W dzisiejszym poście opowiem Wam o maseczce, którą niedawno zużyłam, a która była ze mną przez półtora roku.
Mowa o:
Origins Clear Improvement
Active Charcoal Mask to clear pores
Od producenta
- węgiel zawarty w masce "wyciąga" zanieczyszczenia i oczyszcza pory;
- biała glinka pomaga usunąć toksyny;
- lecytyna rozpuszcza zanieczyszczenia;
- skóra jest dokładnie oczyszczona.
Szczegóły techniczne
Maska ma postać gęstej pasty i przypomina większość maseczek glinkowych. Jedyną różnicą jest jej kolor - dzięki zawartości węgla maseczka jest czarna i wyglądamy w niej bardzo interesująco :)
Nie wyczuwam w niej żadnego szczególnego zapachu, jedynie typowy dla glinek "błotny" aromat, który jest jednak ledwie wyczuwalny.
Pomimo gęstej konsystencji maska jest dość kremowa i dobrze się rozprowadza, nie ma też większego problemu ze zmyciem (jak na maseczkę glinkową jest dość łatwo pod tym względem).
Bardzo wydajna.
Skład
water, myrtle leaf water, kaolin, bentonite, butylene glycol, montmorillonite, polysorbate 20, peg-100 stearate, charcoal powder, xanthum gum, lecithin, peg-150 distearate, propylene glycol stearate, sorbitan laurate, glycerin, propylene glycol laurate, simethicone, caprylyl glycol, ethylhexylglycerin, hexylene glycol, trisodium edta, dehydroacetic acid, phenoxyethanol
Moja opinia
Maski na bazie glinki nie są dla mnie żadną nowością, co więcej, większość z nich zachowuje się praktycznie tak samo. Ta okazała się być nieco inna i nawet nieco lepsza od pozostałych. Dlaczego? O tym za chwilę.
Po pierwsze, ta maska poza glinką zawiera również węgiel i przyznam, że pierwszy raz miałam do czynienia z tym składnikiem w masce.
Zacznę od tego, że zmywanie tej maseczki było, moim zdaniem, łatwiejsze niż to zwykle bywa. Nie brudziłam przy tym połowy łazienki i nie znajdowałam potem resztek na włosach, zmywanie nie trwało też zbyt długo.
Jak to glinki, ta maseczka zasycha na twarzy, zauważyłam jednak, że po zmyciu skóra jest mniej ściągnięta, niż to zwykle bywa i nie jest przesuszona, a glinki lubią w ten sposób zadziałać. Jest to duży plus, ponieważ po tę maseczkę mogą sięgnąć nawet osoby z wrażliwą skórą czy ze skłonnością do przesuszania.
Kolejnym plusem jest brak substancji zapachowych. Kosmetyki Origins z jednej strony zawierają naprawdę ciekawe składniki pochodzenia naturalnego, z drugiej są też wypchane wymyślnymi zapachami i barwnikami. Z jednej strony to przyjemne dla nosa, ale ja wolę robić sobie aromaterapię przy okazji kąpieli czy nawilżania ciała, na twarz wolę nie nakładać zbyt silnie pachnących kosmetyków. Jest to potencjalnie drażniące, podobno niektóre olejki eteryczne mogą nawet zaburzać tworzenie przez skórę kolagenu. Poza żelem do mycia twarzy, który spłukujemy po kilku sekundach, wolę bezzapachowe kosmetyki do twarzy lub takie pachnące bardzo delikatnie.
A więc - brawa dla Origins za brak zapachu w tej maseczce.
Teraz o najważniejszym, czyli o działaniu.
Bezpośrednio po zmyciu pory są zmniejszone, skóra jest miękka i rozjaśniona. Czuję się po niej bardzo świeżo, makijaż też trzyma się lepiej. Nie odczuwam też wzmożonego przesuszenia.
Jeśli chodzi o działanie długofalowe, to na pewno muszę wspomnieć o tym, że ta maska świetnie łagodzi wszelkie stany zapalne, jeśli czułam, że szykuje się wysyp (np. hormonalny) to po zastosowaniu tej maski problemowy obszar był uspokojony i do wysypu nie dochodziło. Szybciej też znikały już istniejące zmiany.
Można ją więc stosować i jako maseczkę "przed wyjściem" i jako terapię, która ma poprawić stan skóry na dłużej.
Moim zdaniem ta maseczka działa lepiej, niż wiele masek glinkowych, które tylko chwilowo oczyszczają i "zasuszają" nam skórę. Osoby z cerą mieszaną w kierunku suchej też nie muszą się jej obawiać, ponieważ jak na glinkę jest wyjątkowo delikatna i nieprzesuszająca. Po nałożeniu nie odczuwałam nigdy szczypania, po zmyciu skóra nie była zaczerwieniona.
Muszę też wspomnieć o świetnej wydajności. Stosowałam tę maskę raz w tygodniu (no może czasem zdarzyło mi się o niej zapomnieć i stosowałam np. co 10 dni) i wystarczyła mi na półtora roku. Jeśli wezmę to pod uwagę, to muszę stwierdzić, że cena tego kosmetyku jest jak najbardziej uzasadniona, szczególnie, jeśli przeliczymy cenę drogeryjnych maseczek w saszetkach.
Dodam jednak, ze maseczek glinkowych nie nakładam na szyję, na twarz nakładałam też bardzo cienką warstwę, więcej nie potrzeba i utrudni nam to tylko zmywanie.
Polecam i na pewno do niej wrócę, teraz po półtora roku mam ochotę na chwilową odmianę, ale na pewno za jakiś czas znowu znajdzie się w moich zbiorach kosmetycznych. :)
Cena
ok. 100 zł / 27 Euro
Dostępność
w Polsce - sklep Origins w Galerii Mokotów, sklep internetowy Sephora
Ja tylko chciałam napisać, że bardzo spodobał się mi Twój komentarz na temat "Minimalizmu" u www.usom-blog.com. Też uwielbiam sprawiać sobie drobne i czasem większe przyjemności a w specjalnym miejscu też trzymam "zapasy" ulubionego kosmetyku po który nie muszę etra lecieć gdy się skończy pierwszy a zawsze kupuję go więcej i mam następny pod ręką. Długo bym nie wytrzymała też z kosmetykami najtańszymi żeby kupić je dla zasady taiej- mniej = lepiej. Bo źle bym sie czula z tym. Dlatego promocje często i mnie kuszą i z nich korzystam jak tylko są. Może i nie zawsze czegoś BARDZO potrzebuję ale dlaczego nie sprawiać sobie takich przyjemności tylko dla jakiejś zasady?
OdpowiedzUsuńCo do maseczki to bardzo mnie zainteresowała. Właśnie w glinkach nie lubię efektu ściągania. O zaburzeniu przez olejki wytwarzania kolagenu nie słyszałam ale zawsze dobrze wiedzieć.
Dziękuję za komentarz :) Minimalizm nie jest zły, jeżeli faktycznie wynika z czyichś potrzeb, albo jeśli ktoś ma wypchany portfel i gdy coś się skończy, to po prostu biegnie do Douglasa czy Sephory i kupuje sobie kolejne opakowanie kremu za 300 zł. Gorzej, jeśli nie chcemy przepłacać, a mimo to chcemy korzystać z dobrych jakościowo kosmetyków, wtedy jednak robienie zapasów i korzystanie z promocji ma sens, tak samo, jeśli korzystamy z kosmetyków, które nie są na co zień dostępne tam, gdzie mieszkamy. Nie mówiąc już oczywiście o przyjemności robienia zakupów, nie będę sobie tego odmawiać tylko dlatego, że minimalizm jest teraz modny ;)
UsuńO tym kolagenie czytałam chyba w dwóch miejscach, m.in. na Paula's Choice (możesz przejrzeć recenzje niektórych kosmetyków Origins na ich stronie beautypedia) i gdzieś jeszcze. Chemikiem nie jestem, ale jestem skłonna w to uwierzyć.
Muszę odgrzebać swoje próbki z Origins:)
OdpowiedzUsuńSuper recenzja, a produkt jakby stworzony dla mojej skóry! Spróbowałabym z wielką przyjemnością :) Pozdrawiam Cię serdecznie, miłego dnia :*
OdpowiedzUsuńDziękuję, ja też życzę miłego dnia :)
UsuńUwielbiam takie maski :* i powiem ,że po twojej opinii skuszę się na nią
OdpowiedzUsuńWszystko fajnie ale cena troszkę przeraża :/ świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńPoluję na nią odkąd pojawiła się w naszych Sephorach, ale ciągle jest niedostępna :/. Mam nadzieję, że uda mi się ją w końcu zdobyć!
OdpowiedzUsuńKorci mnie ona bardzo, ale boję się zainwestować taką sumę bez próbki. Waham się więc i waham. Masz jeszcze jakichś glinkowych faworytów?
OdpowiedzUsuńTeraz mam maseczkę z serii Bania Agafii, glinkowa z wodą bławatkową (a może chabrową? :P) i jest niezła, też dobrze oczyszcza i rozjaśnia cerę, ale w jej przypadku już trzeba co kilka minut spryskiwać wodą termalną, bo wysycha na wiór i może przesuszyć, czyli zachowuje się jak typowa glinka. Lubię też maseczkę glinkową w saszetkach z Efektimy (taka zielona, do znalezienia w Naturze). Działanie też fajne, ale może trochę wysuszać.
UsuńŚwietna recenzja :) Ja niestety nie skuszę się z powodu ceny :/
OdpowiedzUsuńKrążę koło tej maseczki już chyba rok ale obiecałam sobie że nie kupię jej dopóki nie wykorzystam swoich maseczkowych zapasów;)
OdpowiedzUsuń