niedziela, 30 września 2012

Himalaya Herbals - odżywka ułatwiająca rozczesywanie włosów

Dziś mam dla Was recenzję produktu do włosów, który niedawno zdenkowałam :) Będzie to:

Himalaya Herbals, Hair Detangler & Conditioner


Himalaya Herbals to firma wywodząca się z Indii. Ich cechą charakterystyczną jest wykorzystanie naturalnych ekstraktów w swoich produktach, jak twierdzą, wykorzystują naturalne składniki i rośliny regionu himalajskiego. Ich kosmetyki nie są zbyt znane w Polsce, ja spotykałam je jedynie w niektórych aptekach i sklepach zielarskich, są oczywiście również dostępne w sklepach internetowych.

Odżywka zaciekawiła mnie tym, że na samej górze składu ma naturalne ekstrakty - z lilii wodnej oraz hibiskusa. Ma również bardzo ładny, delikatny kwiatowy zapach. Poza tym poszukiwałam czegoś lekkiego, co głównie miałoby pomóc w rozczesaniu moich długich włosów, które szczególnie po myciu potrafią się nieźle splątać. Nie oczekiwałam cudów, od głębszego nawilżania i pielęgnacji włosów mam maskę czy też inne silniej działające specyfiki. Wg mnie odżywka powinna przede wszystkim pomóc w rozczesaniu włosów, lekko je wygładzić, żeby po myciu nie było efektu siana oraz nie może obciążać. Mile widziany przyjemny zapach.
Ta odżywka w większości spełniła moje oczekiwania, choć mogłoby być lepiej. Nieco ułatwia rozczesywanie, chociaż zauważyłam, że to bardziej zależy od szamponu - np, gdy stosowałam szampon przeciwłupieżowy, który z natury trochę przesusza i plącze włosy, odżywka średnio sobie radziła. Gdy zastosowałam mój ukochany szampon rumiankowy z Klorane, po którym odżywka nie jest szczególnie potrzebna, było super. A więc sądzę, że sama odżywka niewiele tutaj zdziałała i mogłoby być lepiej.
Trzeba jednak przyznać, że bardzo przyjemnie pachnie i zapobiega elektryzowaniu się włosów. Nie obciąża, ale trzeba uważać z jej ilością, większa ilość potrafi zafundować nam przyklapnięte włosy pod koniec dnia. Jest dosyć gęsta, ma konsystencję kremu, prawie jak maski Biovaxu, jest wydajna.

Czy kupię ponownie i czy polecam? Myślę, że może się sprawdzić na włosach niewymagających lub gdy stosujemy dobry, nie plączący włosów szampon. Chyba jednak nie można polecać kosmetyku, który po prostu nie szkodzi, a tak naprawdę prawie w niczym nam nie pomaga. A więc - ja sama na pewno nie kupię ponownie, jeśli odżywka Was ciekawi, można wypróbować, nie zaszkodzi, ale nie polecałabym jej osobom, które jednak czegoś od odżywki oczekują ;)

Cena: ok 14 zł

piątek, 28 września 2012

magister break :)

Wybaczcie chwilową nieobecność, przynajmniej do niedzieli. Jestem w trakcie podróży powrotnej do siebie, po drodze odwiedziłam jeszcze przyjaciół ze studiów i "przy okazji" obroniłam pracę mgr :) W sekrecie zdradzę, że zakupy kosmetyczne były bardzo udane, zarówno tym razem jak i podczas mojej poprzedniej wizyty miesiąc temu. Na pewno przedstawię wam ich rezultaty, a jest tego dużo, ponieważ teraz przez dłuższy czas nie będę mogła odwiedzić Polski, a ja mam naturę chomika i lubię gromadzić zapasy. Zakupy duże, ale i tak już mam w głowie kilka pomysłów, co kupić następnym razem :P
Pozdrawiam i życzę przyjemnego, słonecznego weekendu!

środa, 26 września 2012

L'Biotica Biovax: Intensywnie regenerująca maseczka do włosów suchych i zniszczonych

Dzisiaj czas na...

L'Biotica Biovax: Intensywnie regenerująca maseczka do włosów suchych i zniszczonych






Tym razem czas na jeden z moich hitów, czyli dobrze wszystkim znana maseczka Biovax. Recenzowało ją już na pewno wiele z Was, ale nie mogłabym jej pominąć w swoich recenzjach, bo jest rewelacyjna :)

Budyniowa, dosyć gęsta konsystencja, nie spływa z włosów. Do tego przyjemny zapach - być może to cynamon i migdały, zapach jest naprawdę ładny i pozostaje na włosach aż do następnego mycia. Nie należy się jednak go obawiać, nie jest zbyt intensywny czy duszący.

Do opakowania dołączony jest foliowy czepek (duży plus - po zakupie nie trzeba się jeszcze zastanawiać, skąd go wziąć). Maskę trzymamy na włosach około 20 minut (ja zazwyczaj trzymam 30-40, myślę, że w przypadku tej maski dłuższe trzymanie nie szkodzi włosom ani ich nie obciąża). Raczej nie zadziała, jeśli nałożymy ją na 2 minut pod prysznicem, ale w końcu jest to maska, a nie odżywka. Pewnie są i maski, które wystarczy nałożyć na te kilka minut, ale ja nawet lubię takie seanse z czepkiem i miękkim ręcznikiem na głowie, jest to jeden z moich ulubionych rytuałów i nie chciałabym z niego zrezygnować :) Poza tym, co zrobić z taką maską na 3-5 minut? To za długo, żeby stać i czekać pod prysznicem, aż będzie można ją zmyć (czasem mam problem, żeby odczekać 2-3 minuty na zmycie zwykłej odżywki) , za krótko też, żeby bawić się w nakładanie czepka i ręcznika. A więc pozostanę przy 30-minutowych seansach w turbanie z Biovaxem ;)

Maska nie zawiera parabenów, silikonów, SLS. Zawiera za to ekstrakt z miodu, cynamonu a także olejek ze słodkich migdałów (prawdopodobnie stąd ten zapach). 

Maska nie robi efektu WOW po pierwszym zastosowaniu. Co prawda włosy są wygładzone, miękkie i pięknie pachną, ale na prawdziwy efekt przyjdzie nam trochę poczekać. Ja po regularnym stosowaniu i zużyciu około połowy opakowania zauważyłam, że moje włosy stały się bardziej gęste, wypadało ich znacznie mniej, pojawiło się też sporo baby hair. Były również wzmocnione i mniej podatne na zniszczenia, co zauważyłam, gdy nadszedł czas podcinania końcówek - podcięłam je, bo były zbyt długie i mnie drażniły, a nie dlatego, że były tak zniszczone, co miało miejsce poprzednim razem. W czasie kuracji tą maską stosowałam regulanie szampon Klorane z ekstraktem z piwonii, czyli delikatny szampon bez silikonów. Nie olejowałam włosów.

Dodam, że zużycie całego opakowania zajęło mi około pół roku, przy długich włosach i stosowaniu raz w tygodniu, a więc za cenę 12-14 zł. otrzymujemy półroczną kurację świetną i bardzo skuteczną maską.  Niektórzy może są w szoku, że można tak długo zużywać maskę (czytam, że niektórym wystarczają np tylko na 5 czy 10 zastosowań), ale nie widziałam potrzeby nakładania większej ilości, aby wystarczająco pokryć włosy i uzyskać efekty. Ja zawsze zużywam kosmetyki wolniej, niż inni, i to nie z oszczędności, po prostu tak mam ;)

Kolejnym wielkim plusem jest to, że bez względu na to, czy maski nałożymy mniej, czy więcej, nigdy przenigdy nie obciąża włosów, nawet moich, które mają do tego skłonność. Czas trzymania jej na głowie również niczego pod tym względem nie zmienia. 

Cena: Ja kupowałam kosmetyki Biovax zawsze w cenie 10-14zł, ciągle są na nie jakieś promocje, choćby w SP. Regularna cena to około 20zł.

Jak dotąd zużyłam już dwa opakowania tej maski (nie pod rząd). Próbowałam jeszcze wersję jasnoniebieską z proteinami mleka, również bardzo dobra, świetne działanie, choć moim zdaniem nieco obciążała włosy (trzeba było uważać z ilością). Obecnie robię sobie od niej przerwę i teraz przetestuję wersję dla włosów blond, która również zbiera dobre opinie. Na pewno poinformuję o wynikach!

wtorek, 25 września 2012

Balsamy do ciała, które wypróbowałam - Nivea, Garnier i Tołpa

Przedstawię Wam dzisiaj krótkie recenzje dotąd wypróbowanych przeze mnie produktów do nawilżania ciała - będą mleczka i balsamy. Obecnie stosuję coś zupełnie innego, ale swoją aktualną pielęgnację (włosy, ciało, twarz) zaprezentuję Wam po powrocie do Niemiec, gdy będę miała pod ręką wszystkie swoje kosmetyki i będę mogła zrobić im zdjęcia :) Myślę, że warto również zrezenzować to, co wypróbowałam, tym bardziej, że wszystkie z tych produktów zużyłam w całości. Superhitów nie będzie, będą za to buble oraz solidne nawilżacze, które mogę polecić. Wszystkie można znaleźć w większości drogerii i są w przystępnej cenie, około 10-20zł.

Na początek coś o mojej skórze i typie nawilżaczy, które mi pasują. Skóra mojego ciała jest normalna, bez skłonności do przesuszania (wyjątkiem są łokcie oraz łydki, szczególnie po goleniu). Nie jest również szczególnie szorstka. Cellulit? Chyba jak u każdej kobiety, trochę go jest, ale na szczęście nie jest on u mnie bardzo zaawansowany czy widoczny. Nie mam więc szczególnie na co narzekać.

Od balsamu oczekuję przede wszystkim:
- dobrego nawilżania, które trwa dłużej, niż do kolejnego prysznica/kąpieli, powinien radzić sobie z moimi suchymi łydkami;
- dość lekkiej konsystencji, aby w miarę szybko się wchłaniał - jestem w stanie poczekać te kilka chwil, jeśli efekt jest tego wart, ale nie lubię czuć mazidła na skórze godzinę po nałożeniu;
- nie powinien pozostawiać lepkiej warstwy na długo;
- nie powinien powodować wysypu krostek na dekolcie i udach (zdarza mi się to przy niektórych specyfikach, które są zbyt tłuste...);
- przyjemny zapach mile widziany, ale nie jest to najważniejsze kryterium. Grunt, żeby nie śmierdział (co też się zdarza!) ;)

Super, jeśli balsam ma również naturalny skład i nie zawiera parafiny itp. - ale jest to coś, na co zaczęłam zwracać uwagę dopiero niedawno, poza tym zauważyłam, że parafina nie zawsze szkodzi a naturalne kosmetyki, które jej nie zawierają, również potrafią zapychać i pozostawiać tłustą warstwę.

A więc do rzeczy, na pierwszy ogień idzie....

Nivea Pure & Natural, balsam do ciała


Nawilżanie: na plus, regularnie stosowany utrzymuje skórę w dobrym stanie, pozostaje nawilżona na dłużej.
Parafina: Brak.
Zawiera olejek arganowy, ale dopiero gdzieś w połowie składu. Bez parabenów, silikonów, barwników.
Zapach: dość dziwny, trudno go opisać, nie jest szczególnie nieprzyjemny, ale nie jestem też jego fanką. Na szczęście jest słabo wyczuwalny.
Wchłanianie: średnie, trzeba chwilę poczekać, ale nie ma tragedii. Tak jest chyba w przypadku większości balsamów Nivea. Nałożony w większej ilości odrobinę się lepił, ale ja stosowałam go oszczędnie, jak wszystkie mazidła.
Konsytencja: średnia, ani gęsta, ani rzadka. Powiedziałabym, że typowa ;) Niestety jednak dość ciężko się rozprowadza, pomimo, że nie jest zbyt gęsty.
Minusy: Niestety powodował powstawanie krostek na dekolcie więc przestałam go w tym miejscu stosować. Na reszcie ciała sprawował się bez zarzutów.
Czy go odkupię? Raczej nie. Nie jestem fanką zapachu, działanie było ok, ale nie zwaliło mnie  nóg. Do tego ciężko się rozsmarowuje.


Nivea Wygładzające mleczko do ciała z masłem shea





Nawilżanie: Bardzo dobre. Regularnie stosowany naprawdę sprawiał, że nawet moje łydki przestały być suche. Nie zapychał, nie pojawiały się żadne krostki.
Parafina: Jest i to na 3 miejscu. Sprawował się jednak znacznie lepiej niż jego kuzyn bez parafiny.
Zawiera: masło shea, ale też dopiero w środku składu. Znajdą się również silikony ;)
Zapach: Przypomina klasyczny krem Nivea, bardzo lubię ten zapach. Wyczuwalny, ale nie bardzo intesywny. 
Wchłanianie: Trzeba chwilę odczekać, ale nie jest to szczególnie uciążliwe. Ma gęstą formułę i dobrze nawilża, więc wybaczam. Nie zostawia też tłustej powłoki ani nie klei się.
Konsystencja: Dość gęsta, ale dobrze się rozprowadza, nie lepi się.
Minusy: Chyba nie ma...Za minus można uznać niezbyt naturalny skład, ale w tym wypadku działanie było świetne, więc nie narzekam. 
Czy go odkupię? Możliwe. W tym momencie zużywam jeszcze masło do ciała Fennel, w kolejce czeka również krem do ciała Vichy. A potem pewnie pojawi się coś nowego do przetestowania ;) Myślę jednak, że kiedyś go odkupię.


Garnier Skin Naturals Intensywna Pielęgnacja Nawilżająca przez 24 h. Mleczko przywracające balans nawilżenia skóry 5% Hydro Urea


Ten balsam kupiłam już dosyć dawno temu i nie mogłam go zmęczyć. W końcu podzieliłam się nim z mamą, której nieco bardziej przypasował ;)

Nawilżenie: Wydaje mi się, że bardziej natłuszcza, niż nawilża. Powiedziałabym, że nawilża średnio.
Parafina: Jest, na 4 miejscu.
Zawiera: mocznik i to nawet wysoko w składzie, bo na 3 miejscu, poza tym jest również masło shea.
Zapach: Bardzo "kosmetyczny", nic specjalnego, powiedziałabym, że jest neutralny. Nie zachwyca ale też nie można mu nic zarzucić.
Wchłanianie: Tu jest problem. Mleczko wchłania się bardzo powoli, pozostawia tłustą warstewkę.
Konsystencja: Gęste, mleczko rozprowadza się bez problemu, ale jest dość tłuste.
Minusy: Wyżej wspomniana tłusta konsystencja, mimo której nawilżenie nie jest jakoś spektakularne. 
Czy odkupię? Na pewno nie. Ani nie nawilża jakoś szczególnie, ani za przyjemnie nie pachnie, ani nie używa się go szczególnie przyjemnie. Nie robi krzywdy, ale to trochę za mało. 


Garnier, Nawilżająca Pielęgnacja 7 Dni. Nawilżające mleczko do ciała z ekstraktem z aloesu.

Nawilżanie: Bardzo słabe. Pozostawia chwilowe wrażenie wygładzenia i nawilżenia, ale jest ono bardzo krótkotrwałe. Nie poradzi sobie z suchą skórą, w przypadku normalnej - tylko na chwilę. 
Parafina: Na 4 miejscu.
Zawiera: ekstrakt z aloesu, Palm Oil, L-Bifidus (cokolwiek to jest).
Zapach: delikatny, świeży, prawdopodobnie jest to zapach aloesu. Nawet przyjemny.
Wchłanianie: Wchłania się bardzo szybko, niemal znika w ciągu sekundy.
Konsystencja: Lekka, nietłusta, Przyjemna w stosowaniu, niestety, powoduje to, że mleczko prawie wcale nie nawilża.
Minusy: Głównie słabe nawilżenie, cała reszta: zapach, konsystencja, bardzo na plus.
Czy odkupię? Raczej nie. Moja skóra nie jest wymagająca ale mimo wszystko nie lubię mieć wrażenia, że stosuję produkt który tak naprawdę nie robi wielkiej różnicy. Wtedy chyba lepiej obejść się bez niego. Polecam ewentualnie na lato, być może w cieplejsze dni byłby idealny a także dla bardzo młodych dziewczyn, których skóra nie potrzebuje mocniejszego nawilżenia. Ja może kiedyś sięgnę po niego w lecie, ale nie jestem o tym przekonana, jest dużo innych, lepiej zapowiadających się nawilżaczy do spróbowania.


 I na koniec nasz rodzimy produkt....

Tołpa Planet of Natura, Modelujący balsam ujędrniający do ciała



Nawilżanie: Nawilża, ale dosyć lekko. Lepiej niż poprzedni Garnier, ale myślę, że mimo wszystko jest to nawilżacz tylko na cieplejsze dni, gdy potrzebujemy czegoś lekkiego. Czy ujędrnia, tego nie wiem, bo jeszcze działania ujędrniającego nie potrzebuję.
Parafina: Jest i to zaraz na 2 miejscu.
Zawiera: Mamy tu całkiem sporo naturalnych ekstraktów, jest oczywiście słynny torf Tołpy, a także ekstrakt z marchwi, olej z awokado. Do tego witamine E i alantoina. Na szczęście ekstrakty nie są na szarym końcu składu, więc nie jest źle.
Zapach: trudny do określenia, taki lekki, orzeźwiający, świeży. Nawet go polubiłam.
Wchłanianie: Wchłania się bardzo dobrze, szybko i bez tłustej warstwy.
Konsystencja: Ani gęsta, ani rzadka. Lubię taką konsystencję, nie jest lejąca ale też nie jest zbyt gęsta czy tłusta, więc łatwo się rozprowadza.
Minusy: Trochę słabo nawilża, chociaż sądzę, że na miesiące letnie byłby całkiem dobry. Na pewno jednak nie dla osób o bardzo suchej skórze.
Czy odkupię? Nie wiem, ale nie wykluczam ponownego zakupu. Na pewno jednak nie teraz, gdy nadchodzi zima, sezon kaloryferowy i potrzebuję mocniejszego nawilżenia. Może sięgnę po niego w lecie, o ile do tej pory nie będę miała 5 kolejnych na zapas ;)

A więc z wszystkich przedstawionych mazideł najlepiej wypadło wygładzające mleczko z Nivei (pomimo składu, który przyprawiłby o ból głowy każdą miłośniczę naturalności), oraz Tołpa, która, oprócz parafiny, ma całkiem przyjemny skład. Obecnie mam krem do ciała Vichy w zapasie (na chłodniejsze dni, które właśnie nadchodzą, będzie w sam raz), a potem zobaczymy. Najprawdopodobniej znajdę coś nowego do wypróbowania. Polecacie coś dla kogoś takiego jak ja, kto nie ma suchej skóry ale potrzebuje dobrego nawilżenia bez tłustej warstwy i zapychania? Chętnie przeczytam Wasze sugestie :)

Zdjęcia pochodzą z wizaz.pl







niedziela, 23 września 2012

mój ulubiony płyn do demakijażu oczu :)

Dzisiaj kolejne odkrycie, tym razem paru ostatnich miesięcy.
Marka Kolastyna kojarzy mi się z czasem dzieciństwa, mgliście pamiętam, że mama i starsza siostra miały jakieś kosmetyki z tej firmy, chyba były to mleczka.Potem przez dłuuugi czas nie widziałam jej w sklepach, za to ostatnio nastąpił comeback. Najpierw zauważyłam kosmetyki Kolastyny z serii Refresh w Rossmanach, potem również inne produkty np w Naturze i marketach. Moją uwagę przyciągnęła oprawa całej serii Refresh - bardzo ładny, taki świeży i wiosenny zielony kolor, proste opakowania, skojarzyły mi się z delikatnością i świeżością. Akurat w tamtym momencie, zrezygnowana po poprzednich doświadczeniach, poszukiwałam jakiegoś preparatu do demakijażu oczu. Pomyślałam - czemu nie ten?

Kolastyna Refresh  - płyn do demakijażu oczu










Jest to buteleczka o standardowej pojemności 125 ml. Podoba mi się skromny design opakowania, przyczepię się jedynie do otworku - jest trochę zbyt duży, przez co niepotrzebnie wylewa się za dużo płynu na wacik i z tego powodu opróżniłam całą buteleczkę w nieco ponad miesiąc, a dla mnie to bardzo szybko - normalnie tego typu płyny wystarczają mi przynajmniej na 2 miesiące. Podejrzewam jednak, że i techniki oszczędnego dozowania z tej butelki można się nauczyć. Poza tym ma klapkę, co jest dodatkowym plusem ;)

Dlaczego ulubiony? Otóż, po licznych przygodach z płynami, które bardzo mnie zawiodły, jest to pierwszy tego typu produkt, z którego jestem w 100% zadowolona. Poprzednio próbowałam m.in dwufazówki i płynu uniwersalnego z Ziaji,  Nivea, Yves Rocher, Essence i to większość z nich kilkakrotnie, z braku lepszego wyboru...Na pewno było ich więcej, ale już nie pamiętam.

Zawsze pojawiał się któryś, lub wszystkie, z poniższych problemów:

- słabo usuwały makijaż - pozornie wydawało się, że wszystko zmyłam, ale po lekkim potarciu oka ręka była czarna od tuszu;
- prawie zawsze rano musiałam po raz kolejny przemywać nasączonym wacikiem okolicę oczu, ponieważ najzwyczajniej w świecie wyglądałam jak panda. A więc podwójnie naciągałam wrażliwą skórę w tych okolicach - nie tylko wieczorem, ale również rano.
- pojawiał się efekt zamglenia, czasem lekkie podrażnienie;
- czasem, aby zmyć makijaż, musiałam wielokrotnie pocierać oczy. 

Do tego dodam, że naprawdę rzadko mocniej maluję oczy, zazwyczaj jest to tylko tusz do rzęs, parę razy w tygodniu również cienie, czasem kredka. Nie stosuję wodoodpornych kosmetyków do makijażu.

I tutaj Kolastyna baaaardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Wstaję rano, a tam...żadnych rozmazanych czarnych plam. Najwidoczniej wszystko zostało usunięte wieczorem, bez problemu i wielokrotnego pocierania :)

Jest to płyn bezzapachowy, nadaje się dla osób noszących szkła kontaktowe i mających wrażliwe oczy (czyli ja). Zawiera Collasten Complex, który składa się m.in. z kolagenu. Wspominam o tym, aczkolwiek nie liczę na efekt pielęgnacyjny w przypadku płynu do demakijażu - ma być delikatny i porządnie zmywać, i to mi wystarczy :)

Dodam, że nie stosuję płynów micelarnych do demakijażu oczu. Dla mnie najważniejszym kryterium jeżeli chodzi o płyn micelarny to jego wpływ na moją cerę - ma ją dobrze i jednocześnie delikatnie oczyszczać, odświeżać, nie pozostawiać lepiej warstwy. Mam się czuć jak po umyciu twarzy, tyle, że bez użycia wody. Te kryteria spełnia płyn Vichy, uwielbiam go, a do oczu kupuję zawsze osobny płyn, teraz najprawdopodobniej pozostanę przy Kolastynie.

Polecam serdecznie, jeżeli jeszcze nie wypróbowałyście, to naprawdę warto. 

Cena: ok 10-11zł

sobota, 22 września 2012

antyperspiranty Vichy, czyli jedyne antyperspiranty, które dają mi 100% pewność

Tym razem pomyślałam, że przedstawię Wam moje odkrycie roku (a przynajmniej jedno z nich ;) którym są antyperspiranty Vichy.
Wiadomo, antyperspirant to coś, co każda z nas posiada i używa. Jednak założę się, że nie raz zdarzyło Wam się mieć wrażenie, że Wasza "kulka" czy "sztyft" nie robią prawie żadnej różnicy, i tak się pocicie, i tak pojawia się nieprzyjemny zapach, przynajmniej w cieplejsze dni i gdy jesteśmy bardziej aktywne. Są sytuacje, gdy jest to naprawdę denerwujące.

Mówi się, że antyperspiranty zawierają szkodliwe substancje, szczególnie glin (aluminium). Pewnie jest trochę prawdy w opiniach mówiących o ich szkodliwości, ale z drugiej strony, czy w dzisiejszych czasach możemy się bez tego obejść? Może w chłodne dni i to wtedy, gdy cały dzień spędzamy w domu albo za biurkiem, nie musimy biegać za tramwajem/autobusem, nosić toreb z zakupami, wchodzić po schodach. Niestety, większość z nas żyje, studiuje czy pracuje wśród ludzi i nie chcemy docierać do pracy/na uczelnię spocone i brzydko pachnące tylko dlatego, że musiałyśmy podbiec na tramwaj. A to przecież zdarza się często ;) Ale dosyć tych wywodów, chodzi o to, że skoro i tak musimy już pakować na swoją skórę te substancje chemiczne, to niech one chociaż działają i chronią nas przed nadmiernym poceniem i niemiłym zapachem. Niestety, w przypadku większości tak nie jest, działanie utrzymuje się do kilku godzin a potem jest już gorzej. Stosowałam już różne, Nivea, Rexona, Avon, Bebe...i kilka innych, których już nie pamiętam. Nie mam jakichś ogromnych problemów z potliwością, ale mimo wszystko, potrzebuję dobrej ochrony, której wcześniej żaden produkt mi nie zapewnił.

Pewnego razu trafiłam na promocję atyperspirantów Vichy i kupiłam jeden, za około 15-16zł, co wydało mi się dobrą ceną. Po raz kolejny, muszę powiedzieć, że SP pozwala na spróbowanie i odkrycie kosmetyków aptecznych, droższych, właśnie dzięki tym promocjom. Czasem trudno nam wydać w ciemno 40zł za antyperspirant, ale gdy już go przetestujemy, to czemu nie? A tego typu promocje zdarzają się często.

Chodzi o ten produkt:

Vichy 48h Intensive Anti-Perspirant Deodorant

zdjęcie: wizaz.pl

Dla mnie jest to odkrycie roku, ponieważ daje mi całkowitą pewność, że nie pojawi się żaden nieprzyjemny zapach nawet, jeśli będę biegać za wszystkimi tramwajami w mieście czy jeśli wejdę na 4 piętro po schodach z torbami pełnymi zakupów ;) Podobnie w sytuacjach stresowych.

Oczywiście, nie jest tak, że nie spocimy się w ogóle, to byłoby z resztą niezdrowe. Na pewno jednak pocenie jest ograniczone i nie pojawia się ŻADEN nieprzyjemny zapach. Pot wysycha, a na ubraniach pozostaje jedynie zapach antyperspirantu (całkiem przyjemny, tak na marginesie). Byłam zdziwiona gdy powąchałam swoje ubrania przed praniem i poczułam jedynie zapach Vichy, a nie zapach potu :) Nie ma również żadnych podrażnień, nawet po goleniu. Nigdy mnie nie zawiódł, nawet po całonocnym locie samolotem czy długiej podróży autobusem nie czułam się nieświeżo, nie miałam wrażenia, że nieprzyjemnie pachnę. Na pewno do niego wrócę.


Obecnie stosuję ten antyperspirant:

Vichy Deodorant Anti-Transpirant 48h for sensitive or depilated skin.






Jest to antyperspirant całkowicie bezzapachowy, bez alkoholu i parabenów, hypoalergiczny. Odpowiedni dla wrażliwej skóry oraz po goleniu.Skład prawie identyczny jak w poprzedniej wersji, tyle, że pozbawiony zapachu, czyli substancji potencjalnie drażniącej (choć mnie tamten też w żaden sposób nie podrażnił).
Rzeczywiście, nie ma ani śladu zapachu, jest też bardzo delikatny. Jeśli chodzi o skuteczność - myślę, że są na tym samym poziomie, jednak w przypadku tego z zieloną nakrętką zapach dawał dodatkową pewność. Ale to chyba bardziej "mentalnie" ;) Oceniłabym je na takim samym poziomie, ten może być lepszy dla osób, które wolą coś bezzapachowego lub mają bardzo wrażliwą skórę.

Obie wersje:
Kolejny plus, który zalicza się do obu wersji - są niesamowicie wydajne!! Poprzedni wystarczył mi na ponad 6 miesięcy codziennego stosowania, drugi używam od już od 3 miesięcy i daleko mu do końca.
Co więcej, nie zostawiają absolutnie żadnych białych śladów na ubraniach! I to bez względu na to, czy poczekamy, aż wyschną, czy od razu się ubierzemy.
Czy działają 48h? Bez przesady, w końcu myjemy się trochę częściej ;) Ale to prawda, że na drugi dzień pocę się odrobinę mniej, nawet bez żadnego antyperspirantu. Dlatego też czasem, jeśli nie dzieje się nic specjalnego, to na drugi dzień stosuję tylko jakiś delikatny dezodorant w kulce, nie antyperspirant, coś bez glinu, i zazwyczaj wystarcza.

Jak dla mnie te antyperspiranty nie mają minusów i chyba już nie będę eksperymentować z innymi, tylko będę stosowała te dwie wersje na zmianę. 

Cena: W cenie regularnej ok 35-40zł, to sporo, ale warto - wystarczy na 6 miesięcy. Do tego występują bardzo często w promocjach, w SP i innych aptekach, np w dwupaku, albo po prostu w obniżonej cenie, ja kupiłam pierwszy za ok 16 zł, drugi za 26zł. Chociaż szczerze mówiąc - kupiłabym nawet w cenie regularnej, gdybym nie miała wyboru.




piątek, 21 września 2012

Klorane - szampon z wyciągiem z piwonii

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam szampon dla osób z wrażliwą skórą głowy. Jeśli tak jak u mnie, większość szamponów powoduje u Was swędzenie, podrażnienie czy łupież, ten szampon będzie dla Was idealnym rozwiązaniem.

Przeznaczenie:
-wrażliwa skóra głowy;
-włosy zniszczone farbowanie, układaniem;
- pielęgnacja włosów po kuracjach leczniczych.

Ale zacznijmy od początku. Szampony Klorane zwróciły moją uwagę swoimi opakowaniami - na każdym z nich widnieje roślina, której ekstrakty dany szampon zawiera. Są to zazwyczaj śliczne, trochę starodawne rysunki jak z zielnika - uwielbiam tego typu opakowania. W tym przypadku jest to piwonia:


zdjęcie: klorane.co.uk

Rysunek jest prześliczny, do tego sam szampon ma lekko różowy kolor. Butelka jest prosta, lekko spłaszczona, prostokątna. Zamknięcie - bardzo szczelne i solidne, nic się nie wyleje nawet w podróży,otwór niezbyt duży, więc nie nabiera się za dużo produktu podczas mycia włosów. Tak się prezentuje:

zdjęcie: pharmacyathand.co.uk

A więc śliczna, prosta buteleczka (200 ml), sam szampon lekko różowy, przejrzysty, dość gęsty, bardzo wydajny. Dobrze się pieni, nie potrzebujemy za wiele produktu do umycia włosów (ja mam długie, a szampon wystarczył mi na dość długo - co najmniej 2 miesiące, może nawet więcej, a w tym czasie tylko sporadycznie stosowałam inny szampon). Zapach - zakochałam się w tym zapachu! Pachnie kwiatowo, świeżo, ale bez cienia sztuczności. Zapach przez jakiś czas utrzymuje się na włosach, ale jest delikatny. Chyba jeszcze nie spotkałam się z tak pięknie pachnącym szamponem czy jakimkolwiek innym kosmetykiem. Można powiedzieć, że mycie włosów tym szamponem to czysta przyjemność - opakowanie, zapach, konsystencja, łatwość rozprowadzania - wszystko jest idealnie dopracowane.

A teraz działanie, bo pewnie to najbardziej Was interesuje. Kilka słów na temat stanu mojej skóry głowy. Jest bardzo wrażliwa, po użyciu większości szamponów swędzi mnie, mam ochotę ciągle się drapać. Sporo szamponów powoduje u mnie również łupież, czy przynajmniej łuszczenie się skóry w okolicach czoła i skroni. Czasem szampon dobrze wpływa na moje włosy, ale muszę go odstawić, bo szkodzi mojej skórze głowy. Nie jest to również typowy łupież, raczej podrażnienie, łuszczenie, nie potrzebuję ciągłego stosowania szamponów przeciwłupieżowych (zawsze mam jakiś w łazience, ale stosuję tylko profilaktycznie, np raz w tygodniu, czasem rzadziej). Na co dzień potrzebuję delikatnego szamponu.

I tutaj ten szampon świetnie się sprawdził! Stosowałam już różne szampony do wrażliwej skóry głowy, z różnych serii, ale albo w ogóle nie działały, skóra dalej mnie swędziała, albo były delikatne, ale fatalnie wpływały na stan moich włosów. Najczęściej jedno i drugie. Przy stosowaniu tego szamponu skóra głowy nie swędziała mnie nigdy, od początku do końca jego stosowania. Zawiera SLS, nie jest bezzapachowy, ale absolutnie nie spowodował podrażnienia, łuszczenia czy łupieżu. W 100% spełnił swoje zadanie.
Dodatkowo, po dwóch butelkach mogę powiedzieć, że moje włosy są w lepszym stanie. Zazwyczaj po kilku miesiącach od ostatniego strzyżenia moja końcówki były w fatalnych stanie, ostatnie 5-6 cm nadawało się tylko do obcięcia. Tym razem moje włosy były znacznie mniej zniszczone, w lepszym stanie. Być może dlatego, że ten szampon jest tak delikatny, choć swoją rolę odegrały też na pewno stosowane przeze mnie maski. 

Jedno ale - szampon dobrze oczyszcza, ale na drugi dzień zawsze musiałam umyć włosy, bo były nieświeże. Dla mnie nie jest to wielki problem bo i tak prawie zawsze myję włosy codziennie, ale np jeśli kolejnego dnia po myciu chciałabym sobie zrobić dzień wolny, bo np nie mam zajęć na uczelni czy pracy, to byłby z tym problem, włosy są przetłuszczone, chyba nawet nie poszłabym w takim stanie na jakieś większe zakupy czy spacer. Przy stosowaniu innych szamponów na drugi dzień włosy nie są już świeże, również nie poszłabym bez mycia do pracy czy na wykłady, ale np na jakieś zakupy, spacer, czemu nie. Natomiast w przypadku tego szamponu, do końca dnia włosy są świeże, ale na drugi dzień po prostu czułabym się niekomfortowo wychodząc z domu bez umycia głowy. Jak mówiłam, dla mnie nie jest to ogromny minus bo i tak myję włosy codziennie z drobnymi wyjątkami, poza tym moje włosy i tak mają tendencję do przetłuszczania się - być może, jeśli myjecie włosy rzadziej, nie zaobserwujecie tego problemu. Tak czy siak, za ukojenie i komfort jaki ten szampon dał mojej skórze głowy oraz za przyjemność płynącą z jego stosowania, jestem w stanie mu to wybaczyć.
Zużyłam już dwie butelki pod rząd, obecnie robię sobie od niego przerwę i stosuję Klorane rumiankowy (też świetny, ale to już historia na osobną recenzję). Na pewno jednak wrócę do tego szamponu.

Cena: normalnie ok 32-35zł, w promocjach kupowałam go za 25zł w SP. W Niemczech również można go kupić za około 6 Euro, jeśli się poszuka, np na Amazon. Opłaca się również kupić większe opakowanie. Cena wyższa niż większość szamponów drogeryjnych, ale warto - jest super wydajny i naprawdę działa, poza tym, jest to przecież szampon apteczny.

Skład:
Water (Aqua), Sodium Laureth Sulfate, Disodium Cocoamphodiacetate, Cocamidopropyl Betaine, Paeonia Albiflora Root Extract (Paeonia Albiflora), Citric Acid, Fragrance (Parfum), Imidazolidinyl Urea, Panthenol, Piroctone Olamine, Polyquaternium 10, Propylene Glycol, Red 33 (CI 17200) (CI 17200)

Znacie? A może poleciłybyście jeszcze jakieś szampony odpowiednie dla wrażliwej skóry głowy, które jednocześnie nie robiłyby siana z włosów, jak większość tego typu?

czwartek, 20 września 2012

przegląd maseczek w saszetkach - część 2

Ostatnio omówiłam moje ulubione maseczki w saszetkach, tym razem chciałam przedstawić te, których do hitów niestety nie mogę zaliczyć. A więc będą buble oraz maseczki, które nie robią z moją cerą nic, lub prawie nic.

Na początek maseczka, która nie jest do końca beznadziejna, bo działa przynajmniej na chwilę, ale mimo wszystko pozostawia wiele do życzenia.

Montagne Jeunesse - Chocolate Mud Masque


Obietnice: oczyszcza pory, nawilża, relaksuje. Zawiera masło shea oraz masło kakaowe.

Zakupiłam tą maseczkę powodowana naturą miłośniczki wszelkich słodkości (uwielbiam czekoladę), poza tym poszukiwałam czegoś oczyszczającego, co jednocześnie byłoby łagodne i przyjemne w użytkowaniu.

Maseczka rzeczywiście pachnie intensywnie czekoladą, co poczujemy po otworzeniu opakowania. Niestety, na twarzy zapach zaczyna pachnieć nieco sztucznie, co mnie osobiście przyprawiło o lekki ból głowy. Nie było tragicznie, ale też na pewno nie poczułam się jakoś szczególnie "zrelaksowana". Nie lubię, gdy takie "jedzeniowe" zapachy zalatują zbyt mocno sztucznością, w takiej sytuacji wolałabym już typowo kosmetyczny, chemiczny zapach lub po prostu coś bezzapachowego.
A teraz przejdźmy do działania. Zaraz po zmyciu maseczki skóra faktycznie jest wygładzona, pory wydają się nieco mniejsze, skóra jest świeża. Niestety, możemy odczuć również lekkie ściągnięcie, co mogłabym wybaczyć gdyby maska faktycznie działała, ale tutaj tak nie jest. Działanie utrzymuje się przez kilka godzin, ale nie ma żadnych trwałych efektów. Maska nie wysusza jakoś szczególnie wyprysków, nie hamuje również ich powstawania. Rozjaśnienie czy nawilżenie nie utrzymuje się też jakoś szczególnie długo.
A więc, można tą maseczkę zaliczyć do takich "emergency masks", które można zastosować przed randką czy ważnym wyjściem, bo na chwilę poprawi wygląd naszej cery.

Stosowanie: maska jest gęsta, zasycha, trochę ciężko ją zmyć, ale bywają gorsze pod tym względem, nie jest najgorzej. Zapach jak mówiłam, potrafi przyprawić o ból głowy. Maska jest bardzo wydajna, mi taka saszetka wystarczyła na około 5 zastosowań.

Cena: około 6-7 zł, do kupienia w SP i Naturze a także w małych drogeriach


Montagne Jeunesse - Strawberry Souffle Face Mask






Kolejna maska, która działa na chwilę, nawet słabiej niż poprzednia.

Obietnice: głęboko oczyszcza, odświeża i jednocześnie nawilża.

Moja opinia:
Maska rzeczywiście pachnie truskawkami, jest to odrobinę sztuczny zapach, ale dość przyjemny, bez efektu bólu głowy. Aksamitna konsystencja, coś jak mus z drobinkami przypominającymi takie drobne wypustki na powierzchni truskawki.
Po użyciu cera jest odświeżona, może odrobinę rozjaśniona i tyle. Nie zauważyłam głębszego nawilżenia czy oczyszczenia. Ot, taki gadżet. Ów znikomy efekt utrzymuje się również dosyć krótko, chyba lepiej dla naszej skóry i dla naszego portfela byłoby obejść się bez żadnej maski, niż kupować tą i smarować się zbędną chemią. Ładne opakowanie, przyjemny zapach i tyle.
Również dosyć wydajna, wystarczyła na około 4 użycia.
Cena: jak poprzednia, ok 6-7 zł

I teraz czas na moje buble maseczkowe:

Montagne Jeunesse Strawberry & Cream Gel

Obietnice: głębokie oczyszczenie, odświeżenie, odmłodzenie. Zawiera kwasy owocowe.




Ta maseczka również jest bardzo wydajna, ale w przeciwieństwie do poprzedników, nie dałam rady zużyć jej do końca, poleciała do śmieci po drugim użyciu.



Konsystencja żelowa, raczej rzadka, pachnie owocowo-chemicznie.
Dlaczego bubel? Otóż, nie zauważyłam żadnego szczególnego odświeżenia czy oczyszczenia. Maska szczypała przez cały czas nałożeniu, a już po zmyciu miałam wrażenie, jakbym właśnie przemyła twarz jakimś detergentem. Pomyślałabym, że to przez kwasy owocowe, ale stosowałam już kosmetyki z tym składnikiem i było ok. Tym razem efektów żadnych, tylko nieprzyjemne uczucie podrażnienia. Zapach też nieszczególny. Nigdy więcej!

Cena: 6-7 zł


                                                                                                                                                                                
I ostatni bubel na dziś:

Perfecta - maseczka głęboko nawilżająca, sok aloesowy + kwiat pomarańczy

Obietnice: głębokie nawilżenie, łagodzenie podrażnień,  odżywienie, regeneracja.Zawiera aloes, ekstrakt z kwiatu pomarańczy, kompleks witamin i aminokwasów.

Niektórych pewnie zaskoczy nazwanie tego produktu bublem, wiem, że wiele dziewczyn go polecało. Wydaje się, że taka nawilżająca maseczka, nawet jeżeli nie zdziała cudów, to na pewno nie zaszkodzi. Miałam lekko przesuszoną skórę od słońca i wiatru, uznałam, że czas sięgnąć po coś nawilżającego i kojącego i akurat miałam tą oto maskę w zapasie.
Ukojenie? Na pewno nie. Skóra zaczęła mnie lekko szczypać po nałożeniu, nie odczułam żadnego ukojenia czy nawilżenia. Nawet nie wchłonęła się dobrze - producent twierdzi, że nie trzeba jej zmywać, tylko zebrać nadmiar wacikiem, w moim przypadku musiałam ją po prostu zmyć wodą bo zamieniła się w tłustą maź na mojej twarzy.  Tutaj nie ma nawet mowy o krótkotrwałym działaniu - w trakcie odczuwałam lekkie pieczenie, po zmyciu, skóra była jakby bardziej przesuszona i lekko zaczerwieniona. Musiałam szybko ratować się tonikiem i kremem. Co gorsze, okropnie mnie zapchała! Stosowałam ją dwa dni pod rząd (na tyle wystarczyła zawartość saszetki) i potem miałam okropny wysyp pryszczy, a nie było to spowodowane zbliżającym się okresem ani innymi czynnikami ;/ Nie mogę więc powiedzieć ani jednego dobrego słowa na temat tego produktu, zazwyczaj nawet gdy maska nie działa, to przynajmniej w trakcie zapewnia relaks - lekko koi albo chociaż przyjemnie pachnie. Tutaj - komplenie nic!

Cena - około 2-3zł, saszetka wystarcza na 2 użycia

(zdjęcia pochodzą z wizaz.pl)



To już ostatnia część moich wywodów na temat masek tego typu. Mam jeszcze jedną, ukochaną maskę która działa cuda, ale jest to produkt w tubce, poza tym, zasługuje na osobną recenzję, która na pewno kiedyś się pojawi ;) A jakie są Wasze ulubione maseczki?




środa, 19 września 2012

przegląd maseczek w saszetkach, część 1

Dziś w ramach recenzji rzeczy dawno zużytych (jestem na wakacjach u rodzinki i nie mam przy sobie aparatu oraz większości kosmetyków, więc recenzuję produkty, które już kiedyś zużyłam), postanowiłam przedstawić Wam moje opinie na temat znanych maseczek w saszetkach, większość z nich zakupiłam w Rossmanie, SuperPharm i Naturze, więc są łatwo dostępne. Będą hity i buble, a także maseczki, bez których można się obyć, bo...nie robią kompletnie nic.

Na początek hity:

Ziaja - Maska regenerująca z glinką brązową


zdjęcie: wizaz.pl

Maseczki Ziaj z glinką są już słynne, więc pewnie nie odkryłam tutaj Ameryki. Nie wypróbowałam jeszcze wszystkich z tej serii, zuzyłam już jednak około 3-4 opakowania tej oto maski regenerującej z glinką brązową i jestem bardzo zadowolona.

Obietnice: regeneracja, wygładzenie skóry, redukcja podrażnień, zapobieganie starzeniu, redukcja drobnych zmarszczek. Zawartość glinki brązowej oraz innych naturalnych składników, np olej Canola, proteiny ze słodkich migdałów a także witaminy (B5 i E).

Cena: śmieszna, 1,49-1,69 zł. za saszetkę, która wystarcza na dwa użycia.

Czy obietnice są spełnione? Nie wypowiem się na temat działania anty-zmarszczkowego, ponieważ zmarszczek nie posiadam, ale maseczka na pewno wygładza i koi skórę. Twarz wydaje się rozjaśniona, świeższa, bardziej wypoczęta, nawilżona. Można tą maseczkę stosować regularnie, jako nawilżacz, ale można również sięgnąć po nią w "nagłym wypadku", gdy nasza cera jest szara, zmęczona lub przesuszona a chcemy wyglądać lepiej, np przed ważnym wyjściem. Działanie nie jest jednak tylko "na chwilę", skóra jest ładnie nawilżona również na drugi dzień po zastosowaniu (co nie znaczy, że zastąpi nam krem - tego nie wymaga się od żadnej maseczki).

Wygoda stosowania: nie zasycha w twardą skorupę, a więc nie uniemożliwia nam mówienia czy picia :P Poza tym bardzo łatwo ją zmyć. Zapach jest delikatny, przyjemny. Przypomina odrobinę masło kakaowe, ale jest to zapach bardzo delikatny, na mnie działa relaksująco.

Polecam, zaopatruję się w nią przy każdej wizycie w Polsce. Lubię zawsze mieć ją w domu.


Tołpa Dermo Face Sebio - Maska-peeling-żel 4 w 1 korygująca niedoskonałości

zdjęcie: wizaz.pl

Nazwa cokolwiek tajemnicza, bo czym jest ta czwarta funkcja? ;) Seria dermo face sebio zbiera różne opinie, ale wg mnie ta maska jest świetna. Stosowałam ją tradycyjnie, jako maseczkę, ale zawiera również drobinki które przy zmywaniu masują naszą skórę :)

Obietnice:
Oczyszczenie, odblokowanie porów, regulacja wydzielania sebum, łagodzenie podrażnień, zapobieganie powstawaniu zaskórników, zwężenie porów, działanie antybakteryjne. Zawiera białą glinkę, ekstrakt z kory cynamonowa, ekstrakt z papai. Można stosować na kilka sposobów - jako maskę, peeling lub żel do mycia twarzy. No i gdzie ta czwarta funkcja? ;)

Moja opinia:
Niektóre dziewczyny twierdzą, że ta maska podrażnia, bo po nałożeniu odczuwa się mrowienie, nawet lekkie pieczenie. Tak faktycznie jest, ale tylko przez pierwszą minutę, potem to wrażenie mija i wszystko jest w porządku. Skóra po zmyciu maseczki nie jest podrażniona ani zaczerwieniona, więc najwidoczniej to uczucie związane jest z zasychaniem maseczki na skórze, może również z działaniem któregoś ze składników. Nie ma żadnych negatywnych następstw, a jak wiecie, ja mam skórę wrażliwą.

Oczyszczenie i odświeżenie - tu się zgadzam w 100%. Cera jest oczyszczona, świeża, niedoskonałości szybciej się goją. Odniosłam również wrażenie, że stosowana raz w tygodniu ogranicza powstawanie nowych wyprysków. Czy reguluje wydzielanie sebum? Na pewno tego dnia, w który nałożymy maseczkę, nie będziemy się świecić lub ten problem będzie przynajmniej zredukowany. Nie łudziłabym się jednak i nie oczekiwała, że skóra pozostanie matowa przez cały tydzień i chyba nie można tego wymagać.

Maseczka oczyszcza dosyć mocno, działa antybakteryjnie, więc stosuję ją od czasu do czasu, przez 2-3 tygodnie z rzędu i potem ją odstawiam. Moja cera, pomimo, że jest tłusto-mieszana, jest również dość wrażliwa i pojawią się czasem suche skórki, więc taką terapię oczyszczającą funduję sobie tylko od czasu do czasu, z przerwami. Jeśli jednak ktoś męczy się z uporczywym trądzikiem, powinien stosować tą maseczkę regularnie, przez dłuższy okres. Ja zawsze do niej wracam gdy czuję, że stan mojej skóry się pogarsza i  że jest zanieczyszczona, bo wiem, że mnie nie zawiedzie.Wg mnie jest to najlepsza maseczka typowo oczyszczająca, którą dotąd wypróbowałam.

Stosowanie: gęsta, biała maź, zasycha odrobinę, ale nie do końca, więc nie ma wielkiego problemu ze zmyciem. Zapach - dość intensywny, kojarzy mi się z czymś antybakteryjnym, mi ten zapach nie przeszkadza.

Cena: ok 7-8 zł, wystarcza na 2 zastosowania czyli trochę drogo, nawet gdy przyznamy, że jakość jest naprawdę dobra.



Soraya Care & Control - Maseczka oczyszczająca z minerałami i kwasami owocowymi


Co dziwne, gdy przeglądałam strony internetowe w poszukiwaniu zdjęcia tej maseczki, znalazłam tylko wersję oczyszczająco-rozgrzewającą ( a rozgrzewających zawsze unikam - obawiam się zaczerwienienia, rozszerzonych naczynek, rozszerzonych porów) oraz wersja drożdżowa. Opakowanie jest prawie identyczne, tylko bez słowa "rozgrzewająca", czyżby po prostu ją wycofywali? Ale jest na rynku od dość dawna, więc gdzieś powinna być o niej wzmianka

zdjęcie: wizaz.pl

A więc, omawiam wersję NIE rozgrzewającą, która wygląda prawie identycznie - uwaga na napisy na opakowaniu! :P

Obietnice: reguluje wydzielanie sebum, głęboko oczyszcza, wygładza, poprawia koloryt skóry. Zawiera kwasy owocowe, minerały, wyciąg z zielonej herbaty. Gdy spojrzymy na skład, znajdziemy również glicerynę i kwas mlekowy, czyli składniki nawilżające.

Moja opinia:
Jest to mój numer 2 jeżeli chodzi o porządne oczyszczanie. Sięgam po tą maseczkę, gdy mam problemy z niedoskonałościami, ponieważ dobrze wysusza te już istniejące i poprawia stan cery. Oczywiście wypryski nie znikną od razu po zmyciu maseczki, ale szybciej się zagoją i również powstanie mniej nowych. Nie powoduje podrażnienia czy zaczerwienienia skóry. Kolor maseczki to niebieski/morski, zapach jest dość intensywny, charakterystyczny dla kosmetyków anty-trądzikowych i antybakteryjnych. Jest bardzo wydajna - opakowanie podzielone jest na 2 części, każda wystarcza na 2 użycia.
Dlaczego więc numer 2 a nie na równi z maseczką Tołpy? Po pierwsze, maseczka zasycha i przez to trudniej ją zmyć. Oczywiście, działanie jest ważniejsze, ale mimo wszystko jest to drobny minus. Dodatkowo, mam wrażenie, że wysusza bardziej, niż maseczka Tolpy. Nie powoduje podrażnień ani łuszczenia, więc nie odrzucam jej, ale mimo wszystko pozostawia wrażenie ściągniecia skóry, trzeba koniecznie zastosować po jej użyciu jakiś krem. Z tego względu polecam ją tylko osobom o cerze tłustej lub mieszanej które potrzebują porządnego oczyszczenia i działania antybakteryjnego. Uważam jednak, że maseczka ta jest przeznaczona z zasady dla tego typu osób - a więc cecha ta jej nie dyskwalifikuje.
Mimo tych kilku minusów, uważam, że jest to dobry produkt, pomaga w walce z niedoskonałościami, odświeża i porządnie oczyszcza. Poza tym jest bardzo wydajna jak na swoją cenę, więc można przeboleć tych kilka niedogodności ;)

Cena - ok. 3,50zł

To tyle, jeśli chodzi o maseczki w saszetkach, które mogę polecić. Mam jeszcze jedną ukochaną maskę, ale jest to pełnowymiarowy produkt w tubce i opiszę go innym razem :)

Coming soon - maseczki "zbędne" oraz buble







wtorek, 18 września 2012

Vichy Aqualia Thermal Legere

Dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam krem, który zużyłam już ponad miesiąc temu, ale uważam, że jest warty uwagi, więc postaram się go zrecenzować. Jest to lekki krem przeznaczony do cery wrażliwej, zawiera wodę termalną Vichy oraz kwas hialuronowy, ma zapewniać 24-godzinne nawilżenie.

Oto i on (zdjęcie pochodzi z wizaz.pl):





Opakowanie jest bardzo higieniczne, ja osobiście nie cierpię kremów w słoiczkach - może i można wszystko wydobyć do końca, ale po 2-3 miesiącach krem zaczyna pachnieć nieświeżo, wietrzeje, do środka dostają się bakterie, więc i tak nie zużywam go do końca - ja stosuję kremy oszczędnie, więc nie jestem w stanie zużyć całego opakowania w ciągu 2 miesięcy, nie wspominając o kremie wchodzącym pod paznokcie podczas aplikacji, wrrr. Z tego co wiem, istnieje również wersja tego kremu w słoiczku, ale dziękuję, postoję.
Jest to 40 ml za cenę około 50-52zł (ale w SP często jest w promocji). Krem jest bardzo wydajny, wystarczył mi na ponad 3 miesiące codziennego stosowania. Stosowałam go na dzień.

Musze powiedzieć, że byłam bardzo zadowolona. Krem jest lekki i osoby o bardzo suchej cerze mogą odczuwać niedosyt, ale w moim przypadku nawilżenie, które zapewniał, było w zupełności wystarczające (a również miewam suche skórki, szczególnie w okresie zimowym). Oczywiście efekty pojawiają się przy regularnym stosowaniu. W moim przypadku pozbyłam się problemu suchych skórek czy szorstkiej skóry, krem utrzymywał moją cerę w dobrym stanie. Nie zapycha, nie wysypuje, nie powoduje wzmożonego błyszczenia się twarzy, nadaje się również pod makijaż. Ma dość specyficzny zapach, który przez pierwszych kilka dni stosowania wydawał mi się dość intensywny, ale potem to wrażenie ustąpiło. Nie jest to jakiś nieprzyjemny zapach.  Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to zawartość alkoholu, choć nie jest on wysoko w składzie. Jednak gdy zaczęłam stosować ten krem, miałam już uprzednio podrażnioną skórę w kilku miejscach (patrz post poprzedni o pewnych żelach do mycia twarzy...) i po aplikacji kremu odczuwałam w tych miejscach mrowienie i lekkie pieczenie.  Jednak po kilku dniach podrażnienie ustąpiło i krem stosowany regularnie chronił moją skórę przed kolejnymi problemami z przesuszoną czy podrażnioną skórą, więc tego problemu więcej nie było - i dlatego też nie uznaję tego za minus.

Podsumowując - polecam ten krem osobom o cerze mieszanej i normalnej, także tym z lekkimi skłonnościami do przesuszania. Sprawdzi się u Was świetnie, szczególnie na dzień. Natomiast osoby z cerą suchą czy bardzo suchą mogą sięgnąć po ten produkt w lecie, a w zimie zastosować coś bardziej treściwego.

Dla zainteresowanych skład (z wizaż.pl):

Aqua / Water, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Hydrogenated Polyisobutene, Alcohol Denat. , Pentaerythrityl Tetraisostearate, Stearyl Dimethicone, Synthetic Wax, Glyceryl Isostearate, Sodium Chloride, Sodium Hyaluronate, Celulose Acetate Butyrate, Ammonium Polyacryloydimethyl Taurate, Ammonium Acryloydimethyltaurate / Steareth-8 Methacrylate Copolymer, Disodium Edta, Acrylates Copolymer, Polyphosphorylcholine Glycol Acrylate, Polyvinyl Alcohol, Butylene Glycol, Methylparaben, Capryl Glycol / Caprylyl Glicol, Phenoxyethanol, Parfum / Fragrance




poniedziałek, 17 września 2012

żele do mycia twarzy nie dla wrażliwców

Dzisiaj chciałabym przedstawić wam żele, które u mnie kompletnie się nie sprawdziły. Muszę zaznaczyć, że moja cera jest mieszana, ze skłonnością do błyszczenia, jednak jest również dość wrażliwa, łatwo reaguje zaczerwienieniem, w zimie niektóre partie są przesuszone. Nie mam typowego trądziku, ale pojawiają się u mnie zaskórniki i od czasu do czasu drobne wypryski. A więc potrzebuję dobrze oczyszczającego żelu który jednocześnie byłby delikatny i nie powodował przesuszenia czy ściągnięcia skóry.

Jeszcze w czasach liceum popełniałam najbardziej typowe błędy - czyli kupowałam żele opisane jako "anty-trądzikowe", "matujące" i to przy tym jak najtańsze. A więc przerabiałam już żele i toniki z Clean & Clear, Ziaja TinTin, Garnier Czysta Skóra...I potem dziwiłam się, że moja skóra jest ściągnięta, błyszczy się jeszcze mocniej a niedoskonałości jak były, tak są.
Potem, już na studiach, trochę zmądrzałam. Sama zaczęłam zarządzać swoim budżetem, a więc już trochę więcej myślałam przy wyborze kosmetyków. Jednak mimo wszystko byłam dosyć naiwna, bo wierzyłam zapewnieniom producentów, głoszących, że ich produkty są "głęboko oczyszczające" ale przy tym "bardzo delikatne" czy "hypoalergiczne".
Przedstawię wam kilka żeli, które kompletnie nie nadają się dla osób z wrażliwą cerą, nawet, jeśli jest ona tłusta czy mieszana i z niedoskonałościami.

Na początek, zniechęcona ciągle ściągniętą skórą po myciu twarzy i suchymi skórkami (szczególnie w zimie), wypróbowałam kilka żeli przeznaczonych do skóry wrażliwej i suchej.

Flos Lek - Łagodny żel do mycia twarzy



Zmęczona żelami antybakteryjnymi, które wysuszały moją twarz na wiór i nie likwidowały niedoskonałości, zakupiłam ten oto żel skuszoną obietnicą łagodności, ukojenia itp. Nic podobnego! Po pierwsze, wodnista konsystencja i zapach są średnio przyjemne, ale gdyby żel spełniał swoje zadanie, wybaczyłabym. W końcu podobno delikatne kosmetyki nie powinny zbytnio się pienić. Tylko że...on nie jest delikatny. Moja skóra po umyciu była równie wysuszona jak po użyciu mocnego żelu antybakteryjnego. Żadnej różnicy, nawet gorzej. Dodatkowo pojawiły się drobne zaczerwienienia, skóra była bardzo ściągnięta. Nawet nie zużyłam go do końca - poleciał do śmieci.

Cena: ok 11-12 zł

AA - Ultra Nawilżanie, Aksamitny żel do mycia twarzy do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii


Zdjęcie pochodzi ze strony merlin.pl, to chyba starsza wersja bo ja miałam biało-niebieskie opakowanie.
Nie masakrował mojej twarzy tak, jak ten z FlosLeka, ale również daleko mu do delikatności. Żel ma kremową konsystencję, dosyć dobrze się pieni, zapachu prawie brak. Ściągniecie po umyciu twarzy było odczuwalne, poza tym po dłuższym używaniu zauważyłam, że moje policzki były ciągle szorstkie, jakby przesuszone, pomimo stosowania kremu. A więc - zero korzyści czy przyjemności z jego stosowania, zostawił moją skóre suchą i szorstką, zupełnie jak jakiś detergent.

Następnie uznałam, że wobec tego trzeba wypróbować czegoś "aptecznego", czegoś, co byłoby delikatne ale również choć odrobinę eliminowało niedoskonałości. Mój wybór padł na Iwostin Purritin i La Roche Posay Effeclar.

Cena: około 12-13zł

Iwostin Purritin - Żel do mycia twarzy do skóry wrażliwe, tłustej i skłonnej do zmian trądzikowych. Hypoalergiczny. 

Zdjęcie: merlin.pl

A więc - opis producenta brzmi świetnie. Żel jest do skóry tłustej, zanieczyszczonej, ale również wrażliwej, hypoalergiczny - czyli na pewno nie podrażni ani nie wysuszy. I do tego olejek z drzewa herbacianego i różne tajemnicze substancje. Brzmi niemalże jak coś leczniczego!

Konsystencja przyjemna, dość gęsta, żel jest wydajny. Zapach intensywny, ale całkiem przyjemny.
Niestety...Po kilku dniach używania miałam za każdym razem czerwone placki na twarzy po umyciu. Nałożony później krem odrobinę to niwelował, ale nie do końca...Do tego odczuwałam ściągnięcie i przesuszenie. Trwało to tydzień, następnie uznałam - może stosuję go za często (2-3 razy dziennie) i zaczęłam go stosować tylko raz dziennie, myjąc twarz przed pójściem spać. Niestety, nieprzyjemne wrażenia pozostały i po 2-3 tygodniach dałam sobie spokój. Jedno trzeba mu przyznać - po jakimś czasie od rozpoczęcia stosowania zauważyłam, że rzeczywiście dobrze oczyszcza, wyprysków było jakby mniej, choć na zaskórniki nic nie poradził. Ale nie dałam rady dalej katować sobie nim twarzy, która była ciągle zaczerwieniona i przesuszona, i odstawiłam go. Potem oddałam go mojemu facetowi, który zużył go do końca i u niego podrażnienie nie wystąpiło, był nawet zadowolony z efektu oczyszczania - ale on nie ma wrażliwej cery, poza tym jak wiadomo, skóra mężczyzny jest trochę mniej delikatna od naszej. A więc - polecam tylko tym, który nie mają absolutnie żadnych problemów z przesuszeniem, podrażnieniami itp. U mnie się nie sprawdził pomimo, że jest przeznaczony do skóry wrażliwej.

Cena: kupiłam za 20zł, ale często występuje w promocjach (np w SP)

La Roche Posay - Effeclar Oczyszczający żel do skóry tłustej i wrażliwej



zdjęcie: www.laroche-posay.pl


Spróbowałam po raz kolejny przy okazji promocji w SP, skuszona dobrymi recenzjami i opisem producenta - ma to być dobrze oczyszczający żel skierowany do skóry tłustej i wrażliwej. Zawiera wodę termalną, nie zawiera za to alkoholu, barwników, parabenów, mydła. Super. 

Żel jest dość specyficzny, jest bardzo gęsty, ale żeby go spienić, należy najpierw zrobić to na dłoniach i następnie pianę nałożyć na twarz. Bardzo wydajny, pachnie nawet przyjemnie. W tym wypadku było nawet gorzej, niż w przypadku Purritinu...Nie pojawiło się co prawda zaczerwienienie, ale skóra była jeszcze bardziej przesuszona i zero efektów oczyszczania...Wysypało mnie (myślałam, że to tak na początek i trzeba przeczekać), ale nie minęło, i do tego nie były to drobne wypryski, tylko takie wielkie gule rosnące pod skórą, które potem goiły się przez 2 tygodnie. Nigdy więcej! Jak zwykle, żel przejął ode mnie chłopak (myślał, że tak, jak z Purritinem - u niego będzie ok, bo jego skóra jest bardzo odporna na przesuszenie), ale niestety....Przesuszenia nie zauważył, ale za to również go wysypało, w taki sam sposób, jak mnie. A więc tego żelu nie polecam, nawet, jeśli macie twarz ze stali i nic Was nie przesusza - będziecie potem twarz kurować przez 2 tygodnie. 

Cena: zapłaciłam ok 15zł za 125 ml w promocji w SP, ale pełnowymiarowe opakowanie ma 200 ml i kosztuje....chyba około 50zł? Nie jestem pewna.

A więc...totalna porażka w przypadku tych 4 żeli (przed nimi było pewnie kilka innych ale w tamtych czasach nie interesowałam się aż tak bardzo kosmetykami czy składami, więc nawet trudno mi coś więcej o nich powiedzieć). 

Teraz znalazłam swoje 2 idealne żele, które sprawdzają się u mnie świetnie, choć pewnie jeszcze przetestuję niejeden....Wiem jedno - jednym ze składników żeli do mycia twarzy, który mi szkodzi, jest SLS. I to nie dlatego, że teraz jest moda na wszystko bez SLS - nie przeszkadza mi to w szamponach czy żelach pod prysznic, ale w żelach do twarzy po prostu ich nie toleruję. Na pewno jest jeszcze wiele innych czynników, ale oba żele, które stosuję obecnie i które mi służą, nie zawierają SLS, więc jest to jakiś wspólny mianownik. O moich ideałach również będzie post! ;)
 













niedziela, 16 września 2012

Uroda Melisa - bezalkoholowy tonik

Na początek recenzja produktu, który niedawno zużyłam, a więc mogę go za czystym sumieniem zrecenzować.

Oto i on:


Zdjęcie pochodzi z www.tilia7.pl.
Przepraszam za brak własnego zdjęcia, ale zużyłam go, gdy jeszcze nie prowadziłam bloga (tydzień temu) i opakowanie wylądowało w koszu.

Opis producenta:

 Delikatny tonik bezalkoholowy z wyciągiem z zielonej herbaty i melisy, alantoiną oraz prowitaminą B5 wspomaga naturalny proces odnowy skóry. Tonik dokładnie oczyszcza oraz pozostawia na Twojej skórze uczucie nawilżenia i świeżości. Sprawia że skóra jest gładka w dotyku. Przyjemny relaksujący zapach daje uczucie komfortu. Melisa od dawna jest znana jako roślina lecznicza, głównie ze względu na swoje właściwości uspokajające i łagodzące. Wyciąg z zielonej herbaty chroni skórę przed działaniem wolnych rodników, opóźniając w ten sposób proces przedwczesnego starzenia się skóry.

Skład:

Skład: Aqua, Sorbitol, Panthenol, Propylene Glycol, Melissa Officinalis, Camellia Sinesis, Allantoin, Parfum, Disodium EDTA, Tridecth-9, PEG-5, Ethylhexanoate, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Benzophenone-1, Citronellol, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Butylphenyl, Methylpropional, Linalool, CI 19140, CI 42090 


Moja opinia:

Uwielbiam ten tonik! Na początek, śliczny, delikatny zapach. Coś roślinnego, lekko ziołowego, ale absolutnie nie jest to zapach intensywny czy męczący. Zapach ten kojarzy mi się z czymś naturalnym i kojącym :) Opakowanie również wg mnie jest bardzo estetyczne, ładnie prezentuje się na półce.
Ale teraz najważniejsze, czyli o działaniu. Moim zdaniem, tonik ma za zadanie przywracać skórze odpowiednie ph, zaburzone myciem, powinien "doczyścić" skórę, jeśli jeszcze cokolwiek na niej pozostało oraz, co bardzo istotne - ukoić ją. Zadaniem toniku nie jest ujędrnianie, rozjaśnianie czy usuwanie zmarszczek, ani też walka z trądzikiem i tego nie oczekuję.
Ten produkt spełnia swoje zadanie świetnie - po użyciu skóra jest ukojona, ale bez tłustej warstwy. Myślę, że idealnie działający tonik powinien dawać uczucie, jak gdybyśmy przemywały twarz wacikiem nasączonym wodą, ewentualnie o lekkim zapachu i tak właśnie tutaj jest. Żadnej lepkości, żadnych efektów specjalnych.
Tonik nie zawiera alkoholu a więc nie mamy uczucia ściągnięcia czy podrażnienia. Koi, odświeża, przygotowuję naszą cerę na przyjęcie kremu. Do tego dosyć przyjazny skład - nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale widzę sporo naturalnych składników i nie ma alkoholu, czyli jak dla mnie - super.
I na koniec dodatkowy plus - cena! Tonik kosztuje około 6-7zł i jest bardzo wydajny. Jedyny problem może być z dostępnością, ostatnim razem zakupiłam go w Poznaniu i widziałam go tylko w drogerii Natura. Być może jednak można go spotkać również w mniejszych drogeriach...Ja zamierzam zaopatrzyć się w niego przy okazji kolejnej wizyty w Poznaniu.

Minusy -brak
Ponowny zakup? - Na pewno. Póki co mam w zapasie kolejny tonik, który zaczynam używać, jest to tonik Soraya (nawilżająco-dotleniający), ale gdy tylko będzie okazja, zakupię moją ukochaną Melisę ponownie.




start

Od zawsze interesowałam się urodą, kosmetykami, lubiłam testować i próbować. 
Od jakieś czasu śledzę blogi dziewczyn i oglądam filmiki na youtube...Wiele z nich było dla mnie inspiracją, pomogło znaleźć produkty które teraz sprawdzają się u mnie świetnie, znacznie poszerzyłam swoją wiedzę na temat kosmetyków i dbania o urodę. Nie wspominając już o relaksie jaki daje lektura Waszych blogów - po południu, z kubkiem ulubionej herbaty ;)

Może teraz coś na temat mojego typu urody i preferencji kosmetycznych.

Twarz - cera mieszana, sklonności do przesuszania ale i do błyszczenia się, bardzo wrażliwa. Kiedyś trądzik, obecnie jedynie zaskórniki i od czasu do czasu drobne wypryski. Jak widzicie, mieszanka wybuchowa ;)

Włosy -  normalnie, niezbyt zniszczone, jednak dość szybko się przetłuszczają. Poza tym są wiecznie neujarzmnione, lekko falowane, długie ;) Bardzo wrażliwa skóra głowy, co eliminuje większość szamponów - zwyczajnie powodują u mnie łupież, więc muszę być pod tym względem bardzo ostrożna.

Ciało - skóra normalna, bez skłonności do przesuszania, za to nie lubi zbyt ciężkich i tłustych specyfików.

Przy dobrej pielęgnacji jestem w stanie to wszystko ogarnąć ;)

Kosmetyki jakie używam? Pewnie będzie o tym jakiś dokładniejszy post. Lubię eksperymentować, ale bardzo uważnie wybieram swoje kosmetyki, patrzę na skład, na to, czy są odpowiednie dla mojej cery/włosów. Kupuję zarówno droższe, apteczne produkty jak i te najtańsze, pod warunkiem, że są dopasowane do mojego typu urody. Poza tym jestem dość wymagająca.
Nie maluję się zbyt mocno, mam jeden fluid, jeden puder, nie posiadam różu. Lubię za to cienie do powiek i dobre mascary ;) Zazwyczaj wolę inwestować w pielęgnację niż makijaż i na to wydaję najwięcej pieniędzy.
To tyle, więcej na pewno dowiecie się z kolejnych postów :)

A więc - zapraszam do dalszej lektury!