środa, 31 lipca 2013

niespodziewany wypad do Polski + ostatnie zakupy przed akcją MINIMALIZM :)

Dzisiejszy post jest trochę "opóźniony", jako że zakupy popełniłam już ponad tydzień temu, ale uznałam, że koniecznie muszę go opublikować właśnie teraz, ponieważ od sierpnia zaczynam Akcję Minimalizm, do której i Was zapraszam - zasady TUTAJ.

Wyjazd związany był z pracą, właściwie ostatnio kilka razy byłam w Polsce, ale zawsze było to tylko na kilka godzin, przejazdem, i to zazwyczaj w jakiejś małej miejscowości...Tym razem jednak było to wyjazd do Warszawy i to z noclegiem, więc miałam czas, żeby obejść kilka drogerii ;) Zajrzałam do Hebe i SuperPharm.

A oto moje zdobycze:


Zdjęcie grupowe ;)

A teraz po kolei:

Green Pharmacy - Masło do ciała - Róża piżmowa i zielona herbata

Pisałam Wam już, że planowałam zakup któregoś z maseł GP, ale poprzednim razem nic z tego nie wyszło...Tym razem w Hebe znalazłam to masełko za 9,90zł, ten zapach przemawiał do mnie najbardziej.






Uriage - woda termalna

Przecena z 19,90zł na 14,99zł?! Za 150ml wody termalnej?! W Niemczech można sobie pomarzyć o wodze termalnej w tej pojemności za mniej niż 6-7 Euro. Nie mówiąc już o tym, że nie mamy marki Uriage, ewentualnie można coś znaleźć online, ale nie ma co liczyć na takie promocje.
Wreszcie wypróbuję tę słynną wodę nie wymagającą osuszania ;)








Tołpa DermoFacePhysio - płyn micelarny do mycia twarzy i oczu
Skóra wrażliwa i bardzo wrażliwa

Ogromna butlak 400ml za ok. 26zł - żal nie wziąć, a czytałam dobre opinie na temat tego płynu :)
Znowu narzekam, ale muszę Wam powiedzieć, że w Niemczech płyny micelarne w drogeriach nie istnieją (wyjątkiem jest nowość L'Oreala, ale o tym innym razem...), a te apteczne, np. Avene, LRP można kupić tylko w cenie regularnej. 12-15 Euro za 200ml micela? Niekoniecznie ma to sens...Dlatego zawsze przywożę je z Polski ;)






 Lactacyd- Emulsja do higieny intymnej

Mój faworyt w tej kategorii, nie ma się co rozpisywać :)
Sanoflore - Aromatyczny żel oczyszczający

Możecie teraz zwymiotować...Tak, znowu kupiłam ten żel, i to nie po raz ostatni ;) I powtórzę się - jest to najlepszy produkt do oczyszczania twarzy jaki miałam okazję używać.
W DE mamy Sanoflore, ale raczej tylko online i z niewyjaśnionych przyczyn AKURAT TEN produkt nie jest dostępny na rynku niemieckim, pomimo, że inne kosmetyki z tej serii można kupić! Nawet na stronie producenta go nie ma.

A w SP czekała na mnie promocja -30% na całą markę.
Zapłaciłam 25,19zł :)

dla zainteresowanych: RECENZJA





PS. Macie ochotę na herbaciany update? Kupiłam tonę herbat będąc w Polsce w lipcu, do tego przywiozłam spory zapas z Azji...Dajcie znać, co o tym myślicie! :)

A od jutra oficjalnie Akcja Minimalizm, i nie kupujemy niczego, co nie jest do życia niezbędne aż do końca września :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

czerwcowo - lipcowe denko-gigant ;)

Jakoś tak wyszło, że cały czerwiec upłynął pod znakiem podróży, pakowania, rozpakowywania...Podróżowałam po Chinach, potem czekał mnie powrót do Europy, wyjazd do Polski...Zupełnie nie miałam głowy do przygotowania posta denkowego, a potem...potem zrobiła się już połowa lipca ;) 
A więc denko będzie 2-miesięcze i co za tym idzie - pokaźne.

 TheBodyShop - Duo Sweet Pea - masło do ciała

Skusił mnie zapach mojego ulubionego kwiatu, zapach mojego dzieciństwa - niestety, w miarę używania okazał się sztuczny i zaczął męczyć. Podobał mi się podział na dwie części, działanie jednak było takie sobie. Przyjemny gadżet, ale nic specjalnego ;) Chyba nie wrócę do tych maseł. 
 Ziaja - krem do rąk i stóp, głęboko odżywczy

Sama parafina ;) Działał, ale do następnego prysznica/umycia rąk. Dawał tylko chwilowy efekt, nie dałam rady zużyć go do końca.









Figs & Rouge Balm 100% Organic 
Sweet Geranium

Nie przypadł mi do gustu ani zapach, ani konsystencja. Czego się jednak nie robi dla naturalnego składu... :P Działał naprawdę nieźle, ale po kilku miesiącach zaczął mnie podrażniać, zmienił się też zapach. Moja początkowa recenzja była chyba zbyt pochlebna, no chyba, że ktoś da radę zużyć go naprawdę szybko.





AA Intymna - płyn do higieny intymnej - do skóry wrażliwej, z kwasem mlekowym

Godny zastępca Lactacydu. Nie podrażniał, dobrze oczyszczał, bardzo łagodny. Do tego niesamowicie wydajny, z działającą bez zarzutu pompką. Ogólnie płyny z AA są bardzo dobre, bez względu na rodzaj. Polecam!














 Fenjal Sensitive Body Lotion

Taki balsam "familijny", który używałam wraz z mężem. Delikatny, neutralny zapach, dobrze się wchłaniał i przyzwoicie nawilżał. Niedrogi. Brak parabenów, silikonów, parafiny - duży plus. To jednak jeden z tych produktów, które - choć dobrze działają - są dość "bezpłciowe" ;) Być może kupię kiedyś dla męża i czasem będę mu podkradać, dla samej siebie - raczej nie. 




 Alverde Frangipani - żel pod prysznic

Lubię żele Alverde za delikatność - są naprawdę łagodne dla skóry, po prysznicu nie woła ona o porcję nawilżenia.
Niestety, ten zapach wybitnie im się nie udał - po pierwsze, prawie go nie czuć, po drugie - jest dość nieokreślony, kwiatów ja tam właściwie nie czuję.
W lecie, i z resztą nie tylko w lecie, oczekuję od żelu odświeżenia i ładnego zapachu. 
Nie kupię więcej tej wersji zapachowej.
 Nivea - Water Lily & Oil - żel pod prysznic

Żele Nivea od dawna są moimi faworytami, a ta wersja zapachowa to jedno z najlepszych dzieł Nivea. Co jakiś czas do niego wracam, pięknie pachnie, ma świetną, gęstą konsystencję z zatopionymi perełkami olejku, nie przesusza skóry. Zapach ten wyjątkowo mnie relaksuje i nie nudzi się :)
Lactacyd - płyn do higieny intymnej

Nic dodać, nic ująć - kolejne opakowanie stałego bywalca mojej łazienki.
Nie mam mu nic do zarzucenia, sprawdza się idealnie. Używa go moja mama, ja sama też kupuję go od dobrych kilku lat. Od czasu do czasu robię sobie od niego przerwę i kupuję coś innego, ale zawsze wracam.













Balea Hawaii Pineapple - żel pod prysznic

Obłędny, zielony kolor i piękny zapach soczystego ananasa z odrobiną kokosa. Coś jak Pina Colada ;) Wyjątkowo udany zapach Balei, to edycja limitowana, ale być może zaopatrzę się w jeszcze jedną buteleczkę :)












Soraya - Nawilżanie i Dotlenianie - tonik
Świetny tonik bezalkoholowy, nie pozostawia lepkiej warstwy, delikatnie odświeża i tonizuje. Przyjemny, świeży zapach. To już moje 3-cie opakowanie i być może będą kolejne, choć chwilowo robię sobie przerwę od toników, ich rolę spełnia teraz woda termalna.
Pharmaceris A - Lekki krem głęboko nawilżający SPF20
Dobrze nawilżał, nie zapychał, nadaje się dla wrażliwej i mieszanej cery. Niestety, wolę kremy których w ogóle nie czuć na twarzy, ten pozostawiał coś jakby lekki film, pomimo że nie przetłuszczał cery. Raczej nie wrócę, choć to dobry produkt. 




SKIN II - Facial Treatment Mask

Miałam dwie saszetki z tą maską, dostałam je w prezencie. Pełnowymiarowe opakowanie zawierające 10 sztuk kosztuje "zaledwie" 350-400zł...
Działanie genialne, efekty naprawdę widoczne, do tego maseczka bardzo solidnie wykonana.
Recenzja wkrótce.






Recepty Babuszki Agafii - Balsam na propolisie brzozowym

Genialny balsam, który nie znudził mi się ani trochę podczas 5 miesięcy, które zajęło mi zużycie tej ogromnej (600ml) butli. Więcej w recenzji, powiem tylko, że to mój balsam idealny :)













Iwostin Purritin - Korektor maskujący 

Podoba mi się to, że jest to produkt pełniący dwie funkcje - korektora i kosmetyku działającego punktowo, ponieważ zawiera ekstrakt z drzewa herbacianego oraz aloesu. Hamuje rozwój wyprysków, często jakaś drobna zmiana potraktowana tym korektorem już się nie rozwijała w nic większego. Dzięki niemu od dawna nie miałam żadnego naprawdę dużego wyprysku.
Co do krycia - jest średnie, nie jest źle, choć mogłoby być lepiej. Lubię go jednak bardzo za działanie antybakteryjne, w użyciu kolejne opakowanie.








 Aussie - 3 Minute Miracle Reconstructor
Potrzebowałam jakiejś małej odżywki na wyjazd i tutaj idealnym pomysłem okazało się zabranie saszetki Aussie - przy okazji mogłam od razu wypróbować to cudo ;)
Powiem tak - efekt po jest naprawdę niezły, jednak wiadomo, że to trochę złudne wrażenie. Poza tym stosowana codziennie nie do końca służy włosom. Świetna dla osób, które lubią sobie od czasu do czasu zaaplikować porcję silikonu, ale na pewno nie do codziennego stosowania i nie jako kosmetyk, który ma naprawdę nawilżyć i odbudować włosy. 
 L'Biotica Biovax - Maseczka intensywnie regenerująca do włosów blond
Biovax jest stałą częścią mojej pielęgnacji już od 3-4 lat. Tą wersję miałam po raz pierwszy, nie zawiodła mnie, ale nie jest to też mój ulubieniec wśród Biovaxowych masek.
Recenzja wkrótce.
The Body Shop - Rainforest Shine - szampon
Szampon idealny, o przepięknym zapachu, który chyba nigdy mi się nie znudzi, łagodny dla skóry głowy (a mnie prawie wszystko podrażnia), dobrze oczyszcza, radzi sobie nawet z olejami (choć konieczne jest dwukrotne mycie, za drugim pieni się już bardzo dobrze).
Na pewno kupię ponownie, gdy wykorzystam swoje rosyjskie zapasy.











 SVR Lysalpha SPF 50 - filtr do cery tłustej i mieszanej

Bardzo dobry filtr, świetnie chronił moją twarz, nie przetłuszczał i nie bielił. Nie było też mowy o zapychaniu. Mało znany kosmetyk, ale warto dać mu szansę, gdyby np. był gdzieś na promocji. 
 Alverde Mandel Karamell - mydło w płynie

Łagodne, jak to Alverde, świetny zapach toffee, aż chciało się zjeść. Niestety - miał również kolor toffee, przez co niemiłosiernie brudził umywalkę. Jeśli dobrze nie spłukałam i nie przetarłam po myciu rąk, to potem zostawały mało estetyczne brązowe smugi ;/
Balea Urea Fusscreme - krem do stóp z 10% mocznika
Świetny krem, który bardzo dobrze nawilżał i zmiękczał skórę stóp. Stosowany regularnie naprawdę poprawił stan moich stóp, teraz mam wersję z drzewem herbacianym, ale do tego też na pewno wrócę.




Lirene Żel do mycia twarzy nawilżająco-odświeżający
Niestety,puste opakowanie wyrzuciłam w podróży, więc tutaj tylko zdjęcie zakupowe.
Bardzo łagodny żel, nie ściągał cery, nie przesuszał, przyjemnie odświeżał. 
Sam na pewno nie zmywa makijażu, ale rano, albo stosowany jako drugi krok (ja stosowałam go po olejku do demakijażu), sprawdza się świetnie.







To już wszystko, ostrzegałam, że będzie sporo ;) Teraz już będę się pilnować i denko pojawi się za miesiąc :)






niedziela, 28 lipca 2013

Akcja MINIMALIZM (nie tylko kosmetyczny) - Jesteście ze mną?

Nie będę tu odkrywcza, gdy zadam Wam pytanie - czy też zdarzyło się Wam kiedyś, że ilość rzeczy, którą posiadacie zaczęła Wam bardziej ciążyć, niż cieszyć? Czy w którymś momencie zatrzymałyście się i pomyślałyście, jak zmieniło się Wasze życie w miarę nabywania nowych rzeczy, przeprowadzki do większego mieszkania, zrobienia zapasu ciuchów/kosmetyków/naczyń/drobiazgów do domu (niepotrzebne skreślić)?
Na pewno większość z Was odpowie TAK, i to też nic nowego, ani odkrywczego.

Ostatnio ponownie zadałam sobie to pytanie za sprawą tego artykułu, i odpowiedź brzmiała TAK, i to z kilkoma wykrzyknikami.



Nie chcę tu powtarzać całości, powiem tylko, że autor prezentuje pomysłową listę, albo raczej przewodnik - 16 kroków do pozbycia się swoich śmieci (czy też 16-Step Guide to Getting Rid of Your Crap).

Co ja z tego wyciągnęłam -  tak w skrócie, autor proponuje:


1. Przy wejściu do domu zauważyć, jak wiele rzeczy zawala nam drogę, przeszkadza, ile nieużywanych par butów leży i się na nas patrzy, zaśmiecając naszą przestrzeń życiową.

2. Zauważyć, ile czasu tracimy po powrocie z pracy/szkoły wybierając jakikolwiek spośród setek kanałów dostępnych na naszym TV, przeglądając zawartość telefonu. Czy to aby na pewno relaks? 

3. Zastanów się, co można zrobić ze swoim wolnym czasem poza oglądaniem TV, buszowaniem po internecie itp. Założę się, że jedną z pierwszych rzeczy, które przyjdą Ci do głowy, będzie wypad (samotnie lub z rodziną/przyjaciółmi/partnerem) na ZAKUPY. 
A teraz wyobraź sobie, ile niepotrzebnych i bezsensownych rzeczy przyniesiesz, i jak to wszystko dodatkowo zagraci Twoje życie.
Ile razy zakupy, zamiast stanowić niezbędną czynność zaopatrywania się w POTRZEBNE rzeczy, stawała się rozrywką samą w sobie, sposobem na wypełnienie czasu?

4. Czy nie wydaje Ci się, że coś nie tak z Twoją wyobraźnią? Chyba kiedyś nie było aż tak źle...

5. Spójrz na zawartość lodówki i szafki kuchennej. Ile ze znalezionych tam rzeczy to przekąski i półprodukty, coś, co równie dobrze mogłabyś przygotować sama ze świeżych składników? 

6. Przypomnij sobie czasy, gdy mieszkało się w wynajmowanym pokoju czy akademiku...Gdy imprezę można było zrobić bez nadmiaru gotówki i to nawet bez wychodzenia z domu. Gdy ludzie i pomysły wystarczyły, żeby świetnie się bawić, nie trzeba było zastawy z Ikei, kanapy, sushi czy wyjścia do "właśnie tej modnej knajpy". Czy nie wspominasz takich chwil najlepiej?

7. Zrób listę 10 rzeczy, które posiadasz, zapisz ich cenę/wartość materialną. A teraz zrób listę 10 rzeczy, które sprawiają Ci szczęście. Ile z punktów na listach się pokrywa? Pewnie niewiele...

8. Przeprowadź mały eksperyment - przykryj/spakuj wszystko co się da w mieszkaniu/salonie/kuchni. Obiecaj sobie, że w najbliższych dniach odkryjesz je tylko wtedy, gdy będziesz ich naprawdę potrzebować. Zdziwisz się, jak wiele przedmiotów pozostanie zakrytych...Większości najprawdopodobniej nie potrzebujesz, lub nie masz czasu używać...

9. Wróć pamięcią do czasów dzieciństwa czy liceum...Co Cię wtedy poruszało, o czym marzyłaś, co składało się na dobry dzień czy udaną imprezę? Czy nie byli to ludzie, pomysły, podróże? Dlaczego teraz tak nie jest, dlaczego to sklepy i przedmioty sprawiają Ci największą radość, niczym obsesja? I teraz porównaj - co tak naprawdę zostaje w pamięci, czegoś uczy, daje prawdziwą radość?

10. Pomyśl, czy po zadaniu sobie tych kilku pytań nie miałabyś ochoty wyrzucić/spalić większości?

11. Pomyśl: Jestem warta więcej niż to, co posiadam. Moja wartość nie zależy od tego, ile mam. Wyjdź na długi spacer, oddychaj pełną piersią. 

12. Uwolnij się od rzeczy, które Cię krępują. Zacznij jeszcze raz.




Jak to było ze mną? 


I ja zadałam sobie te pytania...Może to wszystko brzmi banalnie, ale naprawdę od jakiegoś czasu pewne rzeczy zaczęły mnie męczyć. Nie twierdzę, że jestem wielką busineswoman, którą zmęczyło mieszkanie w nowoczesnym apartamencie, i decyzja, czy do pracy pojechać najnowszym BMW, czy może jednak Mercedesem zaczęła przysparzać trudności :P
Jestem zwykłą dziewczyną, która od jakiegoś czasu zauważa, że jej małe mieszkanko zagra masa ciuchów, kosmetyków, bibelotów, książek, pamiątek, naczyń przeróżnego przeznaczenia...Pół biedy, gdybym jeszcze rzeczywiście tego wszystkiego potrzebowała.

Gdy zaczęłam się nad tym zastanawiać, to rzeczywiście – najlepsze imprezy były na studiach, gdy w pokoju przyjaciółki był tylko materac i żadnego łóżka, siadało się na poduszkach ułożonych na podłodze i piło wino z najzwyklejszych kubków czy szklanek, a muzyka leciała z laptopa ;) Najpiękniejsze wspomnienia to te, gdy zrealizowały się moje marzenia, gdy mogłam doświadczyć czegoś nowego, spędzić czas z ukochaną osobą. Nie liczyło się to, w jakiej restauracji jedliśmy ani jakie mieliśmy na sobie ciuchy czy makijaż. I takie chwile wspominam najlepiej.

Zauważyłam też, że coraz częściej zakupy stają się dla mnie formą rozrywki, sposobem na spędzenie wolnego czasu. Gdy jest mi źle, nudzę się, nie mam co ze sobą zrobić, pierwsza myśl to – zakupy. Wtedy idę i kupuję sobie coś, czego nie do końca potrzebuję, przez chwilę jest mi lepiej, ale nic to na dłuższą metę nie zmienia. A więc po co? Nie lepiej te pieniądze odłożyć na wymarzoną podróż, na coś, czego naprawdę potrzebujemy, czy po prostu zaoszczędzić? 

Przejdźmy teraz do tematyki tego bloga, czyli kosmetyków...Nieraz zdarza się, że kupuję coś na promocji a potem muszę długo czekać, zanim będę mogła wypróbować coś, co naprawdę mnie ciekawi. Bo przecież trzeba zużyć te nieszczęsne zapasy. 

Szczerze? Mam wystarczająco kosmetyków na kolejne 5-6 miesięcy. Nie potrzebuję niczego. Mam też wystarczającą ilość ciuchów, a na te piękne naczynia, które miałam na oku, nie mam tak naprawdę miejsca.
Mówię sobie STOP. Na początek trzeba stawiać sobie drobne cele, a więc postanawiam, że przez najbliższe dwa miesiące – sierpień i wrzesień – nie kupię sobie żadnych kosmetyków ani ciuchów. Wyjątek zrobię, gdy skończy mi się coś zupełnie niezbędnego, np. żel pod prysznic. 

Do tego czeka mnie przeprowadzka i jest to dobry moment, żeby wprowadzić w życie trochę minimalizmu ;)
A w nadmiarze wolnego czasu będę czytać książki, chodzić na spacery, nadrabiać zaległości filmowe i rozmawiać z mężem. No i pisać dla Was :P

A pieniądze zaoszczędzę i przeznaczę na to, czego naprawdę potrzebuję!
Może kupię sobie jakiś droższy kosmetyk? Albo pojadę na jakąś wycieczkę? Zobaczymy :)

Jesteście ze mną? Podoba Wam się ten pomysł?

 



Podsumowując, takie są założenia AKCJI MINIMALIZM:


1. Nie kupujemy żadnych kosmetyków, poza absolutnie niezbędnymi rzeczamii to wówczas, gdy się skończą (np. żel pod prysznic). 

2. Nie kupujemy zbędnych ciuchów czy drobiazgów do domu.

3. W miarę możliwości wyrzucamy lub dzielimy się z innymi tymi, co na nas za małe/znudziło się/co nam niepotrzebne. 

4. Przypominamy sobie, jakie miałyśmy hobby i pasje jeszcze kilka lat temu,w  czasach liceum, na studiach? Staramy się do tego wrócić. U mnie to będzie czytanie, filmy, gotowanie...

5. Nie zwracamy uwagi na promocje - one były, są i będą, a my powinnyśmy wykorzystać swoje zapasy ;) I wtedy, za 2 miesiące będziemy mogły kupić sobie coś droższego, o czym od dawna marzyłyśmy :) 

Wklejamy baner akcji w pasku bocznym (wraz z linkiem do tego wpisu) :)

Akcja trwa przez cały sierpień i wrzesień, ale oczywiście można ją przedłużyć ;) 

Kto jest ze mną?  
Będzie mi miło, jeśli zechcecie dołączyć i wesprzeć mnie w ten sposób :) A myślę, że niejednej z nas taka akcja się przyda ;) Po dwóch miesiącach opiszę wrażenia i rezultaty. 



sobota, 27 lipca 2013

Lavera - Basis Sensitiv Handcreme

Tym razem chciałabym Wam przedstawić krem do rąk, który stosuję już od dobrych dwóch miesięcy:

Lavera Basis Sensitiv Handcreme



Zakupiłam go dość przypadkowo w DM, szukając czegoś prostego, nieupiększonego wymyślnym zapachem, za to z przyzwoitym składem.

Lavera to niemiecka firma produkująca naturalne kosmetyki, stosująca ekstrakty i oleje pochodzące z ekologicznych upraw, nie stosują oleju mineralnego, silikonów i parabenów. 

Od producenta
- zawiera bio-olej migdałowy oraz bio masło shea;
- zapewnia odpowiedni poziom nawilżenia i gładkość skóry;
- chroni i pielęgnuje nawet wymagającą skórę dłoni;
- szybko się wchłania;
- produkt wegański;
- bez sztucznych konserwantów i parabenów;
-  nie zawiera silikonów, parafiny, olejów mineralnych.

Tak na marginesie, podoba mi się to, gdy obietnice producenta są konkretne i realistyczne, bez zbędnego upiększania i obiecywania cudów ;)



Skład


 Myślę, że bardzo przyzwoity :)

Szczegóły techniczne

Krem jest koloru białego, dość gęsty, ale rozprowadza się z łatwością. Wchłania się też bezproblemowo, nie pozostawiając tłustego filmu, ale jednocześnie dając uczucie nawilżenia. Nie jest tak, że wchłania się jak woda, nie dając żadnego efektu ;)

Potrzebujemy niewielkiej ilości, żeby nakremować dłonie, przez co jest bardzo wydajny. 

Zapach - lekko cytrynowy, świeży. Średnio intensywny, mnie nie zachwycił, ale też nie przeszkadza. Znam jednak osoby, które ten zapach bardzo lubią, więc to kwestia indywidualna. 

Pojemność:  75 ml



Moja opinia

Krem przypadł mi do gustu. Jest taki...minimalistyczny, taka kosmetyczna asceza - brak jakiegoś oryginalnego zapachu czy koloru, proste opakowanie, proste zapewnienia producenta. Przekonałam się już jednak, że często piękny zapach i opakowanie nie idą w parze z działaniem. 

Co do efektów stosowania kremu - rzeczywiście zapewnia dłoniom wystarczające nawilżenie. Stosowany regularnie sprawił, że uporałam się z problemem wiecznie suchych dłoni. Nie wiem, jak sprawowałby się w zimie, gdy moje dłonie przeżywają koszmar i skóra czasem nawet lekko pęka między palcami, ale podejrzewam, że mógłby sobie poradzić.

Podoba mi się to, że pozostawia dłonie nawilżone i gładkie, ale bez tłustej warstwy. Praktycznie od razu możemy wrócić do naszych zajęć. 

Duży plus za skład - jest naprawdę dobrze, szczególnie w stosunku do dość niskiej ceny.

Jedynie zapach nie jest moim faworytem, przyzwyczaiłam się chyba do wymyślnie pachnących kremów, ale nie przeszkadza mi też w żaden sposób, więc nie narzekam. Określiłabym go jako neutralny. 



Cena
Poniżej 3 Euro

Dostępność
DM, galerie handlowe 


 Uważam, że naprawdę warto dać mu szansę, szczególnie za tą cenę :) Spodoba się też miłośniczkom dobrych, naturalnych składów. Często właśnie takie proste kremy są dużo lepsze od tych przepięknie pachnących, ale nie działających prawie wcale...Polecam :)





środa, 24 lipca 2013

demakijaż po azjatycku: olejek do demakijażu Bio-Essence

Przyszedł czas na zaprezentowanie Wam kosmetyku, który intensywnie testuję od dwóch miesięcy  i w którym, mogę z przyjemnością oświadczyć, jestem zakochana :) Mogę powiedzieć, że znalazłam  idealną formę demakijażu i oczyszczania twarzy. Szkoda, że z dostępnością w Europie jest tak słabo, ale od czego mamy internet? ;)

Kosmetyki azjatyckie lubią mieć długie nazwy ;)

Bio-Essence
Bio-Hydra Water Soluble Olive Cleansing Oil



Co to takiego?
Po prostu olejek do demakijażu, który ma dokładnie usunąć makijaż bez przesuszania skóry.

Na czym polega cała idea azjatyckich olejków myjących?

Po pierwsze, uważa się, że olej łączy się tylko z olejem, a nie z wodą. Wobec tego tylko za pomocą oleju można dokładnie usunąć makijaż i sebum

Nie mylić jednak z metodą OCM! 
Azjatyckie olejki nie są tylko mieszanką olejów. Nie są też w 100% naturalne, a ich przewaga nad OCM polega na tym, że zawierają jeszcze substancje chemiczne, które pozwalają im łączyć się z wodą i zmienić w emulsję, dzięki czemu zanieczyszczenia rozpuszczone w olejku mogą niejako "odczepić" się od skóry i zostaną wraz z olejkiem spłukane.
Kolejną zaletą jest to, że olejek nie przesuszy nam skóry tak, jak zrobiłby to głęboko oczyszczający żel. Jest to dużo delikatniejsza metoda oczyszczania, która minimalizuje tarcie i naciąganie skóry (coś, czego Azjatki bardzo nie lubią).
Co ważne, ponoć tylko taka metoda może dać nam pewność, ze dobrze zmywamy krem BB - produkt, który bardzo trudno jest dokładnie usunąć z twarzy, stąd często wysyp obserwowany po testowaniu BB. 

Po zastosowaniu olejku zazwyczaj stosuje się jeszcze delikatnie oczyszczającą piankę, dla dodatkowego oczyszczenia skóry (już bez makijażu) i dla zmycia ewentualnych pozostałości olejku. 

UWAGA
Niektóre olejki (właściwie większość) oprócz naturalnych olejów zawierają też olej mineralny.
Zaniepokoiło mnie to w pierwszej chwili (mam cerę mieszaną, skłonną do zapychania i parafina w żadnej postaci mi nie służy), ale mogę Was zapewnić - nie ma się czego obawiać.
Być może dlatego, że i tak potem należy umyć twarz żelem, dzięki czemu ten składnik nie pozostanie zbyt długo na naszej twarzy.
Można również wybrać olejek bez parafiny, choć takich jest nieco mniej i są zazwyczaj dużo droższe (np. Shu Uemura). 



Jak wygląda aplikacja?

To było dla mnie coś nowego.
Nakładamy porcję olejku (mi wystarczają 2 delikatne naciśnięcia pompki) na suchą twarz i masujemy delikatnie przez dłuższą chwilę. Makijaż się rozpuszcza i łączy z olejkiem.  Następnie zwilżamy dłonie i ponownie masujemy twarz - w kontakcie z wodą olejek zmienia się w białą emulsję, którą potem możemy spłukać wodą.

Wg. mnie jest to przyjemny i relaksujący zabieg :)


Obietnice producenta
- dokładnie rozpuszcza makijaż i zanieczyszczenia;
- odżywia dzięki zawartości oliwy z oliwek i oleju z pestek żurawiny;
- łagodny, nie powoduje podrażnień;
- nietłusty.

Czy zgadzam się z tym? O tym za chwilę...

A tak wygląda to w praktyce:


1. Olejek jest przezroczysty, o lekko żółtawym zabarwieniu


Po zwilżeniu wodą, zmienia się w białawą emulsję.


A jak radzi sobie z makijażem?


Mamy tu kredki do oczu, szminki, korektor, tusz do rzęs...


Po masażu olejkiem wszystko ładnie się rozpuszcza...


W kontakcie z wodą powstaje biała emulsja, znowu chwilę masujemy...


Spłukujemy - skóra jest czysta i świeża, bez śladu makijażu, a przy tym nie ma mowy o przesuszeniu :)


Moja opinia

Jestem zachwycona tym sposobem na demakijaż i już wiem, że nie wrócę do wcześniejszych metod. Masując twarz olejkiem czuję, że cały makijaż oraz zanieczyszczenia są dokładnie rozpuszczane, po zwilżeniu wodą, ponownym masażu i spłukaniu moja twarz jest czysta, promienna, a przy tym ani trochę nieprzesuszona.

Po spłukaniu można jeszcze mieć wrażenie, że na twarzy mam lekki film - nie zgodziłabym się więc z producentem, że jest to produkt nietłusty. Nie stanowi to jednak problemu, bo i tak od razu myję twarz pianką lub żelem, i potem po wrażeniu tłustości nie ma nawet śladu. 

Po drugim kroku oczyszczania twarz jest w 100% czysta i świeża - muszę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie miałam uczucia aż takiej czystości. Wręcz czuję wtedy, że moja skóra może oddychać. Jednocześnie nie odczuwam żadnego ściągnięcia czy podrażnienia, a moja cera jest wrażliwa i ma do tego skłonności.

Rzeczywiście doskonale zmywa krem BB - nie zdarzył mi się po nim żaden wysyp, a mojej przyjaciółce, która mój BB testowała, niestety tak - a ona zmyła twarz po swojemu, czyli tylko żelem z SLES.

Co do demakijażu oczu - doskonale radzi sobie z tuszem do rzęs, kredkami i cieniem, natomiast ja bardzo rzadko stosuję go w tej roli ponieważ wszystko, co zawiera olej powoduje u mnie efekt mgły, czego bardzo nie lubię. Podobnie jest w przypadku dwufazowych płynów. 

Trzeba też wspomnieć, że jest bardzo wydajny - po 2 miesiącach stosowaniach (prawie codziennie) zużyłam niewiele ponad 1/3 butelki o pojemności 150 ml. Podejrzewam więc, że średnio taki olejek może wystarczyć na 5-6 miesięcy.

I tak, ten olejek zawiera olej mineralny! Mimo to nie zaobserwowałam żadnych negatywnych skutków, wręcz moja buzia, dzięki tak dokładnemu oczyszczeniu, jest jakby w lepszym stanie. Olejek zmywamy, więc nic nie ma prawa pozostać na twarzy i spowodować zapychania porów. 

Podoba mi się też opakowanie z pompką i fakt, że dostajemy też zabezpieczenie-nakładkę, dzięki czemu możemy z nim podróżować bez obaw, że pompka się wciśnie i olejek wyleje się w torbie. 


Cena
ok. 40zł/150ml 

Dostępność
drogerie w państwach azjatyckich, sklepy internetowe (np. Sasa i inne) 


Na koniec chciałabym powiedzieć, że najprawdopodobniej większość olejków do demakijażu da nam podobny efekt i nie jest tak, że tylko olejek Bio-Essence jest warty uwagi. Wybór jest naprawdę duży, więc gdyby Was kusiło, to warto przejrzeć oferty różnych firm i wybrać coś dla siebie.





sobota, 20 lipca 2013

Lancome Teint Miracle - podkład idealny?

Po raz pierwszy pojawia się na moim blogu recenzja podkładu...I to nie dlatego, że to mój pierwszy podkład, ale dlatego, że jakoś nigdy nie trafiłam na podkład, z którego byłabym choć w miarę zadowolona...Wszystkie były dla mnie za różowe, robiły mi czerwoną twarz, która odcinała się od szyi...I mogłam je tylko zjechać, a nie chciałam, wiadomo - jeśli komuś kolor pasuje, to mogłyby być całkiem dobre.

Aż w końcu, zdesperowana, pobiegłam do Galerii Kaufhof gdzie mają marki z wyższej półki i dużo większy wybór niż np. w Douglasie czy drogeriach i postanowiłam, że niech się dzieje co chce, ale ja kupuję pierwszy podkład, który będzie mi pasował odcieniem. Nie ważne za ile.

Oczywiście ogromny wybór troszkę mnie...zdezorientował, bo nigdy niczego wysokopółkowego nie kupowałam, jakoś mnie nie kusiło.
Przypomniałam sobie wtedy, że dużo osób chwali sobie tego oto pana:

Lancome Teint Miracle SPF`15



Pospieszyłam więc testować kolory, i okazało się, że mają prześliczne i w dodatku dalekie od różu odcienie :)

Wybrałam odcień 02 Lys Rose


Podkład zapakowany jest w eleganckie pudełko:


I sam pojemnik też bardzo mi się podoba - smukła, szklana buteleczka z pompką i przezroczystą nasadką.
Pięknie i elegancko wygląda na toaletce, jest ozdobą sama w sobie :)

Tak prezentuje się skład, jeśli się doczytacie:



Oczywiście są standardowe substancje, takie jak silikony, ale co ciekawe mamy też ekstrakt z róży.
Do tego SPF 15 (filtr chemiczny), choć w przypadku podkładów moim zdaniem ochrona przeciwsłoneczna jest zazwyczaj tylko dla picu - przecież nie nakładamy na siebie ogromnych ilości podkładu ;)


Co do samego odcienia, to jest bardzo naturalny, praktycznie nie odcina się od naturalnego odcienia skóry. Ma żółtawe tony, a więc jest idealny dla mnie - typowo różowe podkłady (czyli niestety większość), sprawiają, że wyglądam jakbym przed chwilą przebiegła 5 km, albo było mi za gorąco -_-



Moja opinia

Przede wszystkim uwielbiam go za odcień - jasny i to bez różowych tonów. Doskonale wtapia się w mój naturalny kolor skóry, nie wygląda sztucznie, nie odcina się od szyi.

A jak prezentuje się na twarzy?

Przede wszystkim bardzo naturalnie. Naturalnie, ale jednocześnie daje naprawdę piękny efekt promienniej, wypoczętej, gładkiej i rozświetlonej cery. Czyli tak, jak obiecuje producent. 

Nie jest to podkład mocno kryjący, nie zakryje nam niestety większych wyprysków, ale jakimś cudem przepięknie zakrywa wszelkie zaczerwienienia i przebarwienia. Ja mam tendencję do zaczerwienienia w okolicy policzków, do nierównego kolorytu cery, szczególnie zimą oraz gdy jestem zmęczona, niewyspana itd. i ten podkład to całkowicie tuszuje. Po prostu problem znika.
Nie tworzy przy tym efektu maski.

Co do rozświetlenia - rzeczywiście daje efekt promiennej cery, lekko rozświetlonej w okolicach kości policzkowych. Jest to bardzo ładny, subtelny efekt, nie mylić z nieestetycznym błyszczeniem się. Nawet ja, posiadaczka cery mieszanej (która czasem lubi się świecić), nie mam problemu z tym podkładem.

Moim zdaniem Teint Miracle daje wyjątkowe, eleganckie wykończenie. Cera wygląda na wypoczętą, a cały makijaż prezentuje się jakoś tak...perfekcyjnie, choć trudno mi opisać dlaczego. Nawet róż jakoś lepiej na nim wygląda, niż na innych tego typu kosmetykach. Bardzo podoba mi się też to, jak potem moja twarz wygląda na zdjęciach.

Jest jedno ALE - nie jest to najlepszy podkład na upalne lato czy wilgotny klimat. 
Używałam go pod koniec zimy i wiosną - wtedy sprawdzał się idealnie, przypudrowany pozostawał na twarzy przez cały dzień.
W lecie jednak, szczególnie gdy jest naprawdę gorąco lub gdy wystawiamy twarz na palące słońce, podkład ten nie jest najlepszym wyborem. Możemy zacząć się świecić lub odnieść wrażenie, że podkład nam spływa. Myślę jednak, że większość podkładów okazuje się niezbyt trwała w takich warunkach, wtedy jedynie mój BB daje radę.

Poza tym warto pamiętać, aby przed aplikacją nałożyć jakiś lekki krem, w przeciwnym razie może nam trochę podkreślić suche skórki. Jeśli jednak krem nałożymy, problemu nie będzie.

Nie zaobserwowałam zapychania czy podrażnienia. 

Podkład ma dość nieokreślony zapach, który czuć przy aplikacji - nie każdemu musi odpowiadać, ale po aplikacji jest już niewyczuwalny. Mi jest obojętny.




 Cena
47 Euro/30ml

Podsumowując:
Pokochałam Teint Miracle od pierwszego użycia. Sprawia, że moja twarz prezentuje się jakoś inaczej - jest promienna, zyskuje jednolity koloryt a to wszystko naturalnie i bez efektu maski.
W gorsze dni, gdy pojawią się jakieś wypryski może nie dać sobie rady, ale od czego jest korektor. Jednak jeśli chodzi o jakiekolwiek zaczerwienienia, szarość po nieprzespanej nocy czy nierówny koloryt - problem całkowicie znika po aplikacji podkładu. 
Zaczęłam nawet lubić swoją cerę na zdjęciach, a to już nie lada wyczyn!
Chwilowo ze względu na upały odszedł na bok, ale wrócę do niego jak tylko temperatury odrobinę spadną. 

Bardzo polecam :)



wtorek, 16 lipca 2013

co zmieniło u mnie blogowanie/ oglądanie YT? :)

Bloguję już prawie od roku, filmiki na YT zaczęłam oglądać wkrótce po założeniu bloga, a Wasze blogi czytam od jeszcze dłuższego czasu. Natchnęło mnie na zrobienie małego podsumowania tego, czego nauczyłam się blogując/czytając blogi/oglądając YT oraz co się u mnie w związku z tym zmieniło.
Zapraszam do lektury :)

Było: Czytanie składów? Ale jak to się robi? To dla chemików, mi wystarczy info od producenta.

Jest: Nauczyłam się co nieco o właściwościach podstawowych składników oraz o tym, jak je rozpoznać w składzie. Mowa tu o silikonach, parafinie, naturalnych ekstraktach i olejach, popularnych składnikach takich jak masło shea czy mocznik...Chemikiem nadal nie jestem, wiem, że do pełnej analizy potrzebna jest dużo większa wiedza, trzeba by też znać proporcje i stężenie, ale uważam, że to i tak ogromny krok naprzód i pozwala mi to być dużo bardziej świadomym konsumentem. Już nie kupuję niczego bez przejrzenia składu, wiem też mniej więcej, jakie składniki mi służą a które mniej, nie wierzę już ślepo w obietnice producenta, markę czy cenę.


Było: Zagraniczne, drogie, rozreklamowane marki na pewno gwarantują wysokiej jakości kosmetyki.

Jest: Owszem, bywa, że w pewne kosmetyki warto zainwestować troszkę więcej, ale wcale nie jest tak, że droższe = lepsze. Przeszła mi fascynacja wszystkim co reklamowane, coraz częściej zauważam, że bywają tanie, mniej znane i jednocześnie bardzo dobre kosmetyki, tylko trzeba wiedzieć, gdzie i jak szukać.


Było: Zagraniczne marki są na pewno bardziej zaawansowane technologicznie, ich kosmetyki muszą być lepsze.

Jest: Doceniłam wartość polskich kosmetyków :) W mojej łazience na stałe zagościły produkty Pharmaceris, Ziaji, Biovax, Lirene...Chętnie sięgam też po inne polskie marki, testuję ich nowości. Nie mogę żyć bez masek Biovax i micela Pharmaceris, ostatnio też zakochałam się w różu Inglota. Przekonałam się, że często są równie dobre i lepsze jak ich zagraniczni, dużo drożsi konkurenci, a przy tym warto przecież wspierać polskie firmy, jeśli nie ustępują w niczym tym zagranicznym.


Było: Skoro mam mieszaną cerę z niedoskonałościami, to muszę używać tylko produktów głęboko oczyszczających i kremów matujących itp. Sugeruję się wskazaniami producenta.

Jest: Moja mieszana cera pokochała dobre nawilżenie i delikatne oczyszczanie bez SLES. Na przetłuszczające się włosy i wrażliwą skórę głowy doskonale działają delikatne szampony bez SLES i ziołowe odżywki. Nauczyłam się, że delikatne oczyszczanie i dobre nawilżanie to klucz pielęgnacji mojej cery i włosów.


Było: Do nieznanych mi marek podchodzę nieufnie. Zakupy robię głównie w Rossmannie, supermarketach, SuperPharm.Kupuję głównie znane i reklamowane marki, np. Garnier, L'Oreal.

Jest: Poznałam dziesiątki nowych, ciekawych marek, w tym polskich, azjatyckich, rosyjskich. Przekonałam się, że to niekoniecznie (a przynajmniej nie tylko) Amerykanie czy Francuzi są najlepszymi producentami kosmetyków. Nauczyłam się, że czasem warto zamówić coś przez internet czy poszperać w osiedlowych drogeriach i aptekach. Nie jesteśmy skazane na Rossmanna czy Naturę, choć oczywiście i tam można znaleźć dobre kosmetyki. 


Było: Kosmetyki apteczne są bardzo drogie, nie na moją kieszeń. Kojarzę tylko Vichy, La Roche Posay, Avene.

Jest: Często dermokosmetyk, choć droższy, jest dużo bardziej wydajny od drogeryjnego, nie mówiąc już o działaniu, a więc taka inwestycja się opłaca. Do tego istnieje całkiem sporo dermokosmetyków w przystępnych cenach, np. Pharmaceris, Iwostin, poza tym - od czego są promocje? ;) Przykład - antyperspirant Vichy, który zawsze kupuję na promocji za ok. 25zł, a który jest genialny i wystarcza mi na ponad 6 miesięcy. 


Było: Zamawianie przez internet to zło, przecież wszystko można dostać w Rossmannie ;)

Jest: Czasem warto przejrzeć strony internetowe i coś zamówić, szczególnie, jeśli jednorazowo składa się większe zamówienie i jeśli jest to coś, czego absolutnie nie dostanie się stacjonarnie. Moje włosy nie mogą żyć bez rosyjskich szamponów i odżywek, zamówienie składam mniej więcej 2 razy w roku i robię sobie zapas. Planuję też zamówienie półproduktów, ale to może za jakiś czas :)


Było: Olej na włosy? Że co?! o_O

Jest: Kocham oleje! Odkąd spróbowałam, już chyba zawsze będę olejować włosy. Takich efektów nie da nam żadna odżywka ani maska, a przy tym jest to niedrogi i (moim zdaniem) całkiem przyjemny zabieg.


Było: Wystarczy umyć twarz żelem, żeby usunąć makijaż i oczyścić skórę. Przecież producent nam to obiecuje!

Jest: Żeby dobrze usunąć podkład (a krem BB to już w ogóle) i zanieczyszczenia, potrzebne jest dwustopniowe oczyszczanie. Micel + żel/pianka lub jeszcze lepiej - azjatycki olejek do demakijażu + żel/pianka gwarantują nam porządne i przy tym delikatne oczyszczenie oraz brak niespodzianek :)


Było: Makijaż boli ;)

Jest: Makijaż nie musi ograniczać się do tuszu do rzęs, pudru i błyszczyka. Odpowiednie zastosowanie różu (tak, dopiero niedawno się do tego przekonałam) naprawdę podkreśla urodę i dodaje twarzy wyrazu i wcale nie sprawia, że wyglądam jak pani lekkich obyczajów ;) Do tego nie jest to wcale takie trudne ;) Przekonałam się również do szminek i teraz je uwielbiam!


Było: Azjatyckie kosmetyki? To wynalazki dla Azjatek ;)

Jest: Gdy wyjechałam na kilka miesięcy do Azji, wypróbowałam wiele kosmetyków i to blogi oraz YT były dla mnie źródłem informacji o tym, co warto kupić i wypróbować. 
Pokochałam naturalny efekt i trwałość kremu BB. Przekonałam się, że olejek do demakijażu to idealna metoda oczyszczania twarzy (pierwszy krok). Uwielbiam sheet masks, żadne inne maski nie dają tak natychmiastowego efektu i tak wspaniale nie relaksują. Mam ochotę na więcej takich "wynalazków" ;)

Uff, sporo tego...Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka drobiazgów ;)

A niekosmetycznie?

- uzależniłam się od wosków Yankee Candle (tak, to Wasza wina!)
- zaczęłam robić smoothie i domowe koktajle :)
- dostałam porządną dawkę inspiracji, żeby zdrowiej się odżywiać i ćwiczyć :)
 - przekonałam się, że dbanie o siebie i zainteresowanie kosmetykami nie musi być wstydliwą oznaką pustoty,  wręcz przeciwnie - to coś pozytywnego i każda kobieta ma do tego pełne prawo.

A przede wszystkim:
Przez ten czas blogowanie było dla mnie oparciem, choć piszę o rzeczach "błahych", to pozwala mi to na kontakt z Wami oraz na oderwanie się od, nieraz przytłaczającej, rzeczywistości. W ciągu ostatniego roku wyjeżdżałam, mieszkałam w dwóch różnych miejscach, gdzie nie znałam języka ani żywej duszy (poza moim mężem)...Blogowanie było dla mnie dużym oparciem i możliwością na posługiwanie się językiem polskim. Dziękuję i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną :)