Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maska do twarzy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maska do twarzy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 21 sierpnia 2016

Antipodes - Aura Manuka Honey Mask

Aura Manuka Honey Mask był pierwszym kosmetykiem tej marki, który miałam okazję wypróbować.
Antipodes to marka z Nowej Zelandii specjalizująca się w kosmetykach o naturalnych składach.


Antipodes
Aura
Manuka Honey Mask




Od producenta:

- maseczka zawiera miód manuka o właściwościach przeciwbakteryjnych i nawilżających;
- nawilża, regeneruje i przywraca równowagę skóry;
- pohutukawa - składnik bogaty w przeciwutleniacze




Skład:




Szczegóły techniczne

Maska ma postać lekkiego kremu o pięknym zapachu mandarynki i wanilii. Jest to aromat naturalny, pochodzący z olejków eterycznych. Po nałożeniu na twarz maska jest prawie niewidoczna (oczywiście zależy to od nałożonej ilości), więc raczej nikogo za jej pomocą nie przestraszymy.

Maska wchłania się prawie całkowicie, ja ją zmywałam, ale można również poprzestać na zabraniu nadmiaru wacikiem.

Opakowanie jest lekkie i praktyczne, można wydobyć zawartość do ostatniej kropli.




Moja opinia

Jest to dość nietypowy kosmetyk - maska, która oczyszcza i działa antybakteryjnie, ale równocześnie nie zasycha na skórze, nie przesusza a wręcz nawilża i odżywia.




Zauważyłam, że powoduje szybsze gojenie się wszelkich zmian a po jej zmyciu skóra jest gładka, miękka i promienna. Nawilżenie jest odczuwalne, ale nie uważam, żeby był to kosmetyk, który rozwiąże problem bardzo suchej skóry - to raczej taka przeciętna dawka nawilżenia, która zadowoli skórę normalną i mieszaną.

Stosowanie jest bardzo przyjemne, nie tylko ze względu na piękny, smakowity aromat, ale także na to, że nie zasycha, nie ma więc kłopotu z jej zmyciem czy rozprowadzeniem.

Uważam, że można ją polecić każdej osobie, która ma jakieś drobne niedoskonałości i zanieczyszczenia, ale przy tym stroni od kosmetyków agresywnych i wysuszających. To taki złoty środek :)


Dostępność

Do Polski możemy zamówić ją za pośrednictwem m.in. lookfantastic oraz eccoverde.


Cena

różnie - w zależności od waluty i sklepu to około 130-150 zł.





poniedziałek, 18 stycznia 2016

Origins - Clear Improvement - maska do twarzy z aktywnym węglem

W dzisiejszym poście opowiem Wam o maseczce, którą niedawno zużyłam, a która była ze mną przez półtora roku. 

Mowa o:

Origins Clear Improvement
Active Charcoal Mask to clear pores


Od producenta

- węgiel zawarty w masce "wyciąga" zanieczyszczenia i oczyszcza pory;
- biała glinka pomaga usunąć toksyny;
- lecytyna rozpuszcza zanieczyszczenia;
- skóra jest dokładnie oczyszczona.


Szczegóły techniczne

Maska ma postać gęstej pasty i przypomina większość maseczek glinkowych. Jedyną różnicą jest jej kolor - dzięki zawartości węgla maseczka jest czarna i wyglądamy w niej bardzo interesująco :)
Nie wyczuwam w niej żadnego szczególnego zapachu, jedynie typowy dla glinek "błotny" aromat, który jest jednak ledwie wyczuwalny. 
Pomimo gęstej konsystencji maska jest dość kremowa i dobrze się rozprowadza, nie ma też większego problemu ze zmyciem (jak na maseczkę glinkową jest dość łatwo pod tym względem).
Bardzo wydajna.


Skład

water, myrtle leaf water, kaolin, bentonite, butylene glycol, montmorillonite, polysorbate 20, peg-100 stearate, charcoal powder, xanthum gum, lecithin, peg-150 distearate, propylene glycol stearate, sorbitan laurate, glycerin, propylene glycol laurate, simethicone, caprylyl glycol, ethylhexylglycerin, hexylene glycol, trisodium edta, dehydroacetic acid, phenoxyethanol




Moja opinia
Maski na bazie glinki nie są dla mnie żadną nowością, co więcej, większość z nich zachowuje się praktycznie tak samo. Ta okazała się być nieco inna i nawet nieco lepsza od pozostałych. Dlaczego? O tym za chwilę.

Po pierwsze, ta maska poza glinką zawiera również węgiel i przyznam, że pierwszy raz miałam do czynienia z tym składnikiem w masce. 

Zacznę od tego, że zmywanie tej maseczki było, moim zdaniem, łatwiejsze niż to zwykle bywa. Nie brudziłam przy tym połowy łazienki i nie znajdowałam potem resztek na włosach, zmywanie nie trwało też zbyt długo. 
Jak to glinki, ta maseczka zasycha na twarzy, zauważyłam jednak, że po zmyciu skóra jest mniej ściągnięta, niż to zwykle bywa i nie jest przesuszona, a glinki lubią w ten sposób zadziałać. Jest to duży plus, ponieważ po tę maseczkę mogą sięgnąć nawet osoby z wrażliwą skórą czy ze skłonnością do przesuszania. 

Kolejnym plusem jest brak substancji zapachowych. Kosmetyki Origins z jednej strony zawierają naprawdę ciekawe składniki pochodzenia naturalnego, z drugiej są też wypchane wymyślnymi zapachami i barwnikami. Z jednej strony to przyjemne dla nosa, ale ja wolę robić sobie aromaterapię przy okazji kąpieli czy nawilżania ciała, na twarz wolę nie nakładać zbyt silnie pachnących kosmetyków. Jest to potencjalnie drażniące, podobno niektóre olejki eteryczne mogą nawet zaburzać tworzenie przez skórę kolagenu. Poza żelem do mycia twarzy, który spłukujemy po kilku sekundach, wolę bezzapachowe kosmetyki do twarzy lub takie pachnące bardzo delikatnie. 
A więc - brawa dla Origins za brak zapachu w tej maseczce. 

Teraz o najważniejszym, czyli o działaniu.
Bezpośrednio po zmyciu pory są zmniejszone, skóra jest miękka i rozjaśniona. Czuję się po niej bardzo świeżo, makijaż też trzyma się lepiej. Nie odczuwam też wzmożonego przesuszenia.
Jeśli chodzi o działanie długofalowe, to na pewno muszę wspomnieć o tym, że ta maska świetnie łagodzi wszelkie stany zapalne, jeśli czułam, że szykuje się wysyp (np. hormonalny) to po zastosowaniu tej maski problemowy obszar był uspokojony i do wysypu nie dochodziło. Szybciej też znikały już istniejące zmiany. 
Można ją więc stosować i jako maseczkę "przed wyjściem" i jako terapię, która ma poprawić stan skóry na dłużej.

Moim zdaniem ta maseczka działa lepiej, niż wiele masek glinkowych, które tylko chwilowo oczyszczają i "zasuszają" nam skórę. Osoby z cerą mieszaną w kierunku suchej też nie muszą się jej obawiać, ponieważ jak na glinkę jest wyjątkowo delikatna i nieprzesuszająca. Po nałożeniu nie odczuwałam nigdy szczypania, po zmyciu skóra nie była zaczerwieniona.

Muszę też wspomnieć o świetnej wydajności. Stosowałam tę maskę raz w tygodniu (no może czasem zdarzyło mi się o niej zapomnieć i stosowałam np. co 10 dni) i wystarczyła mi na półtora roku. Jeśli wezmę to pod uwagę, to muszę stwierdzić, że cena tego kosmetyku jest jak najbardziej uzasadniona, szczególnie, jeśli przeliczymy cenę drogeryjnych maseczek w saszetkach.
Dodam jednak, ze maseczek glinkowych nie nakładam na szyję, na twarz nakładałam też bardzo cienką warstwę, więcej nie potrzeba i utrudni nam to tylko zmywanie.

Polecam i na pewno do niej wrócę, teraz po półtora roku mam ochotę na chwilową odmianę, ale na pewno za jakiś czas znowu znajdzie się w moich zbiorach kosmetycznych. :)

Cena
ok. 100 zł / 27 Euro

Dostępność
w Polsce - sklep Origins w Galerii Mokotów, sklep internetowy Sephora

piątek, 4 grudnia 2015

denko listopadowe - znowu gigant

Czas na listopadowe zużycia, myślałam, że poprzednie denko było gigantem, ale w tym miesiącu też nie jest gorzej...Ostatnio wszystkie kosmetyki postanowiły skończyć się jednocześnie  i wcale nie mam nic przeciwko temu, bo sporo nowości czeka w kolejce ;)

Zapraszam!


1. Tołpa dermo face rosacal - żel micelarny do mycia twarzy i oczu
Bardzo przyjemny żel do porannego oczyszczania twarzy. Nie wiem, jak poradziłby sobie np. z makijażem, ale rano sprawdzał się idealnie, był łagodny, nie wysuszał skóry, odświeżał. Rosacal to seria przeznaczona do cery naczynkowej, ale oczywiście nie oczekujmy od niego rozwiązania problemów z naczynkami, za to na pewno nie powinien pogorszyć sprawy, ponieważ jest bardzo delikatny. 

2. Origins Clear Improvement - maseczka z węglem i glinką
Bardzo ją polubiłam, to taki detoks dla skóry, ładnie oczyszcza i rozjaśnia cerę a przy tym nie jest tak wysuszająca i ściągająca jak większość maseczek z glinką, nie było też problemów ze zmywaniem. Wystarczyła mi na rok używania raz w tygodniu. Planuję powrót :)

3. Estee Lauder - Advanced Night Repair serum
To już temat na osobną recenzję, w skrócie mogę powiedzieć, że serum sprawowało się bardzo dobrze, ale też stosowałam się je bardziej "zapobiegawczo" niż na istniejące zmarszczki (których za wiele jeszcze nie mam), więc trochę trudno z cała pewnością określić, co robiło. Było bardzo wydajne,stosowałam je chyba od marca.



Sylveco - wygładzająca odżywka do włosów
Taka sobie odżywka, coś tam zdziałała, krzywdy nie zrobiła, ale też nie do końca spełniła moje oczekiwania. 
Więcej tutaj: KLIK

Etja - olej ze słodkich migdałów
Zużyłam go do olejowania włosów i szału nie było. Na pewno trochę nawilżał i chronił włosy przed ewentualnym wysuszeniem przez detergenty zawarte w szamponach, ale poza tym nie zdziałał za dużo. Nie wpłynął w żaden sposób na skórę głowy, włosy też nie błyszczały się po nim bardziej. Plus za to, że łatwo się go zmywało i nie przetłuszczał włosów, ale chyba jednak wolę olej Alverde (KLIK).



LUSH - The Comforter
Przyjemny krem-żel pod prysznic o słodkim, porzeczkowo-waniliowym zapachu i zabójczo różowym kolorze. Lubiłam go, ale nie sądzę, żeby był warty swojej wysokiej ceny. 

Planeta Organica - Hammam Body Soap Turkey
Naturalne mydło do mycia ciała o zapachu eukaliptusa i róży. Za jego pomocą można zrobić sobie domowe spa, poza tym było bardzo łagodny dla skóry i pomagało przy wszelkich problemach skórnych. 



Joanna - wygładzający peeling do ciała o zapachu bzu
Przyzwyczaiłam się chyba do peelingów cukrowych o bardziej naturalnych składach, mimo wszystko, lubię wracać do tego peelingu wracać ze względu na cudowny zapach bzu (ja chcę więcej kosmetyków o takim zapachu!). Jako jeden z nielicznych peelingów drogeryjnych nie zawiera parafiny.

Farmona - waniliowy scrub do mycia ciała
Nie polubiliśmy się, drobinki były bardzo ostre, aż za bardzo, poza tym parafina w składzie fundowała mi niespodzianki niemal po każdym użyciu. Do tego bardzo sztuczny, słodki, waniliowy zapach. Przekazałam go w spadku innej osobie ;)



Evree - Super Slim antycellulitowy olejek do ciała
Mieszanka olejów do stosowania na ciało, z dodatkiem chili (a więc o działaniu rozgrzewającym). Stosowałam go nie do nawilżania całego ciała, a do masażu antycelulitowego ze szczotką, więc nie opowiem Wam o jego właściwościach nawilżających. Do masażu sprawdzał się doskonale, ponieważ nie był zbyt tłusty i łatwo się go rozprowadzało. Myślę, że sama szczotka i masaż robią największą różnicę, a olejek jest tylko dodatkiem :)

Balea - Pure Leidenschaft - mydło do mycia rąk o zapachu rabarbaru i kwiatów truskawki
Nie przepadam za mydłami Balei, zazwyczaj są bardzo rzadkie i wysuszają, ale to było świetne. Rzeczywiście pachnie rabarbarem, było dość gęste i miało śliczny, rabarbarowy kolor, opakowanie też prezentowało się całkiem estetycznie :) W użyciu kolejne, niestety, była to edycja limitowana.




Sylveco - ziołowy płyn do płukania jamy ustnej
Po raz kolejny w denku, świetny płyn bez alkoholu i fluoru, nie podrażnia, odświeża, w składzie praktycznie same ziołowe ekstrakty. Na pewno do niego wrócę.



Kilka zużyć paznokciowych:

Essie Good to go - lakier nawierzchniowy
Rzeczywiście przedłużał trwałość lakieru i nabłyszczał, ale nie zauważyłam, żeby wysuszał lakier, do tego dość szybko zgęstniał i ciężko było go wydobyć (końcówki już nie dało się wydostać z buteleczki).

Seche Vite 
To też lakier nawierzchniowy, ale zdecydowanie lepszy od Essie Good to go. Poza przedłużaniem trwałości lakieru, z czym radził sobie lepiej od poprzednika i niesamowitym nabłyszczeniem, bardzo przyspiesza wysychanie lakieru. Pod koniec również zgęstniał, ale dużo później niż Essie i większość produktu udało się wydobyć, tę buteleczkę miałam przez jakieś 8-9 miesięcy. W użyciu kolejna, nie wyobrażam sobie malowania paznokci bez tego produktu.

Essie Grow Stronger
Lakier bazowy, coś, co kiedyś uważałam za zbędny element. Przekonałam się jednak, że lakier nałożony na bazę wygląda dużo lepiej, tworzy gładką powierzchnię i przede wszystkim nie zabarwia paznokci. Jeśli chodzi o właściwości wzmacniające - nie zauważyłam.



Golden Rose
zmywacz do paznokci o zapachu ananasowym
Mój ogromny ulubieniec. Zmywacze GR (bez względu na wersję zapachową) błyskawicznie zmywają lakier, nawet ciemny, nie ma mowy o rozmazywaniu lakieru na pół palca, do tego nie powoduje przesuszenia, odstających skórek itp. Zapach też nie jest bez znaczenia - śmierdzi znacznie mniej od innych zmywaczy ;) To była wersja z pompką, która do końca działała bez zarzutu, nic się nie rozpryskiwało i udało się wydobyć płyn do samego końca. Bardzo polecam. 



L'Biotica - aktywne serum do rzęs
To już moje drugie opakowanie, trzecie w użyciu. Dzięki niemu przestały mi wypadać rzęsy, poza tym stanowi świetną bazę pod tusz - rzęsy są dużo mocniej podkreślone. Zauważyłam też poprawę stanu rzęs, ale jest to efekt zauważalny dopiero po paru miesiącach stosowania. Nie podrażnia oczu.

Cover Girl - Lash Blast Volume (wersja niewodoodporna)
Świetny tusz, porządnie podkreśla rzęsy i to bez grudek czy sklejania. Przez pierwsze 2-3 tygodnie używania może się odbijać na górnej powiece przy nakładaniu, potem problem znika. Trwałość również świetna - większość tuszy zaczyna wysychać (i podrażniać mi oczy!) po 2-3 miesiącach od otwarcia, ten używałam przez jakieś 5 miesięcy. Chętnie kupię ponownie, niestety, jest dostępny tylko w Stanach,a  więc może przy okazji jakiegoś zamówienia...



The Face Shop - Red Ginseng
Koreańska maska w płacie z wyciągiem z żeń-szenia. Zaliczam ją do "średniaków", czyli nawilżyła i odświeżyła cerę, ale obyło się bez zachwytów. Sprawiła się tak, jak większość azjatyckich maseczek, czyli bardzo dobrze, ale nie zaliczam jej do ulubieńców.

Mioggi - Pomegranate Essence Mask
Bardzo lubię maseczki Mioggi, ta, podobnie jak wersja rumiankowa, sprawiła, że cera wyglądała na rozjaśnioną i wypoczętą, wygładziła wszystko, co było do wygładzenia i efekt nawet chwilę się utrzymywał. Rozważam zakup całego opakowania :)



Hada Labo Shirojyun - maska z kwasem hialuronowym, arbutyną i witaminą C
Jako jedne z nielicznych azjatyckich maseczek nie są naperfumowane. Całkiem przyzwoicie nawilżają i dodają cerze blasku. 



Iwoniczanka
ujędrniająco-nawilżający balsam do ciała z lecznicą solą iwonicką
Tego balsamu nie zużyłam sama, ale po usłyszeniu opinii męża uznałam, że zasługuje na pokazanie. Polecam go każdej osobie, która ma problemy z przesuszoną czy podrażnioną/swędzącą skórą, także dla osób z AZS. Świetnie nawilża i łagodzi, naprawdę pomaga. Po moich paru testach mogę jeszcze dodać od siebie, że ma ładny, neutralny zapach i dobrze się wchłania. 


To już koniec pokaźnego denka, było jeszcze parę próbek, ale niestety, gdzieś się zapodziały :(

sobota, 31 października 2015

październikowe denko-gigant

Brawo dla mnie!  W tym miesiącu udało mi się obfotografować i przedstawić Wam moje denka w odpowiednim do tego momencie, czyli na koniec miesiąca, jestem z siebie dumna! ;)
W dodatku miesiąc naprawdę obrodził w denka i jest co pokazywać :)

Zapraszam!


 CIAŁO:


Tym razem zużyłam dwa drogeryjne żele pod prysznic w dużych pojemnościach, wiecie, że lubię kombinować z zapachami np. Bath and Body Works, ale lubię też wracać do drogeryjnych, sprawdzonych klasyków.

Nivea Free Time - miły, kremowy żel o świeżym, owocowym zapachu karamboli. Kojarzy mi się bardzo pozytywnie ze studenckimi czasami :)

Lirene - miodowy nektar do mycia ciała
Pachnie cudownie masą sernikową z olejkiem pomarańczowym, bardzo smakowicie :) Jest kremowy i nie wysusza, ale wiadomo - kocha się go przede wszystkim za zapach :)



Joanna Sensual - żel d golenia z ekstraktem z miodowego melona
Ten żel regularnie pojawia się w moich denkach, jest świetny, gęsty, wydajny, dobrze trzyma się skóry i przede wszystkim ułatwia golenie i zapobiega przesuszeniu.

Victoria's Secret - Aqua Kiss masło do ciała
Nie przekonują mnie kosmetyki VS, jeśli chodzi o pielęgnację...Zapach, owszem, był bardzo intensywny, długo utrzymywał się na skórze, był świeży i przyjemny, ale też dość szybko się znudził, przypominał mi drogeryjne kosmetyki dla nastolatek....Właściwości pielęgnacyjne znikome, po aplikacji skóra była aż nienaturalnie gładka i jedwabista (silikony), ale nie była tak naprawdę nawilżona. Zdarzyło mi się stosować tylko ten produkt przez parę tygodni i skóra po każdym prysznicu była znowu przesuszona i ściągnięta i to bardziej, niż zwykle. Do tego dziwna, bardzo silikonowo-gumowa konsystencja, bielił skórę podczas aplikacji....Moim zdaniem to tylko gadżet, służy tylko i wyłącznie do nadania zapachu skórze, jeśli lubicie mgiełki VS to zastosowanie masła przed na pewno przedłuży trwałość zapachu. Do stosowania okazjonalnie, ze względu na zapach - tak, do pielęgnacji - zdecydowanie nie. 



Pat & Rub (próbki)

rozgrzewający olejek do ciała - piękny, korzenny zapach, nie taki typowo piernikowy, czułam raczej imbir, goździki, cynamon jest raczej w tle, pomarańcza też. Zapach autentycznych przypraw przyjemnie rozgrzewa i relaksuje, po kąpieli skóra była nawilżona, ale nie przesadnie tłusta. Nie oczekujmy jednak zabarwienia wody czy piany, otrzymujemy tylko (lub aż - zależy, jak na to patrzeć) piękny zapach i właściwości pielęgnacyjne. 

orzeźwiający balsam do rąk - mój pierwszy kontakt z balsamem do rąk tej marki. Rzeczywiście orzeźwiający zapach mieszanki cytrusów (trudno wyróżnić, co tam konkretnie pachnie, coś jak mieszanka grejpfruta, pomarańczy, cytryny...). Jest to jeden z tych kremów o lekkiej konsystencji, po których zastosowaniu można spokojnie wracać do pracy na komputerze czy do innych czynności. Nawilżenie ok, ale na pewno nie jest to jakiś głęboko regenerujący, odżywczy balsam, raczej standardowy krem, a więc świetny do postawienia na biurku i stosowania w ciągu dnia. 



AA Intymna Girls - płyn do higieny intymnej

Okres dojrzewania niestety (albo na szczęście... ;)) już za mną, ale był to, zdaje się, jedyny płyn z tej serii, który nie zawierał SLES i stąd mój wybór. Sprawował się bardzo dobrze, był łagodny, odświeżał be zarzutu, do tego był wydajny. 


WŁOSY:


Recepty Babuszki Agafii - szampon na brzozowym propolisie
Szampon świetnie wpływał na moje włosy, były dobrze oczyszczone, zachowywały objętość, dobrze się układały, były świeże dłużej, niż zazwyczaj. Jednocześnie nie powodował przesuszenia ani plątania się włosów. Był raczej łagodny dla skóry głowy, ale podejrzewam go o lekki przesusz i swędzenie skóry, które zaczęłam odczuwać po ok. 2-3 miesiącach stosowania. Pewności nie mam, może to nie on był winny, ale jest to całkiem możliwe. 
Recenzja wkrótce.

Shea Moisture
Anti -Breakage Masque
Yucca & Baobab
Świetna maska, włosy po zastosowaniu były jak włosy dziecka, miękkie, nawilżone, z objętością, ale nie spuszone. Nie przeciążała włosów, ładnie pachniała.


TWARZ:


Nuxe - Aroma-Perfection
żel do mycia twarzy

Czy muszę jeszcze coś dodawać...?

Thayers - Alcohol-free toner
Unscented witch hazel with aloe vera

Bardzo podstawowy tonik o świetnym składzie. Robił to, co miał robić, czyli tonizował, lekko doczyszczał, odświeżał. Bez alkoholu, zapachu czy barwników, zawiera głównie aloes, oczar wirginijski i ekstrakt z pestek grejpfruta. 


Bioderma Sensibio H2O
płyn micelarny
Tu również wiele pisać nie muszę....Najlepszy płyn do demakijażu oczu (i nie tylko).

Veet - plastry z woskiem do twarzy
Trochę lepsze od tych z Joanny - paski są tak zrobione, że jest za co chwycić podczas odrywania i nie trzeba ich przecinań przed zastosowaniem. Są też bardzo skuteczne, byłam z nich zadowolona. 



My Beauty Diary - Lemon Vit-C Mask

Zużyłam ostatnie dwie maseczki. Niezłe, podobne w działaniu do innych maseczek tej marki, ale nie mogę powiedzieć, żeby robiły coś specjalnego, o wiele bardziej wolę np. wersję jabłkową, z czarną perłą albo ptasim gniazdem, tam efekty były widoczne dużo bardziej (i dłużej). 



The Face Shop - Chia Seed
Świetna maseczka, dużo lepsza, niż wersja z wodorostami (Kelp), może dlatego, że nie zawiera alkoholu. Ładnie wygładziła wszystko, co było do wygładzenia, nawilżyła i rozjaśniła.

Ziaja - maska kojąca z glinką różową do skóry wrażliwej
Kiedyś bardziej lubiłam te maseczki, trzeba przyznać, że to fajne połączenie maski glinkowej (a więc oczyszczania) z właściwościami kojącymi i nawilżającymi. Po użyciu skóra była gładka, nawilżona. Zauważyłam jednak parę nadprogramowych niespodzianek, co ostatnio prawie mi się nie zdarza....Jak zwykle, trudno stwierdzić, czy to wina tej maseczki, jest jednak wysoko na liście podejrzanych ;)



Mioggi
Chamomile Collagen Mask

A tutaj spore odkrycie w gronie moich azjatyckich maseczek. Jest to maska kompletnie nieznanej mi koreańskiej marki. Po użyciu twarz była nie tylko nawilżona, ale wyglądała parę lat młodziej, jak po dobrym masażu twarzy i dobrze przespanej nocy ;) Chyba trzeba będzie rozejrzeć się za całym opakowaniem tych masek....

To już wszystko :)

środa, 23 września 2015

Clinique - Moisture Surge Overnight Mask

Przez dłuższy czas nie do końca rozumiałam, o co chodzi z całym fenomenem kosmetyków typu overnight mask....Bo niby to maseczka, ale jej nie spłukujemy, tylko zostawiamy na całą noc...Czy wobec tego można powiedzieć, że to po prostu nowa, chwytliwa nazwa kremu na noc? Nie do końca, bo w Azji overnight mask nakłada się czasem nawet NA krem na noc, poza tym serie kosmetyków często oferują zarówno krem na noc, jak i overnight mask, a więc to chyba nie to samo...Może więc jest to bardziej skoncentrowana wersja kremu na noc? Cała kwestia wydawała mi się tak zagmatwana, że w końcu nie byłam pewna, czy warto, czy na pewno tego potrzebuję i o co w ogóle w tym wszystkim chodzi....

Jak zwykle, ciekawość wzięła górę i mniej więcej rok temu skusiłam się na:

Clinique
Moisture Surge
Overnight Mask




Od producenta

- bogata, kremowa formuła;
- działa w nocy, gdy skóra najlepiej przyjmuje dobroczynne składniki;
- koi dzięki zawartości aloesu i alg;
- idealnie gasi pragnienie skóry przez noc;
- zapewnia gładką, nawilżoną i rozświetloną skórę rano;
- beztłuszczowa formuła.


Szczegóły techniczne

Maseczka rzeczywiście jest gęsta i kremowa, dobrze się rozprowadza i wchłania, ale czujemy, że coś na skórę nałożyłyśmy, choć nie jest to tłusta warstwa, raczej przyjemne uczucie dobrze nawilżonej i zabezpieczonej skóry. 
Zapach jest praktycznie niewyczuwalny, co uważam za ogromny plus. Jeżeli coś ma pozostawać na mojej twarzy przez całą noc, to nie chcę, żeby było to naszpikowane substancjami zapachowymi.

Maseczka jest niesamowicie wydajna, stosuję ją od roku mniej więcej raz w tygodniu (no, czasem raz na 10 dni) i mam jej chyba jeszcze połowę...Niezły wynik. Na szczęście okres przydatności do użycia wynosi 24 miesiące od otwarcia :)

Wygodne, higieniczne opakowanie, z którego łatwo wydobyć odpowiednią ilość kosmetyku. Zdjęcia zrobione po roku używania, więc widzicie, że nic się nie pościerało, ani nie porysowało.



Moja opinia

To już drugi kosmetyk marki Clinique (stosuję jeszcze Take the Day Off - KLIK) i w tym przypadku również jestem bardzo zadowolona. Trafia do mnie idea kosmetyków bezzapachowych, prostych, skutecznych i ogólnie pozbawionych zbędnych składników, a wiele produktów Clinique można właśnie w ten sposób opisać. 

Działanie? Jest to chyba najlepiej nawilżający i odżywiający kosmetyk do twarzy, z jakim miałam do czynienia. Rano moja skóra jest miękka, nawilżona, drobne linie są wygładzone, ogólnie skóra wygląda na bardziej wypoczętą, lekko ujędrnioną i ukojoną.

Już samo nakładanie jest bardzo przyjemne, dzięki kremowej konsystencji i kojącej formule. Po nałożeniu czuję wyraźnie, że skóra jest uspokojona i że właśnie zrobiłam dla niej coś bardzo dobrego :)

I o co chodzi z tym opisem "overnight mask", czy można stosować tę maseczkę jako krem na noc? Ja stosuję ją raz na 7-10 dni na twarz i szyję, bywa, że częściej, jeśli moja skóra jest podrażniona czy wyjątkowo przesuszona. Nakładam ją po serum, pomijam wtedy krem na noc. Jeśli chodzi o ilość - może odrobinę więcej, niż zwykły krem na noc, ale też nie aż tak dużo, jak maseczki przeznaczone do spłukania. 
Myślę, że osoby ze skórą suchą czy normalną mogą spokojnie nałożyć cienką warstwę co noc zamiast kremu, ja z moją mieszaną i skłonną do zapychania cerą trochę obawiałam się, że taki eksperyment mógłby skończyć się źle po dłuższym czasie...Skład i konsystencja są dość bogate, więc sama nie wiem, czy codzienne stosowanie nie doprowadziłoby do wysypu, choć jak dotąd po żadnej aplikacji jeszcze to nie wystąpiło. 



Jest to bardzo łagodny i neutralny kosmetyk, zero szczypania po nałożeniu, brak nachalnego zapachu, ani razu mnie nie zapchał....Można nawet nałożyć go pod oczy i na pewno nie podrażni. Jest niezastąpiony jako kuracja w zimowe miesiące, gdy skóra jest zmaltretowana wiatrem na zewnątrz i suchym powietrzem wewnątrz a także latem, jeśli zdarzy nam się spędzić za dużo czas na słońcu. 

Chyba przekonałam się, że warto mieć tego typu maseczkę w swoich zbiorach kosmetycznych i czasem zafundować skórze intensywniejszą kurację przez noc :) 
Cena jest dość wysoka, ale jak widzicie, wydajność też niesamowita. 

PS. Polecam kupować za granicą i na lotniskach ;)


Cena
29,99€/100 ml
lub 165 zł/100 ml




środa, 12 sierpnia 2015

denko-gigant: cz.3 maski, saszetki i próbki (czerwiec & lipiec)

Zazwyczaj nie przygotowuję osobnego posta specjalnie dla maseczek, próbek i saszetek, ale przy takim rozmiarze denka, po prostu nie miałam wyjścia ;) 

Poza tym mam tu sporo nowości i próbek kosmetyków, które mogą Was zaciekawić. Zapraszam!



Zużyłam kolejne maseczki z singapurskiej paczki przesłanej mi przez Iwonę, znajomej współ-maniaczki świec zapachowych (Świece Zapachowe) :)
Te dwie maseczki zaliczam do kategorii - "fajne, ale bez rewelacji". Jak większość tego typu masek, ładnie nawilżają i odświeżają cerę, sprawiają, że wyglądamy na bardziej wypoczęte. Efekty nie były jednak zbyt długotrwałe i ogólnie nie było w nich nic takiego, za co bym je zapamiętała (w przeciwieństwie do cudownej maski MediHeal - koniecznie będę musiała zaopatrzyć się w całe pudło tych masek!). 



A tutaj kolejna porcja masek My Beauty Diary w przeuroczych opakowaniach z edycji limitowanej. Moim ulubieńcem (opakowaniowym) jest zdecydowanie kot :)

Maseczki miały różne funkcje - zielona i biała miały oczyszczać i zamykać pory, kot miał zapewnić głębokie nawilżenie i chmurka rozjaśnić cerę. I tym razem MBD nie zawiodło, polubiłam się z każdą z tych maseczek. Zapachy były identyczne, typowe dla większości serii MBD, czyli dość delikatny, nieokreślony zapach. Jak zwykle też obyło się bez podrażnień czy innych efektów ubocznych, cera była bardzo zadowolona :)



I kolejne dwa rodzaje masek MBD:

Diamond & Caviar Moisturizing Mask
To była maseczka z serii tych z częścią zakładaną na szyję i podbródek, co ma na celu zapewnić nam wymarzony przez Azjatki kształ litery V ;) Maska nie zmieniła co prawda kształtu mojej twarzy, za to zadziałała jak inne maski MBD - czyli dobrze :)

Imperial Bird's Nest
To chyba najbardziej odżywcza i najmocniej nawilżająca maseczka MBD. Skóra po użyciu jest niesamowicie miękka i bardzo dobrze nawilżona, efekt utrzymuje się dłużej. 



My Scheming
Raw Job's Tears Brightening Black Mask

Job's Tears (gdyby ktoś się zastanawiał - to ziarna rośliny zwanej łzawnicą ogrodową, inaczej: łzy Hioba ;)) to ostatnio bardzo popularny składnik w azjatyckiej pielęgnacji, podobnie jak maski w kolorze czarnym. Wyglądamy w nich bardzo ciekawie, to trzeba przyznać :)
Samo działanie maski jest świetnie, bardzo ładnie rozjaśnia, wyrównuje koloryt cery, nawilża i wygładza. Zauważyłam również, że jest bardzo wygodna w stosowaniu - nie musimy bawić się z plastikową warstwą, którą trzeba oddzielić i wyrzucić, sama maska jest dość gruba i elastyczna, dzięki czemu dobrze przylega do twarzy i świetnie się na niej trzyma. 
Bardzo pozytywne zaskoczenie, chętnie wrócę do masek tej firmy.




Innisfree
The green tea sead cream

Krem do twarzy koreańskiej marki Innisfree. Zabrałam go ze sobą na wyjazd i świetnie się sprawdził w roli kremu na dzień, wystarczył na 3 dni. Zawiera ekstrakt z herbaty, olej z herbaty, ekstrakt z orchidei, kamelii i kilka innych naturalnych składników. Skład nie jest w 100% naturalny, ale jest całkiem dobry.
Krem ma dość bogatą konsystencję, bardzo dobrze nawilża i koi skórę, ale też zaskakująco dobrze się wchłania, nie powoduje świecenia się i świetnie nadaje się na krem na dzień. Ma delikatny, świeży zapach. 
Trochę szkoda, że jest w słoiczku a nie np. w opakowaniu z pompką...Może skusiłabym się na zakup, bo zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie.
więcej info - KLIK


Organique
Pumpkin Line
Ultra Hydrating Cream

A tu dla odmiany coś, co nie do końca zachwyciło...
Producent zapewnia o mocy nawilżającej tego kosmetyku, ale również wspomina, że jest to krem lekki, odpowiedni do każdego typu cery. Krem zawiera ekstrakt z dyni, kwas hialuronowy i olej avocado. 
W moim przypadku okazał się kremem zbyt tłustym, już podczas aplikacji wydaje się dość ciężki, ale wiadomo - pierwsze wrażenie może być mylące. Potem niby dobrze się wchłonął, ale za to skóra bardzo szybko zaczęła się świecić, tego dnia miałam na sobie tylko puder, boje się myśleć, co stałoby się z podkładem...Poza tym ogólnie ciągle czułam go na skórze i po paru godzinach zaczęłam marzyć o umyciu twarzy. Nie polecam - no chyba, że na noc i to dla osób z bardzo suchą skórą. 



A tutaj kilka próbeczek Vichy...

Miałam okazję wypróbować parę rzeczy ze słynnej serii Idealia, której byłam bardzo ciekawa.
Powiem krótko - bez szału.
Wypróbowałam Life Serum oraz krem z tej samej serii. Moim zdaniem są to kosmetyki działające bardziej jak makijaż, niż pielęgnacja...Aż czuć, ile tam musi być silikonów i substancji rozświetlających...W przypadku serum, skóra po aplikacji jest niesamowicie gładka, jest to aż nienaturalne. Wygląda na świetlistą, więc jakiś efekt jest, jeśli chcemy udać, że spałyśmy 8 godzin, a nie 4 i na kolacje zjadłyśmy sałatkę, a nie pizzę... ;) Niestety, po pierwsze - nie ma to nic wspólnego z prawdziwą pielęgnacją, która miałaby zapewnić naturalny blask skórze, a po drugie - efekt trwa dość krótko, bo szybko zaczęłam się po nim niemiłosiernie świecić. Próbka wystarczyła na dwie aplikacje, więc nie wypowiem się na temat zapychania itp., ale wietrzę taką możliwość.

Krem Idealia - tutaj może nie było takiego nieziemskiego wygładzenia, ale podobnie szybko zaczęłam się po nim świecić no i zupełnie niepotrzebnie mamy tutaj masę barwników, substancji zapachowych i nie wiadomo, czego jeszcze...Też nie polecam.

Aqualia Thermal
Dyamic Hydration
Rich Cream

W przypadku tego kremu przynajmniej poczułam jakieś nawilżenie, ale podejrzewam, że na dłuższą metę krem mógłby zadziałać odwrotnie, ze względu na obecność alkoholu (i to dość wysoko w składzie!). Do tego dość mocny zapach, skład bardzo średni. Miałam kiedyś lekką wersję tego kremu na dzień (wtedy te kremy były jeszcze w opakowaniach w tubce, po co oni to zmienili?) i też na początku nawilżał, a potem zaczął podrażniać i nawet lekko przesuszać. 
Coraz mniej lubię tę markę, mogę polecić ich płyn micelarny, ale kremy to jakiś żart....

niedziela, 8 marca 2015

paczka z Singapuru! :)

Kilka tygodni temu dostałam najmilszą i najbardziej nieoczekiwaną paczkę-prezent od bardzo, bardzo dawna Iwona z bloga Świece Zapachowe (KLIK!), zechciała przesłać mi "parę drobiazgów" do przetestowania. Iwona mieszka obecnie w Singapurze, a wie, że jestem fanką azjatyckiej pielęgnacji i uznała, że podzieli się ze mną odrobiną dobra ;)

Jeśli interesują Was Yankee Candle i inne świece zapachowe - blog Iwony to dobry adres. Znajdziecie tam konkretne recenzje zapachów, także tych niedostępnych w Polsce, wskazówki, jak zabrać się do palenia świec i inne :)

Koniec końców, paczka przybyła, a ja mam chyba roczny zapas sheet masks i innych skarbów. Zobaczcie same!


Na początek chyba najbardziej urocze maseczki, jakie w życiu widziałam:



Jest to znana mi już marka My Beauty Diary, te maseczki to edycja limitowana.
Deep Hydrating Mask & Intensive Brightening Mask


Słodkości ciąg dalszy:


Pore Refining Mask & Oil-Control Soothing Mask



Ta maseczka to jedna z serii maseczek MBD inspirowanych różnymi zakątkami świata. Tutaj:
Asia Brightening Pack



To już różne rodzaje maseczek MBD z regularnych serii:
Hyaluronic Acid Moisturizing Mask
Black Pearl Mask (RECENZJA)
Aloe Mask



Citrus Firming Aroma Mask
Imperial Bird's Nest (RECENZJA)
Royal Jelly Mask




Tutaj mamy płatki pod oczy mające redukować cienie :)
My Beauty Diary
Dark Circles Intensive Care Eye Mask


A teraz maski innych, jeszcze nie testowanych przeze mnie marek:


Te przybyły z Korei, są to maseczki typu "ampoule", czyli mamy pojemniczek z ampoule (coś w rodzaju serum?), i dopiero na to nakładamy właściwą maskę. 

By Guardian
Double Intensive Brightening Mask & Double Intensive Hydrating Mask



Kolejna koreańska maska z "ampułką":
Beauty Clinic MediHeal
N.M.F. Aquaring Ampoule Mask



By Guardian 
Jejy Lily Face Mask


To już wszystkie maseczki, pora na prezentację próbek pielęgnacji :)



IOPE
Super Vital Extra Moist Eye Cream 

2 x 3ml, czyli całkiem sporo - będę mogła już Wam co nieco napisać o tym kremie.



By Guardian
Egg White Foam Cleanser

Miałam już okazję stosować azjatyckie czyściki w formie gęstej pasty, niektóre potrafią być naprawdę niezłe. Zobaczymy, jak będzie z tym - ostatnio często widzi się kosmetyki z ekstraktem z białek jaja, ciekawe, jak się sprawdzi :)
To opakowanie pełnowymiarowe - 100 ml.



Innisfree
The green tea sead cream
The green tea seed eye cream

Marka Innisfree pochodzi z Korei, jak dotąd miałam okazję stosować ich maseczki - były naprawdę dobre.

W tym uroczym słoiczku z misiem mam odlewkę Laneige Water Sleeping Pack EX - czyli jedna z bardziej znanych koreańskich maseczek, które nakładamy na noc. 



Tutaj jeszcze kilka ciekawych próbek, m.in. filtr Nature Republic i krem pod oczy Kiehl's (skąd wiedziałaś, że miałam ochotę go wypróbować? :))



I jeszcze miniaturka kremu do rąk oraz kremu CC firmy Klarity - jeszcze nigdy nie miałam żadnego kremu CC, więc z chęcią wypróbuję.

I na koniec drobiazgi z Lush:


Moja pierwsza Lush'owa bomba do kąpieli, próbka czyścika Green Fun i małe opakowanie żelu pod prysznic Rose Jam. Żel już wypróbowałam, pachnie niesamowicie różaną konfiturą, działa bardzo relaksująco i jest zadziwiająco wydajny :) Narobił mi wielkiej ochoty na większe opakowanie!

Były jeszcze japońskie czekoladki o smaku truskawkowym, ale niestety...nie doczekały sesji fotograficznej.

Co zaciekawiło Was najbardziej? Ja jestem zakochana w maseczkach z kotem :))