sobota, 30 stycznia 2016

przypomnienie - rozdanie u Kirei

Chciałabym Wam przypomnieć o trwającym do 10 lutego rozdaniu na moim blogu. Dy wygrania sporo, myślę że przydatnych, drobiazgów.




Zapraszam! :)

czwartek, 28 stycznia 2016

pierwsze zakupy w Phenome

Kosmetyki Phenome kusiły mnie od dość dawna. Niestety, w zeszłym roku sklep przechodził jakieś zawirowania i ciągle większość interesujących mnie produktów nie była dostępna na stronie marki. Gdy zebrałam się i postanowiłam coś kupić w salonie firmowym Phenome w Złotych Tarasach to oczywiście okazało się, że sklep zniknął. W końcu jednak z dostępnością trochę się poprawiło i nawet pojawiła się promocja -25% na wszystko w okresie przedświątecznym. Nie mogłam nie skorzystać ;)

Zdecydowałam się na kilka produktów pełnowymiarowych oraz sporo mniejszych pojemności. Fajnie, że jest opcja wyboru i można przetestować dany kosmetyk w mniejszej pojemności czy w formie miniaturki (szczególnie maski do twarzy).


Oto moje zdobycze, na początek kosmetyki do pielęgnacji ciała:


1. Red Tea - Smoothing Body Elixir - Wygładzający eliksir do ciała (200 ml)
2. Pure Sugarcane - Nourishing Body Emulsion - Cukrowy balsam do ciała (100 ml)
3. White Tea - Revitalizing Body Balm - Antyoksydacyjny balsam do ciała (100 ml)
4. Pure Sugarcane - Anti-Aging Hand Therapy - Cukrowy krem do rąk z formułą anti-aging (50 ml)

Na razie stosowałam tylko cukrowy balsam do ciała, przyznam , że spodziewałam się czegoś bardzo słodko pachnącego, odpowiedniego tylko na zimę a tymczasem balsam pachnie dość subtelnie, odrobinę słodko, ale też bardzo ciekawie. Lubię być pozytywnie zaskakiwana ;) Działanie też zaskakuje, bo pomimo lekkiej konsystencji jest to porządny nawilżacz. 


Coś do twarzy:


1. Complete Blemish Cleanser - Regulujący żel do mycia skóry tłustej i mieszanej (2 x 200 ml) 
Jedno opakowanie jest już w użyciu i mogę wstępnie powiedzieć, że się polubiliśmy. Nie zawiera SLES, ma żelową, ale dość rzadką konsystencję, która świetnie rozprowadza się na twarzy. Pachnie  ziołowo-cytrusowo, przyjemnie budzi rano do życia :)

2. Brilliant Restoring Toner - tonik o właściwościach rozjaśniających, nawilżających i przeciwstarzeniowych. Jest to seria oparta o ekstrakty z jabłka i kwasy owocowe.


I różności:


Niestety, słynna maska oczyszczająca była ciągle niedostępna, ale zamówiłam:

Purifying Anti-Dandruff Shampoo - szampon przeciwłupieżowy do włosów przetłuszczających się.
Ten szampon podobno sprawdza się nie tylko na łupież, ale również pomaga przy wszelkich problem ze skórą głowy i przetłuszczaniem. 

Wrinkle Resist Face Mask - Odmładzająca maska do twarzy (2 x 10 ml) - zamówiłam na początek dwie miniaturki, który całkiem nieźle się opłacają, jedna kosztuje 11 zł, plus wtedy była jeszcze promocja. Korzystniej, niż niejedna maseczka w saszetce z drogerii :) Przetestuję i zobaczymy, czy skuszę się na całe opakowanie.

Dostałam jeszcze próbki kremu Oil Control (krem nawilżająco-regulujący), który jest jednym z ich hitów. Zobaczę, czy się sprawdzi :)


To już wszystko, jestem ciekawa Waszych ulubieńców marki Phenome, co jest warte wypróbowania? :)

środa, 27 stycznia 2016

Receptury Babuszki Agafii - Maska jajeczna do włosów

I znowu post o niedawno zużytym kosmetyku do włosów :)
Zapraszam na recenzję!


Recepty Babuszki Agafii
Maska jajeczna



Od producenta

- zawiera proteiny z białek jaj, słód żytni, szałwię i inne naturalne ekstrakty i oleje;
- maska ma silne działanie odżywcze;
- ułatwia rozczesywanie;
- nadaje blask i jedwabistość włosom.


Skład

 Aqua with infusions of:  Hydrolyzed Egg Protein, Malt, Betula Alba Juice, enriched by extracts: Salvia Officinalis, Rubus Chamaemorus, Rhodiola Rosea, Cetrionium Chloride, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Guar Gum, cold pressed oils: Hippophae Rhamnoides, Cucurbita Pepo, Corylus Avellana Seed, Panthenol, White Beeswax, Tocopherol, Citric Acid, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid
źródło




Szczegóły techniczne

Podobnie jak w przypadki wersji łopianowej (KLIK) konsystencja tej maski jest dość rzadka i lejąca, o białym kolorze. Zapach jest bliżej nieokreślony, ani ziołowy, ani perfumowy, taki...nijaki i nie do końca mi się podoba. Na szczęście zapach maski nie utrzymuje się na włosach.


Moja opinia

Zaliczam tę maskę do kategorii masek lekkich, z którymi ciężko przesadzić i które na pewno nie obciążą włosów. To na pewno zaleta, ale z drugiej strony oznacza to, że nie jest to wybitnie odżywcza  maska. Spokojnie można ją stosować kilka razy w tygodniu, zamiennie z odżywką.




Trudno ocenić mi działanie, ponieważ ta maska różnie wpływała na moje włosy. Bywało, że po jej zastosowaniu miałam typowe objawy przeproteinowania, czyli włosy były jakby suche, szorstkie, trochę się puszyły, a czasem były całkiem przyjemne w dotyku, rozczesywały się z łatwością...Niestety, pierwszy scenariusz powtarzał się najczęściej. Zauważyłam, że po mocniej oczyszczających szamponach działa lepiej, podczas gdy po delikatnych szamponach (które stosuję najczęściej) zawierających naturalne ekstrakty i oleje lubi włosy spuszyć.

Średni zapach i mieszane uczucia względem działania sprawiły, że trochę zniechęciłam się do tej maski. Nie chcę oceniać jej jako bubla, ponieważ być może moje włosy po prostu nie lubią nadmiaru protein w pielęgnacji. Jeśli tego typu składniki nie robią wam krzywdy, to ze spokojem możecie przetestować tę maseczkę. Ja wrócę do wersji łopianowej, do tej - na pewno nie.

wtorek, 26 stycznia 2016

Planeta Organica - szampon prowansalski regeneracyjny

Zapraszam na post o niedawno zdenkowanym  przeze mnie szamponie rosyjskiej marki Planeta Organica.


Planeta Organica
Szampon prowansalski regeneracyjny do wszystkich rodzajów włosów



Od producenta

- zawiera olej z pestek winogron i ekstrakty z 6 prowansalskich ziół;
- oparty na starej prowansalskiej recepturze;
- zawiera certyfikowane organiczne składniki;
- nie zawiera SLS.


Skład

Aqua with infusions of Organic Vitis Vinifera Seed Oil, Lavandula Angustifolia Flower Oil (lawenda), Organic Mentha Piperita Leaf Extract , Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract (rozmaryn), Origanum Vulgare Leaf Extract (oregano), Malva Sylvestris Leaf Extract (malwa), Origanum Majorana Leaf Extract (majeranek); Magnesium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Decyl Glucoside, Glycol Distearate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Sodium Chloride, Parfum, Citric Acid.



Szczegóły techniczne

Szampon jest dość gęsty, ma zielonkawe zabarwienie, jest lekko perłowy.
Opakowanie z pompką to zawsze plus, w tym wypadku jednak pompka dozuje wyjątkowo małą ilość produktu i do umycia włosów potrzebowałam przynajmniej 3-4 naciśnięć pompki. Nie uważam tego za wielką wadę, w niczym mi to nie przeszkadzało. 
Wiele osób zachwyca się zapachem tego szamponu...Fakt, szampon pachnie intensywnie, jest to zapach typowo perfumowy, nie ziołowy czy orientalny jak większość rosyjskich szamponów. Nie jestem fanką tego zapachu ale też nie drażnił mnie i nie przeszkadzał. Nie utrzymywał się zbyt długo na włosach, czułam go raczej tylko w trakcie mycia.

Podczas mycia zachowuje się tak, jak większość naturalnych szamponów, czyli nie ma za dużo piany, ale też wystarczająco dobrze oczyszcza włosy. Jak w przypadku innych naturalnych szamponów, tutaj też konieczne było podwójne mycie. Dla mnie to już norma :)

Wydajność standardowa, wystarczył mi na około 2 miesiące (stosowałam go średnio 4-5 razy w tygodniu).




Moja opinia

Powtórzę się, ale na początek muszę powiedzieć Wam czego oczekuję od szamponu. Przede wszystkim ma być łagodny dla skóry głowy, ma nie powodować plątania czy puszenia się włosów, ma oczyszczać je wystarczająco, żeby pozostały świeże przynajmniej przez jedną dobę (włosy myję codziennie). To taka podstawa. Jeśli dodatkowo pięknie pachnie i sprawia, że włosy trochę lepiej się układają, to już ma szansę na powrót :)


Ten szampon był po prostu przeciętny. Nie powodował u mnie łupieżu, ale podczas jego stosowania miałam kilka epizodów z przesuszoną skórą głowy, czyli nie podrażnia, ale też nie łagodzi i nie zaliczę go do wyjątkowo delikatnych szamponów. 

Oczyszczenie włosów było całkiem w porządku, włosy nie były przyklapnięte czy obciążone pod koniec dnia. Oczywiście wiem, że wiele zależy od maski/odżywki, ale bywają szampony, które same też potrafią dodatkowo przyspieszyć przetłuszczanie. Ten tego nie robił, ale też nie dodawał objętości ani nie przedłużał dodatkowo świeżości włosów.

W czasie jego stosowania miałam problem z nadmiernym wypadaniem włosów i ten szampon niczego nie poprawił w tej kwestii (dla jasności: włosy zaczęły wypadać PRZED rozpoczęciem stosowania szamponu prowansalskiego). 

Nie zaobserwowałam żadnego pozytywnego wpływu na poziom nawilżenia czy blask moich włosów. On je po prostu mył, nie robiąc nic specjalnego poza tym. 
Gdy stosowałam go z bardzo lekką maską czy odżywką (np. Sylveco - KLIK) czasem miałam nawet wrażenie, że moje włosy nie pogardziłyby czymś bardziej odżywczym, czegoś im brakowało, nie były aż takie przyjemne w dotyku i łatwe do ułożenia, jak bym tego chciała i jakie bywają po zastosowaniu innych szamponów. 

Mam dwie teorie - albo moje włosy nie lubią się z olejem z pestek winogron (średnio oceniona przeze mnie odżywka Sylveco też go zawiera), albo ten szampon jest po prostu...taki sobie. 
Nie mam wielkich powodów do narzekań, ale też miałam o wiele lepsze szampony, które jednak coś robiły. 
Do tego na pewno nie wrócę.


Teraz stosuję ponownie inny, o wiele lepszy szampon tej marki, o którym wspomniałam w poście o włosowych ulubieńcach roku (KLIK) i o którym na pewno napiszę jeszcze więcej. Chodzi o szampon wzmacniający z serii Morze Martwe.


Dostępność
sklepy internetowe z kosmetykami rosyjskimi, sklepy zielarskie, niektóre apteki (ja swój kupiłam w aptece DOZ)

Cena
w zależności od sklepu: 14-18 zł/280 ml

sobota, 23 stycznia 2016

rozdanie u Kirei!

Zapraszam na kolejne rozdanie na moim blogu :) 

Oto zawartość nagrody:




Tym razem chciałabym zadać Wam pytanie konkursowe: 

Jaki zapach najbardziej lubicie w kosmetykach do ciała (takich jak żel pod prysznic, balsam, masło, peeling)?


Chodzi mi o podanie konkretnej nuty zapachowej (lub kilku, jeśli lubicie dane połączenie). Nie ma lepszych i gorszych odpowiedzi, nie będę ich oceniać, jako freak zapachowy jestem po prostu ciekawa :) Może to być również zapach, który chciałybyście widzieć np. w żelu pod prysznic czy balsamie do ciała, ale do tej pory nie znalazłyście tak pachnącego kosmetyku...A więc pełna dowolność odpowiedzi :)



Zasady konkursu:
-konkurs trwa od 23.01.2016 do 10.02.2016
- proszę o krótką odpowiedź na zadane pytanie
- proszę o zaobserwowanie mojego bloga na bloggerze (lub ewentualnie bloglovin)
- proszę o zaobserwowanie strony bloga na FB (KLIK)
- proszę o udostępnienie informacji o rozdaniu na blogu (post lub baner w pasku bocznym)
- opcjonalnie można udostępnić informację o rozdaniu na FB (będzie mi miło, ale nie jest to warunek konieczny)
- wyniki ogłoszę w ciągu 7 dni od zakończenia rozdania
- zwycięzcę poproszę o adres w ciągu 3 dni od ogłoszenia wyników, w razie braku kontaktu wybiorę kolejną osobę
- dane adresowe zwycięzcy muszą być przesłane z adresu e-mail podanego w zgłoszeniu do rozdania
- paczkę mogę wysłać tylko na adres polski lub niemiecki


Formularz:
1. Odpowiedź na pytanie konkursowe:
2. Obserwuję na bloggerze lub bloglovin jako:
3. Obserwuję na FB jako:
4. Udostępniam informację o rozdaniu na blogu: TAK/NIE link:
5. Udostępniam informację o rozdaniu na FB (opcjonalnie): TAK/NIE link:
6. Adres e-mail:


Szczegóły nagrody:


Maybelline - Instant Anti-Age Effekt korektor pod oczy, odcień 01 Light
Wiem, że ten korektor to jeden z częściej kupowanych kosmetyków podczas wizyt w niemieckich drogeriach, więc pomyślałam, że Was zainteresuje :)

Ebelin - jajeczko do makijażu
To nie Beauty Blender, ale wiele osób je chwali, więc myślę, że warto przetestować :)



Balea - krem do rąk z oliwą z oliwek

Bath & Body Works - Love Peach & Joy - żel antybakteryjny do rąk



The Face Shop - real nature mask Kelp - koreańska maska do twarzy w płacie

Kneipp - sól do kąpieli z wanilią, olejem macadamia i ekstraktem z miodu

Alverde - intensywnie pielęgnujący balsam do ust z granatem i masłem shea (świetny skład!)



Treacle Moon - zestaw trzech żeli pod prysznic, każdy o pojemności 100 ml. Świetna opcja na podróż :)
zapachy: The Raspberry Kiss, My Coconut Island oraz One Ginger Morning (mój ulubieniec!)
Żele pachną bardzo intensywnie, mam nadzieję, że przypadną zwycięzcy do gustu :)



W moich rozdaniach musi znaleźć się coś pachnącego, tym razem są to dwa woski:

Yankee Candle - Red Raspberry
Kringle Candle - White Woods


Sponsorem rozdania/konkursu jest autorka bloga, wszystkie produkty wchodzące w skład nagrody są nowe, nigdy nie otwierane ani nie używane.

Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

wtorek, 19 stycznia 2016

Yankee Candle - recenzje zapachów zimowych (i nie tylko)

Pora na kolejny "odcinek" recenzji zapachów Yankee Candle. Tym razem będzie trochę nowości i kilka powrotów do dawno nie topionych zapachów :)
Zapraszam :)



Winter Glow

Delikatny, świeży i dość chłodny zapach, w którym nie dominuje żadna konkretna nuta zapachowa.
Czuć w nim nuty drzewno-choinkowe z dodatkiem czegoś świeższego i ostrzejszego. Całość jest właśnie lekka, świeża, czysta. Może kojarzyć się z mroźnym, zimowym dniem, ale nie nazwałabym go typowo zimowym czy świątecznym zapachem. Nie pachnie zbyt intensywnie, polecam do mniejszych pomieszczeń. 



Vanilla Bourbon

Tu mamy do czynienia z intensywnym i długo utrzymującym się aromatem. Kojarzy się dokładnie z tym, co widzimy na etykiecie - ja czuję jakiś gorący, czekoladowo-kawowy napój z dodatkiem wanilii i likieru. Jest słodki, ale też odrobinę alkoholowy (ale nie spirytusowo alkoholowy, mi kojarzy się właśnie z czymś słodkim i gęstym, jak likier). Nie jest mdły, ale jeśli nie lubicie słodkich zapachów, to nie polecam. Szkoda, że kawa nie jest bardziej wyczuwalna, ale i tak jest to dość udany zapach, choć nie do końca w moim stylu.  Polecam tylko na wyjątkowo zimne i ciemne dni/wieczory ;)



Tarte Tatin

To jabłko, ale inne od pozostałych jabłkowych zapachów Yankee. To nie szarlotka, ani nie jabłko w wydaniu z dużą ilością korzennych przypraw, jak to zwykle bywa. To takie niezbyt słodkie ciasto z nadzieniem jabłkowym. Zdjęcie idealnie oddaje ten zapach. Jeśli lubicie aromat jabłek w świecach a znudziło wam się już typowe połączenie jabłko + cynamon, to Tarte Tatin powinien się wam spodobać.



Sugared Plums

Po raz kolejny przekonuję się, że typowo owocowe zapachy to nie moja bajka. Ten nie ma w sobie nic z oryginalności Sugared Apple, to po prostu słodka, śliwkowa marmolada. Pachnie przyjemnie, nie jest to zapach sztuczny, ale też niczym specjalnym nie zachwyca. Średnia intensywność, jest dość dobrze wyczuwalny, ale w większym pomieszczeniu mógłby sobie nie poradzić.


I czas na powroty:


Magical Frosted Forest

Taki sobie choinkowy zapach. Nie jest bardzo toaletowy, nie drażni, ale też nie zachwyca. Szczerze mówiąc, jest trochę nudny, bo poza choinką nie wyczuwam tu nic innego. 



Red Berry & Cedar

To zdecydowanie mój ulubieniec z typowo świątecznych zapachów Yankee. Mamy tu bardzo realistycznie oddane nuty drzewne połączone z kwaskowatym aromatem porzeczki. Bardzo ciekawe połączenie, idealnie pasuje do świątecznego nastroju :)



Home Sweet Home

Dawno nie paliłam tych wosków. To typowy cynamonowy killer, bardzo intensywny zapach cynamonu z małym dodatkiem herbaty. Jest bardzo domowy i "swojski", pasuje na długie zimowe wieczory, choć nie jest to najoryginalniejszy zapach. 



Camomile Tea

To już przedostatni wosk z mojego zapasu Camomile Tea. Smuci mnie to bardzo, ponieważ jest to jeden z moich ulubieńców Yankee, gdybym miała podać Wam np. pięć ulubionych wosków, to na pewno ten byłby jednym z nich. Może nawet zmieściłby się w ulubionej trójce. 
Jest delikatny, ciepły, domowy, bardzo kojący. Czuję tu ziołową herbatkę z dodatkiem miodu. Nie rozumiem, dlaczego został wycofany, bo YC naprawdę nie ma w swojej ofercie niczego choćby zbliżonego do Camomile Tea.




Winter Wonderland

Tego wosku zostały mi jeszcze dwie sztuki. To też ulubieniec, na tym samym poziomie, co Camomile Tea. 
Jest to zapach spokojnego zimowego dnia, chłodnego, ale też idealnego na spacer po lesie. Pachnię drzewami, śniegiem, chłodnym powietrzem i to wszystko bez tej denerwującej słodkiej mięty, którą YC upychają do każdego zimowego wosku (np. Season of Peace, North Pole...). Mam nadzieję, że kiedyś wróci. 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Origins - Clear Improvement - maska do twarzy z aktywnym węglem

W dzisiejszym poście opowiem Wam o maseczce, którą niedawno zużyłam, a która była ze mną przez półtora roku. 

Mowa o:

Origins Clear Improvement
Active Charcoal Mask to clear pores


Od producenta

- węgiel zawarty w masce "wyciąga" zanieczyszczenia i oczyszcza pory;
- biała glinka pomaga usunąć toksyny;
- lecytyna rozpuszcza zanieczyszczenia;
- skóra jest dokładnie oczyszczona.


Szczegóły techniczne

Maska ma postać gęstej pasty i przypomina większość maseczek glinkowych. Jedyną różnicą jest jej kolor - dzięki zawartości węgla maseczka jest czarna i wyglądamy w niej bardzo interesująco :)
Nie wyczuwam w niej żadnego szczególnego zapachu, jedynie typowy dla glinek "błotny" aromat, który jest jednak ledwie wyczuwalny. 
Pomimo gęstej konsystencji maska jest dość kremowa i dobrze się rozprowadza, nie ma też większego problemu ze zmyciem (jak na maseczkę glinkową jest dość łatwo pod tym względem).
Bardzo wydajna.


Skład

water, myrtle leaf water, kaolin, bentonite, butylene glycol, montmorillonite, polysorbate 20, peg-100 stearate, charcoal powder, xanthum gum, lecithin, peg-150 distearate, propylene glycol stearate, sorbitan laurate, glycerin, propylene glycol laurate, simethicone, caprylyl glycol, ethylhexylglycerin, hexylene glycol, trisodium edta, dehydroacetic acid, phenoxyethanol




Moja opinia
Maski na bazie glinki nie są dla mnie żadną nowością, co więcej, większość z nich zachowuje się praktycznie tak samo. Ta okazała się być nieco inna i nawet nieco lepsza od pozostałych. Dlaczego? O tym za chwilę.

Po pierwsze, ta maska poza glinką zawiera również węgiel i przyznam, że pierwszy raz miałam do czynienia z tym składnikiem w masce. 

Zacznę od tego, że zmywanie tej maseczki było, moim zdaniem, łatwiejsze niż to zwykle bywa. Nie brudziłam przy tym połowy łazienki i nie znajdowałam potem resztek na włosach, zmywanie nie trwało też zbyt długo. 
Jak to glinki, ta maseczka zasycha na twarzy, zauważyłam jednak, że po zmyciu skóra jest mniej ściągnięta, niż to zwykle bywa i nie jest przesuszona, a glinki lubią w ten sposób zadziałać. Jest to duży plus, ponieważ po tę maseczkę mogą sięgnąć nawet osoby z wrażliwą skórą czy ze skłonnością do przesuszania. 

Kolejnym plusem jest brak substancji zapachowych. Kosmetyki Origins z jednej strony zawierają naprawdę ciekawe składniki pochodzenia naturalnego, z drugiej są też wypchane wymyślnymi zapachami i barwnikami. Z jednej strony to przyjemne dla nosa, ale ja wolę robić sobie aromaterapię przy okazji kąpieli czy nawilżania ciała, na twarz wolę nie nakładać zbyt silnie pachnących kosmetyków. Jest to potencjalnie drażniące, podobno niektóre olejki eteryczne mogą nawet zaburzać tworzenie przez skórę kolagenu. Poza żelem do mycia twarzy, który spłukujemy po kilku sekundach, wolę bezzapachowe kosmetyki do twarzy lub takie pachnące bardzo delikatnie. 
A więc - brawa dla Origins za brak zapachu w tej maseczce. 

Teraz o najważniejszym, czyli o działaniu.
Bezpośrednio po zmyciu pory są zmniejszone, skóra jest miękka i rozjaśniona. Czuję się po niej bardzo świeżo, makijaż też trzyma się lepiej. Nie odczuwam też wzmożonego przesuszenia.
Jeśli chodzi o działanie długofalowe, to na pewno muszę wspomnieć o tym, że ta maska świetnie łagodzi wszelkie stany zapalne, jeśli czułam, że szykuje się wysyp (np. hormonalny) to po zastosowaniu tej maski problemowy obszar był uspokojony i do wysypu nie dochodziło. Szybciej też znikały już istniejące zmiany. 
Można ją więc stosować i jako maseczkę "przed wyjściem" i jako terapię, która ma poprawić stan skóry na dłużej.

Moim zdaniem ta maseczka działa lepiej, niż wiele masek glinkowych, które tylko chwilowo oczyszczają i "zasuszają" nam skórę. Osoby z cerą mieszaną w kierunku suchej też nie muszą się jej obawiać, ponieważ jak na glinkę jest wyjątkowo delikatna i nieprzesuszająca. Po nałożeniu nie odczuwałam nigdy szczypania, po zmyciu skóra nie była zaczerwieniona.

Muszę też wspomnieć o świetnej wydajności. Stosowałam tę maskę raz w tygodniu (no może czasem zdarzyło mi się o niej zapomnieć i stosowałam np. co 10 dni) i wystarczyła mi na półtora roku. Jeśli wezmę to pod uwagę, to muszę stwierdzić, że cena tego kosmetyku jest jak najbardziej uzasadniona, szczególnie, jeśli przeliczymy cenę drogeryjnych maseczek w saszetkach.
Dodam jednak, ze maseczek glinkowych nie nakładam na szyję, na twarz nakładałam też bardzo cienką warstwę, więcej nie potrzeba i utrudni nam to tylko zmywanie.

Polecam i na pewno do niej wrócę, teraz po półtora roku mam ochotę na chwilową odmianę, ale na pewno za jakiś czas znowu znajdzie się w moich zbiorach kosmetycznych. :)

Cena
ok. 100 zł / 27 Euro

Dostępność
w Polsce - sklep Origins w Galerii Mokotów, sklep internetowy Sephora

poniedziałek, 11 stycznia 2016

ulubieńcy 2015 - pielęgnacja włosów

Dziś pora na ulubieńców włosowych. Z kosmetykami do włosów mam tak, że rzadko zdarza się, żeby coś mnie zachwyciło. Moje włosy są w dobrej kondycji, więc poprawnie sprawdza się u mnie większość delikatnych, naturalnych kosmetyków, ale jednak nie za często spotykam kosmetyki, które by mnie szczególnie zachwyciły. Do tego mam wrażliwą skórę głowy, więc pod tym względem moje wymagania są wysokie. Ale do rzeczy!


1. Szampon



 Planeta Organice Morze Martwe - szampon wzmacniający

Bardzo polubiłam ten szampon, praktycznie wszystko w nim "grało". Zapach jest przyjemny, bardzo świeży, kojarzy mi się trochę ze świeżym praniem, ale nie jest zbyt intensywny. Szampon świetnie oczyszcza, ale jest przy tym delikatny dla skóry głowy, jeszcze bardziej, niż inne szampony rosyjskie. Do tego pomimo całej jego delikatności i braku SLES włosy zachowują świeżość dłużej, niż w przypadku innych tego typu szamponów, zyskują też trochę na objętości. W użyciu kolejne opakowanie.



 Sylveco - balsam myjący do włosów z betuliną

Tutaj zapach może nie był aż tak przyjemny (bardzo ziołowy, wyraźnie wyczuwalny rozmaryn), konsystencja też dość dziwna, bardziej przypomina odżywkę, ale działanie było super. Dobre oczyszczenie, łagodność (wręcz koił skórę głowy), dodawał włosom objętości, po użyciu były bardzo ładnie wygładzone i nabłyszczone, ale jednocześnie długo zachowywały świeżość i objętość. 

Oba szampony zawierają masło shea, może moje włosy jakoś wyjątkowo lubią ten składnik? ;)


2. Produkt do głębokiego oczyszczania


Receptury Babuszki Agafii - czarne mydło ziołowe

W roku 2015, a właściwie już pod koniec poprzedniego, przekonałam się do stosowania mydeł w tej formie. Okazuje się, że ta dziwna, smarowa konsystencja nie jest taka straszna i tak naprawdę świetnie się pieni w kontakcie z wodą i bardzo dobrze oczyszcza włosy. Po użyciu włosy aż "piszczą", ale jednocześnie ten kosmetyk nie niszczy włosów ani nie podrażnia skóry głowy. Do tego zapach był bardzo przyjemny, a wydajność aż zbyt wysoka :) W nowym roku zamierzam wypróbować inne mydła tego typu. 



3. Odżywka


Farmona - odżywka rumiankowa

W tym roku wyjątkowo często sięgałam po maski, często nawet zamiast odżywki, ale i tak przynajmniej 2-3 razy w tygodniu sięgałam po tę odżywkę.
Nie obciąża, idealnie wygładza włosy i ułatwia rozczesywanie, dodaje im blasku i wzmacnia złociste refleksy. Stosowałam ją jak zwykłą odżywkę do spłukiwania, chociaż producent podaje, że można jej nie spłukiwać. Spełnia wszystkie wymagania, jakie stawiam odżywce i jak dotąd mnie nie zawiodła. Mam w użyciu drugie opakowanie i będą kolejne :)



4. Maska (po myciu)

Tutaj nie wskażę żadnego konkretnego ulubieńca. Używałam kilku niezłych masek, polubiłam m.in. Shea Moisture Anti Breakage Masque z juką i baobabem (RECENZJA), ale jakoś żadna nie zachwyciła mnie na tyle, żebym koniecznie chciała kupić ją ponownie. 


5. Olej lub maska przed myciem

Jeśli chodzi o olej, to również nie znalazłam ulubieńca. Stosowałam kilka, m.in. migdałowy i łopianowy, każdy z nich miał jakiś pozytywy wpływ na moje włosy, ale nie zauważyłam wielkich zmian, Olejowanie nadal jest dla mnie ważnym krokiem w pielęgnacji, ale przyznam, że od paru lat, odkąd stan moich włosów się poprawił, przestałam zauważać większe efekty tego zabiegu.

Bardzo polubiłam za to tę oto maskę do stosowania przed myciem:


Pat & Rub - maska regenerująca

Musiałam ją trochę "oswoić", nauczyłam się m.in. że lepiej najpierw nieco zwilżyć włosy (ja po prostu spryskuję je wodą przed nałożeniem maski), po to, żeby lepiej się rozprowadzała i wchłaniała, nie warto też przesadzać z jej ilością.
Teraz stosuję ją z przyjemnością, lubię jej intensywny, imbirowo-cytrusowy zapach, Włosy po takim zabiegu są nawilżone, błyszczące, dobrze się układają. Obecnie służy mi lepiej niż tradycyjne olejowanie. 


6. Zabezpieczenie końcówek


Tutaj po raz kolejny wymienię serum wzmacniające Biovax A+E.
Lubię za zapach, za brak obciążenia (o ile nałożymy na jeszcze wilgotne końce), za to, że świetnie wygładza i nabłyszcza końcówki, dobrze je również zabezpiecza. Jest też niedrogie i bardzo wydajne. I chyba najważniejsze - nie zawiera alkoholu, a więc nie ma ryzyka, że przy dłuższym stosowaniu przesuszy nam włosy.


7.Stylizacja

Tutaj niczego nie wskażę, ponieważ....niczego takiego nie używam. Nie posiadam nawet suchego szamponu. Zastanawiam się ostatnio nad jakimś dobrym sprayem dodającym objętości i "struktury" włosom, ale to dopiero w planach ;)


To już ostatnia część ulubieców pielęgnacyjnych, postaram się również przygotować coś o kolorówce, bo ogólnie zaniedbuję ten temat na blogu...

niedziela, 10 stycznia 2016

ulubieńcy 2015 - pielęgnacja ciała

Dziś kolejna część ulubieńców, tym razem pielęgnacja ciała :)
Zapraszam!


1. Żel pod prysznic

Miejsce zwycięzcy należy się zdecydowanie żelowi o zapachu marmolady różanej, czyli:


Lush - Rose Jam
RECENZJA

Poza tym praktycznie zawsze miałam w łazience przynajmniej jeden żel z Bath & Body Works i zużyłam ich całkiem sporą ilość.



Lubię te żele za ogromny wybór intensywnych, ciekawych zapachów (także sezonowych) oraz gęsta konsystencję. No i te urocze opakowania :)


2. Peeling

W tym roku najbardziej zainteresowały mnie peelingi Pat & Rub. Nie są idealne (trzeba się trochę pobawić, żeby pozbyć się tłustej warstwy, ale ciepła kąpiel po peelingu załatwia sprawę), ale chyba najbliżej im do ideału z wszystkich, które stosowałam w zeszłym roku. Świetnie ścierają, przyjemnie pachną, mają bardzo dobre składy i pozostawiają skórę niesamowicie gładką i nawilżoną. Zużyłam wersję rewitalizującą, teraz w użyciu rozgrzewająca o korzennym zapachu :)



3. Nawilżanie ciała

Tutaj znowu wymienię markę Pat & Rub. Zużyłam w tym roku masło hipoalergiczne (RECENZJA) oraz otulające (RECENZJA), z obu byłam bardzo zadowolona. Bardzo przyjemna, kremowa konsystencja, świetne nawilżenie i składy. Będę do nich wracać. 



4. Zadania specjalne

Nie używam kosmetyków antycellulitowych, średnio wierzę w ich działanie, ale znalazłam inny sposób na wygładzenie skóry. Bardzo polubiłam się z wszelkiego rodzaju masażerami do stosowania z olejkiem do ciała a z nich wszystkich najbardziej zaprzyjaźniłam się z tym z The Body Shop.


Rodzaj olejku nie ma większego znaczenia, byle tylko miał naturalny skład, za to ten konkretny masażer sprawdza się naprawdę świetnie. Jest trwały, bardzo poręczny, prezentuje się też całkiem estetycznie. "Ząbki" masujące są też wystarczająco ostre, nie drapią skóry, ale fundują naprawdę porządny masaż. 


Efekty? Zaobserwowałam przede wszystkim ujędrnienie i wygładzenie skóry, cellulit może nie wyparował, ale jest znacznie mniej widoczny i nie powiększa się. Ten zabieg stanowi genialne uzupełnienie ćwiczeń, bo oczywiście bez ruchu się nie obędzie, jeśli chcemy zauważyć konkretne efekty :) 


5. Krem do rąk

I znowu się powtórzę, bo po raz kolejny pojawi się tu Pat & Rub. Tę markę mogłabym w ogóle wymienić jako moje odkrycie roku :)


Od paru miesięcy stosuję otulający balsam do rąk, ale podejrzewam, że wszystkie inne rodzaje sprawdzą się równie dobrze. Uwielbiam to, że ma pompkę airless, a więc jest higienicznie, wygodnie i nic się nie marnuje, balsam pięknie pachnie, bardzo dobrze nawilża. Nie jest przy tym ani tłusty, ani nie pozostawia takiej typowej, "matowej" powłoczki silikonowej, która tylko udaje gładkość i nawilżenie. Ten krem po prostu silikonów nie zawiera :) Mam w zapasie kolejne sztuki i chyba prędko się z tymi kremami nie rozstanę. 


6. Mydło do rąk

W tym roku używałam sporo całkiem przyjemnych mydełek do rąk (m.in. rabarbarowa Balea czy mydło Sultana of Soap z Lush'a), ale chyba najbardziej polubiłam te mydła z Green Pharmacy.


Miałam rodzaj Jaskółcze Ziele (zużyłam dwa opakowania), teraz mam kolejne w zapasie. 
Dlaczego  je lubię? Pachną naturalnie zielskiem (taki ogrodowo-trawiasty zapach, na którego punkcie mam świra), są tanie, wydajne, ładnie się pienią, ale nie wysuszają rąk. Pompka działa bez zarzutu, prezentują się też całkiem ładnie w łazience czy kuchni.


A co Wy polubiłyście szczególnie z tej kategorii? :)

czwartek, 7 stycznia 2016

ulubieńcy 2015 - pielęgnacja twarzy

Postanowiłam, że w tym roku pokażę po jednym (no, czasem dwa ;)) ulubieńcu z każdej kategorii. A więc zapraszam na kosmetyczne Oscary, na początek pielęgnacja twarzy :)

1. Demakijaż oczu


Bioderma Sensibio H2O

Delikatny, ale bardzo skuteczny płyn do demakijażu oczu. Na twarzy zachowuje się jak woda, zero zapachu, zero lepkości czy jakiejkolwiek warstwy, więc sprawdza się też do przemywania twarzy w ciągu dnia.


 Sylveco - lipowy płyn micelarny
Mogę o nim napisać dokładnie to samo, co o Biodermie, tyle, że Sylveco ma dodatkowo ładny, naturalny skład i właściwości kojące.


2. Demakijaż twarzy


Clinique - Take the day off

Dokładnie usuwa makijaż, jest delikatny i bezzapachowy, nie wysusza skóry, a wręcz dodatkowo ją pielęgnuje. Dodatkowo umożliwia wykonanie masażu twarzy i jest niesamowicie wydajny - mam go już ponad rok, całe szczęście, że można go stosować 24 miesiące po otwarciu słoiczka :)


3. Produkt do mycia twarzy

Tutaj ciężko było mi wybrać coś konkretnego, ponieważ w 2015 wypróbowałam kilka nowości i każda z nich była świetna.
Przypomnę więc mój ulubiony Nuxe Aroma Perfection (KLIK)

oraz jedną nowość:


Ren Clearcalm 3 - Clarifying Clay Cleanser
Krem-pasta o konsystencji maseczki glinkowej, który zaskakująco dobrze oczyszcza, a jest przy tym delikatny. Wkrótce recenzja.


4. Tonik

W 2015 przez jakiś czas miałam fazę beztonikową (zrezygnowałam z toników na rzecz wody termalnej), ale potem na nowo się do nich przekonałam. 


Pat & Rub - tonik AOX
Od toników wiele nie wymagam, ale ten faktycznie coś robi. Przywraca równowagę skóry po myciu, skóra jest ukojona, miękka, wszelkie kremy lepiej się po nim wchłaniają. Ma też dobry skład :)


5. Krem na dzień


Sisley - Early Wrinkles

Może zdziwić Was pokazywanie tutaj próbek, ale zużyłam aż 4 x 4ml i stosowałam ten krem przez około półtora miesiąca. Żaden krem na dzień nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, tutaj mamy idealne nawilżenie połączone z dobrym wchłanianiem, dobry skład i świetne działanie na skórę, po kilku tygodniach można zauważyć ujednolicenie kolorytu skóry, lekkie wygładzenie, poprawę struktury skóry. Moim zdaniem to idealny krem dla dziewczyn 25+, które chcą aktywnie zapobiegać zmarszczkom i potrzebują zastrzyku energii dla skóry, ale większość takich kremów okazuje się dla nich za ciężka. Dla nieco starszych też będzie świetny. Mam wielką ochotę na więcej ;)


6. Krem na noc


Estee Lauder - Advanced Time Zone Night

Ten krem stosuję już od marca-kwietnia, wkrótce na pewno pojawi się recenzja (najwyższy czas!). Jest treściwy, ale nie tłusty, nie powoduje zapychania. Zapewnia odpowiednie nawilżenie na noc, ale nie jest to krem ukierunkowany typowo na nawilżanie, więc jeśli macie bardzo suchą skórę, radziłabym stosowanie go na jakieś serum nawilżające. Zawiera mnóstwo ciekawych ekstraktów i olejów. Więcej wkrótce!


7. Krem pod oczy


Ren - Keep Young and Beautiful - Firm and Lift Eye Cream

Pisałam o nim już nie raz, niedawno zdenkowałam trzecie opakowanie. Teraz zabieram się za testowanie kremu Antipodes, ale do tego też na pewno jeszcze wrócę.
W skrócie - świetnie nawilża, koi, utrzymuje skórę w dobrej kondycji, nie zauważyłam pojawiania się nowych linii czy cieni w trakcie jego stosowania. 


8. Serum

Tutaj ulubieńca nie będzie, na początku roku stosowałam po raz kolejny Auriga Flavo C 8%(RECENZJA), potem przez resztę roku królowało serum Estee Lauder - Advanced Night Repair (RECENZJA). Oba produkty były bardzo dobre, żaden jednak nie zachwycił mnie na tyle, żebym nazwała go swoim ulubieńcem. Nadal jestem na etapie poszukiwania serum idealnego :)


9. Maseczka

Tutaj nie wskażę Wam jednej, powiem tylko, że w tym roku królowały azjatyckie maseczki w płacie, m.in. My Beauty Diary. Szczególnie zachwyciły mnie te, które pokażę Wam na zdjęciach i na pewno zakupię je jeszcze w większej ilości.





10. Kosmetyk do zadań specjalnych (złuszczanie)


Nie zdziwi Was na pewno to, że wymienię tutaj Alpha-H Liquid Gold :)
Jest to płyn złuszczający (chyba mogę go tak nazwać) z kwasem glikolowym, ekstraktem z lukrecji i proteinami jedwabiu.
Radzi sobie z niedoskonałościami wszelkiego rodzaju, pomaga pozbyć się zaskórników, zapobiega nieprzyjemnym niespodziankom, nawet tym hormonalnym, sprawia, że blizny czy plamy szybciej znikają...A jednocześnie nie podrażnia i nie powoduje łuszczenia skóry. Stosuję go już od ponad półtora roku i nie zamierzam z niego zrezygnować. 


11. Kosmetyk do pielęgnacji ust


Nuxe - Reve de Miel lip balm

Tutaj tez nie będzie zdziwienia...Genialny balsam do ust, wystarczy użyć go dwa razy dziennie i możemy zapomnieć o wszelkich sztyftach, Carmexach i innych wynalazkach...Nie będą potrzebne. Poza działaniem pachnie również bardzo smakowicie, dobrze się wchłania (można go zaaplikować pod szminkę) i wystarcza na wieczność.