czwartek, 25 lutego 2016

REN - Clearcalm 3 - Clarifying Clay Cleanser

Kosmetyki do oczyszczania skóry twarzy to zdecydowanie coś, co lubię kupować najbardziej, coś, czego uwielbiam używać i również recenzować :)
Przez długi czas byłam wierna żelowi Nuxe Aroma Perfection (RECENZJA), ale w pewnym momencie przyszła pora na wypróbowanie czegoś nowego. Z jakiegoś powodu to na rynku brytyjskim i amerykańskim mamy chyba największy wybór ciekawych "czyścików", więc oglądanie anglojęzycznych kanałów YT musiało zaowocować zakupami ;)

Tym razem opowiem wam o:

REN Clean Skincare
Clearcalm 3
Clarifying Clay Cleanser



Od producenta:

- oczyszczający kosmetyk do oczyszczania skóry twarzy stworzony do walki z niedoskonałościami;
- pozostawia skórę oczyszczoną i uspokojoną;
- glinka francuska absorbuje nadmiar sebum i zapewnia skórze detoks;
- cynk redukuje ogranicza produkcję sebum;
- salicylina pozyskana z kory wierzby delikatnie złuszcza i odblokowuje pory;
- olejki eteryczne z rumianku, lawendy i szałwii mają działanie przeciwzapalne i antybakteryjne;
- ekstrakt z głogu zmniejsza widoczność porów i poprawia koloryt skóry.





Kosmetyki marki REN nie zawierają składników powszechnie uważanych za szkodliwe a także tych, który unika każda osoba zwracająca uwagę na składy :)




Szczegóły techniczne

Konsystencja jest dość nietypowa jak na produkt do oczyszczania, nie jest to ani żel, ani emulsja, ani mleczko, ani olejek...Produkt przypomina raczej maskę z dużą zawartością glinki, ale nie jest aż tak gęsty i nie zasycha a więc bez problemu daje się rozprowadzić i spłukać.



Opakowanie z pompką typu airless jest praktyczne i higieniczne a samo opakowanie prezentuje się bardzo estetycznie na półce w łazience :)

W przypadku tego typu konsystencji jednak odrobina produktu zostaje na ściankach, przez co nie do końca widzimy, ile produktu tak naprawdę zostało i tylko ciężar opakowania może być wskazówką. Czyścik mimo wszystko i tak wystarczył mi na bardzo długo, więc nie sądzę, żeby dużo produktu się marnowało i nie będę na to narzekać :)

Zapach kosmetyku jest dość specyficzny. W składzie nie znajdziemy sztucznych substancji zapachowych, więc efekt końcowy to kombinacja zapachowa olejków eterycznych z lawendy, szałwii i rumianku. Jest delikatnie ziołowy, ani szczególnie ładny, ani drażniący. 

Wydajność bardzo dobra, kosmetyk wystarczył mi na 3 miesiące cowieczornego stosowania (u mnie standardowo takie produkty wystarczają na 1,5 -2 miesiące). 


Moja opinia

Zacznę do tego, że do tego typu konsystencji trzeba się przekonać i przyzwyczaić. Przy pierwszym użyciu miałam wrażenie, że myję się maseczką glinkową lub jakąś gęstą pastą, która w ogóle się nie pieni. Do braku piany jestem już przyzwyczajona (nie znoszę SLES w żelach do mycia twarzy), ale i tak miałam wątpliwości, czy skóra będzie dobrze oczyszczona po umyciu czymś tak gęstym i kremowym, bez większego poślizgu. Po spłukaniu jednak okazuje się, że skóra jest czysta i świeża, więc nie ma się czego obawiać. 
Nie ma też problemów z rozprowadzeniem na zwilżonej twarzy.



Po umyciu nie odczuwam ściągnięcia ani przesuszenia, co dla mnie jest bardzo ważne. Nie jest to na pewno kosmetyk nawilżający czy tłusty, nie pozostawia żadnej warstwy na skórze, ale też nie wysusza. 

Mam też wrażenie, że skóra jest taka...zbalansowana, że ten kosmetyk przywraca jej równowagę. Pory są delikatnie zmniejszone, nie ma zaczerwienień, które czasem są u mnie widoczne po myciu. A więc wrażliwcy nie muszą się go obawiać :)

Trudno mi powiedzieć, czy ten kosmetyk walczy z niedoskonałościami, ponieważ ja używam kilku produktów do tego celu (m.in. Liquid Gold z kwasem glikolowym, maseczki glinkowe), na pewno jednak stanowi bardzo dobre uzupełnienie, ponieważ świetnie oczyszcza i uspokaja skórę. 

Duży plus za ciekawy skład i brak świństw w składzie.

Dodam, że nie stosowałam go do demakijażu, tylko jako drugi krok oczyszczania twarzy po wstępnym demakijażu balsamem lub olejkiem. 


Polecam jeszcze zajrzenie do recenzji Caroline Hirons -> KLIK

To kolejny kosmetyk REN, który świetnie się u mnie sprawdził. Przewiduję powrót do glinkowego czyścika jak również testowanie innych kosmetyków tej marki. 



Cena i dostępność
w Niemczech - 24€/150 ml (w Douglasie, LookFantastic.de itp.)
w Polsce dostępny w Galilu -> KLIK za ok. 125 zł.


środa, 24 lutego 2016

zakupy w sklepie Ziaja Dla Ciebie :)

Wszyscy fani Ziaji na pewno wiedzą, że od kilku lat mamy możliwość wybrania się na zakupy do sklepów firmowych lub stoisk Ziaja Dla Ciebie.
Ja osobiście bardzo lubię robić tam zakupy, asortyment Ziaji jest tak duży, że nie ma możliwości poznania i zobaczenia wszystkich produktów robiąc zakupy tylko w drogeriach czy supermarketach. W sklepach firmowych Ziaji mamy wszystko w jednym miejscu, do tego ceny są zazwyczaj nieco niższe od tych w drogeriach/marketach/aptekach. Kolejną zaletą jest dostępność kosmetyków z serii Pro, czyli w teorii przeznaczonych do salonów kosmetycznych do użytku profesjonalnego a w teorii każda z nas może je zakupić. 
Obsługa sklepów firmowych jest też zazwyczaj bardzo miła i zorientowana w ofercie firmy, przynajmniej ja miałam dotąd tylko pozytywne doświadczenia :)


W ciągu ostatnich paru miesięcy miałam okazję odwiedzić sklep Ziaji dwa razy i zdecydowałam się na wypróbowanie kilku nowości i kosmetyków, na które od dawna miałam ochotę.

Zapraszam :)





I po kolei:



Na pewno słyszałyście już o nowej serii Cupacu zawierającej masło karite, olej z orzechów brazylijskich i makadamia. Zapach jest genialny - połączenie kakao, karmelu, kawy. Mi przypomina trochę zapach cukierków kukułka :)
Zdecydowałam się na krystaliczne mydło pod prysznic i krystaliczny peeling cukrowy, dostałam również w formie próbki balsam pod prysznic i brązujący krem odżywczy.




Skusiłam się również na orzeźwiający żel pod prysznic z limonkowo-cytrusowym koktajlem egzotycznym oraz łagodzący płyn do higieny intymnej z serii Med (to już ponowny zakup).




Po raz pierwszy zdecydowałam się na zakup maski z serii Pro. Wybrałam maskę uspokajającą ze względu na dobre recenzje i fakt, że nie posiadam czegoś takiego w swoich zbiorach. Moja cera lubi fundować mi niespodziewane reakcje, więc kosmetyki o działaniu kojącym są u mnie zawsze mile widziane.




Zapas płynu do higieny intymnej, tym razem kremowy płyn do higieny intymnej z kwasem laktobionowym z serii Intima




A tu kolejna nowość, przynajmniej ja wcześniej nie widziałam tych kosmetyków.
Mleczko do ciała ogórek z miętą + kwas PHA oraz
żel micelarny ogórek z miętą + kwas PHA. Żel nie zawiera SLES i głównie to skłoniło mnie do zakupu.


Jestem ciekawa, jakie są Wasze ulubione kosmetyki z Ziaji? Ja dotąd raczej unikałam ich produktów do twarzy, często za to sięgałam po mydła pod prysznic, płyny do higieny intymnej, peelingi czy maski do włosów. Mam ochotę wypróbować coś więcej z oferty Ziaji, szczególnie, że ciągle przybywa nowości. Ciekawią mnie szczególnie kosmetyki z serii Med i Pro. Co polecacie? 
Będę wdzięczna za Wasze rekomendacje :)



sobota, 20 lutego 2016

Pat & Rub - otulający balsam do rąk

Dziś opowiem Wam o kremie, a właściwie balsamie do rąk, który znacznie różni się od innych używanych przeze mnie do tej pory. Jest jedna cecha, która wyróżnia go spośród znanych mi kremów do rąk a mianowicie brak silikonów. W przypadku balsamu do ciała czy kremu do twarzy czasem nawet nie zauważamy, że  produkt nie zawiera silikonów, natomiast w przypadku kosmetyku do pielęgnacji dłoni okazało się to stanowić ogromną różnicę. 
Zapraszam do recenzji :)


Pat & Rub
Otulający balsam do rąk



Od producenta:

- naturalne składniki zawarte w balsamie nawilżają, odżywiają i zmiękczają skórę;
- balsam zapewnia ochronę przed czynnikami zewnętrznymi;
- lekka, aksamitna formuła;
- słodki, ciepły aromat wanilii, karmelu i cytryny.


Skład:





Szczegóły techniczne

Uwielbiam ten balsam przede wszystkim za komfort stosowania. Proste, estetyczne opakowanie z pompką typu airless jest lekkie, przyjemne dla oka i bardzo praktyczne. Pompka działa bardzo sprawnie, można regulować ilość wydobywanego kosmetyku, widać również, ile już ubyło. 
Opakowanie jest spore i zajmuje więcej miejsca niż tradycyjna tubka, ale jest przy tym bardzo lekkie, więc do średniej wielkości torebki zmieści się bez problemu i nie będzie nam ciążyło. Poza tym nie ma ryzyka, że ubrudzimy się podczas aplikacji, więc świetnie sprawdza się do stosowania w pośpiechu, gdzieś na mieście czy w pracy. 

Jest również idealne jako dyżurny krem na biurko czy np. toaletkę przy drzwiach, jeśli tak jak ja zawsze smarujecie ręce kremem przed wyjściem. Co więcej, nie ma obaw, że opakowanie z czasem zmieni się w smętną, powyciskaną tubkę, którą lepiej gdzieś głęboko schować. Pompki rządzą, szczególnie airless :)




Sam krem jest gęsty, aksamitny, treściwy, ale nie tłusty. Można go rozprowadzić z łatwością, nie musimy męczyć się z białymi smugami. Krem dobrze się wchłania, ale pozostawia przy tym miłą, otulającą warstewkę nawilżenia. 

 I tutaj zauważam rolę braku silikonów - ten krem nie pozostawia takiej matowej, pudrowej powłoczki, jaką często czuję po aplikacji innych kremów do rąk. Nie mamy też uczucia sztucznej śliskości czy gładkości. Ja osobiście tej warstewki nie lubię, często utrudnia zrobienie czegokolwiek po aplikacji kremu lub odwrotnie - sprawia, że skóra dłoni jest dziwnie matowa i tępa w dotyku.
W przypadku balsamu otulającego otrzymujemy uczucie miękkiej, nawilżone, zadbanej skóry ale bez tej silikonowej powłoczki. 
Na początku było to dla mnie dziwne, obawiałam się, że może na dłuższą metę ten krem nie da sobie rady np. z zabezpieczeniem skóry przed zimnem czy suchym powietrzem w domu. Bardzo się myliłam - ten krem radzi sobie dużo lepiej, niż jakikolwiek silikonowy "oszust", który daje uczucie gładkości często tylko na chwilę. 

Ważną cechą tego balsamu jest jego przecudny zapach...Jeśli znacie serię otulającą Pat & Rub to wiecie, o czym mówię. Otulająca wanilia, ale taka naturalna, nie przesłodzona, do tego odrobina karmelu i dodatek odświeżającej cytryny. Bardzo unikalny i przede wszystkim przyjemny aromat. 

Na plus jest też dobra wydajność - mój balsam jest ze mną już od ponad 2 miesięcy i dopiero teraz się kończy.


Moja opinia

Zazwyczaj szybko nudzą mnie kremy do rąk, nawet te dobre. Większości mam dość po 2-3 tygodniach stosowania i czekam tylko na opróżnienie tubki. W przypadku tego balsamu stosowanie jest tak przyjemne a działanie tak dobre, że teraz, gdy dobiega końca, nie jestem nim znudzona a nawet planuję powrót. 

Przede wszystkim, skóra moich dłoni jest dzięki niemu w bardzo dobrym stanie. To fakt, że w tym roku zima nie dała nam tak bardzo w kość, ale ja większość czasu spędziłam w ogrzewanych pomieszczeniach i teoretycznie moje dłonie powinny być w kiepskim stanie. Tymczasem nie miałam ani przez chwilę problemu z przesuszoną czy pękającą skórą na dłoniach, co dotąd zdarzało mi się co rok. 

Doceniam też naturalny skład i brak uciążliwej, silikonowej powłoczki. 

Nie musiałam też sięgać po niego co godzinę, żeby zapewnić dłoniom odpowiedni poziom nawilżenia. Wystarczała aplikacja 2-3 razy dziennie. 

Bardzo polecam ten balsam, ja mam już jego następcę, tym razem wersję hipoalergiczną :)


Cena 

regularna - 45 zł, wszystkie jednak wiemy, jak często na stronie Pat & Rub zdarzają się świetne promocje, np. -30%.

Dostępność

sklep internetowy Pat & Rub
Sephora



wtorek, 16 lutego 2016

wyniki rozdania

Zapraszam na wyniki rozdania, o którym więcej tutaj:




Zwyciężczynią rozdania zostaje...

.......

.......

.......

Pingwinowa 


Gratuluję i proszę o wiadomość z adresem, na który ma trafić nagroda :)

marisa.kirei@gmail.com


Pozostałym serdecznie dziękuję za udział, mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej i to nie tylko ze względu na rozdania, które kiedyś na pewno znowu się u mnie pojawią :)

poniedziałek, 15 lutego 2016

Estee Lauder - Advanced Time Zone Night - krem na noc

Z recenzjami kosmetyków takich jak krem do twarzy mam zawsze spory problem. Po pierwsze, zazwyczaj czekam z recenzją do zużycia całości lub przynajmniej 2/3, w innym przypadku recenzja byłaby po prostu nierzetelna. Zdarzało mi się używać produktów, które na początku sprawowały się genialnie a po miesiącu zaczynały przesuszać lub odwrotnie. Po drugie, do pielęgnacji twarzy używam sporej ilości kosmetyków i wtedy pojawiają się pytania, czy za świetny wygląd skóry w tym momencie odpowiedzialny jest właśnie ten krem, czy może coś zupełnie innego? Do tego mam mnóstwo kosmetyków, które wydają się nie robić nic specjalnego a dopiero po odstawieniu zauważam, jak bardzo moja skóra ich potrzebowała. 

Dziś napiszę o kremie, którego używam już od ponad pół roku i który już prawie sięgnął dna. Stosowałam go dotąd naprzemiennie z Alpha-H Liquid Gold (RECENZJA) na noc.


Estee Lauder
Advanced Time Zone Night
krem na noc 



Od producenta


- intensywne nawilżenie;
- intensywnie działanie przeciwzmarszczkowe i ochronne;
- zawiera kompleks Cell-Signaling, który zwiększa naturalną zdolność skóry do produkcji kwasu hialuronowego;
- kompleks aminokwasów wspomaga naturalną zdolność skóry do produkcji kolagenu




Szczegóły techniczne

Krem Advanced Time Zone Night ma bardzo ciekawy i bogaty skład, w przeciwieństwie do wielu kremów wysokopółkowych, które często zawierają po prostu dużo składników wygładzających i napinających i działają niczym makijaż - tylko na chwilę. 

Szkoda, że nie otrzymujemy opakowania z pompką, trudno powiedzieć, jak długo te wszystkie dobroczynne składniki pozostają aktywne w otwieranym słoiczku.

A słoiczek, swoją drogą, prezentuje się pięknie, ale to już cecha standardowa kosmetyków Estee Lauder. Na pewno przyjemnie się po niego sięga :)

Zawartość słoiczka jest dość gęsta, kremowa, ale bardzo dobrze się rozprowadza i nie pozostawia nieprzyjemnie tłustej warstwy. Jest też przez to bardzo wydajny, wystarczy dosłownie odrobinka na cowieczorną aplikację.

Zapach jest bardzo delikatny, ale przyjemny, taki kojący. Nie czuję go po aplikacji.

W opakowaniu znajdziemy zabezpieczenie.




Moja opinia

Jak już wspomniałam, po ten krem sięga się bardzo przyjemnie dzięki całej luksusowej otoczce, konsystencji i delikatnemu zapachowi. Może to sprawa drugorzędna, ale dla mnie mimo wszystko ważna, bo wieczorna pielęgnacja to ma być relaks i przyjemność :)

Krem jest treściwy i daje uczucie głębokiego nawilżenia i ukojenia. Nie jest przy tym tłusty ani lepki, pozostawia jedynie delikatną warstewkę, jednak jest to krem na noc więc można się tego spodziewać. Nie świecę się po nim, nie przyklejam się do poduszki, ale czuć, że nie jest to jakiś lekki krem na dzień, coś na skórze pozostaje.

Po aplikacji nie odczuwam żadnego pieczenia ani zaczerwienia, co zdarza mi się przy kremach nadmiernie naperfumowanych czy zawierających alkohol (ten zły ;)). W przypadku tego kremu nie odczuwam żadnego dyskomfortu. 




Sprawdza się świetnie zarówno zimą, jak i latem, zimą wystarczająco nawilża a latem nie jest zbyt ciężki. 

Zapewnia skórze porządną dawkę nawilżenia, mam wrażenie, że również lekko ujędrnia i sprawia, że skóra rano wygląda na wypoczętą. Z drugiej strony nie jest to na pewno zasługa tylko i wyłącznie tego kosmetyku, tylko raczej całej pielęgnacji. Trzeba jednak przyznać, że ten krem świetnie uzupełnia działanie serum i stanowi idealne zakończenie mojej wieczornej konserwacji. 

Nigdy nie spowodował u mnie wysypu ani żadnych innych skutków ubocznych (a mam cerę mieszaną). 

Czy warto wydać taką kwotę na ten krem? W tej chwili nie wiem. Na pewno jestem z niego w 100% zadowolona i nie żałuję zakupu a czy naprawdę było warto, o tym będę mogła opowiedzieć Wam za 10-20 lat, póki co jestem wyznawczynią trendu zapobiegania zmarszczkom a nie ich późniejszego prasowania :)


Dostępność
perfumerie, internet, duty free

Cena
384 zł (cena z Douglasa)




wtorek, 9 lutego 2016

nowości zapachowe i zapowiedź recenzji perfum


Tym postem chciałabym rozpocząć mały cykl postów/recenzji poznanych przeze mnie zapachów. Do tej pory taki post pojawił się tylko raz, była to recenzja perfum Jour d'Hermes Absolu edp (KLIK).

Nie posiadam wielkiej kolekcji zapachów, średnio przybywają mi 2, maksymalnie 3 flakoniki rocznie, ale chciałabym Wam opowiedzieć o tych, które już mam i które kocham.

Dodatkowo od jakiegoś czasu korzystam z oferty sklepów sprzedających tzw. odlewki oryginalnych perfum w dowolnej wielkości, to pozwala na poznanie większej ilości zapachów niewielkim kosztem i bardzo ułatwia wybór tych, które chcę kupić. 

Ostatnio złożyłam małe zamówienie na stronach
oraz



Odlewkę można zamówić w dowolnej pojemności, ja zdecydowałam się na 4 oraz 4,5 ml. Taka ilość pozwala na całkiem przyzwoite testy (szacuję, że na około 10 użyć po kilka psiknięć, czasem nawet na dłużej).

Z obsługi w obu sklepach jestem w pełni zadowolona, wszystkie atomizery działają bez zarzutu, szybka wysyłka, wszystko dobrze zapakowane.

A teraz lista zapachów, których recenzji możecie się spodziewać za jakiś czas:

Cacharel Eden edp
Serge Lutens - L'orpheline edp
Marc Jacobs - Decadence edp
Prada Infusion d'iris - edp (wersja sprzed reformulacji)

Molinard - Habanita edp
Robert Piguet - Bois Noir edp

Zaspojleruję, że dwa z tych zapachów trafiły już do mnie w formie flakonu, ale o tym innym razem ;)

Lubicie czytać recenzje perfum? To trudne zadanie, ale zapachy to dla mnie ważna kwestia, więc mam nadzieję, że podołam :)


piątek, 5 lutego 2016

styczniowe denko

Zapraszam na przegląd zużyć ze stycznia :)


Na początek zużycia włosowe:




1. Planeta Organica - szampon prowansalski - raczej przeciętny szampon z olejem z pestek winogron i ekstraktami ziołowymi. 

2. Receptury Babuszki Agafii - maska jajeczna - w 30% działała całkiem nieźle, w 70% miałam po niej szorstkie i jakby spuszone włosy...Zdaje się, że moje włosy nie lubią nadmiaru protein. Nie planuję powrotu.

3. Receptury Babuszki Agafii - czarne mydło ziołowe - polubiłam mycie włosów tego typu specyfikami. Stosowałam je do głębokiego oczyszczenia włosów raz w tygodniu i świetnie spełniało swoje zadanie, nie podrażniało też skóry głowy. Teraz stosuję mydło prowansalskie Planeta Organica, które ma jeszcze lepszy skład (bez SLES).

4. Farmona Bamboo & Oils - odżywka ochronna - pomagała zapobiegać przesuszeniu włosów w okresie, gdy suszyłam je codziennie rano. Końcówki nie przesuszały się, były elastyczne i błyszczące do końca dnia. Zauważyłam jednak, że nie daje wielkich efektów w dni, gdy włosów nie suszę. Podobno keratyna działa dopiero pod wpływem ciepła, może to dlatego?




Bielenda
Kolagenowe Odmłodzenie
regenerujący płyn micelarny do mycia i demakijażu 3 w 1

Średniak - zazwyczaj z grubsza usuwał makijaż oczu, ale zdarzało się, że rano budziłam się z rozmazanymi resztkami tuszu (dodam, że nie stosuję wodoodpornego). Poza tym jeśli nieco więcej produktu dostało się do oka, nie obywało się bez pieczenia. Nie powodował większych podrażnień, ale taki dyskomfort już dyskwalifikuje u mnie kosmetyk, który przeznaczam do demakijażu wrażliwych oczu.
Stosowany do przemywania twarzy też nie zachwycił, ponieważ po zastosowaniu czułam, że coś na tej twarzy jest. Lepienie się to za dużo powiedziane, ale nie lubię, gdy po zastosowaniu płynu, który ma dać mi uczucie odświeżenia w ciągu dnia czuję, że cokolwiek na twarzy zostało. 
Miał przyjemny zapach, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby był bezzapachowy.
Nie planuję powrotu.




Lancome Advanced Genifique:

Youth Activating Concentrate (miniaturka)

Jestem bardzo na nie. Ten kosmetyk, który w pojemności regularnej kosztuje naprawdę sporo, fundował mi nieprzyjemne uczucie ściągnięcia (nie, nie porządnego ujędrnienia, tylko właśnie ściągnięcia) i po kilku dniach stosowania porządnie przesuszył. Podejrzewam, że takie serum prędzej przyspieszy procesy starzenia się skóry, niż je opóźni. Brrr.
Na szczęście nie spowodował dodatkowo wysypu czy podrażnienia.

Youth Activating Eye Cream (miniaturka)

Dość gęsty i lepki krem pod oczy. Ta próbka wystarczyła mi na około 2 tygodnie stosowania raz dziennie (na noc). Trochę nawilżał, nie podrażniał, ale poza tym bez rewelacji. Nie zauważyłam wygładzenia (nawet chwilowego) ani żadnych innych pozytywnych skutków, nawilżenie też mogłoby być lepsze. Nie polecam.



Coś dla ciała:


1. Bath & Body Works - Twilight Woods - żel pod prysznic

Lubię żele tej marki, o czym pisałam już nie raz. Wersja Twilight Woods pachnie dość ciężko, owocowo-drzewnie, gdyby nie te owoce, mógłby to być niemal męski zapach. Lubię, ale nie jest to mój typ. 

2. Bielenda Golden Oils - ultra ujędrniający peeling do ciała
Bardzo pozytywne zaskoczenie, to chyba pierwszy tak dobry peeling drogeryjny, z którym miałam do czynienia. Po pierwsze, drobinki ścierające to cukier, a nie plastik. Do tego skład jest naprawdę przyjemny - nie zawiera parafiny, mamy za to całe mnóstwo ekstraktów i olejów. 
Ostatnio widziałam te peeling, choć w innych wersjach zapachowych, w Rossmannie i w składzie dojrzałam parafinę - czy ktoś z Was wie, czy składy się zmieniły? Jeśli tak, to wielka szkoda...
Dodam, że ten peeling porządnie ścierał i nie pozostawiał oleistej warstwy, choć skóra po użyciu była mniej przesuszona, niż po zwykłym prysznicu. 

3. Joanna Sensual - żel do golenia dla kobiet
Świetny żel do golenia, pojawia się u mnie chyba w co drugim denku ;)




My Beauty Diary - Caviar Mask

Kawiorowa wersja maseczek MBD, lubię, ale ta konkretna wersja nie zachwyca jakoś specjalnie. 




Bielenda - Esencja Młodości - Nawilżająca maseczka na pierwsze zmarszczki

To maseczka, której teoretycznie nie trzeba zmywać. Miała nawilżać, ale w końcu zastygała na jakąś dziwnie sztywną warstwę (a nie jest to glinka) i po usunięciu resztek zwilżonym płatkiem nie odczułam praktycznie żadnych pozytywnych efektów. Na szczęście wysypu też nie było, ale nie polecam.

Ziaja - maska regenerująca z glinką brązową

Te maseczki są niezawodne, po użyciu skóra jest miękka, nawilżona, ukojona, ale też odświeżona. Przyjemnie pachnie, nie ma też większego problemu ze zmyciem, nie zasycha zbyt mocno w przeciwieństwie do innych glinek.

Prestige
Active Lifting
kolagenowe płatki pod oczy

Te płatki działają na chwilę, ale efekt jest naprawdę widoczny, skóra jest wygładzona, ujędrniona, nawilżona. Nie widzę sensu w regularnym stosowaniu, ale przed jakimś wyjściem - czemu nie?




Lush - Golden Wonder - bomba do kąpieli

wyglądała tak:


Powoli przechodzi mi zachwyt nad LUSH-owymi bombami do kąpieli. Ok, przyjemnie pachną, ładnie wyglądają, moment rozpuszczania w wodzie wygląda inaczej przy każdym rodzaju, ale...po trzeciej zużytej bombie to jakoś powszednieje, nie zauważam też wyjątkowych właściwości nawilżających i nie wiem, czy tak krótka przyjemność warta jest wydania 4-6 Euro.
Fajny pomysł na prezent czy specjalną okazję, ale nic poza tym.

Ta konkretna pachniała cytrusowo (konkretnie limonką), zabarwiła wodę na zielono-morski kolor, piany brak. Była pokryta masą świecących drobinek, ale na szczęście udało się je spłukać z wanny (i ze mnie ;)) bez większych trudności.

The Body Shop - kokosowe masło do ciała (próbka)
Konsystencja bardzo zbita, typowe masło, zapach to nie słodki kokos, tylko raczej wiórki kokosowe. Sama nie wybrałabym tego rodzaju, nie jestem fanką kokosa w kosmetykach.