czwartek, 31 lipca 2014

denko-gigant - część 3 i ostatnia - twarz

Na koniec pokażę Wam jeszcze zużyte kosmetyki do pielęgnacji twarzy:


1. HadaLabo Shirojyun Clear Lotion z kwasem hialuronowym i arbutyną 
Bardzo polubiłam taką formę wstępnego nawilżania twarzy. W pielęgnacji azjatyckiej jest to krok niezbędny, po umyciu twarzy i przed nałożeniem serum i kremu. Ma wstępnie nawilżyć i zmiękczyć skórę, ale bez pozostawiania czegokolwiek na skórze - nie zawiera substancji, które tworzą film na skórze, więc dobrze współgrają z nakładanymi po nich produktami.

2. Pharmaceris T - Antybakteryjny płyn micelarny
Tutaj chyba nie muszę wiele pisać, to już moje ósme albo dziewiąte opakowanie, i będą kolejne. 

3. Fitomed - tonik oczyszczający ziołowy z szałwią lekarską
Bardzo przyjemny tonik o naturalnym składzie i ziołowym zapachu. Tonizuje i przywraca skórze równowagę, lekko oczyszcza a przy tym nie zawiera alkoholu, więc nie przesusza. 
W użyciu kolejna butelka.

4. Kose Softymo Deep Cleansing Oil
Jak wiecie, od ponad roku olejki stanowią podstawę i pierwszy krok mojego demakijażu. Nic tak dobrze nie radzi sobie z kremem BB czy podkładem, filtrem itp., a przy tym nie wysusza skóry.
Ten był dość wodnisty i niezbyt tłusty jak na olejek, ale sprawował się bardzo dobrze.

5. Lancome Hydra Zen - nawilżający krem "antystresowy"
Zużyłam miniaturkę 15 ml co zajęło mi ponad 2 miesiące w miarę regularnego stosowania.
Krem zaskoczył mnie tak pozytywnie, że aż dokupiłam jeszcze dwie takie miniaturki, żeby mieć w przybliżeniu całe opakowanie ;)
Dobrze nawilża, pięknie, delikatnie pachnie, jest przy tym lekki i dobrze sprawuje się pod makijażem. Daje wrażenie ukojenia, mam też uczucie, że po użyciu tego kremu skóra nie robi się tak szybko zmęczona i spięta w ciągu dnia, więc może jest w jakimś tam stopniu odstresowujący ;)
Recenzja wkrótce.


1. La Roche Posay - fizjologiczny płyn do demakijażu oczu
Bardzo go polubiłam, był wybawieniem dla moich wrażliwych oczu. Bezzapachowy, nie podrażnia, na oczach zachowuje się jak woda - po prostu go nie czuć, nie zostawia też żadnej nieprzyjemnej warstwy. Dobrze radził sobie z makijażem, choć mam wrażenie, że z jakimś mega trwałym wodoodpornym eyelinerem mógłby mieć problem.
Minusem na pewno jest cena, tym bardziej, że taka buteleczka wystarcza na około miesiąc. Polecam jednak szukać na promocjach, ja zrobię to samo ;)


2. Lancome Tonique Douceur - tonik (miniaturka)
Bardzo przyjemnie mi się go stosowało, ślicznie pachnie, tonizuje skórę i przy tym pozostawia ją miękką i lekko nawilżoną. Może stanowić coś w rodzaju zamiennika azjatyckich lotionów - na skórze działa całkiem podobnie. Nie wiem jednak, czy warto płacić taką cenę za tonik....

3. Sylveco - pomadka z betuliną
Pomadka pielęgnacyjna o genialnym składzie. Działanie jednak nie było specjalnie zachwycające - było ok, pomadka lekko nawilżała, ale nie poradziła sobie ze spierzchniętymi ustami. Poza tym po pewnym czasie zaczyna dość dziwnie pachnieć - a nie używałam jej dłużej, niż zaleca producent. Była ok, ale też po takim składzie spodziewałabym się czegoś jeszcze lepszego :)

4. Essie - All in One Base
Tutaj jedyny rodzynek nie do twarzy ;)
Należy mu się recenzja i teraz powiem tylko, że stanowił bardzo dobrą, wygładzającą bazę, jako top coat jednak był taki sobie. Dobrze utrwalał lakier, ale nałożony na lakier wysychał niesamowicie długo, co oczywiście skreśla go jako top coat. Chyba jednak wolę mieć osobno bazę i osobno lakier nawierzchniowy - używany teraz Good To Go sprawdza się o wiele lepiej jako top coat. 

To już koniec denka w odcinkach, ale myślę, że lepiej było przedstawić to w częściach, niż zamęczyć Was kilometrowym postem :)

środa, 30 lipca 2014

denko-gigant: część 2, kosmetyki do ciała i włosów

Dlaczego "gigant"? Chyba zdjęcie poniżej wystarczy za wyjaśnienie...
Chyba moje mazidła i inne skarby czują, że szykuje się wyjazd na kilka miesięcy, bo wszystkie na raz postanowiły sięgnąć dna. ;)

Denko saszetkowo-próbkowe już było TUTAJ, tym razem głównie pełnowymiarowe produkty.


I po kolei:

Najpierw kosmetyki pod prysznic.



1. Balea Summer Garden - żel do golenia o zapachu mango.
Nic specjalnego, przyjemny zapach, ale był dużo mniej gęsty niż jagodowy z edycji limitowanej, poza tym skończył się chyba 3 razy szybciej niż tamten.

2. Lirene - Miodowy nektar do mycia ciała
Cudowny zapach serniczka z aromatem pomarańczowym! W dodatku był wydajny, kremowy i w ogóle nie wysuszał skóry. Na pewno kupię kiedyś ponownie. 
Pojawił się już w ulubieńcach TUTAJ

3. Nivea Water Lily & Oil - jeden z moich ulubionych żeli tej firmy i jeden z nielicznych żeli w ogóle, do których od czasu do czasu wracam. Odświeża, pięknie pachnie, nie wysusza, przyjemna konsystencja, estetyczne opakowanie. Same plusy :)

4. Eco Hysteria - brazylijski scrub do ciała na bazie soli morskiej.
Świetny skład i działanie, jedynie nie jestem pewna, czy odpowiadają mi peeling solne - lubią nam dopiec tam, gdzie mamy jakieś zadrapanie czy podrażnioną skórę.



1. Balea Urea Fußcreme - krem do stóp z 10% stężeniem mocznika
Świetny krem do stóp, który robi wszystko to, co ma robić i w dodatku jest tani jak barszcz. Mocznik to dobra rzecz w kosmetykach do stóp ;)

2. Organique - Puszysty suflet do ciała z białą i zieloną herbatą
Cudowna, niespotykana konsystencja puszystego sufletu, dobre nawilżenie i świeży zapach herbaty - coś genialnego na wiosnę/lato i na pewno zachęcił mnie też do wypróbowania innych mazideł Organique.



A ta gromadka została zużyta w charakterze mydeł do rąk :)

1. Balea Arzt Seife - mydło do rąk bezzapachowe
Zachwalała je kiedyś Szavka, po spróbowaniu muszę przyznać, że rzeczywiście sprawdza się świetnie w sytuacjach, gdy bardzo często musimy myć ręce. Jest bezzapachowe, nie podrażnia, nie przesusza. Jedyne ale - używane w charakterze mydła kuchennego nie do końca sobie radzi, bo jak nietrudno się domyślić....nie usuwa brzydkich zapachów ;)

2. I love...Minty Choco Chip i Choca Mocha lala
Te ciekawe zapachy pojawiły się jakiś czas temu na promocji w Douglasie. Pachną pięknie, jeden miętowymi cukierkami w czekoladzie a drugi jak kakao, jednak są dość rzadkie (szczególnie ten drugi) i lepiej sprawdziły mi się przelane do pojemnika z pompką i używane do rąk.



 Essence - nawilżający zmywacz do paznokci o zapachu kokosa i papaji

Skusiłam się kiedyś na to cudo dla odmiany, ale szczerze mówiąc - nic specjalnego. Rzeczywiście pachnie kokosem i papają i nie czuć tak bardzo tego charakterystycznego "zapachu" zmywacza, ale chyba jednak wolę smród zmywacza, niż smród syntetycznego kokosa, który w dodatku utrzymywał się bardzo długo na dłoniach. Po pomalowaniu paznokci nie czułam lakieru, tylko właśnie tego nieszczęsnego kokosa, nawet po umyciu rąk ;)
W dodatku nieszczególnie radził sobie ze zmywaniem ciemniejszych lakierów, trzeba było się trochę pobawić, żeby pozbyć się resztek lakieru. 
Czy nawilżał? Nie wysuszał nadmiernie i zostawiał jakąś powłokę na paznokciach, nie nazwałabym tego jednak nawilżeniem.



1. Organique Anti-Age - szampon

Szampon o fenomenalnym składzie i pięknie pachnący sokiem winogoronowym. Był łagodny, nie powodował u mnie łupieżu, oczyszczał bez zarzutu. Jednak chyba nie do końca dogadywał się z moimi włosami, bo po użyciu były dość...dziwne. Zastosowany w duecie z maską był super, ale już sam z jakąś odżywką - nie do końca. Wkrótce recenzja.

2. Domowe Recepty - maska do włosów regeneracyjna
z olejem z łopianu i sokiem z pokrzywy

Dobrze działająca maska, dość lekka, ale dobrze nawilżała i po użyciu włosy zyskiwały na objętości, były miękkie i błyszczące. Polecam nakładanie porządnej  ilości - niewielka ilość też daje efekty, ale gdy nałożymy naprawdę porządną warstwę, efekty na włosach są dobrze widoczne, o czym niestety przekonałam się dopiero pod koniec opakowania. Polecam też nakładać na skórę głowy. :)




wtorek, 29 lipca 2014

denko cz.1 - próbki i saszetki - krótkie recenzje

W tym miesiącu denko jest tak ogromne, że nie miałam sumienia wrzucać tego wszystkiego do jednego posta, bo powstałby niezły tasiemiec... 

Do tego ja lubię wrzucać krótkie recenzje do postów denkowych, a nie tylko pokazywać, co zużyłam, a w tym miesiącu zużyłam sporo ciekawych próbek i chciałabym napisać parę słów o każdej z nich :)





Tutaj nic nowego, standardowo zużyłam kilka maseczek typu sheet mask. 

My Beauty Diary Black Pearl - RECENZJA
MBD Imprerial Bird's Nest - RECENZJA (to już ostatnia maseczka z opakowania :(( )
SK-II - Facial Treatment Mask - ta maseczka działa takie cuda, że aż szkoda mi jej używać ;)


Płatki pod oczy - zbieram się do jakiejś zbiorczej recenzji tego typu płatków, ale w sumie nie jestem w stanie powiedzieć o nich zbyt wiele. 

Powiem jednak, że nie przepadam ze tymi po lewej - płatki DermoPharma nie dość, że praktycznie nic nie robią, niespecjalnie odświeżają i są średnio nasączone, to zdarzało mi się, że pojawiała się jakaś niespodzianka po użyciu...
Rival de Loop za to bardzo lubię - może nie robią cudów, ale niesamowicie przyjemnie odświeżają (można je włożyć do lodówki przed użyciem, wtedy efekt jest jeszcze lepszy), nawilżają.

Perfecta - peeling drobnoziarnisty. Odkąd stosuję Liquid Gold z kwasem glikolowym praktycznie przestałam używać peelingów mechanicznych. Taka saszetka to dla mnie idealne rozwiązanie, jak już najdzie mnie ochota na mechaniczne ścieranie, to jest pod ręką, a nie muszę kupować pełnowymiarowego opakowania. Do tego ten peeling jest świetny - dobrze ściera, ale nie podrażnia i nie "rysuje" skóry, pachnie bardzo odświeżająco i nie pozostawia żadnej warstwy. Jest też bardzo wydajny, taka saszetka wystarcza na około 4 użycia. Na pewno kupię ponownie.


Kiehl's 
Powerful-Strenght Line-Reducing Concentrate

To drugi bestseller Kieh'ls, zaraz po słynym Midnight Recovery Concentrate. 
Bardzo lubię wszelkie sera i kremy z witaminą C, po użyciu dosłownie czuje się, że skóra dostała zastrzyk energii, poprawia się koloryt i napięcie skóry. Tutaj mamy aż 10,5% stężenie witaminy C.

Powiem jednak szczerze, że chyba wolę coś w stylu Auriga Flavo C - tutaj widzę za dużo zbędnych dodatków, które sprawiają, że ten koncentrat-serum ma konsystencję przypominającą bardzo silikonowy krem i z jednej strony sam nie nawilża wystarczająco, a z drugiej - nałożenie na niego kremu to jakby za dużo, skóra może się przetłuszczać. Może sprawdzi się u osób o suchej skórze, ewentualnie na noc.

Dla porównania, w przypadku Flavo C mamy rzadkie serum, które wchłania się całkowicie i spokojnie można nałożyć na nie krem, nie zawiera też silikonów, które moim zdaniem w serum nakładanym pod krem są całkowicie zbędne. 

Na plus zaliczyłabym na pewno opakowanie z ciemnego szkła z pompką, które zapewnia bezpieczne przechowywanie witaminy C :)

Po jednej próbce nie jestem w stanie ocenić działania, pierwsze wrażenia były jak po większości produktów z witaminą C, ale jednak konsystencja nie do końca mi odpowiada.
Raczej nie kupię.

Skład:
Propylene Glycol, Cyclopentasiloxane, Ascorbic Acid, Glycerin, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Dimethicone Crosspolymer, Lauroyl Lysine, Acrylates Copolymer, Adenosine

Dr Irena Eris
VitaCeric
krem witalizujący SPF 15

Ta próbka przeleżała u mnie dość długo, ale gdy w końcu po nią sięgnęła, to...bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła!
Zazwyczaj w kremach dodatek witaminy C jest tak niewielki, że praktycznie nie daje żadnych efektów. Tutaj po nałożeniu naprawdę czuć, że skóra jest bardziej świeża, promienna - niemal jak po serum. W dodatku krem ślicznie pachnie (ale nie zbyt intensywnie), ma cudowną konsystencję i jest idealny na dzień - dobrze nawilża, ale nie przetłuszcza. Nadaje się pod makijaż.

Ten produkt bardzo mnie zainteresował i szczerze mówiąc mam wielką ochotę na pełnowymiarowe opakowanie. Zniechęca mnie jedynie słoiczek - jak wiadomo, witamina C nie jest zbyt stabilnym składnikiem, więc obawiam się, że np. po 2 tygodniach po otwarciu krem nie będzie dawał już takiego przyjemnego efektu. Opakowanie z pompką byłoby o wiele lepsze.

Macie jakieś doświadczenia z tym kremem? Jak działa na dłuższą metę, warto się skusić?


 Laura Mercier
Flawless Skin
Tone perfecting eye gel creme

Krem o bardzo dziwnej, glutowato-kleistej konsystencji. Dobrze się rozprowadzał i wchłaniał, ale nie zauważyłam, żeby robić coś wyjątkowego. Nawilżał średnio. 
Nie mogę ocenić efektów regularnego stosowania, ale sądząc po konsystencji i pierwszym wrażeniu, nie oczarował mnie.
Poza tym nie lubię kremów pod oczy w słoiczkach, za taką cenę mogliby zafundować nam pompkę. 



Ziaja
Ulga
krem ochronny na dzień wzmacniający naczynka krwionoścne
SPF20 ochrona średnia

Dziwny krem -  w pierwszej chwili daje przyjemnie uczucie nawilżenia i ukojenia, wydaje się lekki, ale potem wydaje się ciężki, daje takie uczucie, że coś "siedzi" na twarzy, szczególnie zastosowany pod filtr i makijaż.
Myślę, że będzie odpowiedni dla cery suchej, mieszanym i tłustym nie polecam.

Z drugiej strony przyjemnie ukoił skórę i przyzwoicie nawilżył, więc u mnie mógłby znaleźć zastosowanie jako krem na dzień w dni bez makijażu ;) Wolę jednak mieć jeden krem na dzień który sprawdzi się w każdej sytuacji, i wyjściowej, i domowej, więc raczej nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie. 


Czy któraś z Was miała te kosmetyki? Jestem ciekawa, jak sprawdzają się przy dłuższym stosowaniu.

Wkrótce część druga denka-giganta.




niedziela, 27 lipca 2014

nowości lipcowe - zakupy, nagroda, Essie, Rituals, Pat & Rub, Crabtree & Evelyn...

I jak zwykle, pomimo obietnic, trochę nowości się przyplątało ;)



Na początek najprzyjemniejszy akcent, czyli moja nagroda z rozdania organizowanego przez Marię z Make My Place.
Wygrana bardzo mnie ucieszyła, a do tego wszystko przyszło pięknie zapakowane, i było też coś na osłodę ;)


Dostałam zestaw żel myjący i scrub cukrowy z serii rewitalizującej, czyli o zapachu cytryny i żurawiny. Od dawna ciekawiły mnie kosmetyki Pat & Rub, a jeszcze nigdy nie miałam okazji ich wypróbować. Peeling jest ogromny (500 ml) i na pewno będzie mi się go przyjemnie używało, podobnie jak żel :)


Uzupełniłam zapasy podstawowych rzeczy z apteki, czyli kolejne opakowanie micela z Vichy (mam jeszcze jedno, ale...promocja była :P), dwupak Biodermy - 2 butelki po 500 ml za 23 €, to się normalnie nie zdarza tutaj, więc trzeba było brać, do tego szampon przeciwłupieżowy Vichy Dercos, kończy się mój dziegciowy z Green Pharmacy, więc teraz wypróbuję ten.

Polecam aptekę farmaline.de - mają tam dermokosmetyki po cena naprawdę dobrych jak na Niemcy, tutaj promocje na dermoskometyki stacjonarnie nie istnieją, a w Farmaline naprawdę można znaleźć sporo rzeczy w korzystnych cenach.


Kolejna wizyta w Crabtree & Evelyn - mają tam obecnie promocję, jeśli kupimy 4 produkty, to płacimy 40% mniej (jeśli 3 to 30% mniej), a że szukałam upominków dla rodziny męża, to zakupiłam 4 kremy, a 2 zostaną ze mną.
Tarocco Orange, Ecalyptus & Sage - to taki nietypowy zapach pomarańczowy, czuć świeżą, trochę słodką pomarańcze, ale zioła fajnie to wszystko przełamują i robi się z tego naprawdę ciekawy zapach.
Lily - to po prostu konwalia, uwielbiam te zapachy swojskich, ogrodowych kwiatów u Crabtree & Evelyn :)


Na końcówce promocji w Rituals upolowałam olejek do masażu o zapachu eukaliptusa, na bazie oleju arganowego oraz żel pod prysznic, eukaliptusowi-rozmarynowy. Ostatnio mam fazę na takie odświeżające zapachy w stylu SPA :)


Ostatnio też wybrałam się do drogerii Müller - nie wiedzieć czemu, mam tutaj tylko jedną i to dość daleko poza miastem, więc zaglądam tam może raz na rok. Pojechałam głównie poprzyglądać się kolorom Essie, tutaj wiele odcieni dostępnych jest właśnie tylko w Müller.


 Przy okazji skusiłam się na plasterki oczyszczające CV - ktoś kiedyś zachwalał - i pomadkę pielęgnacyjną Burt's Bees, wersja mango

Czas na Essie:


Wykończyłam base coat All in One, tym razem skusiłam się na Grow Stronger, czyli właściwie odżywkę pełniącą również funkcję bazy.


A jeśli chodzi o nowe kolorki...


...to wpadły 3 :) 


Urban Jungle to, jak określa producent, "alabastrowa biel". To rzeczywiście taka nietypowa biel, bardziej w kierunku kości słoniowej. Wygląda dzięki temu bardzo naturalnie, nie przypomina korektora, nie odcina się tak ostro od koloru skóry.
To kolor z nowej edycji limitowanej Haute in the heat.


 Tea and Crumpets interesował mnie od dawna, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. To raczej dość neutralny kolor, taki herbaciany beż z metalicznym połyskiem, ale zobaczymy, jak sobie poradzi na paznokciach :)


 
Lady Like to pastelowy, brudny róż. Odkąd pozbyłam się zgęstniałego już p2 Business Woman, brakowało mi takiego odcienia - jakiś czas temu nosiłam praktycznie tylko takie, teraz wolę różnorodność, ale mimo wszystko - tego typu róż to coś, co pasuje zawsze i wszędzie, i zawsze wygląda elegancko.

Uff...to już wszystko. Chętnie poczytam, czy znacie któryś z tych kosmetyków, jaka jest Wasza opinia? I co nowego pojawiło się ostatnio u Was? :)



piątek, 25 lipca 2014

Catrice Eye Brow Stylist - czyli kilka słów o podkreślaniu brwi

Jeszcze jakieś 2 lata temu praktycznie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kiedyś będę sięgać po kredkę do brwi niemal codziennie...Nie miałam wtedy pojęcia o tym, jak się do tego zabrać, myślałam, że to element zupełnie zbędny i zarezerwowany dla mocnego, wieczorowego makijażu. 

Może to zabrzmi głupio, ale po raz pierwszy miałam podkreślone brwi podczas makijażu próbnego przed ślubem i....nie mogłam wyjść ze zdumienia, gdy potem zobaczyłam zdjęcia. Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo zwykłe podkreślenie brwi zmieniło wyraz mojej twarzy (a raczej dodało wyrazu), jak inaczej wyglądał cały makijaż. Krótko mówiąc - ten mały element makijażu zrobił ogromną różnicę, większą, niż szminka czy róż. 

Po tej całej historii pobiegłam do drogerii i kupiłam kredkę do brwi, potem kolejną. Nauczyłam się, jak delikatnie podkreślać brwi (choć nadal nie ma szału, ale już w miarę sobie radzę ;))
Jedna rzecz, która mnie drażniła to fakt, że kredki często bywają zbyt ciemne lub zbyt rudawe...aż w końcu trafiłam na to niepozorne cudo:

Catrice Eye Brow Stylist 
020 - Date with Ash-ton



Jest to brązowa kredka w popielatej, czy jak kto woli szarawej wersji brązu. Nie dopatrzymy się w niej rudości, jest to typowo chłodny, neutralny brąz, do tego nie jest zbyt ciemny. 


Konsystencja jest w sam raz - kredka ani nie maże się i nie roztapia pod wpływem nacisku czy ciepła, ale nie jest też za bardzo twarda czy sucha.
Można bez większych trudności wypełnić nią brwi bez obaw, że coś się rozmaże i też bez konieczności mocniejszego naciskania - ogromny plus dla osób, które tak jak ja nie mają wielkiej wprawy w podkreślaniu brwi stawiają na naturalny efekt.


Trwałość jest w porządku, kredka trzyma się cały dzień, nie znika z twarzy ani nie rozmazuje się, nawet, jeśli np. potrzemy okolicę brwi. 

Na drugim końcu kredki mamy szczoteczkę, która ułatwia pracę z brwiami. W domu zazwyczaj używam osobnego grzebyczka, ale taka końcówka to na pewno dobra rzecz w podróży, lub jeśli nie posiadamy osobnego narzędzia do brwi :)


Uwielbiam tą kredkę przede wszystkim za odcień - na moich jasnych brwiach prezentuje się bardzo naturalnie, w dodatku bardzo łatwo się jej używa, nie trzeba mieć ogromnej wprawy i doświadczenia w podkreślaniu brwi, żeby osiągnąć zamierzony efekt.

Myślę, że będzie idealnie pasować dziewczynom o włosach ciemny blond lub jasny-średni brąz, szczególnie tym, które szukają czegoś niezbyt ciepłego i bez odcienia rudości. Kolor można stopniować, ja czasem jedynie wypełniam nią te miejsca, gdzie brwi są rzadkie i efekt jest bardzo naturalny, a czasem podkreślam brwi nieco mocniej, więc jest dość uniwersalna i powinna pasować wielu z Was.

Kolejnym plusem jest cena - tutaj w Niemczech to koszt ok. 2-3 Euro, jest równie dostępna w Polsce, m.in. w drogeriach Natura, zdaje się, że również w Hebe.

Bardzo polecam i przy okazji zapytam - jakie kredki polecacie w podobnym odcieniu? Tej używam dość intensywnie i pewnie za jakiś czas trzeba będzie poszukać następcy ;)


czwartek, 24 lipca 2014

Eco Hysteria - Brazylijski scrub do ciała

Peelingi do ciała to moja ulubiona rzecz z kategorii pielęgnacja ciała. I choć znam i lubię peeling kawowy domowej roboty, to jednak trudno mi się oprzeć kuszącym sklepowym propozycjom...I równie ciężko jest mi kupić dwa razy ten sam peeling, przy obecnym wyborze i tempie, z jakim pojawiają się nowości...
Przyznaję się bez bicia, że w przypadku pielęgnacji ciała do wierności mi daleko.

Dziś będzie o niedawno zużytym peelingu, a konkretnie:

Eco Hysteria
Brazylijski scrub do ciała "Samba Mamba"
Energizujący



Od producenta

- gęsta konsystencja, duże ścierające drobinki;
- odżywia skórę i poprawia krążenie krwi;
- peeling na bazie morskiej soli, z dodatkiem miodu i organicznej zielonej kawy;
- cukrowy aromat;
- zawiera certyfikowane organiczne składniki, takie jak organiczne masło shea i zielona kawa;
- nie zawiera substancji takich jak SLES, SLS, pochodne ropy naftowej, PEG, silikony i inne.


Szczegóły techniczne

Opakowanie jest spore i solidne, zawiera aż 300 ml produktu, przychodzi do nas w kartoniku.
Na początek bardzo spodobało mi się zamknięcie - w środku pod nakrętką znajdziemy dodatkowe plastikowe wieczko, co jest praktycznym i higienicznym rozwiązaniem (choć może nie aż tak bardzo ekologicznym ;)).

Co do samego kosmetyku - jest to bardzo gęsty, solny scrub, ale oprócz soli w ścieraniu pomagają również zmielone ziarenka kawy. Kolor może nie wygląda zbyt apetycznie i jest podejrzanie zielony, ale za to zapach jest przyjemny, słodki i przypomina tiramisu albo kawę z jakimś słodkim syropem :)

Konsystencja gęsta i może nawet nieco sucha, więc trzeba uważać, żeby nam wszystko nie pospadało do wanny/brodzika....Najlepiej nakładać na mokrą skórę. 

Moja opinia

Na początek zachwycił mnie skład - mamy tu prawie same naturalne składniki, sól morską, zieloną kawę, olej makadamia, miód, masło shea...Nie trudno też zauważyć, że zazwyczaj peelingi o tak dobrym składzie kosztują dużo więcej, niż te 33 zł.

Od jakiegoś czasu zdecydowanie preferuję peelingi, których drobinki ścierające są pochodzenia naturalnego, np. solne, cukrowe, z dodatkiem pestek itp. Mam wrażenie, ze po ich użyciu skóra jest gładka, porządnie oczyszczona, ale nie podrażniona czy przesuszona.Z peelingami zawierającymi sztuczne drobinki często bywa tak, że albo tylko głaskają skórę nie dając wyraźnych efektów, albo dobrze ścierają, ale przy tym pozostawiają skórę suchą i jakby "podrapaną"...


Ten peeling, dzięki zawartości m.in. masła shea i miodu dba o to, żeby skóra po całym zabiegu nie była przesuszona. Nie jest to jeden z tych scrubów, które zostawiają tłustą, olejową powłokę, ale na pewno nie ma też uczucia przesuszenia i stosowanie balsamu po peelingowaniu jest zbędne.
A  więc i przeciwniczki olejowej warstewki nie muszą się niczego obawiać :)

Zapach jest przyjemny, czuję w nim kawę z czymś słodkim, przypomina mi trochę tiramisu.Nie jest to zapach wyjątkowo intensywny, raczej taki w sam raz. Nie zaliczyłabym też go może do ulubieńców, może dlatego, ze latem wolę inne aromaty, ale na pewno był przyjemny i nie powinien nikomu przeszkadzać. Poza tym jak wiadomo, zapach to sprawa indywidualna. 


Moc ścierania - wysoka. Peeling pozostawia skórę mięciutką i gładką. Jedyne ale, które mam, to fakt, że peeling solny może nam nieco "dopiec" w miejscach, gdzie mamy jakiekolwiek zadrapania czy podrażenienie. Jest to jednak wspólna cecha wszystkich peelingów solnych i kupując takowy musimy się z tym liczyć :)

Kolejny plus - jest bardzo wydajny. 

Podsumowując - jest to porządny, dobrze ścierający peeling o świetnym składzie. Jeśli nie boicie się peelingów solnych i lubicie zapach kawy i tiramisu, to mogę go Wam serdecznie polecić. 


Jestem ciekawa innych peelingów z tej firmy, niedawno zamówiłam sobie wersję tropikalną. Przeważnie wybieram jednak peelingi cukrowe, po prostu dlatego, ze są delikatniejsze dla skóry, ale i solnym od czasu do czasu nie pogardzę.

Dostępność
Sklepy internetowe z kosmetykami naturalnymi i rosyjskimi

Cena 
ok. 33zł / 300 ml


Gdyby to kogoś interesowało, to obecnie peelingi marki Eco Hysteria kosztują 20zł w sklepie Bioarp.pl.






piątek, 18 lipca 2014

La Roche Posay - Physiological Eye Make-up Remover

Nie wiem dlaczego, ale najlepiej pisze mi się właśnie o produktach do oczyszczania twarzy/włosów/ciała i właśnie takie rzeczy najchętniej kupuję...w dużych ilościach. Podczas gdy wszyscy podniecają się kolorówką, mnie najbardziej cieszy nowy żel do mycia twarzy czy szampon...Well ;)

Ale do rzeczy, dziś będzie o:

La Roche Posay - Physiological Eye Make-up Remover

Obietnice producenta

- delikatnie i skutecznie usuwa makijaż;
- odpowiedni dla wrażliwych oczu;
- niekomedogenny;
- składniki oczyszczające dobrane ze względu na ich bezpieczeństwo dla wrażliwej skóry i oczu;
- zawiera wodę termalną La Roche Posay;
- fizjologiczne pH;
- nie zawiera barwników, substancji zapachowych, parabenów.


Szczegóły techniczne

Mamy do czynienia z bezbarwnym i bezzapachowym płynem. Szczelne zamknięcie, do tego otwór pozwalający na dozowanie odpowiedniej ilości, nic się nie rozlewa i nie marnuje.

Opakowanie o pojemności 125 ml.

Wygląda jak woda, i tak też zachowuje się na oczach (ale oczyszcza oczywiście lepiej ;)).


Moja opinia

Po różnych przygodach z płynami do demakijażu oczu, które, nie wiedzieć czemu, zawierały masę barwników i drażniących substancji zapachowych (jakby to było potrzebne naszym oczom), postanowiłam trzymać się aptecznych kosmetyków z tej kategorii.

Poza apteką, godny polecenia jest jeszcze rumiankowy płyn z The Body Shop, ale ten niestety zawiera SLES i stosowany przez dłuższy czas może nieco przesuszać okolicę oczu.


Płyn La Roche Posay przypadł mi do gustu. Na moich wrażliwych oczach zachowuje się jak woda - nie ma mowy o pieczeniu, mgle przed oczami, lepkiej warstwie...Zużyłam dwa opakowania pod rząd i nie zauważyłam też przesuszenia czy innego negatywnego działania.

Podoba mi się również to, że jest oparty na wodzie termalnej, zazwyczaj dobrze służą mi takie kosmetyki.

Oczyszcza jednak oczywiście lepiej niż woda - radzi sobie bez problemu z moim makijażem (ale ja nie stosuję wodoodpornego tuszu czy eyelinera). Nie zostawia resztek, nie budzę się więc rano z rozmazanym tuszem, któremu płyn nie dał rady (a często miałam ten problem z innymi płynami).

Nie wymaga wielokrotnego pocierania, nie mogę mu tak naprawdę nic zarzucić.

Polubiłam też solidne, szczelne opakowanie które można bez problemu zabrać w podróż.

Jedynym, za to dość sporym minusem jest cena - jednak jeśli dobrze poszukamy, tutaj w Niemczech można go znaleźć sporo taniej online, np. w dwupaku (tak zdobyłam swoje dwa opakowania), w Polsce na pewno z pomocą przyjdzie SuperPharm ;)

Wydajność standardowa, taka buteleczka o pojemności 125ml wystarcza mi mniej więcej na miesiąc.



Cena
12-14 Euro / 45zł (ale zdarzają się promocje)

Dostępność
apteki


czwartek, 17 lipca 2014

Fitomed - tonik ziołowy oczyszczający do cery tłustej

Kosmetyki Fitomed ciekawiły mnie od dawna, ale jakoś nigdy nie było mi do nich po drodze. Jednak jakiś czas temu składałam zamówienie na dermokosmetyki w aptece Gemini, i zauważyłam, że mają w swojej ofercie również kosmetyki Fitomedu. Oczywiście skorzystałam z okazji :)

Potem spotkałam je jeszcze kilka razy w sklepach zielarskich (gdzie, nawiasem mówiąc, można je dostać taniej), więc z dostępnością robi się coraz lepiej.

A mowa o:

 Fitomed 
tonik ziołowy oczyszczający do cery tłustej
szałwia lekarska


Obietnice producenta

- zawiera wyciąg z szałwii, oczaru wirginijskiego, melisy, nagietka a także glicerynę, pantenol i kwas mlekowy;
- działanie oczyszczające i antybakteryjne;
- zapobiega nadmiernemu przetłuszczaniu się cery;
- wygładza i rozjaśnia cerę, zwęża pory;
- łagodzi objawy trądziku;
- odpowiedni dla cery tłustej i trądzikowej, także wrażliwej.


Szczegóły techniczne

Tonik znajduje się w bardzo praktycznej i dobrze wykonanej butelce. Podoba mi się nieco staroświecki wygląd buteleczki. Dozownik działa bez zarzutu, nic nie rozlewa się na boki (co wcale nie jest takie oczywiste - weźmy np. słynny micel L'Oreal ;)), zamknięcie też jest solidne.

Tonik ma postać płynu o kolorze brązowym, pachnie ziołowo. Mam wrażenie, jakbym przemywała twarz ziołową herbatką przygotowaną w domu, bardzo mi to odpowiada :)

Tonik nie pozostawia lepkiej warstwy na twarzy. 
W moim przypadku jest wydajny, głównie dzięki dozownikowi skonstruowanemu tak, że nic się nie marnuje i nie wylewamy nadmiernej ilości na wacik. Ale wiadomo - wydajność w przypadku toniku to sprawa indywidualna. 

Skład jest genialny, tonik nie zawiera alkoholu, mamy tylko łagodne konserwanty (przynajmniej takie informacje znalazłam), cała reszta to praktycznie ziołowe ekstrakty.


 Moja opinia

Ocena toniku zazwyczaj zależy od naszych oczekiwań. Moje są realistyczne - tonik ma przywracać skórze odpowiednie pH po myciu, lekko odświeżyć i ukoić cerę, ewentualnie dodatkowo odrobinę ją oczyścić, chociaż nie jest to dla mnie konieczne, w końcu tonik nakładamy na czystą już skórę. Ważne, żeby  nie pozostawiał lepkiej, nieprzyjemnej warstwy i nie przyspieszał świecenia się cery.

Ten tonik spełnił więc moje oczekiwania w 100%.
Używa mi się go bardzo przyjemnie - odświeżający i jednocześnie kojący ziołowy aromat (przypomina jakieś domowe, ziołowe mikstury). Nie daje uczucia ściągnięcia, nic nie piecze, nie ma mowy o podrażnieniu. 

Po zastosowaniu skóra jest ukojona po myciu, odświeżona, mam wrażenie, że pory są lekko zwężone i cera nie przetłuszcza się tak szybko. Oczywiście nie mówię tu o macie na cały dzień, to nie puder w płynie ;)

Podsumowując jego działanie powiedziałabym, że koi i odświeża, czyli wypełnia najważniejsze zadania toniku.


Producent pisze o działaniu przeciwtrądzikowym - myślę, że nie ma co oczekiwać takich cudów od toniku. Na pewno jest to kosmetyk odpowiedni do cery trądzikowej i wrażliwej ponieważ nie zawiera alkoholu, nie podrażnia, ale jednocześnie ładnie odświeża i lekko oczyszcza, czyli posiadacze cery problematycznej na pewno będą zadowoleni. Może stanowić uzupełnienie pielęgnacji takiej cery, ale oczywiście nie ma co oczekiwać, że samodzielnie zlikwiduje nam niedoskonałości.

Co dla mnie bardzo ważne, tonik nie jest lepki, można po jego wchłonięciu się normalnie nałożyć krem i makijaż. Nie powoduje też przyspieszonego świecenia się, wręcz pomaga zachować świeży wygląd na dłużej.

I na koniec - tonik nie przesusza ani nie podrażnia cery przy stosowaniu przez dłuższy czas. Nie polecałabym go osobom o skórze suchej, ale osoby o cerze normalnej, mieszanej, a już na pewno tłustej, będą na pewno zadowolone.

Kolejnym plusem jest też oczywiście niska cena. 

Wykończyłam pierwszą buteleczkę i w użyciu jest już kolejna.
  W przyszłości z chęcią wypróbuję jeszcze inne kosmetyki tej marki, a co Wy polecacie z Fitomedu? :)

Cena
10-11zł

Dostępność
internet, sklepy zielarskie



środa, 16 lipca 2014

My Beauty Diary - Imperial Bird's Nest Mask - czyli co robi ptasie gniazdo na twarzy? :)

Odkąd spróbowałam maski w płacie, czy tzw. sheet mask, taka forma maseczki całkowicie mnie przekonała. Jest wygodnie, nie brudzimy rąk, nie ma potrzeby zmywania z twarzy (i przy okazji ubrudzenia wszystkiego w łazience ;))
Poza tym, że wygląda się wtedy jak alien, można w takiej maseczce wykonywać wszystkie czynności i kolejna zaleta - w razie niespodziewanej wizyty listonosza czy sąsiada, można się jej szybko pozbyć ;)

My Beauty Diary to firma z Tajwanu, mają w swojej ofercie kilkanaście (a chyba nawet więcej) rodzajów masek. Wypróbowałam już około 5 różnych i wszystkie polubiłam. Różnią się między sobą minimalnie, ze względu na główny składnik aktywny i oczywiście opakowania oraz zapach, ale poza tym są dość podobne. Nawilżają i odżywiają skórę, rozjaśniają cerę, świetnie relaksują. Tak naprawdę żadna z nich nie spowodowała podrażnienia czy wysypu, każda doskonale wchłania się w skórę, więc po zdjęciu maski wystarczy resztę wmasować i można nakładać makijaż :)

Mam jednak swoich większych i mniejszych faworytów i ta należy do tych większych :)

My Beauty Diary
Imperial Bird's Nest Mask
(nowa wersja)



Dlaczego ptasie gniazdo?

Cała idea może wydawać się niedorzeczna...Bo jak to, ekstrakt z gniazda, czyli patyków, trawy i piór, jak zazwyczaj wyobrażamy sobie gniazdo, ma pomóc naszej skórze?
Tymczasem okazuje się, że gniazda mogą być różne, najcenniejsze są gniazda jaskółcze, które składają się głównie z....niezwykle odżywczej śliny osobników męskich ;)

W Azji ptasie gniazda były od wieków wykorzystywane do przygotowywania potraw, najczęściej zup, mających zapewnić młody wygląd na długie lata - ponoć działa ;) Obecnie jednak ten składnik jest bardzo drogi,  trudny do pozyskania, częściej więc pojawia się w kosmetykach do pielęgnacji cery, niż na talerzu.

źródło

Ekstrakt z ptasiego gniazda podobno zawiera mnóstwo antyoksydantów i aminokwasów, ma również zdolności do stymulowania produkcji kolagenu przez skórę.

I bez obaw - ptasie gniazda pochodzą obecnie ze specjalnych farm, już nie podkrada się ich dziko żyjącym ptakom.



Od producenta
- zawiera wyciąg z gniazda jaskółki, który znany jest ze swoich właściwości nawilżających i odżwyczych;
- zawiera ekstrakt z baobabu, hydrolizowane proteiny soi, ekstrakt z alg;
- formuła łatwo przenika w głębsze warstwy skóry;
- pozostawia skórę miękką i gładką;
- poprawia jędrność skóry;
- polecana dla skóry suchej, dojrzałej;
- nie zawiera parabenów i alkoholu.


Szczegóły techniczne

Maska przybywa do nas w kartonowym pudełku, w którym mamy 10 osobno pakowanych masek (są również wersje z mniejszą ilością).

Forma maski to tradycyjnie warstwa bawełny obficie nasączona esencją/serum i pokryta jeszcze plastikową osłonką, która pomaga utrzymać kształt maseczki przy otwieraniu i którą należy zdjąć przed użyciem.

Zapach jest bardzo delikatny, świeży, nie jest mocno wyczuwalny.

Maseczka jest porządnie nasączona, wystarczy też na szyję i dekolt :)
Należy nałożyć ją na twarzy na 20-30 minut, po czym zdjąć i resztkę serum delikatnie wmasować i pozostawić do wyschnięcia.


Moja opinia

Jak już pisałam, bardzo lubię taką formę maski. Jest bardzo wygodna i bezproblemowa, często piszę dla Was posta siedząc w takiej masce przed komputerem.
Dodam, że nic nie ścieka, maseczka się nie przesuwa, więc spokojnie można siedzieć czy chodzić, nie musimy leżeć plackiem. Można jednak wystraszyć domowników, więc zalecam ostrożność ;)
Oczywiście można sobie zafundować całkowity relaks i poleżeć te 30 minut z maską na twarzy, wtedy efekt będzie jeszcze lepszy. 

Skład dla ciekawskich ;)


Rzeczywiście zawiera ekstrakt z gniazda, ale nie oszukuję się, że są to jakieś powalające ilości...Gdyby tak było, maska kosztowałaby pewnie kilkanaście razy więcej ;)

Co do działania - jestem bardzo zadowolona. Maska jest zdecydowanie bardziej nawilżająca i odżywcza niż np. wersja Black Pearl (która za to ładnie rozjaśnia, rozpromienia i odświeża cerę) ale nadal jest to lekka formuła, nie lepi się, nie klei, nie zapycha.

Po użyciu twarz wygląda świeżo, znika zmęczenie (a przynajmniej jego widoczne oznaki ;)), skóra jest dobrze nawilżona i ukojona. Lubię te maski za to, że nie są mocno naperfumowane, nie zawierają barwników ani niczego, co mogłoby podrażniać skórę.

Serum/esencja ma postać przezroczystej, wodnistej substancji.

Warto dodać, że rzeczywiście po zdjęciu maski pozostałość delikatnie wmasowujemy i wówczas serum całkowicie się wchłania, nie pozostawiając uczucia lepkości czy tłustości, nawet na mojej mieszanej cerze. Po kilku minutach można spokojnie nałożyć np. krem na dzień czy filtr, makijaż i wyjść z domu, nie będziemy się szybciej świecić czy wyglądać nieświeżo.


Warto stosować tego typu maski regularnie, np. 2 razy w tygodniu, ale ja uwielbiam nakładać je wtedy, gdy mam szczególnie męczący i/lub stresujący dzień, albo po podróży, gdy chcę na szybko przywrócić swoją cerę do stanu nadającego się do oglądania ;)

Stosowane regularnie dają najlepszy efekt, pomagają utrzymać dobry poziom nawilżenia i elastyczności skóry, ale sprawdzają się też świetnie jako taki ratunek na chwilę przed wyjściem - efekt widać od razu :)


Cena

ok. 40zł/10 sztuk

Dostępność

Drogerie w Azji (Watsons), internet - nie tylko ebay, te maski są też dość popularne w Europie, więc np. w UK czy Niemczech można je kupić w sklepach internetowych czy na Amazon, cena jednak bywa wówczas wyższa. Na eBay polecam uważać na podróbki, podobno jest ich sporo.




niedziela, 13 lipca 2014

woski Yankee Candle - moje opinie (zapachy letnie i USA)

Miłość do Yankee trwa w najlepsze, teraz już czuję się dziwnie, jeśli w mieszkaniu nic nie pachnie i po kilku dniach bez kominka zaczyna mi brakować zapachów :)
W upalne dni, jakie ostatnio mamy, odpalam woski nieco rzadziej niż zimą, ale i tak towarzyszą mi dość często. 

Zapraszam więc na posta o tym, co ostatnio w kominku słychać :)

Na początek krótko o dwóch zapachach, które pojawiły się już wcześniej. 



Meadow Showers
Wosk, po którym wiele sobie obiecywałam - nazwa i etykieta sugerują, że powinien to być jak najbardziej mój zapach.Fakt, jest świeży i ma w sobie coś trawiastego, co lubię, ale jednocześnie przypomina za bardzo detergenty i odświeżacze do powietrza. Nie był zły, ale to raczej taki łazienkowy zapach, nic specjalnego.



Fresh Mint
Ten dla odmiany jest genialny - pachnie jak świeżo zerwane listki mięty, kocham ten zapach szczególnie latem, gdy woda z kostkami lodu i listkami mięty to mój ulubiony napój :) Bardzo odświeżający, idealny wosk na upalne dni, gdy mało który wosk/świeca pasuje. Bez obaw, nie pachnie jak pasta do zębów ani guma do żucia :)


Margarita Time
Nie jestem wielką fanką owocowych zapachów, ale ten wzięłam z ciekawości. Pachnie mocno limonkowo z dużą ilością cukru, ale jednocześnie ma w sobie coś "musującego", jak napój gazowany albo musujące cukierki. Mocno słodki i owocowy, ale też rześki. Przyjemny zapach na letnie dni, mi nie zapadł szczególnie w pamięć, ale sądzę, że jest godny uwagi, szczególnie, jeśli lubicie owocowe zapachy. 


Relaxing Rituals
Comfort
Po tym dla odmiany nie obiecywałam sobie zbyt wiele...Trochę dziwne połączenie - kardamon, róża, drewno cedrowe...Hmm. A tymczasem....jest to chyba mój ulubieniec dzisiejszego posta. Pachnie przecudownie kojąco, relaksuje, ale jednocześnie ułatwia koncentrację...Można odpalić go przed snem, ale też świetnie sprawdza się jako zapach w tle gdy pracujemy lub czytamy i musimy się wyciszyć i skoncentrować na pracy. 

Ta kombinacja zapachów przypomina mi trochę kadziło, trochę drewno, róży prawie nie czuję...Absolutnie nie jest duszący. Nie wiem jak Wy, ale ja jeszcze w liceum miałam fazę na kadzidełka i ogólnie tego typu zapachy dobrze wspominam, tutaj mamy coś podobnego, ale bez dymu, popiołów i zapach jest dużo bardziej delikatny, nie dusi, nie męczy...A przy tym jest dobrze wyczuwalny. Ten sam wosk można odpalać wielokrotnie, nie traci "mocy" zbyt szybko. 

Ogólnie zauważam, że woski YC tym bardziej mi się podobają, im mocniej przywołują wspomnienia czy kojarzą mi się z czymś pozytywnym, może dlatego tak bardzo go polubiłam. Myślę jednak, że ten zapach spodoba się każdemu, kto tylko nie ma silnej awersji do lekko kadzidlanych aromatów, jest naprawdę godny uwagi.
Trafia do czołówki ulubieńców :)


Buttercream

Trochę dziwny wybór na lato, ale jakiś czas temu mieliśmy tutaj typowo jesienny, ponury i deszczowy tydzień.
Ten zapach kupiłam z ciekawości, wszyscy się nim zachwycają i jest opisywany jako idealna wanilia. Trzeba było spróbować ;)

Na zimno pachniał niezbyt zachęcająco, ale w kominku już było przyjemnie. Jest ciepły, otulający, waniliowy, ale bez nadmiaru słodyczy i sztuczności, jak to było np. z Vanilla Cupcake. Jest porównywany do zapachu lukru, topionego cukru z dodatkiem wanilii, i chyba jest to trafne określenie. Prosty, delikatny zapach, który jednak wciska się w każdy kąt pomieszczenia i jest dobrze wyczuwalny. 
Po raz kolejny przekonałam się, że nie jestem wielką fanką wanilii, jakoś mnie nie porywa, ale ta wersja jest mimo wszystko całkiem udana, moim zdaniem sprawdzi się np/ w kuchni czy salonie, jeśli mamy ochotę ocieplić pomieszczenie w ponury, chłodny dzień. Mógłby też stanowić idealny polepszacz humoru na zimowy poranek :)


Tulips
I tutaj jest już pełen zachwyt :) Zapach zachwyca już na zimno, a w kominku...bajka. Jest intensywny, dociera wszędzie i dość długo można topić ten sam kawałeczek wosku.
Zdecydowanie czuję w nim tulipany, ale nie tylko - czuję też coś zielonego (łodyżki? :)), jest też coś wodnego. Całość pachnie świeżo i naturalnie.

Nie przepadam za zapachami kwiatowymi w stylu perfumy i proszek do prania, uwielbiam za to naturalne kwiatowe zapachy, takie, gdzie czujemy, ze to prawdziwe rośliny, takie prosto z ogrodu czy łąki. Ten należy zdecydowanie do tej drugiej kategorii, proszku do prania nie stwierdzam :)

Niektórzy wspominają, że pachnie trochę kwiaciarnią, jak kwiaty stojące w wodzie - coś w tym jest.
Moim zdaniem to jeden z tych pięknych, kwiatowych zapachów, które spodobają się każdemu, w formie świecy świetnie nadawałby się na prezent, tym bardziej, że wygląda również pięknie :)

Zaliczam go do najlepszych kwiatowych zapachów Yankee, razem z Loves Me, Loves Me Not.


======================
To już wszystko na dziś - znacie których z przedstawionych zapachów? Który Was zaciekawił? :)