łatwo rozprowadzić mydło na włosach, spłukuje się również z łatwością.
Tutaj wspomnę, ze jest to produkt niezwykle wydajny, ilość, którą nabrałam do zdjęcia wystarczyłaby spokojnie na dwa mycia. 

Można stosować nie tylko do mycia włosów, ale też pod prysznic do mycia całego ciała, polecane jest również stosowanie jako maska na całe ciało (tego sposobu jeszcze nie próbowałam). 



Moja opinia

Zacznę od tego, że skupiam się przede wszystkim na działaniu na włosy. Użyłam czarnego mydła parę razy do mycia ciała i sprawdziło się bardzo dobrze, ale to na włosach ma największe pole do popisu.

Przede wszystkim, działa jak głęboko oczyszczający szampon, nie polecałabym go więc do codziennego stosowania. Włosy po użyciu są bardzo oczyszczone, jednak jeśli zastosujemy odżywkę, nie będą splątanie ani przesuszone, a więc nie wyrządza naszym włosom żadnej szkody.
Co najlepsze, przy tym całym głębokim oczyszczaniu, czarne mydło absolutnie nie wysusza ani nie podrażnia skóry głowy. Mam nawet wrażenie, że ją koi i normalizuje przetłuszczanie się włosów.  

W moim przypadku większość głęboko oczyszczających szamponów nie sprawdza się ze względu na zawartość SLES  wysoko w składzie i co za tym idzie, podrażnienie i łuszczenie skóry głowy. Po zastosowaniu mydła Babuszki Agafii nic takiego nie miało miejsca. 

Po zastosowaniu włosy zyskują na objętości, dobrze się układają i dłużej pozostają świeże. Czuć, że są głęboko oczyszczone ale jednocześnie nie są nadmiernie przesuszone czy splątane, choć użycie odżywki jest koniecznością. 

Piękny zapach uprzyjemnia cały zabieg :)

PS. Obecnie mydła ziołowe, seria na propolisie i inne kosmetyki Babuszki Agafii są produkowane również w UE (konkretnie w Estonii). Składy są trochę inne, moim zdaniem gorsze, więc przy zakupie polecałabym sprawdzać, czy kosmetyk został wyprodukowany w Estonii, czy w Rosji. Te produkowane  w Rosji mają stary skład i nadal można je kupić. 

Jeśli jesteście ciekawe nowych składów, polecam zajrzeć do tego posta:
KLIK




piątek, 6 listopada 2015

zakupy w Lush i wstępne recenzje

Lush od dawna był/jest obiektem westchnień wszelkiego rodzaju kosmetykomaniaczek i ważnym celem wszelkich wyjazdów zakupowych. Tak już mam, że jak coś jest zbyt rozdmuchane, to pewnie wypróbuję to na końcu. Długo zajęło mi zmuszenie się do przestąpienia progów The Body Shop, do zakupu Tangle Teezer'a i wielu innych rzeczy. Potem zazwyczaj przyznaję, że jednak zamieszanie było uzasadnione i wracam po więcej, jeśli jesteście ciekawe, czy tak też było w przypadku sklepu Lush, to zapraszam :)


 Lush znany jest najbardziej ze swoich bomb, kul i wszelkiego rodzaju wynalazków do kąpieli. Fanką kąpieli nie jestem, rzadko zdarza mi się brać kąpiel, jeśli już, to musi być bardzo zimno a ja muszę mieć bardzo zły humor ;) Może z tego względu omijałam Lusha dość długo, a przecież nie tylko kule do kąpieli mają w sprzedaży :)

Inspiracją do odwiedzenia Lusha była miniaturka żelu Rose Jam, którą kiedyś dostałam w prezencie. Rose Jam pachnie najcudowniej na świecie, to zapach marmolady różanej, takiej z nadzienia do pączków, odświeżonej odrobiną cytryny, bergamotki i ocieplonej wanilią. Miałam już wiele pięknie pachnących żeli pod prysznic, ale Rose Jam wygrywa z wszystkimi :) Wiedziona obsesją Rose Jam odwiedziłam kilka razy Lusha tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to była jakaś edycja limitowana i szanse na powrót są raczej marne. 

Pocieszyłam się więc inaczej ;)


The Comforter - krem pod prysznic

Kultowy zapach The Comforter niedawno pojawił się tez w formie kremu pod prysznic. Kąpiele biorę rzadko, ale prysznicem nie gardzę ;) więc postanowiłam pocieszyć się Comforterem. Pachnie naprawdę "przytulnie" czarną porzeczką i wanilią, mamy tam też olejek z bergamotki. Kolor jest intensywnie różowy i pozostaje różowy nawet podczas spieniania, a więc jest ciekawie :) Krem ma perłowe zabarwienie, ale nie znajdziemy w nim na szczęście żadnych drobinek. 
Nie wysusza, ale też nie pielęgnuje, pod względem pielęgnacyjnym jest jak najzwyklejszy żel pod prysznic. 

Sultana of Soap - mydło w kostce (na wagę)

Odkąd niedawno nawróciłam się na mydła w kostce za sprawą mydła marsylskiego, zaczęłam rozglądać się za czymś ciekawiej pachnącym, ale nadal z dobrym składem.
To mydło wygląda jak spory kawałek chałwy z bakaliami, pachnie słodko, jak jakiś deser rodem z bliskiego wschodu i jest bardzo kremowe i delikatne dla dłoni. Jest też niesamowicie wydajne - ten kawałek przecięłam na pół i zużywałam przez dobry miesiąc, a ręce myję często ;)




Tymczasem....parę tygodni później pojawiły się nowości świąteczne, nowe edycje limitowane i inne cuda, a wśród nich...Rose Jam. Nie mogłam pozostać obojętna więc pobiegłam do sklepu i... tak to się skończyło:






Tak, ta wielka butla w środku ma 500 ml, te dwie po bokach - 250 ml.  Tak, zaznałam wreszcie spokoju. Wszystkie są ważne do grudnia przyszłego roku więc zapas w sam raz ;) Jestem ciekawa, czy po roku będę miała go dość, czy wręcz przeciwnie...

Gigantyczna butla trafiła już do użytku, po użyciu wszystko pachnie cudownie, nie ma lepszego kosmetyku pod prysznic :) W przeciwieństwie do The Comforter, ten żel jest delikatniejszy dla skóry w porównaniu ze standardowymi drogeryjnymi żelami, można czasem obejść się bez balsamu/masła. Jest też niesamowicie wydajny.


No ale skoro świąteczne nowości, to smutno byłoby niczego nie wypróbować...



Postanowiłam, że czas wypróbować jedną z tych słynnych bomb do kąpieli i padło na Father Christmas. Father Christmas pachnie watą cukrową i taką bliżej nieokreśloną, charakterystyczną dla Lush'a pudrową słodyczą. Żeby nie było nudno, to w środku jest zielony i zabarwia nam wodę na kolor choinkowy. Jak wychodziłam ze sklepu miał jeszcze drugie ucho :)



I na koniec mydełko Yog Nog. Nie rozpakowuję, bo mam jeszcze zapasy i nie chcę, żeby zapach się ulatniał. Zawiera kakao, gałkę muszkatołową, jogurt sojowy, ylang ylang, olej kokosowy. Dla mnie całość pachnie jak jakaś jesienna czy zimowa kawa ze Starbucksa albo Costa Coffee, coś w stylu vanilla chai latte (choć kawy jako takiej nie zawiera, po prostu pachnie jak coś słodkawo-mleczno-korzennego, ale nie duszącego). Cudny, delikatny, ale zdecydowanie zimowy zapach. 

Wygląda tak:


I próbki:


odżywka do włosów American Cream

Próbka wystarczyła na dwa porządne użycia. Słyszałam o tej odżywce że poza zapachem nie robi nic, tymczasem na mnie zrobiła bardzo dobre wrażenie. Zacznę od zapachu - faktycznie, jest bardzo intensywny, zostaje na włosach do kolejnego mycia, nie spotkałam się jeszcze z tak trwałym zapachem w produkcie do włosów. Ma to swoje plusy, bo wieczorem nie czujemy na włosach spalin, tytoniu czy kurzu, tylko właśnie zapach tej odżywki. Zapach jest słodki, waniliowo-pudrowy z delikatną nutką owoców. Pomimo swojej intensywności nie jest duszący, nie męczy. Jest słodki, ale też dość złożony, przypomina dobre perfumy. 

Co do działania - nie jest to może głęboko regenerująca maska, ale w roli codziennej odżywki sprawdza się świetnie. Nie obciąża, za to niesamowicie nabłyszcza i wygładza włosy, są bardzo przyjemne w dotyku i łatwe do rozczesania. Nie wiem, jak sprawdziłaby się na włosach farbowanych, ale na moje naturalne i niezbyt zniszczone działała świetnie.  
Czuję się w pełni zachęcona do zakupu pełnowymiarowego opakowania :)

-------------------------------------

Podsumowując, moje pierwsze wrażenia z Lusha są bardzo pozytywne, choć wciąż uważam, że warto tam zaglądać głównie po to, żeby zrobić sobie od czasu do czasu drobną przyjemność. Ceny są zdecydowanie za wysokie na to, żeby np. kupować tam całą swoją pielęgnację.
Moim zdaniem opłaca się zaglądać tam po mydła do rąk - są bardzo wydajne, mamy ogromny wybór cudownych zapachów i opłacają się zdecydowanie bardziej niż np. pianki z Bath & Body Works. 
Żele pod prysznic? Niekoniecznie, no chyba, że to jest Rose Jam, na ten konkretny żel warto wydać każdą sumę :P
Kusi mnie zakup pełnowymiarowej odżywki American Cream, podobno mają też inne dobre kosmetyki do włosów, ale na ten temat za wiele powiedzieć nie mogę.