wtorek, 27 maja 2014

nowi przybysze z PL :) Inglot, Organique, Ziaja i inne....

2 tygodnie temu miałam okazję wyjechać do Szczecina na prawie tydzień - w większości w związku z pracą, ale oczywiście znalazł się czas i na zakupy ;) 

Oto, co wróciło ze mną:


Na moje "nieszczęście", w galerii, która znajdowała się jakieś 5 minut spacerem od mojego hotelu, znalazłam Inglota, Ziaję i Organique....Nie wspominając o aptece i drogerii ;)


Od dawna planowałam skompletowanie Inglotowej paletki - wierzcie lub nie, ale jeszcze nigdy nie używałam ich cieni. Mam parę paletek ze Sleeka, ale tak naprawdę używam może 2 cienie z każdej i w dodatku nie jestem zadowolona z jakości, więc sięgam po nie bardzo rzadko. Mam też kilka pojedynczych cieni, np. z L'Oreal czy Catrice, ale potem okazuje się, że żadne do siebie nie pasją...I tu Inglot jest najlepszym rozwiązaniem.

Zdecydowałam się na paletkę na 10 okrągłych cieni (ok. 21zł)


I na początek wybrałam 7 cieni, 3 miejsca czekają jeszcze na uzupełnienie ;)
To naprawdę genialny pomysł, żeby samemu dobrać sobie cienie - przynajmniej wiem, że każdy z nich od czasu do czasu użyję i nie mam w paletce niczego zbędnego. 


 Wybrałam cienie nr. 395, 358, 134, 500, 467, 153, 329

Po kilku użyciach widzę, ze pigmentacja i trwałość są świetne, w dodatku cienie ładnie się blendują i można je ze sobą świetnie łączyć, ten ciemniejszy grafitowy nr. 500 lub najciemniejszy brąz 329 nadają się świetnie do takiej delikatnej, lekko roztartej kreski lub delikatnego podkreślenia linii górnych rzęs (osobiście nie lubię na sobie czarnego, mocnego, precyzyjnie nałożonego eyelinera, nie pasuje mi). 

Póki co jestem bardzo zadowolona i na pewno przy najbliższej okazji wypełnię paletkę do końca :)
Za całość - 7 cieni i kasetka - zapłaciłam około 91zł. Moim zdaniem to dobra inwestycja :)


Pierwszy raz miałam okazję odwiedzić stoisko Ziaji :) Szkoda, że nie sprawdziłam wcześniej, co warto kupić - mieli wszystko z serii Pro i Med, a ja o większości nie miałam pojęcia i w końcu wyszłam tylko z dwiema rzeczami...

Skusiłam się na kremowe mydło do rąk o zapachu herbaty z cynamonem - czerwona buteleczka zdobi właśnie moją łazienkę :) oraz maskę intensywnie wygładzenie - miałam ją już kiedyś i lubiłam, więc to taki mały powrót.

Następnym razem muszę wypróbować coś z serii Pro, co polecacie? :)



 Organique - zakupy tutaj również planowałam od dawna, ostatnio nic, kompletnie nic nie służy moim włosom - wszystko albo je przesusza, albo podrażnia skórę głowy, więc postanowiłam dać szansę Organique. Nie mogłam się zdecydować, ale w końcu padło na chyba najbardziej popularną, winogronową serię Anti Age (szampon i maska - pachną zabójczo!) oraz szampon Sensitive, czyli coś dla wrażliwców. 

Nie są to może tanie kosmetyki (ok. 40zł za sztukę), ale i tak kosztują mniej niż przeróżne profesjonalne, apteczne specyfiki do kupienia w Niemczech, a niestety, moje włosy buntują się ostatnio przeciw wszystkim "normalnym" czy nawet naturalnym szamponom, może poza The Body Shop Rainforest Shine.


I na koniec kilka drobiazgów z apteki, Rossmanna i Natury.

Skusił mnie zapach miodowego nektaru Lirene - nie ma nic wspólnego z miodem, ktoś pisał, że pachnie jak sernik z aromatem pomarańczowym - dokładnie tak jest :)

Tołpa dermo face sebio - normalizujący żel do mycia twarzy - to jeden z moich ulubionych żeli, postanowiłam do niego wrócić. RECENZJA

Pharmaceris A - Delikatna pianka myjąca do twarzy - w SP była akurat promocja na całą serię, słyszę o tej piance same ochy i achy, myślę, że sprawdzi się świetnie do porannego oczyszczania :)

Uroda Melisa - tonik bezalkoholowy - uwielbiam za delikatny zapach, łagodność i odświeżenie. Z jakiegoś powodu w Naturze zawsze jest wykupiony, tym razem stał sobie ostatni na półce, więc przygarnęłam :) RECENZJA

Tisane - balsam do ust - potrzebowałam czegoś mocno nawilżającego na noc, i postanowiłam dać szansę właśnie Tisane :)



I na koniec....


Źle ze mną, wiem....no ale jak ktoś nałogowo pije herbaty, to zapas ulubieńców trzeba mieć :)


Koniecznie napiszcie, co jeszcze polecacie z Ziaji (szczególnie Pro) i z Organique!

sobota, 24 maja 2014

Ziaja Kozie Mleko - masło do ciała

Serię Kozie Mleko uwielbiam za zapach - dawno temu często kupowałam mydło pod prysznic z tej serii i ten mydlano-świeży aromat niesamowicie pozytywnie mi się kojarzy. Główniez tego względu skusiłam się również na masło do ciała :)

Ziaja Kozie Mleko
Mleczna Regeneracja
Masło do ciała



 Od producenta

- stymuluje odnowę i regenerację skóry;
- odżywia i doskonale nawilża;
- poprawia elastyczność skóry;
- uzupełnia niedobory lipidów;
- pozostawia skórę miękką i aksamitną. 


Szczegóły techniczne

Tutaj będzie o największych plusach tego masła - mój ukochany zapach, który kojarzy mi się z dzieciństwem, jest taki świeży, mydlany, kojący. Ja osobiście uwielbiam, ale wiadomo, zapach to sprawa indywidualna. W przypadku tego masła jest on intensywny.

Co do konsystencji - masło nie przypomina masła, a raczej lekki, jedwabisty krem czy śmietankę, który cudownie rozprowadza się na skórze i szybko wchłania. Używanie tego masła to sama przyjemność, jednak wielbicielkom zbitych, tłustych maseł może się nie spodobać :)


Zawartość opakowania była dodatkowo zabezpieczona, więc mamy pewność, że nikt przed nami nie maczał w nim paluchów :)


Moja opinia

Co do działania, mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony cudny zapach i konsystencja bardzo uprzyjemniają stosowanie, ale przynajmniej na mojej skórze zapach dość szybko się zmienia, i rano pachnie dość dziwnie i niezbyt świeżo...Jestem przyzwyczajona do maseł i balsamów których zapach albo nie utrzymuje się na skórze, albo pozostaje dokładnie taki sam do kolejnego prysznica, ewentualnie tracąc na intensywności. W tym przypadku natomiast zapach trochę się zmienia, niekoniecznie na lepsze. Na szczęście nie jest już potem tak intensywny, ale zauważyłam, że rzeczy w których spałam pachną potem trochę dziwnie ;/

Co do nawilżenia, to określiłabym je jako średnie. Zaraz po aplikacji odczuwam nawilżenie, skóra jest przyjemnie ukojona, szczególnie sucha skóra na łydkach, przedramionach, łokciach. 
Efekt ten nie trwa jednak zbyt długo, przy naprawdę dobrze nawilżających masłach i balsamach mogę się nimi smarować nawet co drugi dzień, w przypadku tego masła jest to konieczne codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie, po każdym prysznicu. Myślę więc, że osoby z naprawdę suchą skórą mogą być niezadowolone.


Kolejna sprawa - zauważyłam, że to masło spowodowało u mnie wysyp na plecach....Na początku nie wiedziałam, co jest przyczyną, ale potem moje podejrzenia potwierdziły się. Zauważyłam też kilka niespodzianek na dekolcie. Nie wiem, który ze składników to spowodował, ale niestety taka była reakcja mojej skóry. 

Wydajność jest przeciętna, na pewno niższa niż w przypadku bardzo zbitych, gęstych maseł do ciała, ale nie jest też źle - szczególnie przy stosunkowo niskiej cenie. 
 

Podsumowując:
Uwielbiam zapach i konsystencję tego masła, nawilżenie, choć dość lekkie, byłoby wystarczające na okres wiosenno-letni. Niestety, wysyp, który po nim nastąpił oraz to, że zapach zmienia się po nałożeniu na skórę nie zachęca mnie do ponownego zakupu...
Wiem, ze wiele osób jest z niego bardzo zadowolonych, więc być może to tylko moja skóra tak reaguje na któryś ze składników. Jestem ciekawa, jak sprawdziło się u Was?

Dostępność
prawie wszędzie :)

Cena
ok.. 13 - 14 zł, często występuje na promocjach za 10-11zł.


wtorek, 20 maja 2014

coś dla stóp - czyli lawendowy duet od Yves Rocher

Idzie lato, więc temat pielęgnacji stóp jest jak najbardziej aktualny :) Oczywiście o stopy staram się dbać przez cały rok, ale...nie ukrywajmy, czasem o systematyczność trudno ;) Lawendowy duet od Yves Rocher, o którym dzisiaj mowa, zdecydowanie zachęcił mnie do częstszej pielęgnacji.



 Krem intensywnie odżywiający oraz Peeling do stóp z lawendą bio

Oba produkty pachną intensywnie lawendą - nie jestem fanką tego zapachu np. w balsamach do ciała, ale w przypadku kosmetyku do stóp sprawdza się świetnie. Jest naprawdę odświeżający i relaksujący, bardzo przyjemnie używa mi się te produkty wieczorami.

Zacznijmy od peelingu :)


Długo uważałam, że peeling do stóp to zbędny gadżet - można przecież zastosować do stóp ten sam peeling, którym złuszczamy skórę całego ciała. 
Ten peeling jest jednak inny, przede wszystkim zawiera naprawdę ostre, porządnie ścierające drobinki, których raczej nie zastosowałabym gdzie indziej. Jeśli macie naprawdę suchą i szorstką skórę stóp, to warto zaopatrzyć się w osobny zdzierak, ponieważ ten do ciała może okazać się o wiele za łagodny.


Tak prezentuje się skład - jak widać, lawenda jest tam naprawdę :)
Drobinki ścierające są pochodzenia naturalnego.


Peeling jest gęsty i bardzo wydajny, bo jednorazowo nie potrzebujemy go wiele, nic też nie ścieka ani nie spada do wanny/prysznica. 

Świetnie ściera martwy naskórek, stopy po użyciu są wyraźnie gładsze i bardziej miękkie.

Nie powoduje podrażnień.


Teraz coś o kremie :)


Krem intensywnie odżywiający, podobnie jak peeling, pachnie cudownie prawdziwą lawendą. 

Jest dość gęsty, treściwy, ale bez problemu się wchłania, pozostawiając tylko delikatny film. Nie lepi się, nie jest tłusty.


Skład jest całkiem niezły, znajdziemy tu poza lawendą glicerynę, olej z awokado, olej kokosowy, macadamia, masło shea i inne. Nie zawiera parafiny.

Krem bardzo dobrze nawilża i odżywia stopy, szczególnie zastosowany po peelingu. 

Zazwyczaj stosuję oba te kosmetyki łącznie, mniej więcej 2 razy w tygodniu.Krem zazwyczaj nakładam wtedy grubszą warstwą i rano skóra stóp jest naprawdę mięciutka i gładka :)

Są to produkty wydajne, ubywa ich też w jednakowym tempie. O ile zazwyczaj jestem bardzo leniwa, jeśli chodzi o peelingowanie i kremowanie stóp i wiecznie o tym zapominam, to z tymi kosmetykami taki zabieg to sama przyjemność, więc i częściej o stopach pamiętam ;)

Dostępność

sklepy Yves Rocher

Cena

W cenie regularnej za krem zapłacimy 24,90zł a za peeling 19,90zł.
Wiemy jednak, jak to bywa z Yves Rocher - wiecznie są tam jakieś promocje, ja sama kupiłam ten duet za łącznie około 25 zł.

Polecam :)

niedziela, 18 maja 2014

Kiehl's - zbiorcza recenzja (sporych) próbek

Kilka razy zdarzyło mi się zajrzeć z ciekawości do sklepu Kiehl's, po tym, jak wszyscy zaczęli zachwalać słynne Midnight Recovery Concentrate. Co najlepsze, w tym sklepie można bez problemu uzyskać próbki - za pierwszym razem po prostu poprosiłam o próbkę MRC i dostałam ją, za drugim wstąpiłam tylko rozejrzeć się i pani ekspedientka sama zaproponowała mi spory zestaw różnych próbek, abym mogła się na coś zdecydować. 

Bardzo podoba mi się taka polityka - szczególnie w przypadku droższych kosmetyków trudno jest zdecydować się na zakup w ciemno....Niestety, nawet w perfumeriach typu Douglas czy galeriach handlowych sprzedających wysokopółkowe kosmetyki nie da się uzyskać próbek - i to nie tylko w Polsce, w Niemczech próbki dostajemy tylko jako dodatek do zakupów, w dodatku nawet wtedy nie mamy wpływu na to, co dostaniemy. Tym bardziej, Kiehl's ma u mnie ogromnego plusa ;)

Ale do rzeczy!




Każdą próbką otrzymałam razy dwa, więc można było już wyrobić sobie choćby wstępną opinię :)


 Skin Rescuer
Stress-Minimizing Daily Hydrator

Wszystko, co ma w nazwie coś w rodzaju anti-stress natychmiast zwraca moją uwagę ;) Krem i z opisu, i składowo, zapowiadał się bardzo dobrze. Kosztuje sporo - około 35 Euro, ale dostajemy butelkę z pompką o pojemności aż 75 ml.
Krem ma dość treściwą konsystencję i bardzo delikatny zapach. Bez problemu rozprowadza się na twarzy, nie jest tłusty, ale jednak jako krem na dzień (bo tak chciałam go stosować), dla mojej mieszanej cery jest zbyt treściwy. Bardzo dobrze nawilża i lekko koi skórę, nie podrażnia, myślę więc, że na cerze suchej czy normalnej mógłby sprawdzić się bardzo dobrze.
Dla mnie zdecydowanie za ciężki pod makijaż, skóra zaczynała się szybciej świecić, zauważyłam też kilka nowych wyprysków, choć nie wiem na pewno, czy miały związek z tym kremem. 
Szkoda, bo zapowiadał się super, ale dla osób o suchej skórze - polecam wypróbować. 

Jako odstresowujący krem na dzień sprawdza się u mnie obecnie Lancome Hydra Zen, o którym pisałam w ulubieńcach.

35€ / 75 ml


Ultra Facial Overnight Hydrating Masque

To był mój pierwszy produkt tego typu - maseczka, którą nakładamy grubszą warstwą tak, jak krem na noc - nie ma potrzeby jej zmywać, wchłania się również na tyle, że nie ma obawy o ubrudzenie pościeli, a jednocześnie działa intensywniej niż zwykły krem na noc. 

Tutaj mam mieszane uczucia - z jednej strony, obudziłam się z pięknie nawilżoną, świeżą i wypoczętą cerą, ale niestety - zaraz po aplikacji odczuwałam lekkie pieczenie w bardziej wrażliwych miejscach, jak również zauważyłam zaczerwienienie. Myślę, że to wynik zawartości mocznika - reaguję w ten sposób na wszystkie kosmetyki z mocznikiem, nie mogę nakładać ich na twarz.
 To uczucie znika po kilku minutach, ale mimo wszystko, do komfortowych nie należy. Maseczka działa świetnie, dwie saszetki wystarczyły mi na 4 aplikacje. Jeśli wasza skóra toleruje mocznik, to bardzo polecam, ja niestety nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie.
Cena: 30€/125 ml


Ultra Facial Cream

To chyba jeden z najbardziej znanych kosmetyków Kiehl's. To coś w rodzaju takiego "podstawowego" nawilżacza, który ma zapewnić skórze to, czego potrzebuje - bez udziwnień. Ma intensywnie nawilżać i zapobiegać przesuszeniu.
Moim zdaniem jest nieco lżejszy od Skin Rescuer, można go stosować zarówno na dzień, jak i na noc. Nie zauważyłam też żadnych wysypów, myślę więc, że nada się nawet dla cery mieszanej czy tłustej (w tym drugim wypadku raczej na noc).
Wszystko byłoby pięknie, niestety...krem zawiera mocznik, czyli jest nie dla mnie.
Serdecznie jednak polecam go tym, którzy tolerują mocznik, tym bardziej, że cena jak na Kiehl's jest jeszcze w miarę ok :)

24€/50 ml


Ultra Light Daily UV Defense
SPF 50, PA +++
UVA

Świetny filtr - leciutka konsystencja śmietanki, która rozprowadza się lepiej, niż niejeden krem na dzień. Nie jest ani za rzadki, ani zbyt gęsty, nie spotkałam się jeszcze z tak przyjemną konsystencją w przypadku kremu z wysokim filtrem.
Jest niesamowicie lekki, nie czuć go na skórze, świetnie sprawdza się pod makijaż, nie podrażnia, nie powoduje wysypu.
Wg. producenta zawiera również antyoksydanty.
Bezzapachowy.

Cudo, byłby to filtr idealny, gdyby na ta cena, czyli 37 € za 30ml.

I pora na gwiazdę, czyli...


Midnight Recovery Concentrate

Próbka niby niewielka, ale starczyła mi spokojnie na tydzień stosowania co noc.
Czy faktycznie działa cuda? Moim zdaniem tak :) Już po pierwszej aplikacji skóra wygląda rano na wypoczętą, lepiej nawilżoną, bardziej promienną.  Testowałam go w okresie dość dla mnie stresującym, gdy miałam sporo pracy i wstawałam wcześnie rano, więc tym bardziej doceniłam jego działanie. Obawiałam się, że będzie tłusty - nic z tych rzeczy. Bardzo ładnie się rozprowadza i wchłania, po kilkunastu sekundach nie czuć go na skórze.
Dość intensywnie pachnie, ale mi ten zapach nawet się spodobał, poza tym czuję go tylko w trakcie aplikacji.

Dodam, że to serum w zupełności wystarcza, nie musiałam potem nakładać kremu na noc.
Myślę, że skuszę się kiedyś na pełnowymiarowe opakowanie, ale chyba raczej w okresie jesienno-zimowym, gdy moja skóra jest bardziej wymagająca.
Moim zdaniem jest to kosmetyk bardzo wydajny, więc cena aż tak bardzo nie przeraża.

Jedynym minusem jest dla mnie spora ilość olejków eterycznych - nie wiem, czy na dłuższą metę ich nakładanie na skórę jest pozytywne - tutaj opinie są podzielone.

39€/30ml



Uważam, że oferta marki Kieh'ls jest naprawdę ciekawa i szeroka, a kosmetyki świetnej jakości, podobnie jak obsługa i cała reszta :) Trzeba jednak znać swoją skórę, wiedzieć, czego musimy unikać, ponieważ wiele z ich kosmetyków zawiera substancje aktywne, olejki eteryczne i inne składniki, które mogą w niektórych przypadkach działać drażniąco. Warto najpierw zaopatrzyć się w próbki, lub przynajmniej dobrze przeanalizować skład i poczytać opinie przed zakupem.

A wy miałyście coś z kosmetyków Kiehl's? Mnie ciekawi jeszcze serum z witaminą C :)

sobota, 17 maja 2014

nowości w mojej gromadce tart Yankee Candle :)

Już jakiś czas temu przyszło moje zamówienie wosków Yankee Candle, a właściwie dwóch zamówień - w jednym miejscu zamówiłam niedostępne u nas woski, w drugim sklepie zaopatrzyłam się w parę letnich nowości oraz uzupełniłam zapasy wosków, które już są wycofane lub (podobno) mają zniknąć w tym roku. 

Zacznijmy od normalnie niedostępnych u nas nowości (takie zawsze najbardziej cieszą :)):



 Autumn Leaves

 Mało aktualny zapach, ale poczeka sobie na jesień :) Pachnie cudnie, jesiennie i liściasto, i jako jeden z niewielu wosków tego typu nie ma w sobie nutki męskich perfum.









Harvest Welcome

To trochę taki cudak, który nie wiadomo czym pachnie :) Więcej napiszę po odpaleniu.










Peppermint Bark

Od dawna byłam ciekawa tego zapachu, więc gdy go znalazłam, zamówiłam od razu dwa. Na zimno pachnie bardzo smakowicie, jak kakaowe ciasteczka z miętową polewą.








Tulips

Już na zimno pachnie cudownie, trochę jak tulipany, ale nie do końca. Cudny, kwiatowy, lekki, świeży.Nie mogę się doczekać jego debiutu w kominku ;)








Whoopie Pie

Pachnie bardzo smakowicie i bardzo czekoladowo. Zapowiada się przyjemnie :)











Z kolejnego sklepu zamówiłam parę letnich nowości. Nie zamówiłam wszystkich, ponieważ nie przepadam za prostymi, owocowymi zapachami, które nie mają żadnych dodatków...Zazwyczaj albo szybko mi się nudzą, albo są zbyt sztuczne...A więc Sweet Apple, Citrus Tango i Orange Splash podziękujemy.


Black Plum Blossom

Bardzo intrygujący zapach, odrobinę owocowy, trochę kwiatowy...Trudno go określić i opisać poszczególne nuty zapachowe. Myślę, że to najciekawsza nowość na lato 2014 :)









Margarita Time

Bardzo słodki, musujący, kwaskowaty zapach. Margaritę piłam raz w życiu i było to dawno temu, więc nie powiem, czy właśnie tak pachnie. Mi przypomina landrynki, czuję na pewno limonkę, cukier, coś musującego...Słodki, ale jednocześnie rześki.






Fireside Treats

A to nowość letnia, ale z zeszłego roku ;)
Polubiłam go i postanowiłam sobie o nim przypomnieć w tym roku.
Słodki, ale jednocześnie kojący zapach, jako jeden z nielicznych "jedzeniowych" wosków pasuje również latem.






 
 

A tutaj trochę "zapasów", kilka zapachów wycofanych oraz tych, które mają wkrótce zniknąć.



Nature's Paintbrush

Lubię zapachy liściasto-jesienne, ten pachnie odrobinę męsko, ale ogólnie całość jest piękna :)










November Rain

Ten zapach podobno ma zniknąć...Nie należy chyba do najpopularniejszych, ale ja lubię tego typu zapachy. Pachnie jak mokre liście, jesienne powietrze, trochę po męsku.








Red Berry & Cedar

Moim zdaniem to najlepszy z "choinkowych" zapachów Yankee. Mieszanka aromatycznego cedru i owoców (chyba porzeczek?).










Sparkling Snow

Bardzo lubię wszelkie śniegowo-choinkowe zapach. Oczywiście nic nie przebije cudownego Winter Wonderland, ale SS jest tuż za nim, na drugim miejscu.







White Christmas

Tego zapachu jeszcze nigdy nie miałam, poczeka sobie na zimę :)










Bahama Breeze

Podobno ma zniknąć. Jest to jeden z nielicznych owocowych zapachów YC, które lubię. Pachnie jak owocowy koktajl, jest słodki, ale jednocześnie świeży i delikatny.








Loves Me, Loves Me Not

Mam nadzieję, że wycofanie tego zapachu to nieprawda... :((
Najpiękniejszy z kwiatowych zapachów YC, pachnie jak polne kwiaty, trawa, łąka w letni dzień...Cudo.








czwartek, 15 maja 2014

Juju Cosmetics Aquamoist Hyaluronic Acid Essence

Pora napisać coś o kosmetyku, którego mam w swoich "zbiorach" od prawie roku i który właśnie dobił dna. Zużycie zajęło mi mniej więcej pół roku.

Mowa o:

Juju Cosmetics AQUAMOIST
Hyaluronic Acid Essence




Od producenta:

- zawiera kwas hialuronowy;
- zapewnia natychmiastowe nawilżenie;
- sprawdza się nawet w wyjątkowo suchym klimacie;
- ma zdolność przenikania do głęboki warstw skóry, zapobiega zmarszczkom powstającym w wyniku przesuszenia skóry;
- poprawia strukturę skóry, pozostawia ją miękką i promienną;
- nie zawiera barwników, substancji zapachowych, oleju mineralnego;
- bez składników pochodzenia zwierzęcego;
- produkt łagodny dla skóry;
- do stosowania na noc. 


Skład:

Water, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol and Methylparaben

Szczegóły techniczne

Produkt trafia do nas zapakowany w plastik, daje nam to pewność, że nikt przed nami nie otwierał buteleczki. Ja co prawda zamawiałam go przez internet, ale dla dziewczyn kupujących to serum w drogeriach na pewno ma to znaczenie.

Nazwa essence może być myląca - chodzi jednak po prostu o serum, często tak właśnie jest określane w przypadku kosmetyków azjatyckich.

Niestety, nie mogę pokazać tego na zdjęciu, ale serum ma konsystencję przezroczystego , bezzapachowego żelu. Bez problemu rozprowadza się na skórze i potem przez pierwszą minutę-dwie można wyczuć delikatnie lepką warstwę. Po chwili jednak to wrażenie znika, serum wchłania się i można nałożyć krem.

Spodobała mi się szklana buteleczka z pompką, praktyczna, higieniczna i....ładnie prezentuje się na półce ;)

Jest to kosmetyk bardzo wydajny, wystarczył mi na około pół roku prawie codziennego stosowania.


Moja opinia

Nie mogę niestety powiedzieć, żeby to serum dało mi jakieś niesamowite rezultaty.  Wiem, że większość kosmetyków pielęgnacyjnych potrzebuje czasu, aby zadziałać, ale jednak serum z definicji jest produktem skoncentrowanym, powinno działać silniej i szybciej niż krem. Dla przykładu, po zastosowaniu serum Flavo C czy Midnight Recovery Concentrate (miałam próbkę), jakiś efekt był już widoczny na drugi dzień.

Jest to jednak produkt oparty na kwasie hialuronowym, a więc poza nawilżeniem (czy też raczej nawodnieniem) nie należy spodziewać się cudów. 
Istnieją sprzeczne opinie co do działania tego składniku, jedni twierdzą, że działa tylko na powierzchni skóry, inni, że nie działa w ogóle, jeszcze inni - że to zależy od wielkości cząsteczek kwasu hialuronowego. 
Nie wiem, jak jest naprawdę, mogę jedynie powiedzieć, że faktycznie zauważyłam, że skóra jest nieco lepiej nawilżona, świeża, bez uczucia ściągnięcia czy suchych skórek. Było to jednak wspólne działanie serum i kremu nawilżającego, a nie samego serum. 


Nie do końca też podobało mi się uczucie lepkości po aplikacji, jeśli nie odczekałam kilku minut przed nałożeniem kremu, to krem czasem "rolował" się na skórze. Podobno jest to jednak typowe dla większości azjatyckich essence....Na szczęście jeśli odczeka się te kilka minut, to uczucie lepkości znika, jednak jeśli ktoś jest niecierpliwy i lubi załatwić wieczorną pielęgnację w 2 minuty, to może to być minus ;) 

Myślę, że to serum to taki delikatny wspomagacz nawilżenia, ale nic poza tym. Jeśli szukamy czegoś działającego aktywniej, kosmetyku, który rozjaśni cerę, poprawi jej strukturę, ujędrni itp., to lepiej skierować się w inną stronę. Na pewno jednak sprawdzi się u młodych kobiet, które szukają czegoś lekkiego, co po prostu dodatkowo nawilży. 

Ja wolę jednak albo zastosować coś, co w jakiś sposób zapobiega starzeniu się skóry i sprawia, ze cera wygląda lepiej (np. serum z witaminą C czy innymi antyoksydantami), albo w ogóle zrezygnować ze stosowania serum i zainwestować w dobry krem na noc. 

Na szczęście nie zaobserwowałam żadnych efektów ubocznych, podrażnienia czy wysypu.


Cena

po przeliczeniu około 60-65zł 

Dostępność

Jest to kosmetyk japoński, dostępny online (np. Sasa) oraz w drogeriach na terenie Azji.










wtorek, 6 maja 2014

nowości kosmetyczne - kwiecień

Nazbierało się trochę drobiazgów w kwietniu, więc dzisiaj pokazuję wszystko to, co mi przybyło w zeszłym miesiącu.
Kupiłam w sumie same podstawowe rzeczy, niektóre po raz kolejny, ale zgodnie z tradycją zakupy trzeba pokazać ;)




I po kolei:

Na początek żele pod prysznic, jak zwykle gromadka musiała się rozrosnąć...


Balea - Carambola Lambada ;) Lubię żele o tym zapachu, przypomina mi trochę ten z Nivei Free Time, który w Niemczech z jakiegoś powodu nie jest już dostępny.

Treacle Moon - Iced Strawberry Dream - edycja limitowana. Jest już w użyciu, pachnie cudownie lodami truskawkowymi, zapach unosi się potem przez pół dnia w łazience, podobnie, jak to było z wersją imbirową One Ginger Morning :) Uwielbiam żele tej firmy, trzeba tylko trafić na "swój" zapach.

Nivea - Water Lily & Oil - to chyba mój ulubiony żel Nivei, wracam do niego raz na jakiś czas. Lubię go szczególnie wiosną i latem :)


The Body Shop - Rainforest Shine, czyli kolejny powrót do sprawdzonego ulubieńca. Niestety, szampon z Logony o którym pisałam w poście zakupowym podrażnia mnie, więc musiałam wrócić do sprawdzonego, łagodnego szamponu TBS. Dla zainteresowanych - RECENZJA

Balea Rasiergel Summer Garden - czyli żel do golenia. Lubię te żele z Balei, to akurat nowość. 


To już drugi taki zestaw u mnie - po tym, jak zakochałam się w kremie z tego zestawu (Hydra Zen Neurocalm), uznałam, że warto zaopatrzyć się w jeszcze jeden zestaw. W ten sposób mam 30 ml kremu i inne próbki za niecałe 20 Euro, podczas gdy pełnowymiarowe opakowanie kosztuje ponad 50 Euro...Będę mogła dość długo poużywać, zanim zdecyduję się na taki zakup.
Pisałam już o nim w ulubieńcach :)


Ostatnio mam fazę na stosowanie płatków pod oczy z kolagenem itp.... Postanowiłam wypróbować też te dostępne w Niemczech, wybrałam płatki Balea z koenzymem Q10 oraz Rival de Loop, który obiecuje likwidację opuchlizny, cieni pod oczami itp. :)

Do tego tusz do rzęs L'Oreal Miss Manga - nie wiem, o co chodzi, ale ten tusz pojawia się i znika, a jak jest dostępny, to najczęściej czarny kolor jest wyprzedany. Postanowiłam sprawdzić, o co ten cały szum ;)


I na koniec coś bardzo podstawowego, czyli płyn do demakijażu oczu Balea, wersja jednofazowa. Zachwycałam się w nim w recenzji, ale teraz, po zużyciu dwóch butelek płynu rumiankowego z The Body Shop widzę, że ten z Balei niestety nie dorasta mu do pięt....I tak jest jednak całkiem w porządki i dużo lepszy niż większość drogeryjnych płynów, więc można kupić w oczekiwaniu na promocje w TBS ;)

Na koniec jeszcze nabytek lakierowy, czyli Essie Spaghetti Strap. Brakowało mi czegoś lekkiego i jasnego na wiosnę, mam same ciemne albo bardzo intensywne lakiery.