środa, 30 października 2013

pokaźne denko październikowe i krótkie recenzje

Czas na dno!
Wcześniej po prostu robiłam zdjęcie każdego opakowania i następnie lądowało ono w koszu, a teraz, korzystając z tego, że wreszcie mam więcej miejsca w mieszkaniu i wystarczającą ilość szaf i szafek, robię denko jak należy i zbieram opakowania przez cały miesiąc, żeby móc je Wam pokazać na koniec :)

 Denko w tym miesiącu jest całkiem pokaźne, będę się więc chwalić :)


I po kolei:

Zacznijmy od prysznica:


1. Treacle Moon - One Ginger Morning. Żel pod prysznic, który pachnie barem sushi (ach, ten imbir! i musującą oranżadą. To już moje drugie opakowanie, co mówi samo za siebie ;) Jeśli robicie zakupy w DM, to bardzo polecam. RECENZJA

2. Balea Dusche & Creme - żel pod prysznic o zapachu kokosa i nektarynki. Czuję w nim świeżą, soczystą nektarynkę ocieploną i dosłodzoną odrobiną kokosa. Tutaj Balea przeszła samą siebie - zapach nie jest ani trochę sztuczny, nie jest za słodki czy męczący, do tego nawet utrzymuje się na skórze (w przeciwieństwie do większości żeli Balei).

3. Natura Siberica - Szampon neutralny do wrażliwej skóry głowy. Bardzo delikatny szampon, ani trochę nie podrażnił mojej wrażliwej skóry. Przyzwoicie oczyszcza, nie plącze włosów ani ich nie obciąża. Naturalny skład. Byłam z niego zadowolona, więcej w RECENZJI.

4. Green Pharmacy - żel do higieny intymnej - rumianek i alantoina. Daje uczucie odświeżenia, nie podrażnia, byłam z niego zadowolona. RECENZJA

Czas na pielęgnację twarzy:


1. Khadi - maseczka glinkowa z Neem. Jakiś czas temu zamówiłam sobie dwie maseczki Khadi. Jest to produkt w 100% naturalny, czysta glinka z dodatkiem ziół (w tym przypadku jest to m.in. neem). Maseczka oczyszcza i detoksykuje skórę, ogranicza powstawanie sebum, sprawia, że cera wygląda świeżo i produkuje mniej sebum. Nie zauważyłam jednak, żeby np. ograniczyła powstawanie niedoskonałości. Moim zdaniem jednak żadna maseczka nie zdziała cudów, a tutaj przynajmniej wiem, że nie kładę na twarz zbędnej chemii, łatwo też ją zmyć. Używam teraz wersję z drzewem sandałowym, planuję wspólną recenzję obu glinek :)

2. Woda termalna Uriage - od jakiegoś czasu woda termalna stanowi nieodłączną część mojej pielęgnacji i zastępuje tonik. Ta konkretna woda ma tą zaletę, że nie trzeba jej osuszać, ale poza tym nie jest ani trochę lepsza od wody Avene, o której pisałam TUTAJ. Lubię, może kiedyś jeszcze kupię, ale nie widzę sensu poszukiwania akurat tej wody, jeśli jest trudno dostępna.

3. Bioderma Hydrabio Legere - lekki krem nawilżający. Świetnie sprawdził się jako krem na dzień, lekko nawilżał i nie przetłuszczał cery, nie pozostawiał filmu, do tego jest bardzo wydajny. Ciągle chcę dodać jego recenzję, ale mam jeden problem - w trakcie stosowania tego kremu zaczęłam mieć straszne problemy z cerą w okolicach żuchwy...Podskórne grudki, zaskórniki, zmiany, których ani się pozbyć, ani je zakryć...Po 2 miesiącach dopiero powoli doprowadzam skórę do normy co wiązało się z niezłym wysypem w tej okolicy po zastosowaniu kwasów. Nie mogę z całą pewnością powiedzieć, że to wina tego kremu, ale nie mogę też tego wykluczyć...

4. Balea - płyn do demakijażu oczu (jednofazowy) - bardzo dobry płyn, to już moje drugie lub trzecie opakowanie, i pewnie nie ostatnie. Tani, dobrze zmywa makijaż, nie podrażnia. RECENZJA


1. The Secret Soap Store - krem do rąk 20% masła shea, trawa cytrynowa. Krem o dobrym składzie, naprawdę dobrze nawilżał i dość szybko się wchłaniał, pomimo bogatej konsystencji. Polecam, jeśli lubicie kremy do rąk o mocnych, zdecydowanych zapachach. Moim zdaniem lepszy od L'Occitane.  RECENZJA

2. Isana - zmywacz do paznokci o zapachu migdałowym. Nie trzeba go nikomu przedstawiać, świetnie zmywa każdy lakier, odrobinę wysusza jak każdy zmywacz, ale nie robi takiej masakry, jak jego różowy brat...który wysusza strasznie i dodatkowo śmierdzi tak, że po wyrzuceniu wacika do śmietnika nie da się przebywać w tym samym pokoju o ile nie wyniesie się natychmiast śmieci :P
Ten zmywacz był dodatkowo bardzo wydajny, wierzcie lub nie, ale miałam go prawie rok!

I lakiery, których czas już nadszedł...


Nie, nie opróżniłam ich - jeszcze nigdy nie udała mi się sztuka zużycia lakieru do końca. 

1. Golden Rose Paris 30 - bardzo lubię tą serię. Dodatkowo był to jeden z moich ulubionych odcieni - śliczny, uniwersalny brudny róż. Idealny na dzień, łatwy w aplikacji i trwały. Zużyłam go prawie do końca, co już jest sporym osiągnięciem. Miałam go już chyba ponad 2 lata...

2. p2 Volume Gloss 020 business woman - lakier o żelowym wykończeniu. Piękny szaro-fioletowy odcień, również idealny na dzień, bardzo elegancki. Niestety, aplikatory tej serii nie są już tak wygodne jak w przypadku serii regularnej p2, łatwo się nim ubabrać, do tego po zaledwie pół roku zgęstniał i zgluciał tak, że nie da się już go używać...

3. Inglot 926 - lakier mistrz...Mam go już jakieś....4 lata i nadal nadaje się do malowania z tym, że już niestety trwałość zrobiła się bardzo kiepska (i nie ma się co dziwić!). Przez pierwsze 2-3 lata lakier był niezniszczalny, trzymał się nawet ponad tydzień, do tego odcień był naprawdę śliczny i miał wygodny pędzelek. Przez cały ten czas nawet nie zgęstniał, jedynie trwałość jest już bardzo nikła. Ciekawe, czy lakiery Inglota są nadal tak świetnej jakość, bo chętnie sprawiłabym sobie jeszcze kilka odcieni....



Clinique Clarifying Lotion 2 - czyli tonik/płyn o działaniu oczyszczającym.
Nie zużyłam go ja, tylko mój mąż (on lubi takie alkoholowe wyżeracze, więc kiedyś kupiłam mu na jakiejś promocji). O dziwo, grzecznie zachował opakowanie i dał mi, twierdząc, że to na bloga i że mogę coś o nim napisać o_O
Zapytałam więc, że skoro ma być recenzja, to co takiego on ma o owym płynie do powiedzenia...Odparł, że tonik był "very good", zadowolony, że tak bardzo przyczynia się do rozwoju mojego bloga :D Oj, chyba recenzenta z niego nie będzie... :P

niedziela, 27 października 2013

ulubieńcy października i nie tylko

Dawno nie było u mnie ulubieńców, ale ostatnio nazbierało się sporo produktów, które zasłużyły na to miano. A więc do rzeczy :)




I teraz po kolei:

Soap & Glory - Clean On Me


Kremowy żel pod prysznic o genialnym zapachu, którego nie powstydziłyby się dobre perfumy. Umila mi poranne prysznice przed wyjściem do pracy, piękny zapach pozwala lepiej zacząć dzień i do tego zapewnienia producenta o jego właściwościach nawilżających nie są wcale takie przesadzone. Stosowany z myjką jest niesamowicie wydajny, tworzy piękną, puchatą pianę. 

Nivea - Diamond Touch


Z jakiegoś powodu żele Nivea kojarzą mi się z relaksem i odświeżeniem po ciężkim dniu. Ten pan również umila mi wieczorne prysznice, pachnie intensywnie i elegancko, relaksuje, odświeża...Jest przyjemnie kremowy. Te żele to taki klasyk, do którego lubię powracać.

Balea - Blaubeere Momente Rasiergel


No i przekonałam się, że z pianką jest i wygodniej, i przyjemniej. Widać, gdzie już się ogoliłam, nie ma zacięć i zadrapań podczas golenia. Ta pianka przyjemnie pachnie jogurtem jagodowym i jest naprawdę gęsta, nie spływa, bardzo ułatwi golenie. Wydaje mi się, że pianki do golenia na stałe zagoszczą w mojej łazience ;)

I teraz wychodzimy już spod prysznica...

Pharmaceris T Sebo-Micellar - płyn micelarny


Mój ulubieniec od dawna, to już chyba czwarte opakowanie. Wspominałam już, że od czasu przeprowadzki męczę się z cerą, która ostatnio kompletnie zwariowała...Dopiero ten micel, w połączeniu z kremem z kwasem migdałowym z tej samej serii, zaczął przynosić jakieś efekty...Stosuję go do przemywania twarzy gdy potrzebuję odświeżenia a nie chcę po raz kolejny myć twarzy żelem i wodą. Wspaniale wpływa na moją cerę, redukuje nawet zaskórniki i do tego ma przyjemny, subtelny zapach. RECENZJA

Nuxe Creme Fraiche de Beaute Light


Lekki krem/emulsja matująca na dzień

To trochę taki ulubieniec na wyrost, bo używam go zaledwie od jakichś 10 dni...Zdążyłam się już jednak zakochać w jego pięknym zapachu, świetnej konsystencji która wchłania się bez śladu pozostawiając skórę lekko nawilżoną i świeżą. Przedłuża również trwałość makijażu. 

Dr. G - Hydra Intensive Blemish Balm SPF 30 PA ++


Ciągle nie mogę się zabrać za porządną recenzję tego kremu BB, choć używam go już od miesięcy. Gdy w październiku zaczęłam pracę, doceniłam go ponownie - sprawia, że moja cera wygląda świeżo przez cały dzień, nieźle kryje, do tego jest praktycznie niewidoczny na twarzy. Zmniejsza również widoczność porów. U mnie podkłady sprawdzają się tylko na kilkugodzinne wyjścia, na dłuższą metę się nie sprawdzają - zazwyczaj spływają, albo zaczynam się świecić...Ten oto bebik jest jednak niezniszczalny i trzyma się cały dzień, ratując mi życie gdy muszę przetrwać 8 godzin w pracy.

Bourjois Volume Glamour
Inglot Ultradelikatny róż do policzków 46


Wielki powrót do tuszu Bourjois - po raz kolejny przekonuję się, że te tusze są najlepsze.Dobrze podkreślają rzęsy, ale robią to w sposób bardzo naturalny. Nie ma mowy o sklejaniu, grudkach czy osypywaniu się. Bardzo lubię też wersję Ultra Black, moim zdaniem są tak samo dobre.

Róż Inglota - wiadomo, klasyk. Dzięki miłej pani z warszawskiego salonu Inglota (w Złotych Tarasach) zdecydowałam się na idealny dla mnie kolor, które normalnie bym nie kupiła - czyli prześliczny, ciepły brzoskwiniowy odcień (ten na zdjęciu niestety zupełnie nie oddaje prawdziwego odcienia). Trzyma się na twarzy cały dzień, jest dość intensywny, ale nie na tyle, żeby zrobić sobie nim krzywdę. Do tego jest matowy, co ja bardzo lubię.


I jeszcze coś niekosmetycznego:

Vitalis Knusper Kissen z czekoladą - zbożowe "poduszeczki" wypełnione czekoladą, do tego płatki crunchy.
I smakują najlepiej z jogurtem Almighurt o smaku Russischer Zupfkuchen, czyli coś w stylu serniczka z ciastem czekoladowym. Przepyszny jogurt!



A do tego w ostatnim miesiącu nałogowo oglądałam...

Downton Abbey



Obecnie emitowany jest już 4 sezon serialu, ale ja zaczęłam oglądać pierwszy dopiero w październiku. I...już jestem na czwartym. 

Genialny serial przygotowany z niesamowitą dbałością o szczegóły historyczne. Mamy przepiękne kostiumy, wnętrza...wszystko wiernie oddane. Do tego sama historia jest bardzo ciekawa - życie arystokratycznej rodziny przed 1 wojną światową oraz ich służby. Ukazuje życie różnych klas społecznych, ich wzajemne relacje oraz zmiany społeczne zachodzące w trakcie i po pierwszej wojnie światowej. Jest miłość, przyjaźń, nienawiść, wielkie pieniądze..Do tego cała plejada przeróżnych postaw i charakterów. Chyba najlepszy serial obyczajowy jaki widziałam, a samej historii nie powstydziłaby się Jane Austen. Bardzo polecam!

środa, 23 października 2013

Yankee Candle - recenzja duuużej ilości wosków :)

Od jakiegoś czasu to właśnie o Yankee Candle lubię pisać najbardziej :) Pachnące woski stały się moją prawdziwą obsesją, choć chyba jest to pozytywne uzależnienie ;)

Korzystając z dnia wolnego, siedzę sobie w sypialni, obok mnie po raz pierwszy zapalona duża świeca Camomile Tea, a więc nastrój w sam raz na opisywanie zapachów. Zapraszam :)

Oto woski, które topiłam w ostatnim czasie:

Garden Hideaway



Zapach, który zawsze miałam "w planach", ale nigdy nie kupiłam, aż do momentu, gdy został wycofany i już trudno było go gdziekolwiek znaleźć. Złapałam więc aż trzy, jeden z nich już "poszedł z dymem" ;) Zapach bardzo ogrodowy, trawiasto-kwiatowy. Dość intensywny, odrobinę staroświecki. Przypomina mi trochę zarośnięty, wiejski ogród rosnący za starym domem babci...Taki jeszcze z poranną rosą na listkach. Takie klimaty. Niektórym może wydać się zbyt "babciny" i intensywny, ale ja, jako niepoprawna romantyczka, miewam ochotę na tego typu aromaty. Szkoda, że znika z oferty, ale mam jeszcze dwa w zapasie. Poczekają na wiosnę, bo chyba wiosną ten zapach będzie najlepszy.


Pink Sands


Jeden z najbardziej popularnych zapachów, ja długo się przed nim wzbraniałam, ale w sierpniu był zapachem miesiąca i skusiłam się na wosk. Czy jest warty hype'u? Moim zdaniem nie. Nie to, żeby zapach mi się nie spodobał - jest całkiem przyjemny, słodki, ale nie mdły, z dodatkiem morskiej bryzy, o ile to ma sens. Uroczy kolor. Mimo wszystko, nie jest to coś, co koniecznie muszę kupić ponownie, albo co jakoś szczególnie zapamiętam. 

River Valley


Kolejny wycofany zapach. Miałam go po raz pierwszy i po zapaleniu pierwsza reakcja to "Ależ tak pachnie w sklepie Stradivarius!". Po dłuższym paleniu zapach okazuje się być dość subtelny, jeden z tych zapachów, które mogą odświeżyć powietrze i "robić za tło", ale nie uderzą nas swoją mocą. Mamy nuty drzewne, trochę ziół (szałwia), trochę świeżego, jesiennego powietrza....Trochę po męsku. Przyjemnie, delikatnie, świeżo. Polubiłam ten zapach, ale nie aż tak, żeby opłakiwać jego wycofanie.

Blissful Autumn


Jeden z ulubieńców dzisiejszego posta! Przepiękny zapach, idealny na jesień. Pachnie jak w kuchni, gdy mama robi dżem z soczystych, dojrzałych gruszek, jabłek, śliwek...Jak ciepły dom wypełniony aromatem przygotowywanych konfitur z odrobiną jesiennego powietrza i aromatu liści. Na plus to, że nie wyczuwam tu za wielu przypraw, co jest miłą odmianą po dziesiątkach zapachów z cynamonem. Lubię cynamon, ale ileż można ;) 
Spędziłam bardzo miły wieczór z tym zapachem w tle, czytając książkę i popijając herbatkę. Czułam się, jakbym wróciła do starego domu z dzieciństwa, gdzie babcia i mama krzątały się zawsze przy kuchni i tworzyły cuda z owoców przyniesionych z sadu :)
Piękny, piękny zapach - niestety też będzie wycofany. Mam na szczęście mały zapas :)

Lemon Lavender


Te zapach mam już po raz drugi. Intrygujące i bardzo oryginalne połączenie cierpkiej, pobudzającej cytryny i kojącej, staroświeckiej lawendy. Nie przepadam za żadnym z tych składników oddzielnie, ale razem tworzą całkiem przyjemną całość. Lubię topić ten wosk gdy wysprzątam całe mieszkanie - podkreśla uczucie czystości i świeżości, ale absolutnie nie pachnie jak środki czystości. Dość intensywny zapach.

Soft Blanket


Stopiłam tylko jeden, przypadkowo na zdjęciu znajdują się dwa ;)
Klasyk, uważam, że ten zapach w pełni zasłużył na swoją sławę. Kojący, delikatny zapach bursztynu z subtelną nutką wanilii i czegoś jakby perfumy albo woń dobrego płynu do płukania. Tak pachnie pokój z łóżkiem zasłanym czystą pościelą, nakrytym mięciutkim kocykiem, gdzie w powietrzu jeszcze unosi się ledwo wyczuwalna woń perfum. Świetny zapach do sypialni, pomaga mi się zrelaksować, wyciszyć.

Lake Sunset


Pierwsza z serii jesiennych nowości, którą wypróbowałam. Nie będę pierwsza, która stwierdzi, że to raczej zapach kojarzący się z końcem lata, niż z prawdziwą jesienią. Czuję tu nutkę wody, coś jakby suszone (a może raczej przekwitłe kwiaty), odrobinę słodyczy...Ogólnie jest to zapach trudny do określenia, ale bardzo kojarzy się z czasem, gdy wciąż mamy lato, ale wieczory są już chłodne, wychodząc na spacer nad wodą trzeba otulić się w ciepły sweterek...Gdy jest jeszcze ciepło, ale można już odpocząć po męczących upałach. Taki trochę nastrój nostalgii po mijającym lecie i w oczekiwaniu na jesień. Może trochę jak ostatnie dni wakacji :)
Zapach udany, na pewno ciekawy i oryginalny. Być może kiedyś do niego wrócę, ale póki co nie zaliczam go do ulubieńców.

Vanilla Cupcake


Zapach bardzo słodki i bardzo waniliowy. Wyczuwam w nim też "ciastkową" nutę, więc w sumie wiernie oddaje nazwę i to, co widzimy na etykiecie. Mimo wszystko, zapach jest dla mnie odrobinę zbyt mdły i nieco sztuczny. Męczy, gdy topię go zbyt długo. 

Ale...znalazłam dla niego idealne zastosowanie. W połączeniu z kolejnym woskiem okazał się pachnieć genialnie ;)

Black Cherry


Zapach dojrzałych, soczystych, słodkich wiśni. Ale raczej takich w syropie, czy też kandyzowanych, takie, jakie znajdziemy w cieście czy deserach. Zapach intensywny. Udany, ale dla mnie trochę zbyt jednowymiarowy - lubię zapachy, które przywołują wspomnienia, mają kilka przeplatających się ze sobą nut. Tutaj mamy po prostu wiśnie.

Postanowiłam pooeksperymentowac i odkryłam, że

Vanilla Cupcake + Black Cherry = genialny aromat!

Znacie może te drożdżówki z ciasta francuskiego (takie z krateczką na wierzchu, przez które prześwituje nadzienie), z nadzieniem z waniliowego budyniu/kremu zmieszanego z wiśniowym sosem czy też syropem? Ja przynajmniej chętnie je kupuję. Połączenie tych dwóch wosków dokładnie tak pachnie! Zapach sprawia, że niemal czuję smak tych przysmaków. Polecam mieszanie zapachów, jeśli któryś z nich średnio Wam się spodobał.

Nature's Paintbrush



Opisywany jako 100% jesienny zapach. I rzeczywiście tak jest - zapach przywołuje na myśl spacer w parku wczesną jesienią, gdy jest jeszcze słonecznie, ale powietrze jest już nieco chłodne i można podziwiać piękne kolory liści. Gdy tutaj liście pokryły się złotem i zrobiło się nieco chłodniej ten wosk trafił u mnie do kominka - i idealnie wpasował się w klimat :) Czujemy w nim odrobinę perfum, ale nie jest to absolutnie jeden z tych bardzo męskich zapachów, gdzie czujemy wodę po goleniu i nic poza tym. Tutaj jest tego zaledwie kropelka :)
Niestety - jest to również kolejny udany zapach, który jest wycofywany.

Fluffy Towels


Kolejny klasyk, na który zdecydowałam się dopiero niedawno. Delikatniejszy brat Clean Cotton, pachnie świeżym praniem, ale ma w sobie coś ciepłego i kojącego, coś, co niemal przypomina mi Soft Blanket. Kojarzy się z ręcznikiem wysuszonym na kaloryferze, takim, w który z przyjemnością otulimy się po kąpieli. Nie jest tak intensywny, jak go sobie wyobrażałam - jest w sam raz. Idealnie pasuje na "po sprzątaniu", podobnie jak Lemon Lavender. Jeśli już świeże zapachy, to tylko takie - morskie aromaty w ogóle do mnie nie przemawiają. 

November Rain


Kolejna z jesiennych nowości. Zabrałam się za niego dopiero teraz, bo pasował mi na jakiś chłodniejszy, ponury i deszczowy dzień, a nie na słoneczny dzień złotej jesieni. 

Zebrał trochę negatywnych recenzji, ale muszę przyznać, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Po pierwsze - zapach wcale nie jedzie męskimi perfumami. Jest ich może odrobinka, ale na pewno dużo mniej niż np. w River Valley czy Midsummer's Night. Dla mnie ten wosk pachnie...wodą. Dużą ilością wody, deszczu...Do tego bergamotka, której aromat bardzo lubię, przypomina mi herbatę Earl Grey. Mamy też mokre liście. Naprawdę udany, deszczowy i nieco świeży zapach, po który z chęcią jeszcze kiedyś sięgnę. Był dobrze wyczuwalny, ale absolutnie nie męczący, na pewno nie można go porównać z intensywnością Vanilla Cupcake czy Black Cherry.
Dajcie mu szansę, w akcji sprawdza się dużo lepiej niż na zimno!

Loves Me, Loves Me Not


Ten zapach pasuje mi najbardziej wiosną i latem, ale ostatnio pozwoliłam mężowi wybrać wosk do kominka i oczywiście sięgnął po swojego ulubieńca ;) W słoneczny, jesienny dzień sprawdził się o dziwo całkiem nieźle.
Jak wiecie, to już mój kolejny wosk w tym zapachu i nie przestałam go kochać ;)
Stokrotki, rumianek, polne kwiaty i trawa w słoneczny, letni dzień - dokładnie tak pachnie ten wosk. Zero sztuczności czy perfum, w przeciwieństwie do wielu innych kwiatowych aromatów.
Uwielbiam!

To już wszystkie woski, które wypaliłam (całkowicie lub częściowo) od czasu ostatnich recenzji wosków (KLIK) pod koniec sierpnia.

Trafiło się jeszcze kilka wosków Kringle Candle, ale o tym będzie osobny post. 

Wiem, że wyszedł tasiemiec, ale mam nadzieję, że opisy Wam się podobały i może pomogą w wyborze.

Woski oczywiście kupiłam sama, pewien ostatnio słynny sklep internetowy nie maczał w tym palców ;)


poniedziałek, 21 października 2013

nowości, nowości :)

Przedstawiam Wam kilka nowości, które przybyły do mnie w ostatnim czasie :)

Miałam okazję wykorzystać kilka kuponów na zakupy internetowe z Galerii Kaufhof, więc postanowiłam skorzystać z tego, że była możliwość zakupu normalnie dość drogich produktów w nieco bardziej przystępnych cenach.

Ceny które podaję, to ceny regularne - dzięki kuponowi zapłaciłam jednak nieco mniej :)

A teraz do rzeczy:


Nuxe Creme Fraiche de Beaute Light

Od dawna ciekawiły mnie kosmetyki Nuxe, naturalne składniki, prawie same naturalne recenzje i bardzo estetyczne opakowania bardzo mnie kusiły...Gdy przeglądałam więc ofertę kosmetyczną Galerii Kaufhof nie mogłam przejść obojętnie obok tej marki ;)
Jest to lekki krem/emulsja na dzień która ma nawilżać i matować. Bardzo podoba mi się to, że nie mamy tu talku, jak w większości kremów matujących, tylko rolę składnika matującego pełni puder ryżowy :)

ok. 26-28 Euro





Nuxe Aroma-Perfection Purifying Cleansing Gel

Kolejny produkt marki Nuxe, który wpadł do koszyka ;) Skusiłam się na głęboko oczyszczający żel bez SLES - ma dobrze oczyszczać bez przesuszania i ściągania cery. Do tego ma pompkę, więc czego chcieć więcej? ;)

15 Euro


Dr Hauschka - okrągły pędzel do pudru

Szukałam porządnego pędzla do pudru (nigdy więcej nakładania pudru gąbeczką!) i zaciekawiła mnie propozycja Dr Hauschki. Jest to pędzel z naturalnego włosia (więc trochę drapie :P), i jest naprawdę solidnie wykonany. 
20 Euro


Biotherm - Lait Corporel mleczko do ciała

Czytałam bardzo pozytywne opinie na temat tego mleczka, a na zimę przyda się coś porządnie nawilżającego 
19,90 Euro / 400 ml


I teraz najlepszy prezent od męża, jaki mógł wymyślić:


Duży słoik Camomile Tea!
Camomile Tea to mój ukochany zapach, widać sporo marudziłam, że będzie wycofany, bo taki właśnie prezent dostałam od męża gdy wrócił z wyjazdu służbowego :)


czwartek, 17 października 2013

Natura Siberica - szampon neutralny do wrażliwej skóry głowy

Tym razem mam dla Was recenzję kolejnego rosyjskiego kosmetyku, który zamówiłam ze sklepu Kalina w minione wakacje. Używam go już od ponad dwóch miesięcy i zbliża się już powoli do dna, a więc czas na recenzję :)

Natura Siberica - Szampon neutralny do wrażliwej skóry głowy


Jeśli zaglądacie tu regularnie, to możecie się domyślić, że to słowa "do wrażliwej skóry głowy" zachęciły mnie do zakupu najbardziej. 
Dodatkowo kusił dobry skład, nienajgorsza cena i estetyczne opakowanie.

Od producenta


W skrócie - jest to produkt przeznaczony do wrażliwej skóry głowy, ma delikatnie oczyszczać, nie podrażniać, dodatkowo nadaje włosom blask. Zawiera mnóstwo naturalnych składników, takich jak uczep trójlistny czy lukrecja.


Skład, jak to w przypadku większości kosmetyków rosyjskich - imponujący. Nie ma SLES ani żadnych innych mocnych detergentów, mamy wyżej wspomniane roślinne wyciągi, oprócz tego, o czym wspomina producet, jest też rumianek - mi akurat ten składnik służy, bardzo lubię kosmetyki do włosów z rumiankiem. Brak parabenów oraz silikonów. 

Szczegóły techniczne

Szampon jest przezroczysty, o konsystencji żelowo - płynnej. Pachnie ziołowo, może odrobinę kwiatowo, ale dość delikatnie. Nie pachnie tak intensywnie jak np. kosmetyki Babuszki Agafii. Ja akurat lubię takie zapachy, a tutaj jest on na tyle subtelny, że raczej nikomu nie powinien przeszkadzać. 

O dziwo - pieni się bardzo dobrze. Wg. producenta to dzięki zawartości lukrecji - naturalnej bazy pieniącej. 

Wydajność przeciętna - 400 ml wystarczyło mi na około 2,5 miesiąca (jeszcze zostało na kilka myć), czyli myślę, że standardowo jak na szampon naturalny.
Dodam jednak, że w przypadku kosmetyków naturalnych i bez SLES zawsze myję włosy podwójnie, więc to też ma wpływ na wydajność.


Opakowanie i zamknięcie standardowe dla kosmetyków Natura Siberica, funkcjonuje bez zarzutu i wygląda estetycznie. Ze względu na zamknięcie trzeba by jednak zachować pewną ostrożność zabierając go w podróż, ale ja i tak szampon zawsze przelewam do mniejszej buteleczki gdy wyjeżdżam. 

Moja opinia

Szampon sprawuje się bardzo dobrze i świetnie spełnia swoją funkcję. Przy podwójnym myciu (choć nie dla każdego musi to być konieczne, ja tak robię z przyzwyczajenia) dobrze oczyszcza włosy, nie obciąża ich. Nie powoduje też efektu siana na głowie, więc jeśli obawiacie się, że szampon ziołowy może przesuszyć - ten tak nie robi. Nie ma problemów z rozczesaniem, ja i tak zawsze stosuję odżywkę, ale nawet bez da się włosy rozczesać. 


A teraz najważniejsze - czy faktycznie łagodnie obchodzi się z wrażliwą skórą głowy? Z przyjemnością donoszę, że odpowiedź brzmi TAK :)
Nie zaobserwowałam swędzenia, podrażnienia ani łupieżu w trakcie stosowania. I to zarówno na początku użytkowania szamponu, jak i po dwóch miesiącach. Po prostu zero problemów z moją (zazwyczaj bardzo problemową) skórą głowy.

Dodatkowo świetnie nadaje się do codziennego mycia głowy, ponieważ nawet przy częstym stosowaniu jest bardzo łagodny i dla skóry głowy, i dla włosów.

Nie wiem, jak sprawdziłby się na włosach bardzo zniszczonych i/lub farbowanych, myślę jednak, że przejście na łagodny szampon może być pierwszym krokiem do uzyskania zdrowych włosów, nawet jeśli nie da natychmiastowych efektów. Tak było ze mną jakieś 1,5 roku - 2 lata temu, gdy przekonałam się do delikatnych kosmetyków :)


Dostępność
sklepy i zielarnie internetowe (Kalina, Bioarp, i inne), być może równiez zielarnie stacjonarne.
Polecam porównanie cen przed zakupem - widziałam ten szampon za 19zł i za 39zł....

Cena
19,90 zł/400 ml w sklepie Kalina, może się różnić w zależności od sklepu


Ja na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tego szamponu, przy okazji jakiegoś zamówienia na kosmetyki rosyjskie :)

wtorek, 15 października 2013

Green Pharmacy - żel do higieny intymnej dla skóry wrażliwej - rumianek lekarski i alantoina

Jakiś czas temu bardzo zainteresowała mnie marka Green Pharmacy i będąc w Polsce na wakacje zakupiłam kilka produktów, między innymi ten oto żel do higieny intymnej:

Green Pharmacy - żel do higieny intymnej dla skóry wrażliwej - rumianek lekarski i alantoina



 Rodzajów było kilka - i w butelce z pompką, i w formie pianki...Padło na rumiankowy, ze względu na moją sympatię do wszystkiego, co zawiera rumianek :)

Od producenta

- nie zawiera mydła;
- wyjątkowo łagodne, o pH identycznym do naturalnego odczynu miejsc intymnych;
- zapobiega podrażnieniom i łagodzi te istniejące dzięki ekstraktowi z rumianka i zawartości alantoiny;
- daje uczucie świeżości,
- wspomaga gojenie podrażnień itp.



Moja opinia

Na początek, już po zakupie, pomyślałam "olaboga, SLES w składzie", ale i tak dzielnie przystąpiłam do testów ;)
Zacznę od opakowania - estetyczne, proste, nalepka ozdobiona kwiatami rumianku i ciemnobrązowy plastik z którego wykonano butelkę przywołuje skojarzenia z jakimś aptecznym specyfikiem. Może to i trik marketingowy, ale butelka prezentuje się miło w łazience ;)
Do tego praktyczna pompka działająca bez zarzutu (już przez prawie 3 miesiące). 

Co do działania - obawiałam się wyżej wspomnianych SLES-ów, ale nie zaobserwowałam żadnego negatywnego działania. Żel przyjemnie odświeża, oczyszcza bez zarzutu i absolutnie nie wysusza ani nie podrażnia. Stosuję go już prawie 3 miesiące i nie zauważyłam żadnego negatywnego działania.


Czy łagodzi podrażnienia - trudno powiedzieć, bo nie zmagałam się ostatnio z żadnymi problemami w tej sferze. Na pewno jednak ich nie wywołuje i choć trochę chroni przed infekcjami, skoro wszystko jest tak, jak być powinno :)

Do tego jest naprawdę wydajny i niedrogi. 

Stanowił miłą odmianę dla Lactacydu i nie wykluczam, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Cena

ok. 6-7zł/300 ml

poniedziałek, 14 października 2013

Tołpa Dermo Face Physio - płyn micelarny do mycia twarzy i oczu, skóra wrażliwa i bardzo wrażliwa

Ostatnio bardzo obijałam się w dziedzinie recenzji...Ciągle tylko zakupy, zakupy, a przecież i tym już posiadanym i zasłużonym kosmetykom należy się chwila uwagi ;)

Dziś czas na recenzję kosmetyku, którego używam już od mniej więcej 2 miesięcy.

Tołpa Dermo Face Physio - płyn micelarny do mycia twarzy i oczu
Skóra wrażliwa i bardzo wrażliwa


Dorwałam go w SuperPharm na korzystnej promocji - 26zł za butlę o pojemności 400 ml. Lubię Tołpę, więc trudno było mi się oprzeć tej okazji. Czy jestem zadowolona? O tym za chwilę :)

Od producenta

- usuwa makijaż i zanieczyszczenia;
-nie zawiera alergenów, sztucznych barwników, PEG-ów, SLS-u i donarów formaldehydu;
- odpowiedni nawet dla cery wrażliwej, łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia;
- pozostawia uczucie komfortu.

Skład (pochodzi z wizaz.pl)

Aqua, Poloxamer 184, Polysorbate 20, Disodium Cocoamphodiacetate, Propylene Glycol, Peat Extract, Sodium Hyaluronate, Sodium Chloride, Disodium EDTA, Sodium Citrate, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, Methylisothiazolinone



Szczegóły techniczne

Jak to w przypadku miceli - mamy do czynienia z przezroczystym płynem przypominającym wodę. Zapach jest bardzo delikatny, prawie niewyczuwalny, co oczywiście zaliczam na plus.  
"Wciskany" dozownik sprawuje się nieźle, wolę tradycyjną dziurkę, ale i tak taka forma dozowania funkcjonuje o niebo lepiej niż np. w przypadku płynu micelarnego L'Oreal, gdzie połowa produktu lądowała na umywalce. 
Opakowanie prezentuje się skromnie, aptecznie, jak to u Tołpy - i bardzo to lubię. 


Moja opinia

No cóż, pokładałam w tym micelu duże nadzieje, ale okazał się był produktem z kategorii "jest ok, ale nic specjalnego".
Na początek powiem, że ja miceli używam w ciągu dnia do odświeżenia twarzy, gdy cera tego wymaga, ale gdy zostało jeszcze trochę czasu do gruntownego oczyszczania wieczornego, podczas którego używam olejku i żelu. 
Oczekuję, że micel oczyści i odświeży twarz nie pozostawiając uczucia lepkości (bez użycia wody!).  

Sprawdziłam też jednak jego moc demakijażową i tutaj wypadł słabo. Nie radzi sobie z makijażem oka - szczególnie z tuszem, choć nie używam wodoodpornego. Dodatkowo lekko podrażnia oczy, na pewno nie jest tak łagodny, jak obiecuje producent. Nie zrobił mi krzywdy, ale odczuwałam pewien dyskomfort.

Co do oczyszczania twarzy - tutaj sprawdza się lepiej. Twarzy nie podrażnił, choć o kojącym i nawilżającym działaniu (jakie mamy np. w przypadku micela Vichy) możemy zapomnieć. Radzi sobie z odświeżeniem twarzy i usunięciem wierzchniej warstwy zanieczyszczeń i makijażu, ale nic poza tym. 

Do tego skład nie jest wcale tak rewelacyjny, jak mogłoby się wydawać po opisie.

Na plus można zaliczyć to, że jest wydajny



Podsumowując:

Dla moich celów sprawdził się wystarczająco, jako coś, czym można w ciągu dnia przetrzeć twarz zamiast umycia jej żelem. Nie dał mi jednak żadnych dodatkowych korzyści, w przeciwieństwie do Vichy, który przyjemnie koi i lekko nawilża skórę, czy Pharmaceris T, który genialnie rozprawia się z niedoskonałościami. 

Co do demakijażu - na pewno nie sprawdza się do oczu. Do twarzy sprawdzi się, jeśli zastosujecie potem jeszcze żel/piankę, na pewno nie polegałabym tylko na nim w tej kwestii.

Niestety nie jest też aż tak delikatny, jak można by oczekiwać po przeczytaniu obietnic producenta. 

Zużyję go do końca, bo krzywdy mi nie robi, ale na pewno nie kupię ponownie. 

Dostępność
SuperPharm, drogerie 

Cena
ok. 26zł/200 ml (w cenie regularnej - często jednak zdarzają się promocje)
 





czwartek, 10 października 2013

nowi przybysze od Yankee Candle (w tym woski trudni dostępne) :)

Wraz z paczką z Polski, oprócz kosmetyków, które już pokazałam Wam TUTAJ, przybyły do mnie również nowe woski Yankee Candle.
Zamówiłam je dość dawno, część w sklepie Candle Room, a część na Allegro, ale oczywiście musiały odczekać swoje zanim mogłam się do nich dobrać.
Dodam, że gdy pachnące przesyłki przyszły do mojego rodzinnego domu, mama najpierw położyła je na półce w sypialni, po czym musiała przenosić je w środku nocy do drugiego pokoju, ponieważ wg. taty podobno tak pachniały, że "nie dało się spać" :D


A oto moi nowi pachnący przybysze, na początek te trudniej dostępne zapachy, na które oczywiście cieszyłam się najbardziej:


Grapevine & Oak

Na zimno pachnie mi jak słodkie, dojrzałe i soczyste winogrona, z lekko wyczuwalną drzewną nutką :)




Balsam & Cedar

Normalnie nie kupiłabym go (zapachy "choinkowe" kojarzą mi się zazwyczaj z odświeżaczem powietrza do toalety), ale zbierał tyle dobrych recenzji i był określany jak zapach na cały rok, wcale nie typowo świąteczny...Pachnie intensywnie sosną (ale taką prawdziwą - tak mi się wydaje) i mamy tam jeszcze inne leśne zapachy, las iglasty w czystej postaci :)




Autumn Wreath

Urzekła mnie nazwa i obrazek, skojarzyły mi się z taką swojską jesienią, zbieraniem liści do bukietu, kasztanów i jarzębiny...To prawda, że urok Yankee Candle w dużej mierze polega na przywoływaniu wspomnień :) Na zimno pachnie bardzo liściasto i subtelnie, trudno mi wyobrazić sobie, jak będzie pachnieć po zapaleniu...


Caramel Pecan Pie

A teraz coś, czego brakuje mi najbardziej w naszej europejskiej kolekcji zapachów YC, czyli zapachy jedzeniowe! Niesamowicie zazdroszczę Amerykanom tych wszystkich Pies, Cookies, Pancakes, Doughnuts i innych...
Ten zapach na zimno pachnie jak najprawdziwsze ciasto, z mnóstwem karmelu i orzechów...Aż boję się zapalić :P


Pumpkin Pie

Ten zapach na zimno pachnie bardzo kremowo-maślanie, z wyraźnie wyczuwalną nutą "ciastową", coś jak kruszonka....Do tego odrobina przypraw. Myślę, że to też będzie bardzo realistyczny zapach.


Apple Cider

Tutaj mamy cider po amerykańsku, czyli wcale nie napój alkoholowy rodem z angielskiego pubu, tylko coś w rodzaju kompotu/ponczu jabłkowego, z korzenną nutką i może plasterkiem pomarańczy....Na pewno będzie to bardzo rozgrzewający zapach, idealny na zimny wieczór :)


A teraz zapachy pochodzące z Candle Room:

(zakupione podczas świetnej promocji 4zł za sztukę za wszystkie dostępne woski!)


Nature's Paintbrush

Od dawna miałam ochotę na wypróbowanie tego zapachu, ale jakoś rzadko widywałam go w sklepach. Do tego jest to, niestety, zapach wycofywany. Mam go w tej chwili w kominku i jest to idealny zapach na jesień - taki liściasty, klimatyczny, ale jednocześnie świeży, bez dodatku przypraw :)


Blissful Autumn

Ten zapach też jakoś wyjątkowo rzadko pojawiał się stacjonarnie. Jest to również zapach, który ma wkrótce zniknąć z asortymentu YC (a szkoda - jest to piękny, jesienny aromat, z gatunku tych słodkich, rozgrzewających....pachnie jak kuchnia podczas przygotowywania dżemu na zimę). Do tego ma śliczny kolor i nalepkę :)



Red Velvet

Sprawia, że w całym domu pachnie ciastem, i to na długo po zgaszeniu kominka. I to bez cienia sztuczności.
Kolekny wycofywany zapach, więc z okazji promocji zakupiłam jeszcze jeden na zapas.


Loves Me, Loves Me Not

Jest to jeden z moich 3-4 ukochanych zapachów, więc nie mogłam odmówić sobie kolejnego za taką cenę :) Pachnie jak łąka, polne kwiaty, trawa....jak lato dzieciństwa.


Sparkling Snow

Zapach z zeszłorocznej kolekcji zimowej. W tym roku ma zniknąć (co YC mają z tym wycofywaniem zapachów? Niedługo wycofają wszystkie!), więc uznałam, że za tą cenę dam mu szansę i spróbuję. Na zimno pachnie jak sosna pokryta śniegiem z odrobiną paczuli. Tak mógłby pachnieć facet niosący na plecach choinkę do domu w śnieżny, zimowy dzień :)


Fluffy Towels

Jeśli wszyscy coś znają, to ja spróbuję tego jako ostatnia ;)
Długo przekonywałam się do "praniowych"zapachów YC, ale ostatnio skusił mnie właśnie ten - pachnie takimi świeżo wypranymi, puszystymi ręcznikami, wysuszonymi na kaloryferze i jeszcze ciepłymi :)


To już wszystkie nowe nabytki, moja kolekcja znacznie się powiększyła i sama nie wiem, kiedy te wszystkie woski stopię....Ale muszę przyznać, że o wiele lepiej jest mieć np. 20-30 różnych zapachów i móc wybrać ten idealnie dopasowany do swojego nastroju niż mieć 2-3 i palić je z obowiązku, bo nie ma się akurat niczego innego. Zabiera to zapachom połowę uroku ;)
Dziś np. mamy całkiem przyjemny dzień złotej jesieni, więc Nature's Paintbrush nadaje się idealnie :)

PS. YC poszerzyli listę wycofywanych zapachów - niestety, znajduje się na niej kilka zapachów, które bardzo lubię :((
Do tego mam wrażenie, że te nowo pojawiające się zapachy są przeważnie "takie sobie"....Kolekcja wiosenna i letnia średnio przypadły mi do gustu, niby przyjemne zapachy, ale nie znalazłam niczego, co chciałabym kupić ponownie, albo w formie dużej świecy...Jesienną jeszcze testuję, ale też wydaje mi się, że zachwytów nie będzie...Cała nadzieja w zimowej, tutaj widzę dla siebie kilku ulubieńców, nowości na Halloween też są udane. Mimo wszystko, bardzo szkoda mi Camomile Tea, chyba trzeba zrobić sobie zapas :((

Kolejne zapachy, które mają zniknąć:

Sun and Sand

Beach Walk

Camomile Tea (Why?!!!!)

Blissful Autumn :((

Sparkling Lemon

Kitchen Spice


Poprzednia lista znikających zapachów była w tym poście

Z poprzedniej najbardziej żałuję Winter Wonderland, Red Velvet i Nature's Paintrbrush... :(