niedziela, 29 grudnia 2013

nowości poświąteczne - włosy :)

Dzisiaj będzie post z serii zakupowej, czyli coś, co lubię najbardziej ;) Kilka dni temu wróciłam z Polski po świętach i jak się pewnie domyślacie, przywiozłam ze sobą kilka skarbów...Święta minęły strasznie szybko i widzę, że za każdym razem coraz ciężej wyjeżdżać...Na szczęście przywiozłam sobie coś na pocieszenie i dzisiaj będzie o części włosowej moich nabytków :)




Jak wiecie, od dłuższego czasu jestem ogromną fanką rosyjskiej pielęgnacji włosów. Nie znalazłam jak dotąd żadnej alternatywy na podobnym poziomie i w podobnych cenach, więc nie zamierzam rezygnować z rosyjskich kosmetyków. 

Tym razem zamówienie złożyłam w Lawendowej Szafie. Załapałam się na mikołajkowy rabat -10%, darmową przesyłkę, gratisową maseczkę do twarzy Organic Shop z algami (pełnowymiarowe opakowanie), obsługa również bez zarzutów, więc mogę tylko polecić :) 

I po kolei:


Natura Siberica - Szampon neutralny

To już moje drugie opakowanie. Recenzję znajdziecie TUTAJ, w skrócie - bardzo łagodny szampon, absolutnie nie podrażnia skóry głowy ani nie wysusza włosów, a przy tym oczyszcza bez zarzutów. Przyjemny do codziennego stosowania. Tym razem dostałam butelkę z wyłącznie angielskimi napisami - czyżby zmienili opakowania? 
400ml


Recepty Babuszki Agafii - Tradycyjny syberyjski balsam do włosów Nr. 4 na kwiatowym propolisie - Puszystość i lekkość w układaniu

Balsamom Babuszki na propolisie jestem wierna od ponad roku, miałam już wersję brzozową i cedrową, teraz stosuję ponownie brzozową. Kwiatowa również zbiera dobre recenzje, poza tym podobno pięknie pachnie - zobaczymy :)
600ml




 Domowe Recepty - Maska do włosów regeneracyjna - Olej z łopianu i sok z pokrzywy

Słyszałam dużo dobrego o tych maseczkach, miałam problem z wyborem odpowiedniej wersji, ta z łopianem wydała mi się najbardziej odżywcza i nawilżająca, wypróbuję, jak tylko wykończę mój Biovax :)
500 ml


Green Pharmacy - Olejek łopianowy z olejem arganowym

To akurat zdobycz z małego sklepiku zielarskiego :) Polowałam na coś z łopianem i padło na olejek Green Pharmacy.

To już wszystko, jeśli chodzi o włosy. Nie ma tego dużo, bo opakowania wszystkich tych kosmetyków są tak pokaźne, że wystarczą mi na baaardzo długo...

A może polecicie coś jeszcze z rosyjskiej oferty? Chętnie wypróbuję coś nowego następnym razem, ale wybór jest tak duży, że nie jest to łatwe zadanie.... :)



poniedziałek, 23 grudnia 2013

The Body Shop - Camomile Gentle Eye Make-Up Remover

I tym razem po raz kolejny napiszę Wam o kosmetyku, który sprawdził się u mnie wręcz idealnie. 
Z góry uprzedzam więc, że recenzja będzie pozytywna ;)

Mowa o:

The Body Shop - Camomile Gentle Eye Make-Up Remover



Od producenta:

- nietłusta formuła;
- w kilka sekund usuwa makijaż oczu;
- delikatny, ma działanie łagodzące;
- nie zawiera barwników ani substancji zapachowych.

Skład


Szczegóły techniczne

Produkt znajduje się w, moim zdaniem, ładnej, pękatej buteleczce ozdobionej rumiankowym motywem. Bardzo ładnie prezentuje się na półce w łazience :) Nie wiem, czy też zauważyłyście, ale większość płynów do demakijażu oczu znajduje się w takich, delikatnie mówiąc, mało atrakcyjnych opakowaniach?

Zamknięcie jest również solidne, można je bez obawy zabrać w podróż. Wadą może być pojemność - 250 ml to więcej (i ciężej) niż standardowe 100-125ml, ale z drugiej strony ja i tak zazwyczaj przelewam kosmetyki w coś mniejszego przed wyjazdem. Dla mnie większa pojemność jest zaletą - nie trzeba ciągle kupować kolejnych opakowań. 


W środku znajduje się bezbarwny, jednofazowy płyn pozbawiony substancji zapachowych, a więc nie pachnie niczym szczególnym - kolejny plus.

Moja opinia

Jak już wspomniałam, podoba mi się opakowanie, pojemność i fakt, że nie mamy żadnych zbędnych pachnideł i barwników w kosmetyku przeznaczonym przecież do najbardziej wrażliwego obszaru twarzy.

Najważniejsze jest oczywiście działanie. Płyn ten znakomicie spełnia swoją rolę - dokładnie i szybko usuwa makijaż, nawet lepiej niż Balea, którą też chwaliłam (recenzja TUTAJ).

Co ważne (przynajmniej dla mnie), nie pozostawia tłustej, lepkiej warstwy i nie oślepia mnie na 10 minut, co np. robił płyn Bielendy z awokado i inne dwufazówki.

Dzięki temu, że makijaż usuwa szybko i skutecznie, nie musimy nasączać kolejnego wacika i co za tym idzie, jest to wydajny kosmetyk.

Podsumowując, jestem z niego bardzo zadowolona - porządnie i z łatwością usuwa makijaż, nie wymaga długiego pocierania skóry wokół oczu i nie podrażnia. 
Obecnie mogę go uznać za najlepszy kosmetyk do demakijażu oczu z wszystkich dotąd wypróbowanych :)


Minusem może być cena - 10 Euro to więcej, niż większość tego typu kosmetyków.Jest to jednak pierwszy raz, gdy jestem w 100% zadowolona z płynu do demakijażu oczu, więc myślę, że warto. Do tego trzeba dodać, że często można go upolować na promocji - kupiłam właśnie drugie opakowanie i za żadne nie zapłaciłam jeszcze pełnej ceny.
Ale to tak, jak z wszystkimi kosmetykami The Body Shop - po prostu trzeba je kupować na promocji i wtedy są absolutnie warte swojej ceny ;)

Dostępność

sklepy The Body Shop

Cena

standardowa: 10 Euro/ ok 40zł


czwartek, 19 grudnia 2013

Bourjois Volume Glamour

Dziś będzie recenzja tuszu, którego recenzję jestem Wam winna od dawna - kupiłam go dobre pół roku temu i już dawno zużyłam...
Do tego jest to tusz, do którego regularnie wracam - nie zawsze mam do niego dostęp i poza tym chyba jak każdy, mam czasem ochotę na spróbowanie czegoś nowego, ale prędzej czy później zawsze kupuję go po raz kolejny :)


Mowa o klasycznej wersji Bourjois Volume Glamour




Jak nazwa wskazuje, jest to tusz pogrubiający :)

Dla mnie tusze dzielą się na dwie grupy - te porządnie podkreślające rzęsy i dające widoczny efekt i takie, które nadają rzęsom czarny kolor (co ma sens, szczególnie gdy ma się rzęsy czarne do połowy i resztę niemal bezbarwną ;)), ale dają efekt bardzo delikatny, nie wydłużają ani nie pogrubiają specjalnie (patrz: Astor Volume Diva).

Gdzie umieściłabym Bourjois Volume Glamour? Chyba gdzieś pośrodku.

Tusz ten daje dość naturalny efekt, ale ładnie wydłuża i lekko pogrubia rzęsy. Podoba mi się również to, że jest naprawdę czarna co wbrew pozorom nie jest takie oczywiste.... 


Jakiś czas temu pisałam Wam o wersji Ultra Black - czy te dwie wersje różnią się tak bardzo?
Wersję Ultra Black zużyłam już dość dawno temu, więc trudno mi stwierdzić ze 100% pewnością, ale myślę, że dawała nieco mocniejszy efekt - minimalnie bardziej podkreślała rzęsy. Myślę jednak, że nie była to ogromna różnica.

W obu wersjach kocham to, że nie kruszą się, nie wysychają nawet po paru miesiącach od otwarcia opakowania. Trwałość w ciągu dnia również na plus - tusz nie "znika" z rzęs w ciągu dnia, nie rozmazuje się i pod koniec dnia nadal mam go na rzęsach. Nie podrażnia oczu. 

Cena
ok. 40zł, SP (Rossmann chyba też?) robi jednak dość często promocje na całą markę albo kolorówkę różnych marek, wtedy można spokojnie kupić ją za 30zł :)


Na pewno kupię jeszcze ponownie, zarówno wersję klasyczną, jak i Ultra Black.


wtorek, 17 grudnia 2013

Essie - Twin Sweater Set




 Cytując opis producenta:

Too much of a good thing? Impossible. It's double or nothing with this vibrant crimson red nail lacquer.
Odkąd  skusiłam się na swojego pierwszego Essiaka, tak mi się spodobało, że na jednym się nie skończyło...

Rzadko piszę o lakierach, ale lakiery tej marki tak przypadły mi do gustu, że chyba zasługują na trochę uwagi :)

Twin Sweater Set
...to jeden z lakierów z jesiennej kolekcji Essie.  



Zazwyczaj stawiam na bezpieczniejsze odcienie czerwieni, prędzej sięgnę coś w odcieniu bordowym czy połączenie czerwieni z brązem, niż po taką krwistą czerwień...Ten kolor jednak, pomimo swojej wyrazistości, wydał mi się odpowiedni na co dzień - może zadziałała nazwa i pojawienie się go w jesiennej kolekcji, ale wydał mi się takim ciepłym, przytulnym, jesiennym kolorem. Jak to czerwień, jest przy tym bardzo kobiecy i sexy, ale jednocześnie...nie boję się go nosić w zwykły dzień. Polubiliśmy się, poza tym jest to pierwsza prawdziwa czerwień w mojej kolekcji :)


W rzeczywistości jest odrobinkę jaśniejszy niż na zdjęciach.

Co o nim myślicie? :)


sobota, 14 grudnia 2013

ulubieńcy :)

Zabrałam się wreszcie za przygotowanie najnowszych ulubieńców - ostatnio mam wyjątkowe szczęście, bo większość pojawiających się u mnie nowości trafia prędzej czy później do ulubieńców :)


Tak prezentują się razem:



Dwie rzeczy pojawiły się już kiedyś w ulubieńcach ;)

I po kolei:

HadaLabo Gokuyjun Face Wash

Pisałam Wam już kiedyś o podobnej kremo-piance do oczyszczania twarzy marki Kose (TUTAJ). Byłam zadowolona, ale ta jest jeszcze lepsza - oczyszcza równie dobrze, ale jest bardzo łagodna i ani trochę nie wysusza. Jej używanie to przyjemność! Świetna do wrażliwej cery.
W połączeniu z siateczką - spieniaczem (TUTAJ) tworzy hektolitry piany :) 
Recenzja wkrótce.









Nuxe Creme Fraiche de Beaute Light

Uwielbiam! Znalazłam w końcu idealny krem na dzień, który lekko nawilża, koi i po którego aplikacji buzia jest świeża i matowa, ale bez uczucia suchości. 
Świetnie nadaje się pod makijaż, dodatkowo cudnie pachnie :)
Recenzja wkrótce.












The Body Shop - Gentle Eye Make-Up Remover 
...czyli rumiankowy płyn do demakijażu oczu.

Chyba najlepszy płyn do demakijażu oczu z dotąd wypróbowanych. Usuwa makijaż lepiej od Balei, przy tym nie zawiera substancji zapachowych. Polubiłam też opakowanie i dużą pojemność - większość tego typu płynów ma 100-125 ml i co chwilę trzeba kupować kolejne....
Nie jest najtańszy, ale mi już dwa razu udało się upolować go na niezłej promocji :)











Klorane Energie - żel pod prysznic

Pisałam Wam o nim w poście o zakupach. Kocham żele Klorane za delikatne, ale przepiękne i odświeżające zapachy oraz brak wysuszenia. Konsystencja też jest taka, jaką lubię - żelowa, ani za wodnista, ani za gęsta.
Energie to wersja o zapachu grejpfruta, czarnej porzeczki i jaśminu.











The Body Shop Rainforest Shine - szampon

Gdy kończą się moje zapasy rosyjskich szamponów, sięgam właśnie po ten szampon. To już moje drugie opakowanie i kocham go za zapach, za to, że jest bardzo delikatny i neutralny dla mojej skóry głowy i nie robi mi siana na głowie :)











L'Biotica Biovax - serum wzmacniające A + E

Po lecie, gdy prawie wcale go nie używałam, powróciło do codziennego użycia. Uwielbiam to serum za to, jak wygładza i nabłyszcza końcówki i przy tym ani trochę ich nie wysusza ani nie przetłuszcza. Zimą niezbędne, bo chroni mnie przed szopą i suszarkowym przesuszem ;)
Do tego przyjemnie pachnie :)










I kilka ulubieńców z kolorówki:


MAC Select Sheer Pressed

Mój pierwszy kosmetyk z Maca i strzał w dziesiątkę :) Z jakiegoś powodu nie jest zbyt popularny (wszędzie słyszę tylko o Studio Fix), ale jest niesamowity - nie robi maski, ale genialnie utrwala makijaż i zapewnia mat na cały dzień. Dosłownie nie muszę ani razu w ciągu dnia sięgać po puder, nawet przestałam nosić go w torebce, a przy tym nie ma żadnych negatywnych cech - nie sprawia, że cera wygląda na suchą, nie wygląda sztucznie. Ideał, absolutnie wart swojej ceny :)







Essence Longlasting Lipstick 01 Coral Calling

Właśnie takiego koloru od dawna szukałam, jest idealny dla mojej karnacji, dodaje koloru, ale jednocześnie nadaje się na dzienny makijaż. Trwałość bardzo dobra, ostatnio praktycznie nie sięgam po inne szminki.
(na zdjęciu bardziej intensywny niż w rzeczywistości)









lakiery Essie

Nie myślałam, że kiedyś to powiem, ale....zakochałam się w lakierach Essie. Za pięknie, niepowtarzalne kolory, łatwość aplikacji, wykończenie....Nałożenie dwóch warstw plus topcoatu nie trwa więcej niż 20 minut, a z innymi lakierami często miałam niespodzianki w stylu odcisków po godzinie od wyschnięcia paznokci....
Jeśli chodzi o konkretne odcienie, to ostatnio najczęściej nosiłam Buy Me a Cameo, Chocolate Cakes i Decadent Dish.




Znacie? Lubicie? :)

niedziela, 8 grudnia 2013

Ava Laboratorium - Bio-rokitnik aktywny krem pod oczy

Dzisiaj napiszę Wam o kremie pod oczy, który stosuję już od dobrych 4 miesięcy. Ciężko mi się pisze o kremach pod oczy, bo zazwyczaj są takie...nijakie. Trudno stwierdzić, czy takie coś działa, czy też nie, zazwyczaj nie pachnie (i w sumie nie powinno) i po prostu nawilża. 

Wcześniej dość długo stosowałam krem AA z serii Wrażliwa Natura 20+ (RECENZJA), lubiłam go za to, że dobrze nawilżał, nie podrażniał, dobrze się wchłaniał i nawet nieco rozjaśniał cienie. Pomyślałam jednak, że wypadałoby zacząć stosować coś choćby minimalnie zapobiegającego zmarszczkom (aaaaaaaaaaaaaa!) i gdy zawędrowałam do sklepiku zielarskiego z dość dobrym wyborem kosmetyków naturalnych, moją uwagę przykuł ten oto specyfik:

Ava Laboratorium - Bio-rokitnik aktywny krem pod oczy



Od producenta




oraz...



Skład



Szczegóły techniczne

Krem przychodzi do nas w prostej tubce bez udziwnień. Nie prezentuje się może najpiękniej, ale przecież nie o to tu chodzi...Dozowanie przebiega bez problemu, więc nie ma na co narzekać :)

Otrzymujemy 25ml, czyli sporo, jak na tego typu produkt. Nic dziwnego więc, że krem wystarcza na bardzo długo - ja swój stosuję już od 4 miesięcy i końca nie widać...

Krem jest gęsty, ale dość lekki - czyli w sam raz. Nie jest wodnisty czy żelowy, ale nie jest też tłusty. Treściwy, ale wchłania się bezproblemowo :)

Jest to kosmetyk o bardzo delikatnym, prawie niewyczuwalnym zapachu, co bardzo lubię w przypadku pielęgnacji okolic oczu.


Moja opinia

Jak już pisałam, trudno mi ocenić działanie przeciwzmarszczkowe kremów pod oczy. Miejmy tylko nadzieję, że efekty będą kiedyś widoczne ;)

Mogę jednak powiedzieć, że krem naprawdę dobrze nawilża i pielęgnuję skórę okolic oczu. Jest dość bogaty, więc stosuję go na noc.  Po przebudzeniu oczy nie są opuchnięte, może nie zmniejsza cieni pod oczami, ale przy regularnym stosowaniu nieco wygładza skórę i utrzymuje ją w dobrym stanie.  Odkąd go stosuję nie zauważyłam pogorszenia się stanu skóry w tej okolicy ani pojawienia się nowych linii, więc chyba spełnia swoją rolę :) 

Na plus zaliczam również to, że krem nie jest mocno naperfumowany i nie podrażnia. 

Skład również jest bardzo przyzwoity :)


Cena
21zł

Dostępność
Sklepy zielarskie (choć z dostępnością stacjonarnie jest dość kiepsko) oraz sklepy internetowe





niedziela, 1 grudnia 2013

denko listopadowe

Oto moje listopadowe zużycia:


Trochę tego mniej, niż w zeszłym miesiącu, ale sporo rzeczy mam na wykończeniu, więc chyba denko grudniowe będzie pokaźne :)


 I po kolei, najpierw pielęgnacja twarzy:




1. Sanoflore - Aromatyczny żel oczyszczający. Jeden z moich KWC, to już moje czwarte opakowanie i na pewno będą kolejne. Dobrze oczyszczający, delikatny żel o pięknym, relaksującym zapachu i świetnym składzie. RECENZJA

Ponowny zakup -  TAK


2. Pharmaceris T - Płyn micelarny. Kolejny KWC i również czwarte opakowanie. Świetnie odświeża i oczyszcza buzię, pomaga zmniejszyć powstawanie zaskórników i niedoskonałości i to bez wysuszania, uspokaja cerę. Pisałam Wam już o moich problemach z niedoskonałościami na linii żuchwy, z którymi nie mogłam się uporać w żaden sposób (podczas gdy cała reszta jest niemal idealna). Teraz jest już coraz lepiej i wiem, że to ten płyn wraz z kremem z tej samej serii (mowa o kremie z 5% kwasem migdałowym) mi pomogły. Traktuję go nie jako środek do demakijazu, tylko jako płyn do oczyszczenia i odświeżenia twarzy, czasem zamiast toniku.  RECENZJA

Ponowny zakup - TAK


3. Bio-Essence - olejek do demakijażu twarzy. Mój pierwszy azjatycki olejek do zmywania makijażu który sprawił, że już nigdy nie wrócę do innych metod demakijażu. Pięknie rozpuszcza makijaż i pomaga go bardzo dokładnie usunąć bez wysuszania czy podrażniania, nigdy wcześniej nie miałam uczucia tak czystej, a jednocześnie nieprzesuszonej twarzy. RECENZJA oraz pisałam o nim w poście o dwustopniowym oczyszczaniu twarzy TUTAJ

Ponowny zakup - NIE WIEM, na pewno kupię podobne azjatyckie olejki, mam nawet kilka w zapasie, ale niekoniecznie musi to być ta sama marka. 



Kosmetyki do ciała:





1. Nivea - Diamond Touch - wiecie, że lubię żele pod prysznic marki Nivea. Przyjemnie i dość intensywnie pachną, są kremowe i dobrze się pienią, ale nie wysuszają skóry. Z takich drogeryjnych i łatwo dostępnych żeli te z Nivea są moim zdaniem najlepsze i co jakiś czas do nich wracam. 

Ponowny zakup -TAK, choć pewnie nie od razu - lubię często zmieniać żele pod prysznic.


2. Alverde Cellulite Duschpeeling - Obłędny zapach cytryny z ziołową nutką, bardzo dobry skład i niska cena. Ścierał przyzwoicie, ale ja niestety i tak wolę peelingi w słoiczku/pudełku, wtedy mogę wszystko wydobyć do końca no i wolę też coś o nieco większej mocy ścierania. Z braku innych opcji w Niemczech zaopatrzyłam się chwilowo w scruby z The Body Shop, a w Polsce na pewno zaopatrzę się w inne cuda :) RECENZJA

Ponowny zakup - TAK, gdy już wykończę zapasy z Polski to ten peeling będzie moją jedyną opcją ;)


3. Planeta Organica - Rokitnikowy krem do ciała. Kosmetyk o świetnym składzie w przyzwoitej cenie. Przyjemny zapach rokitnikowego cukierka, wspaniałe nawilżenie bez uczucia lepkości. 

Ponowny zakup - NIE WIEM, czy sięgnę akurat po ten krem ponownie - lubię testować ciągle nowe kosmetyki do ciała, ale na pewno wypróbuję jeszcze niejeden produkt do ciała rosyjskich marek.


4. Alverde Cold Cream - krem do rąk. Jeden z najlepszych kremów do rąk,  jako jedyny radzi sobie ze skórą moich dłoni w okresie jesienno-zimowym. Pozwala uniknąć problemu zaczerwienionej (a czasem nawet popękanej) skóry pomiędzy palcami i nieprzyjemnego uczucia suchości. Dodatkowo ma bardzo subtelny, ledwie wyczuwalny zapach który nie kłóci się z perfumami. 

Ponowny zakup - TAK







wtorek, 26 listopada 2013

Co u mnie w kominku słychać, czyli kolejne recenzje wosków Yankee Candle

To już ponad miesiąc, odkąd pojawiły się u mnie recenzje wosków YC, pora więc pokazać Wam, co w międzyczasie gościło w moich kominkach :)
PS. Czasem na zdjęciach pojawiają się np. 2-3 woski, ale z każdego zapachu zużyłam maksymalnie jeden, a czasem tylko cząstkę :) Po prostu nie chciało mi się robić osobnych zdjęć, skoro już te woski wcześniej "uwieczniłam".

Candy Corn

Pierwszy z halloweenowych nowości. Byłam nimi bardzo podekscytowana, ale niestety, pierwszy z nich okazał się rozczarowaniem. "Na zimno" zapowiada się przyjemnie - przypomina bardzo słodkie, ciągnące się cukierki z czasów dzieciństwa (też jadłyście może tzw. szczypki kupowane na jarmarkach z okazji przeróżnych uroczystości? Pachnie podobnie). Niestety, w kominku zapachu w ogóle nie czuć. Nawet gdy siedziałam jakieś pół metra od kominka, po prostu niczego nie czułam, trzeba było wsadzić nos w kominek...Wyczuwałam jedynie delikatny aromat gdy wchodziłam z innego pokoju. Szkoda, bo zapach mógłby być naprawdę udany.


 Witches Brew


Ten jest przeciwieństwem halloweenowego poprzednika....Pachnie bardzo intensywnie i zapach dość długo się utrzymuje. Czujemy paczuli z dodatkiem jakiejś tajemniczej mikstury....Coś jakby zioła, trawa, rozkopana ziemia....Intrygująco :) Idealnie komponuje się z seansem dobrego horroru ;) Bardzo polubiłam ten zapach, ale na pewno nie jest to wosk dla każdego, poza tym trzeba mieć na niego ochotę i znaleźć odpowiednią chwilę - wyżej wspomniany seans jest idealną okazją.

Apple Cider


Jeden z amerykańskich skarbów :) Pachnie przecudownie, idealnie na zimny wieczór, gdy już powoli zaczynam wyczekiwać świąt...Pachnie ciepłym kompotem jabłkowym z dodatkiem aromatycznych przypraw...Mi bardzo kojarzy się z zimą i świętami. Tworzy taki przytulny, domowy, ciepły nastrój :)

Fresh Cut Roses


Idealnie oddany zapach świeżo ściętych róż, takich, gdzie oprócz kwiatów czujemy też świeżo przecięte łodyżki...Zapach jest dość intensywny, ale nie duszący i absolutnie nie kojarzy się z perfumami starszej pani - to gdyby ktoś się obawiał ;) Nadaje pomieszczeniu odrobiny elegancji, myślę, że świetnie by pasował do ploteczek przy herbacie z przyjaciółką...

Autumn Wreath


Trudny do określenia zapach...Na pewno bardzo jesienny, czuć coś w rodzaju mokrych, opadłych z drzew liści, trochę jabłek...Może jesienny sad po deszczu? Chyba tak można go określić...Szkoda, że nie był bardziej intensywny, ale i tak było dużo lepiej niż w przypadku Candy Corn.

Pumpkin Pie


To jeden z amerykańskich zapachów, na który bardzo się cieszyłam....
I nie zawiodłam się! Pachnie cudownie, najprawdziwszym ciastem (nie jadłam nigdy ciasta dyniowego, ale wyraźnie czuję taki przypieczony spód ciasta i cudownie kremowe, dyniowe nadzienie...Czuć też odrobinkę przypraw korzennych, ale absolutnie nie jest to zapach intensywnie pachnący cynamonem, nic z tych rzeczy....Sprawia, że w domu pachnie jak chwilę po otwarciu piekarnika, z którego wyjęto smakowite, pachnące ciasto...Zapach bez odrobiny sztuczności.

Winter Wonderland


W zeszłym tygodniu temperatury nocą zaczęły już spadać poniżej zera, więc  można już sobie pozwolić na odpalenie Winter Wonderland...
Kocham ten zapach - jest to esencja zimowego dnia, takiego, gdy temperatura spada nieco poniżej zera, śnieg iskrzy się w słońcu i skrzypi pod butami a my mamy czas na spokojny spacer wśród drzew...Wyraźnie czuć rześkie, zimowe powietrze, odrobinę świerku i coś jeszcze....Trudno określić występujące w nim nuty zapachowe.
Uwielbiam ten aromat, zawsze wprawia mnie w taki marzycielski nastrój i zaczynam tęsknić za zimą dzieciństwa....
Niestety, jest to zapach wycofywany :(

Sandalwood Vanilla


Udane połączenie drzewa sandałowego i wanilii...Oba te zapachy solo potrafią nieco zmęczyć, natomiast w połączeniu wanilia przestaje być mdła i nudna, za to wspaniale ociepla i osładza orientalną woń drzewa sandałowego, która solo potrafi być zbyt dusząca...Zapach z tych, które określam jako "eleganckie", świetnie nadające się np. do salonu gdy mamy gości. Nie jest to zapach który jakoś szczególnie mnie zachwycił i zapadł w pamięć, ale był przyjemny.


Midnight Jasmine


Jest to 95% czystego jaśminu z odrobiną mandarynki.
Świetny zapach na wieczór, jeśli lubicie jaśmin, to na pewno wam się spodoba. Ja jednak polecam go na letnią noc przy otwartym oknie - dopiero wtedy potrafi naprawdę zaczarować. Jesienią czy zimą czar nie działa aż tak mocno, poza tym przy zamkniętych drzwiach i oknach potrafi okazać się dość intensywny.

Salted Caramel


Bałam się go trochę i wahałam się przed jego zakupem. Jest to jednak bardzo udany aromat - słodki karmel, czujemy też coś "ciastkowego", sól jest gdzieś w tle, ale aż tak bardzo jej nie czuć. Przyjemny, smakowity zapach, gdy macie ochotę na coś słodkiego - idealny. Myślę, że jest to jeden z bardziej udanych słodkich zapachów YC, nie czuć w nim sztuczności i nie jest tak mdły jak np. Vanilla Cupcake. Nie wyczuwam też w nim maggi, choć wiem, że niektórzy się na to skarżą ;)








niedziela, 24 listopada 2013

Recepty Babuszki Agafii - tradycyjny syberyjski balsam nr. 1 na cedrowym propolisie

Powoli dobiega końca kolejny z rosyjskich balsamów o niesamowitej wydajności...To już prawie 5 miesięcy razem przy codziennym używaniu i wciąż jeszcze trochę mi go zostało...Czas na recenzję :)

Recepty Babuszki Agafii
tradycyjny syberyjski balsam nr. 1 na cedrowym propolisie


Od producenta

- receptura oparta na propolisie znamy ze swoich leczniczych i pielęgnacyjnych właściwości;
-  wzmacnia słabe i zniszczone włosy;
- poprawia strukturę włosów;
- bez SLS, parabenów, silikonów;
- zawiera organiczne woski kwiatowe, oleje z cedru i maliny kamionki, propolis cedrowy, wosk pszczeli, pyłek kwiatowy a także wiele innych naturalnych ekstraktów.

Skład (ze strony bioarp.pl)


Składniki (INCI): Aqua with infusions of: Pinus Palustris Wood Tar, Beeswax, Pollen Extract, Pinus Sibirica Ledeb Oil, Saponaria Officinalis Root Extract, Picea Albies Wood Tar, Alfredia  Cemua Cass Extract, Berberica Sibirica Pall Extract, Veronica Officinalis Extract, Geranium Pratense Extract, Panax Ginseng Extract, Araliaceae Juss Extract, Centaurium Erythraea Extract, Pinus Sibirica Pollen Extract, Jasminum Officinale Flower Wax, Cedrus Deodora Wood Oil, Rubus Saxatilis Oil, Propolis Extract Milk, Cetearyl Alcohol, Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.



 Szczegóły techniczne

Podobnie jak w przypadku wersji brzozowej, konsystencja jest dość gęsta, ale nie ma problemów z wydobyciem jej z opakowania. 
Samo opakowanie jest przyjemne dla oka i ładnie prezentuje się w łazience, niestety podczas podróży trzeba z nim uważać, ponieważ wystarczy naciśnięcie, o co w podróży nietrudno, i zamiast włosów odżywimy zawartość bagażu - ja zawsze przelewam do małej buteleczki, z resztą i tak nie miałabym ochoty wozić ze sobą tak wielkiej butli.


 Kosmetyk pachnie ziołowo - chyba nikogo to nie zdziwi - ale trochę bardziej słodko niż wersja brzozowa. Może już coś ze mną nie tak, a może to przez zawartość cedru, ale zapach przypomina mi nieco Soft Blanket z Yankee Candle (nie dzwońcie jeszcze po lekarza) ;)
Ogólnie zapach jest dość przyjemny, ale nie utrzymuje się na włosach, więc antyfani ziołowych i naturalnych zapachów nie powinni się obawiać. 

Moja opinia

W skrócie mogę powiedzieć, że polubiliśmy się. 
Po pierwsze - świetny skład i brak silikonów sprawia, że nic mi się na włosach nie nabudowuje, nic mi ich nie obciąża, ani nie przesusza po dłuższym stosowaniu. 
Moje włosy tolerują silikony tylko od czasu do czasu, ewentualnie w formie serum na końcówki.

Kolejna cecha balsamów na propolisie, którą kocham - kosmetyk działa tak samo po pierwszym, dziesiątym, i setnym użyciu. Włosy się nie "przyzwyczajają", nie zaczynają gorzej na niego reagować np. po miesiącu  stosowania (co miało miejsce ZAWSZE w przypadku drogeryjnych odżywek), jak było na początku, tak jest i teraz po niemal 5 miesiącach stosowania. Z tego też powodu nie mam ochoty non stop zmieniać odżywek, najlepszym dowodem na to jest fakt, że kolejny balsam na propolisie mam w zapasach i kolejny właśnie zamówiłam przez internet i odbiorę na święta. 
W ogóle nie kusi mnie eksperymentowanie czy odstawienie tego kosmetyku, zmieniam jedynie rodzaje - kolejna będzie znów wersja brzozowa, potem kwiatowa.


Co do działania - jest dobrze. Balsam znacznie ułatwia rozczesywanie włosów po umyciu. 

Po drugie, jak już wspominałam - brak obciążenia. Zauważyłam jedynie, że trzeba uważać z nim odrobinę bardziej niż z wersją brzozową, trzeba go porządnie wypłukać z włosów i nie przesadzać z ilością. Może jest nieco bogatszy od swojego brzozowego brata, ale i tak nie obciąża, gdy jest stosowany z umiarem  :)

Włosy po wysuszeniu są jakby wygładzone, bardziej proste. Mam włosy nieco falowane, bywają niesforne, a po użyciu tego balsamu wydają się dużo bardziej zdyscyplinowane - bardzo lubię taki efekt, szczególnie jeśli nie idzie w parze z oklapem i obciążeniem. Nie zauważyłam też puszenia się

Nie przesusza włosów, po użyciu nie są tępe czy szorstkie. 

Podsumowując, balsam ten spełnia wszystkie funkcje odżywki - ułatwia rozczesywanie, wygładza a przy tym nie obciąża. Jest bardzo wydajny, bo nawet na długie włosy potrzebujemy tylko niewielkiej ilości. 
Trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście wzmacnia włosy - nigdy nie umiem tego określić. Włosy mi nie wypadają, końcówki są w dość dobrym stanie (niepodcinane od 5 miesięcy...), więc jest ok. Zdecydowanie jest to jednak efekt stosowania nie tylko tego balsamu, ale również łagodnych szamponów, maski Biovax (tej z olejami) oraz olejowania olejkiem Alverde (RECENZJA) i kokosową Vatiką.

A jak wypada w porównaniu z wersją brzozową?

W większości jest podobnie. Zapach i kolor są nieco inne, poza tym prawie identycznie. Powiedziałabym może jeszcze, że wersja brzozowa nawilżała odrobinę bardziej i ciężko było z nią przesadzić, nabłyszczała również nieco silniej. Gdybym miał wystawiać oceny, cedr dostałby 5, a brzoza 5+ ;) 

Może napiszę ich konkretne porównanie gdy wykończę wersję cedrową i wrócę do brzozowej (jest następna w kolejce ;)).

Mogę Wam z czystym sumieniem polecić te balsamy, ja chyba ich już nie zdradzę :)






piątek, 22 listopada 2013

nowości z pielęgnacji, czyli idzie koniec świata, kupujemy żele pod prysznic.

Ostatnio przedstawiłam Wam nowości z kolorówki, a teraz czas na nadprogramowe nowości z pielęgnacji. Muszę się nauczyć ignorować te wszystkie sklepy które mijam po drodze do domu, bo zbankrutuję.

Ekhem...



Nie żeby brakowało mi żeli pod prysznic. Nie żebym nie miała dwóch pod prysznicem i pięciu w zapasach. Ale co tam, promocja była.
Pocieszam się zdjęciami kolekcji innych blogerek, które utkwiły mi w pamięci i na których zapasy były dużo, dużo większe. Dzięki dziewczyny, czuję się teraz choć trochę usprawiedliwiona ;)

A tak na serio - otworzyli u nas nowy sklep Rituals i z tej okazji wszystkie żele przecenione były o jakieś 40%. No i jak nie wziąć? ;)









Te żele kuszą boskimi, intensywnymi zapachami rodem z salonu SPA oraz samym sposobem aplikacji - wyciskamy odrobinę gęstego, przezroczystego żelu, który po spienieniu zamienia się bez trudu w niesamowite ilości mięciutkiej, kremowej pianki. 

Nie jest to więc typowa, niesamowicie niewydajna pianka, tylko raczej żel z piankowym dozownikiem :)

Normalnie są dość drogie jak na żele, ale w promocji nie mogłam się oprzeć bo ich stosowanie to prawdziwa przyjemność :)



A że zaczęła się promocja - 20% na Chocomanię i Honeymanię...


...to trzeba było odwiedzić TBS. Skusiłam się na przeceniony cukrowy scrub do ciała o niesamowicie czekoladowym zapachu (może i jest trochę sztuczny, ale i tak niesamowicie przyjemny i smakowity ;)). I przy okazji zaczęłam wąchać inne rodzaje...I jak dorwałam się do orzecha brazylijskiego, to tak się przyczepił, że aż musiałam go zabrać ze sobą ;) Gratis dostałam 50ml masełka do ciała z serii Honeymania.