środa, 29 maja 2013

uroda i kosmetyki po chińsku


Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić tym, co podejrzałam w Chinach związanego z dbaniem o urodę i kosmetykami. Mam nadzieję, że się spodoba :)

1. Regulowanie kształtu brwi - goleniem! 


Tutaj brwi się nie woskuje, pęsety używa się bardzo rzadko, brwi się po prostu...goli. Oczywiście nie całe i nie maszynką do golenia nóg. Do zabiegu używa się czegoś w rodzaju mini-brzytwy, którą można nadać brwiom pożądany kształt. Sama jeszcze się czymś takim nie posługiwałam, ale użyła go na moich brwiach kosmetyczka (nie pytając z resztą o zdanie :P) i efekt był naprawdę fajny. Niestety, jak to bywa w przypadku golenia, włoski dość szybko odrastają i żeby efekt utrzymać, pewnie trzeba by było zaopatrzyć się w taki przyrząd. W sumie zastanawiam się nad tym, bo do regulacji brwi pęsetą mam dwie lewe ręce i nigdy nie uda mi się uzyskać w 100% symetrii...A nie zawsze jest czas i ochota na odwiedzenie kosmetyczki.

2. Demakijaż - tylko olejkiem

Micele tu praktycznie nie istnieją. Płyny do demakijażu oczu są, ale tylko dwufazowe. Najpopularniejszą metodą usuwania makijażu jest właśnie olejek myjący, który jest kombinacją naturalnych olejów i substancji które sprawiają, że po zwilżeniu twarzy taki olejek łączy się z wodą, lekko pieni i łatwo można go zmyć bez żadnych tłustych pozostałości (w przeciwieństwie do metody OCM, gdzie mamy czysty olej).

Przykładem może być olejek, który sobie zakupiłam i który obecnie czeka na swoją kolej:

 


3. Oczyszczanie twarzy - pianka w tubce!

Taka forma oczyszczania twarzy (po demakijażu olejkiem) jest chyba najpopularniejsza. Prawie nie widać tu żeli do mycia twarzy, czasem trafiają się pianki w opakowaniu z pompką, ale jakieś 90% to pianki oczyszczające w formie gęstej pasty w tubce, takiej pasty wystarczy odrobinka i w kontakcie z wodą pieni się jak szalona. I co ciekawe - najczęściej nie zawierają SLES i są delikatne!  Wiele z nich ma mieć nawet właściwości nawilżające (w co już mniej wierzę).



Cała idea za stosowaniem olejków i pianek jest taka, że Azjatki nie przepadają za naciąganiem skóry i wierzą, że delikatny masaż pianką czy olejkiem jest dobroczynny i nie przesuszy ani nie "nadweręży" skóry tak jak żel, który trzeba rozprowadzić na twarzy i pocierać twarz, żeby się spienił.


4. Krem BB zamiast podkładu



To chyba żadna nowina - kremy BB w Azji są znacznie bardziej popularne niż podkłady. Oczywiście można kupić i podkład, ale są to głównie podkłady renomowanych firm, które sprowadza się z Europy, np. Lancome, Estee Lauder, Dior itp. Są zazwyczaj bardzo drogie (średnio jakieś 80-100zł droższe niż u nas). Firmy azjatyckie rzadko produkują podkłady, BB cieszą się dużo większym powodzeniem. Wiąże się to również z tym, że dla Chinek to gładka , naturalnie wyglądająca i delikatnie rozświetlona cera są ideałem, więc mocno matujące, ciężkie podkłady używane są znacznie rzadziej.  

5. Włosy - lubimy silikony i SLES

Trend na naturalne szampony i odżywki, lub przynajmniej te lżejsze, pozbawione SLES i silikonów do Chin nie dotarł, i być może nigdy nie dotrze. 
Azjatki mają bardzo grube, mocne włosy i od kosmetyków pielęgnacyjnych oczekują dodatkowego wygładzenia i nabłyszczenia. Ich włosy trudno przesuszyć, nie mają skłonności do puszenia się, a silikony są wręcz lubiane, ponieważ nadają pożądaną gładkość a co za tym idzie, blask.I to nie tylko w odżywkach - silikony są nawet w szamponach! Nie twierdzę, że coś takiego jak szampon czy odżywka bez silikonów tu nie istnieje, ale na pewno nie jest łatwa do zdobycia. Te najbardziej renomowane i lubiane serie kosmetyków do włosów (np. Tsubaki firmy Shiseido) są napakowane silikonami. 
Do tego wiele kobiet lubi stosować mocno oczyszczające szampony z SLES, nawet te przeciwłupieżowe (też w przypadku osób które łupieżu nie mają), ponieważ uważa się, że czysta i zdrowa skóra głowy to podstawa. 






6. Tonik to coś zupełnie innego!

W Chinach, i ogólnie w Azji, pod pojęciem tonik (po ang. zwany toner, lotion a czasem skin conditioner) kryje się coś zupełnie innego. Po pierwsze, do aplikacji nie stosujemy płatków kosmetycznych, którymi przecieramy twarz. Wylewamy kilka kropli kosmetyku na dłonie i oklepujemy buzię. Po wchłonięciu stosujemy serum i/lub krem. Zadaniem takiego toniku jest nawilżenie, "zamknięcie" wilgoci w skórze, wzmocnienie działania serum/kremu.



 7. "Nasze" marki w Chinach

W Chinach to japońskie i koreańskie marki są chyba najbardziej popularne. Nie oznacza to jednak, że nie można tu znaleźć kosmetyków firm takich jak Garnier czy L'Oreal, wręcz przeciwnie. Można się jednak odrobinę zdziwić - po pierwsze, ceny są wyższe niż w Europie (to w sumie logiczne), a co ciekawsze, często asortyment jest zupełnie różny od tego, co znajdziemy w polskich sklepach. Garnier, L'Oreal i inne zachodnie marki produkują pewne kosmetyki TYLKO na rynek azjatycki, znajdziemy więc sheet masks od Garniera (tak, tak, moi drodzy, ja też byłam zdziwiona ;)), wszelkiego rodzaju kremy opatrzone słowem "whitening" i inne.
Asortyment marek luksusowych (czy to dobre słowo?) takich jak Lancome, Estee Lauder, La Mer, Givenchy itp. często jest identyczny jak u nas, ale ceny są wyższe, średnio o jakieś 80-100zł.

8. Produkty do ciała

Tutaj wybór jest zaskakująco ubogi. Oczywiście można znaleźć te najpotrzebniejsze rzeczy, ale często bywa tak, że w porządnej drogerii mamy wybór 3 balsamów do ciała, 2 masła i może 5-6 różnych żeli pod prysznic, nie mówiąc już o scrubach.
Chinki zdecydowanie większą wagę przywiązują do pielęgnacji twarzy niż ciała. 

9. Masaże i zabiegi to norma

Dla Chinek masaż to coś normalnego i potrzebnego. Oczywiście nie twierdzę, że nawet najbiedniejsze osoby co kilka dni fundują sobie masaż, ale większość dziewczyn i kobiet pracujących i żyjących choćby na "średnim" poziomie udaje się na zabieg masażu twarzy i maski choćby 1-2 razy w miesiącu, niektóre nawet co weekend, w zależności od zasobności portfela i czasu. Bardzo popularne są również masaże stóp (często połączone z pedicure) i całego ciała. Takie zabiegi są tam znacznie tańsze niż w Europie, a poziom usług nie odbiega w niczym od dobrego salonu spa w dużym europejskim mieście.



10. Słońce wrogiem

Tutaj nikt nie lubi opalania się, a coś takiego jak solarium (chyba) nawet nie istnieje.
Wiąże się to nie tylko z zakorzenionym poglądem, że osoba o ciemnej skórze pracuje fizycznie na zewnątrz, ale także dlatego, że słońce może spowodować przyspieszone starzenie się skóry. Zachowanie jasnej skóry to jedno, ale przeciwdziałanie starzeniu jest również traktowanie bardzo poważnie. Większość kremów BB zawiera wysoki filtr, w każdej drogerii znajdziemy też kremy z filtrem (najczęściej oprócz SPF również PA).
Nikogo też nie dziwi widok dziewczyn spacerujący z parasolem w słoneczny dzień. 

11. Kult jasnej skóry

Polega to nie tylko na unikaniu słońca. Niektóre Chinki mają cerę jasną jak Europejki, ale również wiele z nich ma ciemniejszą, oliwkową karnację. Niemal każdy krem do twarzy (do rąk z resztą też), lotion czy nawet produkt do mycia twarzy zawiera jakiś składnik rozjaśniający. Często jednocześnie takie kosmetyki przyczyniają się do rozjaśnienia blizn po trądziku czy przebarwień, a więc nawet osoba o naturalnie jasnej cerze może po nie sięgnąć.

12. Sztuczne rzęsy

Wbrew pozorom nie są aż tak rozpowszechnione. Są obowiązkowym dodatkiem makijażu na specjalną okazję albo do sesji zdjęciowej, ale na co dzień, do pracy czy na zwykłe wieczorne wyjście prawie nikt ich nie zakłada. 

13. Kolorówka < pielęgnacja

W każdej drogerii rzuci nam się w oczy ogrom masek, kremów, lotionów i innych produktów pielęgnacyjnych, a na kolorówkę często będzie przeznaczona jedna-dwie szafy. Mamy obowiązkowo kremy BB, kilka mascar, sztuczne rzęsy, ze dwa eyelinery, może jednak marka lakierów do paznokci i często na tym się kończy. W ogóle tutaj prawie nikt nie maluje paznokci! Lakiery można znaleźć, ale naprawdę w ograniczonej ilości.Cieni do powiek też jak na lekarstwo, może dlatego, że makijaz oka to tutaj zazwyczaj tusz + kreska.
Po kolorówkę najlepiej wybrać się na stoisko konkretnej marki (np. Chanel, Maybelline itp.) w galerii handlowej, ale nawet i tam często większość stanowić będzie pielęgnacja.
Mi się to akurat podoba :)

14. Płatki kosmetyczne

Występują tu w przeróżnych kształtach i rozmiarach, ale ciężko znaleźć takie typowe, okrągłe płatki. Jeśli już są, to są zaskakująco drogie. Takie przeciętne, wszędzie dostępne płatki są kwadratowe lub prostokątne, dość grube, ale też szorstkie i niezbyt przyjemne w użyciu. Nie przepadam za nimi, ale na szczęście mam zapas moich ulubionych płatków Ebelin z DM :)





15. Sheet masks

Na koniec coś, o czym pewnie już dobrze wiecie Słynne sheet masks, czyli papierowe maseczki nasączone serum, z otworami na nos, oczy i usta. Uwielbiam je i ubolewam nad tym, że u nas są tak drogie i słabo dostępne. Co ciekawe, tutaj prawie nie ma tradycyjnych maseczek w formie kremu/pasty w tubce, za to pudełka z sheet masks często mają cały długi regał wypełniony od góry do dołu. Dotąd wypróbowałam kilka rodzajów My Beauty Diary i jestem zachwycona, efekt o wiele bardziej widoczny i długotrwały, a do tego nie ma zabawy ze zmywaniem. 

Uff, to tyle, co mi w tej chwili przychodzi do głowy na ten temat ;) Planuję jeszcze jakiś osobny post na temat mody i jedzenia w Chinach. 
Coś Was zaskoczyło? Może któreś z tych rozwiązań macie ochotę same wypróbować? :)
Ja na pewno jestem za azjatyckim stylem pielęgnacji twarzy i zamierzam przetestować kilka produktów :)














 





niedziela, 26 maja 2013

Baikal Herbals - szampon Objętość i Siła

Dzisiejszy post będzie o moim pierwszym rosyjskim szamponie.


Baikal Herbals - szampon Objętość i Siła
do wosów cienkich i delikatnych



Od producenta

Szampon przeznaczony do włosów cienkich i delikatnych. Nie zawiera SLS i parabenów, do tego znajdziemy w nim jedynie takie konserwanty, które stosowane są również w żywności.
Organiczne ekstrakty i oleje pochodzące z regionu jeziora Bajkał, m.in. tymianek, nieśmiertelnik, biały mech.
Szampon ma oczyszczać, odżywiać i wzmacniać włosy, jednocześnie zwiększając ich objętość i nadając blask.


Szczegóły techniczne

Niestety nie udało mi się tego dobrze uchwycić na zdjęciu, ale szampon ma delikatny różowy kolor i żelową konsystencję, nawet nieco galaretkowatą.
Opakowanie prezentuje się naprawdę ładnie, tak "zielnikowo" i retro, co ja akurat bardzo lubię. Niestety otwór ma postać sporej dziury, jednak przy tak gęstej konsystencji raczej nic nam się nie powinno wylewać i produkt się nie marnuje. Nie ma większych problemów z dozowaniem, choć oczywiście nieco mniejszy otwór by nie zaszkodził.
Trzeba dodać jeszcze, że szampon naprawdę ślicznie pachnie! Tak kwiatowo, delikatnie, nienachalnie. Ciekawy i bardzo przyjemny zapach.



Moja opinia

Mogłabym napisać krótko - porządny, godny polecenia szampon o ślicznym zapachu...ale wiem, że na pewno czekacie na więcej szczegółów :)
A więc tak - szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy. Nie przetłuszczają się po nim szybciej, nie obciąża ich, są nawet nieco dłużej świeże. Pomimo, że jest to szampon naturalny, zazwyczaj wystarcza jedno mycia do dobrego oczyszczenia włosów. Piszę zazwyczaj, ponieważ w przypadku użycia większej ilości środków do stylizacji czy po olejowaniu trzeba jednak proces mycia powtórzyć. 
Pieni się przyzwoicie, ale oczywiście nie oczekujcie solidnej piany, jak przy SLES-owych szamponach.




Na uwagę zasługuje zapach - kwiatowy, delikatny, naprawdę przyjemny. Utrzymuje się nawet jakiś czas na włosach. 
No i bardzo ważne - dobry skład. Za to przede wszystkim lubimy kosmetyki rosyjskie :)

Skusiłam się na niego nie tylko ze względu na "naturę", ale przede wszystkim dlatego, że nie zawiera SLES - składnik wyjątkowo niesłużący mojej wrażliwej skórze głowy.
Szampon ten zawiera jednak MLS - składnik ponoć delikatniejszy, ale wciąż z tej samej rodziny. Muszę powiedzieć, że rzeczywiście jest delikatniejszy, ponieważ nie przesusza moich włosów i po użyciu nie odczuwam nieznośnego swędzenia, które prawie zawsze pojawia się po myciu szamponem z SLES.
Nie jest jednak aż tak łągodny jak szampony pozbawione jakichkolwiek siarczanów (np mój ulubieniec TBS Rainforest Shine), ponieważ zauważyłam, że skóra głowy nieco się przesusza i łuszczy. Nie jest tak źle jak w przypadku SLES, ale mimo wszystko przekonałam się, że MLS cho dużo łagodniejszy, nie jest takim niewiniątkiem ;)

Dodam jeszcze, że szampon nie plącze ani nie puszy włosów. Nie powoduje też efektu siana na głowie. 
Nie wykluczam, że kiedyś do niego wrócę i na pewno mogę go polecić, szczególnie osobom, które nie mają bardzo wrażliwej skóry głowy.

Wydajność

W moim przypadku szampony naturalne kończą się szybciej niż te SLES-owe, i tak też było w tym przypadku. Sięgnął dna po 1,5 miesiąca prawie codziennego stosowania. (Moja norma to 2,5-3,5 miesiąca ;)).

Cena i dostępność

14zł (internet)
sklepy zielarskie (prawdopodobnie nieco drożej)


niedziela, 19 maja 2013

Treacle Moon - One Ginger Morning żel pod prysznic

Dziś będzie o kosmetyku, który już od dobrych 3 tygodni umila mi prysznice :) Polubiliśmy się bardzo, więc będzie pozytywnie ;)

Mowa o:

Treacle Moon - One Ginger Morning






Na pierwszy rzut oka wzrok przyciąga bardzo "graficzne" opakowanie (nieco przypominające żele z serii I love....raspberry i inne) oraz wyrazisty, "lemoniadowy" kolor.
Mamy do czynienia z solidną 500ml butlą.

Żele brytyjskiej firmy Treacle Moon pojawiły się w niemieckich DM-ach mniej więcej w marcu. Mamy 3 wersje zapachowe - imbirową, malinową i kokosową. 
Zima już za nami, więc nie miałam ochoty na kokosa. Imbir zapowiadał się na tyle ciekawie, że kupiłam bez większego zastanowienia ;)




Jest to tradycyjny żel z SLES, producent nie obiecuje cudów.
Podoba mi się tekst na opakowaniu, czasem fajnie na coś takiego zerknąć pod prysznicem no i jest oryginalnie :) 
Z tyłu producent zapewnia, że produkt został przetestowany co najwyżej na pracownikach firmy, ale na pewno nie na zwierzętach. Ekomaniaczką nie jestem, ale to zawsze pozytywny znak :)
Przypadł mi do gustu taki bezpośredni styl zwracania się do klienta. 


Co do samego żelu - pieni się przyzwoicie, dobrze oczyszcza skórę i nie wysusza. 
I co najważniejsze w przypadku żelu - obłędnie pachnie! Jest to zapach prawdziwego, świeżego imbiru (mąż stwierdził, że łazienka pachnie jak sushi bar :P) ale jest połączony z czymś przypominającym cytrusową lemoniadę. 
Zapach bardzo przypadł mi do gustu (i to mówię ja, osoba nie przepadająca za typowo "świeżymi" zapachami), nie razi sztucznością i jest naprawdę intensywny. Tak intensywny, że wypełnia całą łazienkę i sporą część mieszkania, gdy już otworzymy drzwi łazienki.Pozostaje też jakiś czas na skórze.
Do tego jest to naprawdę oryginalny zapach - wyłamuje się z tendencji zapachy słodko-jedzeniowe/owocowe/kwiatowe.
Wydajność bardzo przyzwoita, nie zaobserwowałam też żadnych minusów, np wysuszenia skóry (a zdarza mi się to np. przy żelach Isany). 

Co więcej, pierwszy raz od dawien dawna zdarzyło mi się, że zużywam dużą butlę żelu i pod koniec wcale nie mam go dość :)

Na pewno kupię pozostałe wersje zapachowe, choć kokosowa pewnie poczeka na jesień :) Mam też nadzieję, że w Niemczech pojawi się więcej zapachów (w UK jest ich nieco więcej). 

Bardzo polecam - gdybyście wybierały się na zakupy do DM, to na pewno warto wypróbować. 

Cena: 3,95 Euro/500 ml

sobota, 18 maja 2013

Chiny - tym razem na nie....

Poprzednim razem napisałam Wam o tym, co podziwiam w Chinach, co mnie urzekło, co chętnie widziałabym i w Europie TUTAJ. Temat Was zainteresował, więc tym razem o tym, co nie do końca mi się podoba. Nie odbierajcie tego jak narzekanie - w każdym miejscu na świecie są rzeczy piękne jak i takie, z którymi ciężko żyć. Wiele też z rzeczy, które wspomnę, pewnie dla osoby urodzonej i mieszkającej w Chinach wcale takim minusem nie jest, a raczej czymś normalnym. Niektóre z punktów też pewnie nie są w 100% negatywne, wszystko zależy od punktu widzenia. A więc zaczynamy "zrzędzenie" ;)

1. Ogromna presja społeczna i ciągłe porównywanie się

Wiele rzeczy tutaj robi się, bo inni tak robią, bo tak trzeba, bo tak wypada. Często zachowanie człowieka nie wynika z tego, że czegoś naprawdę chce albo że musi, ale z tego, że "wszyscy tak robią". Mało jest miejsca na indywidualność. O ile sprawy takie, jak mundurki w szkole czy w pracy (oczywiście nie w każdej) popieram w zupełności, to sztywne zasady życia w społeczeństwie nie są już tak pozytywne.
Trzeba szybko wyjść za mąż i mieć dziecko. Trzeba słuchać się rodziców (często niemal przez całe życie!). Wiele kosztownych rzeczy robi się tylko po to, żeby pokazać swój status, np. mamy mnóstwo młodych ludzi, którzy wracają ze studiów zagranicznych z bardzo znikomą znajomością języka i praktycznie bez zawarcia jakichkolwiek przyjaźni z obcokrajowcami. Po co więc wyjechali na studia? Żeby pokazać, że rodzinę na to stać. Żeby zrobić wrażenie. Bo syn sąsiadów też wyjechał. Bo koleżanka ze studiów też wyjeżdża. Itp., itd. Kolejnym przykładem jest urządzanie wystawnych wesel (przynajmniej 400-500 gości) nawet przez parę, której rodzice mają problemy finansowe a która sama musi wziąć ogromny kredyt na mieszkanie. Ale tak trzeba. Przecież nie można inaczej.

2. Sztywne zasady zachowania

Myślę, że ten punkt nie będzie minusem z punktu widzenia przeciętnego Chińczyka, ponieważ dla osoby urodzonej i wychowanej w tym kraju te zasady te są znajome, proste i nie stanowią problemu. Dla obcokrajowca niestety wygląda to trochę inaczej ;) Często trzeba uważać, żeby nie popełnić gafy, kogoś nie obrazić itp. Oczywiście większość osób zdaje sobie sprawę, że obcokrajowcy nie są świadomi niezliczonych zasad rządzących chińskim życiem towarzyskim czy biznesowym więc nie obrażą się, jeśli zrobimy coś nie tak. Mimo wszystko, każdy chce wypaść jak najlepiej i nie chcemy być przestrzegani jako "barbarzyńcy z zachodu" - w tym stwierdzeniu jest trochę przesady, ale i trochę prawdy ;)

Podam kilka przykładów - kolejność siadania przy okrągłym stole w restauracji. Kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. Kolejność według wieku. 

Należy czekać, aż starsi zaczną jeść. 

Podczas toastu "stukamy" się kieliszkami, ale kieliszek osoby młodszej powinien zawsze znajdować się nieco niżej. Jeśli są to dwie osoby w podobnym wieku, kieliszek kobiety jest niżej. Jeśli są to osoby tej samej płci - często zależy to od statusu w pracy albo np. kieliszek osoby zamężnej jest wyżej. Ufff, może rozboleć głowa.

 Jeśli mówimy po chińsku, to jeszcze trzeba zapamiętać niezliczone tytuły i formy zwracania się w zależności od stopnia pokrewieństwa albo pozycji w firmie, wieku itp. 

Jedząc u kogoś w domu, nie możemy zostawić choćby odrobiny jedzenia w talerzu, w przeciwnym razie oznacza to, że nam nie smakowało. A Chińczycy jedzą sporo, więc często jest to trudne :P

Jeśli rozmawiamy z kimś, a w tym czasie odezwie się do nas lub do naszego rozmówcy ktoś starszy/o wyższej pozycji, to najprawdopodobniej nasz rozmówca odwróci się od nas w połowie zdania i zacznie rozmowę z tą osobą :D

Dla mnie jest to czasem trudne i irytujące. Wszystkiego można się pewnie nauczyć, ale mi potrzeba by było na to przynajmniej roku :P

Aha, i z tego co wiem - tak jest również w wielu innych azjatyckich państwach, w Japonii, Korei itp. 

3. System edukacji

Z jednej strony lubię chińskie szkoły za to, że kontynuują w jakiś sposób pracę rodziców i sprawiają, że dzieci są w większości uprzejme (choćby szalały na placu zabaw, to w kontakcie ze starszą osobą staną się  spokojne i grzeczne), ale jednak ma to też swoje minusy.
Po pierwsze, trochę jak w punkcie 1 - ciągłe porównywanie się. Rodzice zwracają uwagę nie tylko na wyniki i postępy w nauce, ale też na to, które miejsce zajmuje ich dziecko w hierarchii klasy i szkoły.
Często wyniki (suma punktów ze sprawdzianów itp) wywieszanie są w formie listy/rankingu w szkole. Każdy może podejść i przeczytać. Trwa tam więc ciągła walka o to, żeby być lepszym, a najlepiej - pierwszym.
Nieważne są osobiste zainteresowania czy uzdolnienia ucznia.
Ma być dobry i z angielskiego, i z matematyki i pięknie grać na pianinie. Liczy się miejsce w rankingu. 
Ogromnie ważne są też egzaminy kończące każdy etap nauki. Od nich zależy, czy dziecko trafi do dobrego gimnazjum, liceum a potem na studia. Często potknięcie na poziomie gimnazjum może przekreślić szanse na dostanie się na dobrą uczelnię w przyszłości. 
Dodam jeszcze, że chińscy rodzice są w stanie zrobić wszystko dla swojego dziecka - poświęcić życie towarzyskie, karierę (w przypadku matki), szczęście osobiste. Jednocześnie jednak wymagają równie wiele - dobrych wyników na testach i egzaminach, oczekują, że dziecko stanie się ich dumą, że ich poświęcenie się opłaci. 
Myślę, że o tej sytuacji mówi się więcej w kontekście Japonii, ale w Chinach jest tu praktycznie tak samo.

Do tego metody nauczania - jest to głównie uczenie się "na pamięć", w stylu "wyrecytuj poprzednią lekcję". Niemal jak w nowelach Prusa ;) Trzeba zapamiętać najdrobniejszy szczegół nawet, jeśli nie do końca się go rozumie czy potrafi zastosować w praktyce.

Często taki system zabija w dziecku indywidualność, umiejętność wyrażenia własnego zdania, zdolność do życia "po swojemu". Dlatego mamy punkt 1 i 2, i koło się zamyka. 

4. Zanieczyszczenie środowiska

To prawda, że powietrze w Chinach jest zanieczyszczone. W pełni rozumiem przyczyny - państwo musi się rozwijać, miliony ludzi potrzebują pracy i środków do życia, nie można oczekiwać, żeby państwo rozwijające się postępowało tak samo, jak państwo już od dekad rozwinięte. A wystarczy przypomnieć sobie politykę Wielkiej Brytanii czy Francji w czasach rozwoju przemysłu - czy ktoś wtedy myślał o "zielonej" energii czy sortowaniu śmieci? Raczej nie.
Chiny wprowadzają już różne środki mające na celu zmniejszenie zanieczyszczenia i mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Mimo wszystko, faktem jest, że oddychanie chińskim powietrzem nie należy do przyjemności.
Szczególnie tu, w północnych Chinach, gdzie w powietrzu mamy nie tylko spaliny, ale też piasek i pył nawiewany z oddalonej o jakieś 150-200km pustyni Gobi. 
Mycie okien czy samochodu często nie ma najmniejszego sensu - po godzinie okna znowu będą brudne. Czarne buty będą szare po powrocie ze spaceru. 
Nie wszędzie jest aż tak źle - najgorzej sytuacja wygląda na północy, z wyżej wymienionego powodu. Jednak wszystkie duże miasta zmagają się z wysokim poziomem zanieczyszczenia, szczególnie teraz, gdy chińskie rodziny na potęgę kupują samochody, czasem po kilka na jedną rodzinę. 

5. "Bylejakość" w sferze publicznej miast.

Nie mówię tutaj o najbardziej reprezentacyjnych miastach Chin, w które pakuje się najwięcej pieniędzy (Szanghaj, Pekin itp.). Te miasta są w miarę czyste, zadbane, szczególnie centra i ważniejsze dzielnice. 
Mówię o miastach (a jest ich mnóstwo), które nie są aż tak znane i odwiedzanie przez turystów i zagranicznych biznesmenów. I to wcale nie chodzi o wioski czy małe miasteczka, tylko miasta o liczbie mieszkańców od 2 milionów wzwyż. A więc większe od Warszawy. 
Miejsca publiczne w takich miastach często wyglądają na bardzo zaniedbane. Zaśmiecone chodniki, znikoma liczba drzew i przestrzeni zielonej. Wszędzie sklecone naprędce blaszane budy, z których sprzedaje się (swoją drogą pyszne) przekąski, jakieś plastikowe drobiazgi itp. Często warsztaty, punkty usługowe itp wręcz rozstawione na chodnikach. Wszędzie zaparkowane rozlatujące się trójkołowce, których właściciele jeżdżą po mieście w poszukiwaniu śmieci nadających się do sprzedania (plastik, makulatura...). Wejścia do sklepów (oczywiście poza drogimi centrami handlowymi) to najczęściej plastikowa płachta, którą trzeba rozsunąć, żeby wejść do środka. Szarość blokowisk.
W tą szarość wciśnięte miejsca niedostępne dla wielu - eleganckie restauracje, drogerie handlowe (często takie miasta mają sklepy, które w Polsce czasem trudno znaleźć, np Chanel, Dior, Gucci, Versace, Louis Vitton, Cartier...ktoś widać tam kupuje ;)). Uważa się, że po co dbać o to, co na zewnątrz, skoro wszędzie brudne powietrze, kurz, oraz uboższa część społeczeństwa, która stanowi jednak jego znaczną część...
Kontrasty, kontrasty...


6. Gdzie indywidualność?

O tym już pisałam w poprzednich punktach, ale zasługuje to na osobny punkt.
Skutkiem takich sztywnych zasad zachowania się i edukacji są dorośli, którzy nie potrafią tym zasadom się przeciwstawić. Niewielu tutaj potrafi przeciwstawić się komuś wyżej, i to nie mówię o przełożonych, ale też o rodzinie, znajomych itp. Ma to swoje plusy i minusy, ale ja doszłam do wniosku, ze chyba pod tym względem wolę nawet naszą rozwydrzoną młodzież, która mówi, co im przyjdzie na myśl, ale jeśli okazują szacunek czy przyjaźń, to jest to szczere, a nie wynika tylko i wyłącznie z wpojonych im zasad postępowania. Na pewno w przypadku pracy nauczyciela Chiny są dobrym miejscem. 
Jeśli chodzi jednak o prywatne kontakty z ludźmi, czy to z przyjaciółmi, czy rodziną - lubię szczerość, lubię, jeśli ktoś powie mi wprost, co robię nie tak a jeśli się uśmiechnie, to szczerze.
Tutaj wszyscy postępują niemal tak samo, młodzież nie ma czasu na rozwijanie swoich zainteresowań czy beztroską zabawę. Cały dzień w szkole, wieczory i weekendy spędzone na pracy domowej czy zajęciach dodatkowych w prywatnych szkołach. 
Oczywiście wyjątki są wszędzie, ale niestety tak jest w przypadku większości. 

7. Sytuacja kobiety

Nie będę tu mówić o równouprawnieniu. W Chinach jak i w większości państw na świecie kobiety studiują i pracują. Często prowadzą własne firmy.
Chodzi mi raczej o pozycję kobiety w społeczeństwie. Wciąż uważa się, że kobieta powinna wyjść za mąż nie później niż w wieku 25, max. 27 lat. Potem jest już...za stara. 27-letnia niezamężna córka znajomych jest dla nich ogromnych zmartwieniem, bo jeszcze chwila, i nikt jej nie zechce! Kobieta po 30stce powinna już tylko pełnić rolę matki i żony, ewentualnie pracować, ale rzadko się zdarza, żeby ktoś rozważył związek z taką kobietą, jeśli jest wolna - jest już za stara na randki, a przecież wokół tyle młodych, ładnych dziewczyn! Ciężki jest dlatego los rozwiedzionych - taka kobieta raczej nie może liczyć na ekscytujący, nowy związek

Dlatego problemem jest teraz fakt, że w Chinach tyle jest wykształconych, dobrze zarabiających kobiet po 30stce, które nie mogą znaleźć sobie męża. Panowie po 30stce, dobrze zarabiający czy np.z własną firmą albo są już od dawna żonaci, albo, jeśli jeszcze są wolni, to randkują z młodymi dziewczynami. Natomiast ci bez wykształcenia i słabo zarabiający nie stanowią obiektu zainteresowania takich pań i trudno się dziwić. Koło się zamyka. 
Oczywiście zdarzają się też romantyczne historie i "mezaliansy", ale w Chinach mimo wszystko nieczęsto dochodzi do spotkania, a jeszcze rzadziej do związku osób z bardzo różnych grup społecznych. Takie sytuacje należą do rzadkości.

8. Małe otwarcie się na zachód

Z jednej strony to plus - trzeba chronić własną kulturę, a ta zachodnia na pewno nie jest najlepsza. Z drugiej jednak strony w dzisiejszych czasach ludzie powinni wiedzieć więcej o tym, co się dzieje poza własnym krajem. Jakieś 99% chińskiej TV to chińskie filmy i seriale. Nie czyta się za wiele europejskich powieści, zachodnie filmy - tylko te najbardziej sławne. Małe jest również zainteresowanie zagraniczną kuchnią, sposobem życia itp. Mieszkam w kilkumilionowym mieście i nie ma tu ani jednej restauracji z zagraniczną kuchnią, nie licząc fast foodów.  Było to dla mnie zaskoczeniem - w Polsce czy w Niemczech na każdym rogu można znaleźć chińskie, japońskie, włoskie, francuskie knajpy...Ludzie są ciekawi wszelkich nowinek, chcą spróbować nowych smaków. Tutaj to rzadkość. Choć z drugiej strony - Chiny są ogromne. Mniej więcej wielkości całej Europy, a więc wystarczy wypróbować kuchni chińskiej z drugiego końca kraju, żeby posmakować czegoś zupełnie nowego ;) W Szanghaju oczywiście jest nieco inaczej - mamy tam całkiem sporo zachodnich restauracji i kawiarni, choć to być może ze względu na dużą liczbę obcokrajowców.


A więc...takie umiłowanie do życia w grupie ma swoje zalety - nawet starsze osoby mają mnóstwo przyjaciół, mogą aktywnie spędzać czas. Można też liczyć na pomoc i wsparcie rodziny i znajomych. Z drugiej jednak strony, dla osoby wychowanej w kulturze zachodniej, gdzie nacisk kładzie się na indywidualność i samodzielność, jest to trudne. Trudno mi czasem zrozumieć, że np. choć dzisiaj mam ochotę poleżeć w łóżku albo iść na spacer, to jednak muszę się umalować i wystroić i iść na kolację, ponieważ znajomy z pracy męża nas zaprosił. A nie można się wykręcić i powiedzieć "boli mnie głowa, idź sam", co zapewne zrobiłabym w Niemczech w takiej sytuacji. A jutro/pojutrze pewnie trzeba będzie spotkać się z kimś kolejnym...
Myślę, że w przypadku osoby urodzonej w Chinach to byłoby zrozumiałe i wcale nie takie trudne. Pewnie większość moich minusów nie zostałaby do końca zrozumiana. Teraz dopiero widzę, jak ogromne znaczenie ma kultura i to, gdzie się wychowaliśmy. Choć rozumiem pewne sprawy, są logiczne i wcale nie takie straszne, to i tak coś się w środku buntuje i już wiem, że chyba nie potrafiłabym tu mieszkać przez kilka lat....Chętnie jednak wrócę i dowiem się więcej o tym fascynującym kraju :)










środa, 15 maja 2013

haul azjatycki cz. 2 - Sasa stacjonarnie i Watson's

Dziś relacja z zakupów zrobionych w sklepie stacjonarnym Sasy i w drogerii Watson's.

Zacznę od Sasy.


Tak wygląda Sasa, w środku niestety żadnych fotek nie zrobiłam - jakoś krępuję się robić zdjęcia pod czujnym okiem sprzedawcy, i tak wystarczająco rzucam się tu w oczy ;)


To zakup, który planowałam od dawna i bez którego chyba bym nie wróciła :P 
HadaLabo Shirojyun - Toner (lotnion) & Emulsion

Tonik to nie do końca tonik, bardziej lekki lotion i zadanie też ma inne - głównie nawilżenie, zapobieganie odwodnieniu skóry poprzez "zamknięcie" wilgoci wewnątrz skóry. Nie stosujemy go na wacik, którym przecieramy twarz, tylko wylewamy kilka kropli na dłonie i wklepujemy w skórę. 

Emulsja to coś w rodzaju lekkiego kremu pod postacią mleczka, jego zadaniem jest po prostu nawilżanie. Stosujemy zamiast kremu, lub jeśli ktoś naprawdę potrzebuje więcej - przed zastosowaniem kremu. 

Zestaw zawiera arbutynę, czyli substancję pomocną w rozjaśnianiu wszelkiego rodzaju przebarwień i blizn. Działa też przeciwstarzeniowo. 

Podobnie jak klasyczka linia HadaLabo (Gokujyun) zawiera różne rodzaje kwasu hialuronowego. Dlaczego wybrałam jednak Shirojyun? Podobno jej formuła jest nieco lżejsza, lepiej się wchłania, co dla mojej mieszanej i skłonnej do zapychania cery jest jak najbardziej wskazane. Rozjaśnienie drobnych blizn i plamek też nie zaszkodzi ;)

toner/lotion 170ml / 120 RMB (ok. 60zł)
emulsja 140ml / 130 RMB (ok. 65zł)

Z rabatem (kup jeden, drugi -30RMB) zapłaciłam w sumie220RMB/ ok 110zł :)
Cena może nie jest niska, ale podobno wydajność obu produktów jest zabójcza (wystarczy kilka kropel na jedną aplikację) a poza tym od dawna marzyłam o tym zestawie :)


Suki Full HD CC Cream
Nie planowałam zakupu kremu CC, w końcu dopiero co zamówiłam swój pierwszy BB. Ale pan sprzedawca był taki miły, i tak zachwalał, a jak jeszcze mąż się dołączył i powiedział "no weź sobie..." to już nie miałam serca się opierać :P O ile na naszych sprzedawców już się dawno uodporniłam, to azjatyckim wciąż dość często udaje się mnie namówić na różne rzeczy, których nie do końca potrzebuję :P

Efekt "na ręce" był całkiem zachęcający, choć szczerze mówiąc dalej nie wiem, czym CC różni się od BB (poza nazwą). Ponoć ma dobrze kryć, więc gdyby się nie sprawdził, wykorzystam jako korektor :P

40ml/ ok. 35zł


A tutaj kilka sheet masks, na które też  zostałam namówiona :P Mam w planie zrobienie małego zapasu My Beuaty Diary, ale te maseczki były przecenione, jednak z nich na dodatek - gratisowa. 
Baby Skin Collagen Sheet Masks (z perłą i kolagenem)
5 sztuk / ok. 7zł ( po przecenie z 20zł)
(Dziecko na opakowaniu jest szczerze mówiąc trochę creepy :P)

Kossme Three-in-One Miracle Mask - gratis!


A tutaj parę drobiazgów z Watson's


My Beauty Diary
Arbutin Sheet Masks

Pisałam już o innej masce MBD - Black Pear w kwietniowych ulubieńcach. Nie spodziewałam się, że ta będzie jeszcze lepsza! Pięknie rozjaśnia cerę, koi i nawilża, a przy tym jest niesamowicie lekka :) Świetna przed wyjściem, gdy padamy ze zmęczenia, ale chcemy wyglądać dobrze. Idealna na wieczorny relaks :) Bardzo, bardzo polubiłam sheet masks i nie wiem co zrobię, gdy mi się skończą, a ja już nie będę miała do nich dostępu :P
10 sztuk/79RMB = ok. 40zł


Watson's Coconut Body Scrub

Nie miałam już żadnego scrubu, więc kupiłam pierwszy lepszy, marki własnej drogerii Watson's. Co dziwne, w Chinach naprawdę jest niewiele produktów do pielęgnacji ciała, wybór żelów pod prysznic czy balsamów jest nikły, maseł prawie nie ma. Nadrabiają za to ogromem kosmetyków do pielęgnacji twarzy ;)
Scrub jest nienajgorszy, aczkolwiek nie przypomina "naszych" scrubów, jest o wiele delikatniejszy. Cukrowych peelingów tutaj w ogóle nie widziałam...

200g/ 12 RMB = ok. 6zł

To już wszystko, jeśli chodzi o moje zakupy. Prawdopodobnie przed wyjazdem dokupię jeszcze kilka drobiazgów, ale już staram się ograniczać, więc dużo tego nie będzie :)






wtorek, 14 maja 2013

Chiny - trochę zdjęć

Obiecałam Wam kilka fotek z Chin, chciałabym w jakiś sposób zilustrować to, o czym pisałam kilka postów wcześnie, o plusach życia w Chinach.
Może nie wszystko uda mi się pokazać, ale mam nadzieję, że zdjęcia Wam się spodobają :)


Czegoś takiego możecie się spodziewać, gdy zostaniecie zaproszeni na obiad - takich pyszności jeszcze nie jadłam! Tylko rybkę trudno było zjeść, ponieważ w Chinach wszystkie ryby podaje się z ościami itd. a jeszcze jak do jedzenia używa się pałeczek, to jest z tym trochę zabawy. Za to małże i pozostałe owoce moża - pyszności!



Korzeń lotosu - podsmażony z sosem sojowym, chrupiący,. Jedno z moich ulubionych lokalnych dań lub dodatków do posiłku - uwielbiam!

A tu źródło świeżych (bardzo świeżych - często jeszcze ruszających się ;)) owoców morza.

O jedzeniu przygotuję chyba osobny post, bo jest o czym pisać :D






A tutaj mamy całkiem spore centrum handlowe gdzie sprzedają herbatę i....tylko herbatę. Można tam znaleźć mnóstwo gatunków, kupić hurtowo lub mniejsze ilości. Znajdziemy tam też zestawy do picia herbaty, dzbanuszki,  czarki, akcesoria....W każdym sklepie możemy porozmawiać ze sprzedawcą, dowiedzieć się wszystkiego o pochodzeniu danego gatunku, obejrzeć certyfikaty...I co najlepsze - napić się herbaty zanim ją kupimy. I to nie z plastikowego kubka - sprzedawca zaparzy nam herbatę w tradycyjny sposób, możemy spokojnie usiąść i wypić kilka czarek. I to wcale nie zobowiązuje do kupna - jeśli odejdziemy bez kupienia czegokolwiek, nikt się nie skrzywi - chodzi o to, ze klient ma prawo spróbować, zastanowić się i ewentualnie wrócić kolejnego dnia. 


Tutaj mamy jedno z miejsc spotkań dla seniorów (i nie tylko). Spotykają się i wspólnie gimnastykują przy muzyce. Często jest tam instruktorka, która (zazwyczaj w ramach wolontariatu) pokazuje różne kroki i układy taneczne. Jak widać, pomysł się podoba i towarzystwo chętnie tańczy :D Nie każdemu dobrze idzie naśladowanie instruktorki, więc niektórzy po prostu tańczą/ćwiczą w swoim tempie. Starszy pan po lewej tańczył z wachlarzem w stylu chińskiej opery - ale najważniejsze, że każdy dobrze się bawi i zażywa ruchu na świeżym powietrzu :) Dodam, że zdjęcie było zrobione w zimie, przy temp. bliskiej zeru. Nikogo to nie odstrasza!


A tutaj mamy spotkanie starszych panów - miłośników ptaków, którzy "wietrzą" swoich pupili i przy okazji mają okazję do spaceru i pogawędki z sąsiadem czy znajomym :)

To tylko kilka przykładów, często też spotyka się ludzi ćwiczących tai chi w parku, biegających, siedzących na ławce i grających na instrumencie...Popularne jest też puszczanie latawców, i to zarówno wśród dzieci, jak i starszych osób :)

Mamy nowoczesność....

 I tradycję....


To tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że coś Was zaciekawiło. 
A ja idę spać, bo u nas już późno! ;)

poniedziałek, 13 maja 2013

zakupy azjatyckie cz. 1 - Sasa.com

Dziś pokażę Wam dokładniej co takiego kupiłam w sklepie internetowym Sasa.com. Sklep ten wysyła praktycznie do każdego państwa na świecie, przy zakupach powyżej określonej kwoty otrzymujemy darmową wysyłkę. Mimo wszystko to właśnie teraz najbardziej opłacało mi się zrobić tam zakupy, ponieważ z HongKongu do Chin nie tak daleko no i nie trzeba płacić cła. M.in. z tego powodu obawiałam się robić tam wcześniej zamówienia będąc w Niemczech. 

Tak prezentuje się cała zawartość paczki:






Polecam Sasa, przede wszystkim jest to oficjalny sklep, który ma sieć drogerii w wielu państwach w Azji. Nie musimy się więc zastanawiać czy produkt, który kupujemy, jest oryginalny, czy też nie. Często w przypadku prywatnych sprzedawców na ebay zdarzają się podróbki, tutaj takiego ryzyka nie ma. Do tego sklep oferuje nam naprawdę ogromny wybór azjatyckich marek, a także tych europejskich, szczególnie ich produkty, które zostały wyprodukowane konkretnie na rynek azjatycki. 
Ceny są w porządku, porównywalne z innymi sprzedawcami, czasem nawet niższe niż w przypadku sprzedawców prywatnych, często zdarzają się też promocje. Zdarza się, że darmowa wysyłka jest już od zamówienia za 29$!

A teraz przechodzę do produktów:

Kose Softymo Deep Cleansing Oil

Zamierzam wypróbować tą metodę demakijażu. Może słyszałyście o tym, że tego typu olejki oczyszczające są bardzo popularne w Azji. Uważa się, że tylko olej jest w stanie dobrze usunąć demakijaż, często wrażenie, że np krem BB czy podkład nas zapycha, może być spowodowane tym, że nasz produkt do demakijażu niedokładnie go usuwa. Od zwykłej metody OCM taki olejek różni się tym, że zawiera substancje, dzięki którym w kontakcie z wodą z olejku powstaje emulsja, którą łatwo spłukać. Nie jest już więc to już taka naturalna metoda, ale za to nie ma obaw, że coś nas zapcha lub że będzie ciężko zmyć. 

Wybaczcie, że nie rozpakowałam, ale olejek powędruje ze mną na inny kontynent w przyszłym miesiącu, a wiadomo, że źle zabezpieczone pompki lubią się łamać ;)
230ml / ok.40zł


Dr. G Hydra Intensive Blemish Balm SPF 30/PA++

Mój pierwszy krem BB, hurra! Musiałam w końcu spróbować :) Nigdy nie przepadałam za podkładami, większość po kilku godzinach zaczynała wydawać się ciężka, nie mogłam doczekać się umycia twarzy...Mój najnowszy podkład Lancome jest pod tym względem dużo lepszy, ale i tak chciałam wypróbować któryś z tych słynnych kremów BB, których podobno nie czuć i nie widać, a które kryją i wyrównują koloryt cery. Zobaczymy ;) Po pierwszych dwóch użyciach - bardzo pozytywnie. Dr. G jest zachwalaną marką, coś w rodzaju naszych marek aptecznych, co to mają za sobą zastęp lekarzy, naukowców i dermatologów.
60ml/ ok 100zł


Juju Cosmetics
Aqua Moist Hyaluronic Acid Essence

....czyli po naszemu serum. Składające się z głównie z kwasu hialuronowego i wody. 
Wahałam się pomiędzy tym, a podobnym z Hada Labo, ale to serum ma o wiele krótszą listę składników (HL zawiera też glicerynę i inne substancje), wiec wybrałam lżejszą opcję. Recenzje były tez bardziej pozytywne po stronie AquaMoist. 
Jestem bardzo, bardzo ciekawa, zamierzam zacząć używać pod koniec lata, gdy już przeminą upały. W gorące dni nie lubię za dużo nakładać na twarz. To będzie moje pierwsze serum w historii!
30ml/ok 65zł



Hada Labo - Tamagohada Daily Foaming Wash

Bardzo zainteresowały mnie azjatyckie pianki do oczyszczania twarzy. Mają postać gęstej pasty, i już odrobina po spienieniu z odrobiną wody potrafi wyprodukować niezłą ilość kremowej piany. 
Jako pierwszą postanowiłam wypróbować tą oto piankę zawierającą kwasy AHA/BHA. Podobno działa niemal jak peeling enzymatyczny, głęboko oczyszcza, ale polecana jest do codziennego użytku i nawet osoby o wrażliwej skórze twierdzą, że nie podrażnia. Ja zamierzam stosować 1-2 w tygodniu dla głębszego oczyszczenia. Blogi twierdzą, że działa cuda i naprawdę poprawia stan cery, bez podrażnień. 
160ml/ ok 30zł





Kose Softymo Hyaluronic Acid Facial Wash Foam

Tym razem coś delikatnego, do codziennego użytku. Zawsze narzekam na brak wyboru, jeśli chodzi o naprawdę delikatne produkty do mycia twarzy, nie zawierające SLS/SLES i innych wysuszaczu. Azjatyckie pianki w większości są delikatne (tak twierdzą blogi, w składzie nie ma też SLES, więc powinno być dobrze). Nie wierzę w nawilżające właściwości tego typu kosmetyków, ale wierzę, że mogą okazać się łagodne dla mojej wrażliwej cery. Do tego uwielbiam taką gęstą, kremową pianę ;)
150g/ok 20zł







To już wszystko, jeśli chodzi o moje internetowe zamówienie. Jestem ogromnie ciekawa wszystkich tych produktów, podobają mi się opakowania i ciekawe, nowatorskie pomysły i rozwiązania oferowane przez azjatyckie marki. Gorzej, jeśli się uzależnię, i potem trzeba będzie sprowadzać z drugiego kontynentu.... ;)

sobota, 11 maja 2013

zapowiedź - spory azjatycki haul :)

Oto zbiorcze fotki tego, co wpadło w moje ręce w ostatnim czasie:

Jest tego dużo, ale tyle azjatyckich kosmetyków chciałabym wypróbować, że to i tak jeszcze skromnie ;)

  Tutaj mamy skarby ze stacjonarnego sklepu Sasa.



 Tutaj dwa drobiazgi z Watson's.



A tu zawartość przesyłki ze sklepu internetowego Sasa.com :)

Dokładny opis i zdjęcia wkrótce, chyba wyjdą z tego dwa posty ;)

poniedziałek, 6 maja 2013

Yves Rocher Intensywnie odżywczy krem do rąk z bio arniką


Tym razem o kremie, który właśnie wykończyłam.
Kupiłam w okresie świątecznym, skuszona promocjami w sklepie YR zajrzałam tam, ale w końcu wyszłam tylko z tym kremem. Moją uwagę zwróciło opakowanie, ciekawy zapach no i tester, dzięki któremu mogłam się przekonać, że kem ma taką konsystencję, jaką lubię. Jak się sprawdził w praktyce? Zapraszam do czytania!

Yves Rocher Intensywnie odżywczy krem do rąk z bio arniką



Od producenta
Mamy obietnicę intensywnego odżywienia i ukojenia, a także ochrony dłoni przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. Do tego producent zapewnia o naturalnym pochodzeniu składników, szczególnie ekstraktu z bio arniki.

Tutaj mamy skład:



Szczegóły techniczne
Krem ma specyficzny zapach, który bardzo mnie zaciekawił. Większość kremów do rąk albo ma bardzo intensywny, perfumowy lub chemiczny zapach, ewentualnie przypomina jakiś znany kwiat czy owoc. Tutaj mamy do czynienia z arniką - nie wiem, czy tak pachnie w naturze (nigdy nie wąchałam arniki ;)), ale zapach jest ciekawy i przyjemny. Lekko kwiatowy, ale inny od wszystkich zapachów, z którymi spotkałam się dotąd w kosmetykach. 
Konsystencja kremowa, dość gęsta, ale rozsmarowuje się bez problemu. W pierwszej chwili powleka dłonie lekką warstewką (silikon?) ale po chwili się wchłania i możemy wracać do naszych zajęć. 
Do tego bardzo podoba mi się opakowanie - takie słoneczne i pozytywne :)
Niestety z tubki pod koniec ciężko wydobyć resztki kosmetyku, ale nie jest to jakiś ogromny minus.




Moja opinia
Jak wspominałam, spodobał mi się zapach i to, że krem bez problemu się wchłania, nie utrudniając nam pracy czy jakichkolwiek innych zajęć. Jednocześnie nie jest to krem-woda, który wchłania się nie dając żadnych rezultatów (tak było w przypadku kremu oliwkowego YR, tego z serii z pompką). Czujemy, że dłonie są wygładzone i nawilżone. W trakcie stosowania nie miałam większych problemów z przesuszoną skórą czy spierzchniętą skórą, a więc krem spełnia swoje zadanie. Nie wiem, jak sprawdziłby się w trakcie ostrych mrozów i sezonu grzewczego, ale jestem pewna, że poradziłby sobie lepiej niż jego poprzednik, krem z L'Occitane.


Kremu używało mi się bardzo przyjemnie, spełnił swoje zadanie. Dobrze nawilżał i chronił dłonie, byłam z niego zadowolona. Skład może nie jest taki znowu bio, ale jest całkiem w porządku. Może nie było ochów i achów, ale krem oceniam bardzo pozytywnie i nie wykluczam, że kiedyś do niego wrócę. 

Wydajność - standardowa.
Pojemność - 50ml

Cena: około 15-17zł












sobota, 4 maja 2013

Chiny - co podoba mi się najbardziej?

Dziś będzie niekosmetycznie, ale pomyślałam, że podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat Chin i życia tutaj. Nie jestem może takim ekspertem, jak osoby mieszkające tutaj od lat, ale jest to mój drugi pobyt w Chinach i tym razem dość długi, bo aż 3-miesięczny. Do tego przebywam tutaj nie do końca jako turystka, ale tym razem też pracuję, spędzam czas w większości z lokalnymi mieszkańcami, a nie tylko z innymi expatami, a więc myślę, że mam to szczęście zaobserwować pewne rzeczy, które mogą umknąć osobom przebywającym tu wyłącznie turystycznie np. przez 2 tygodnie w Pekinie czy Szanghaju. Co więcej - w mieście, w którym obecnie przebywam od miesiąca widziałam może 2-3 inne osoby naszej rasy, a więc - jest ciekawie i często to ja jestem atrakcją :D

A więc - co na plus, co na minus?

Co kocham w Chinach:


1. Jedzenie! 
Chińskie jedzenie jest przepyszne i każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Jeśli nawet zniechęciłyście się kiedyś wizytą w chińskiej restauracji w Polsce, czy gdziekolwiek w Europie i sądzicie, że to nie dla Was - zapewniam, że i tak znalazłybyście tu coś, co by Wam smakowało, ponieważ to, co jest serwowane w krajach europejskich to może 1% kuchni chińskiej :) Mamy potrawy smażone, treściwe - dla miłośników mięsa, są pikantne i te bardzo łagodne, są świeże warzywa przygotowane na tysiąc sposobów, przeróżne rodzaje chleba, lekkie zupy, setki rodzajów makaronu, tofu, owoce morza...
Do tego jedzenie w restauracjach jest naprawdę tanie! Ostatnio zjedliśmy porządny obiad w dobrej restauracji i za 4 osoby zapłaciliśmy, uwaga - 80zł! A przecież istnieją jeszcze sporo tańsze knajpki gdzie również można znaleźć prawdziwe pyszności.
Może przygotuję osobny post na temat moich wrażeń dotyczących chińskiej kuchni, jeśli Was to interesuje :) Dodam tylko, że tutaj jedząc naprawdę dużo i często, nie ćwicząc, w ciągu pierwszych 2 tygodni pobytu schudłam 3 kg - tak po prostu ;) Co więcej, tak zdrowe jedzenie sprawiło, że moja cera znacznie się poprawiła, jest gładka, wyprysków praktycznie nie ma, zmniejszyły się też moje cienie pod oczami...I to wszystko pomimo zanieczyszczonego i suchego powietrza, o którym tak głośno.

2. Regularny tryb życia.
Z jednej strony na początku trochę mnie to drażniło - śniadanie zawsze o 7-8, nawet w dzień wolny (np. w hotelach śniadanie często kończy się już o 8:30-9, więc nawet podróżując w czasie wolnym sobie nie pośpimy...), ale teraz widzę, że to ma swoje zalety. Wstajemy dość wcześnie, lunch jest zawsze o 12 - nawet jeśli pracujemy, to w każdej firmie jest porządna przerwa na lunch, o tej porze też dość ciężko znaleźć miejsce w restauracji, za to już o 13 - 13:30 jakimś magicznym sposobem wszystkie lokale są puste. Wszyscy jedzą w tym samym czasie, do tej pory mnie to dziwi :D Kolacja mniej więcej o 18-19.
Trudno się przestawić, ale potem można odczuć zalety - głodnym jest się zawsze o tej samej porze, a pomiędzy posiłkami w ogóle nie odczuwa się ochoty na przekąski, słodycze itp. W nocy nie ma też problemu z zasypianiem, myślę, że to kolejny czynnik mający wpływ na zrzucenie zbędnych kilogramów i poprawę stanu cery.

3. Cudowna obsługa
Bez względu na to, czy stołujemy się w najdroższej restauracji, czy w skromniejszej knajpce, kelner obsłuży nas równie szybko i sprawnie, nie trzeba dopraszać się o rachunek, nasze dania pojawią się na stole naprawdę w kilka minut.
W każdym sklepie czy supermarkecie mamy wystarczającą ilość pracowników, żeby nie było problemu z zapytaniem o coś czy poproszeniem o pomoc, na nic nie trzeba czekać.
W centrach handlowych obsługa nosi mundurki (coś a'la stewardessa ;)) i (przynajmniej jeśli w pobliżu znajduje się klient) nie ma prawa siedzieć, rozmawiać przez telefon czy czytać gazety, albo, co gorsza, gawędzić sobie z koleżanką i ignorować klienta. Na ścianach wiszą nawet regulaminy ze zdjęciami aby o tym przypominać.
I co najważniejsze - nie ma mowy o skwaszonych minach i okazywaniu klientowi, jak bardzo sprzedawczyni czy kelnera jest niezadowolona z pracy i życia. A zarobki nie są na pewno wyższe niż sprzedawcy w Polsce czy Niemczech, do tego wiele osób może pomarzyć o porządnej emeryturze, więc mają często większe prawo do niezadowolenia. Poza tym tutaj coś takiego jak napiwek nie istnieje!

4. Starość nie musi równać się samotności...
Tutaj naprawdę rzadko spotyka się samotne starsze osoby. Nawet jeśli ich dzieci są daleko i nie mogą zbyt często ich odwiedzać, to i tak starsze osoby mają mnóstwo przyjaciół i utrzymują dobre kontakty z dalszą rodziną, zawsze jest ktoś, kto pomoże, wesprze, doradzi. Starsze panie nie spędzają czasu przed telewizorem - chodzą do parku z sąsiadkami, często ćwiczą razem na świeżym powietrzu, chodzą do restauracji. Staruszkowie przesiadują w parku i grają w szachy czy inne gry (często nawet wystarczy im szachownica ustawiona na chodniku), również ćwiczą, jeżdżą na rowerze, chodzą na długie spacery. Tutaj nikt nie lubi przesiadywać w domu sam, o ile nie musi.

5. Wychowanie dzieci
Pomimo polityki jednego dziecka, która oznacza, że znaczna większość dzieci to jedynacy (istnieją rzadkie wyjątki), rzadko spotyka się rozpieszczone, zmanierowane czy niegrzeczne dzieci. Pracuję w szkole i tutaj dzieciaki w wieku 13-14 lat są jeszcze naprawdę niewinne, grzeczne, przyjazne...Zero makijażu, wymyślnych fryzur, pomalowanych paznokci. Nie spotykam się z arogancją czy nastawieniem "wszystko wiem lepiej". Małe dzieci, które widuję na ulicy, również mnie zdumiewają - rzadko słychać krzyki, domaganie się, żeby coś kupić, agresywne zachowanie...Można krytykować chiński system edukacji za naprawdę wiele rzeczy, ale z pewnością ma on swoje plusy, do tego wychowanie ze strony rodziców musi zapewniać dzieciakom coś, czego naszym widocznie brakuje...Tutaj dzieciaki są naprawdę kulturalne i widać, że choć pracują ciężko, muszą być naprawdę odpowiedzialne i bystre żeby poradzić sobie z egzaminami i ogromną presją, to pozostają dziećmi, a nie udają dorosłych w wieku 12 lat...

6. Moda 
Gdy wybieram się czasem do centrum handlowego, mam ochotę wykupić prawie wszystko. Mamy do wyboru setki, jeśli nie tysiące ślicznych, kobiecych, zwiewnych sukienek, spódniczek, bluzek...Oczywiście można też kupić praktyczne i wygodne dżinsy czy dres, ale styl kobiecy i dziewczęcy zdecydowanie dominuje. Jasne kolory, sukienki...A przy tym nie ma tu takiej presji, jak w Korei (z tego co słyszałam), gdzie mamy pęd za ideałem, trzeba nosić 12cm szpilki i krótkie spódniczki...Tutaj mimo wszystko panuje pod tym względem większy luz, a nawet w pracy raczej wypada nosić się skromnie i z umiarem.
Do tego podoba mi się to, że mamy wybór - jeśli chcemy kupić coś trwałego i porządnego, możemy wybrać się do odpowiedniego sklepu i kupić coś droższego znanej marki. Natomiast jeśli potrzebujemy coś na jeden sezon, na spacery z psem, do domu czy na jednorazowe wyjście - możemy znaleźć wszystko, czego dusza zapragnie w centrach handlowych i sklepach z tańszą odzieżą. W Niemczech tak nie ma -albo kupisz coś drogiego i trwałego, albo nie kupisz nic. A czasem przecież mamy ochotę zrobić sobie drobny prezent, niekoniecznie od razu za 100 czy 50 Euro...

7. Uroda
Chińskich marek nie znam i szczerze mówiąc, jeszcze nie próbowałam. Natomiast jest tutaj dość łatwy dostęp do kosmetyków koreańskich i japońskich, które można zamówić przez internet z oficjalnych sklepów, np sasa.com lub znaleźć w niektórych centrach handlowych i drogeriach (np. Watson's). Nie ma problemu z doliczaniem cła (jak to bywa w UE), nie ma drogich przesyłek i długiego oczekiwania. A więc raj dla miłośniczek kremów BB czy innych azjatyckich wynalazków :)

8. Stosunek do obcokrajowców
Mieszkam w mieście, gdzie obcokrajowców praktycznie nie ma, a jeśli są, to są to zazwyczaj przejeżdżający biznesmeni albo obcokrajowcy z innych krajów azjatyckich, czyli nie wyróżniają się tak bardzo, jak ja. Pomimo tego, nie spotkałam się tutaj z nieuprzejmym gapieniem się, czy jakimkolwiek niemiłym zachowaniem. Owszem, wzbudzam zainteresowanie, ale raczej w pozytywny sposób, np. zdarza się, że ktoś zapyta skąd jestem, uśmiechnie się albo nawet powie mi komplement na temat tutaj niespotykanego koloru włosów czy odcienia cery :) Czasem małe dzieci zagadują mnie, chcąc poćwiczyć angielski - jest to naprawdę urocze :) Wstyd mi wtedy za zachowanie Polaków, którzy często na Azjatów reagują jakby zobaczyli UFO, albo wręcz uważają się za kogoś lepszego...
Poza tym spotykam się z tu z gościnnością i przyjacielskim nastawieniem. Czasem zdarza się, że Chińczycy są bardzo nieśmiali i podchodzą do mnie z rezerwą, ale i tak zawsze są uprzejmi i nigdy nie zostałam potraktowana w niemiły sposób.

9. Skromność
Podoba mi się jeszcze jedno - pomimo, że naprawdę wielu Chińczyków to bogaci ludzie, których stać na piękne mieszkanie, studia za granicą, podróże po całym świecie, to i tak większość z nich to skromni ludzie. Niczego nie marnują, oszczędzają wodę, nie trwonią pieniędzy. Nie obwieszają się też biżuterią, byle tylko pokazać, ile mają kasy - takie zachowanie jest tu raczej rzadko spotykane. Najczęściej również dzieci bogatych ludzi są dobrze wychowane i uprzejme. Pomimo tego, że wielu z nich pamięta ciężkie czasy i w dzieciństwie doświadczyło biedy a teraz są bogaci, to, że się tak wyrażę "woda sodowa nie uderzyła im do głowy", nie ma tutaj mentalności dorobkiewiczów, które można zauważyć choćby wśród obwieszonych złotem Rosjan i wśród innych nacji...

10. Herbata
Uwielbiam chińską herbatę! Niestety to, co kupujemy w Europie nie zawsze jest równie dobrej jakości. Oczywiście można znaleźć dobrą herbatę i u nas, ale najczęściej trzeba liczyć na szczęście, trudno przewidzieć, czy to, co kupujemy będzie naprawdę dobre. Tutaj można znaleźć całe centra handlowe gdzie herbatę sprzedaje się w hurtowych ilościach, w dość korzystnych cenach. Oczywiście najlepiej wybrać się z kimś stąd, kto zna się na gatunkach i przy tym nie da się oszukać. W zeszłym roku kupiłam tam zapas cudownej herbaty jaśminowej - najlepszej, jaką miałam okazję pić. Teraz też zamierzam zrobić mały zapas :)
Oczywiście mówię tu o herbacie zielonej, czerwonej i Oolong - herbata czarna nie jest specjalnością chińską, nie jest tutaj zbyt popularna.

11. Logiczne ubezpieczenie zdrowotne
Jako osoba przebywająca tutaj tylko przez kilka miesięcy nie odczuwam aż tak bardzo plusów tego systemu, ale dla osób mieszkających tu na stałe naprawdę genialnym wynalazkiem jest ubezpieczenie przypominające konto w banku - ile wykorzystasz, tyle wykorzystasz, reszta zostaje na twoim koncie. Jeśli nie wykorzystasz, możesz zabrać do lekarza kogokolwiek, np. członka rodziny, którego ubezpieczenie się wyczerpało - nikogo to nie obchodzi, o ile okaże się kartę ubezpieczenia, z której konta odejmą odpowiednią kwotę po przyjęciu pacjenta. Podejrzewam, że po przekroczeniu odpowiedniej sumy czy ilości wizyt u lekarza za kolejną wizytę trzeba będzie zapłacić. Ubezpieczeniem objęte są wszelkie usługi, także dentystyczne. Bardzo, bardzo podoba mi się taki system - nie ma sytuacji, gdzie ktoś przez cały rok nie chodzi do lekarza, a potem za dentystę musi zapłacić jakąś kosmiczną kwotę, bo tego ubezpieczenie nie obejmuje. Tutaj nawet plomby, leczenie kanałowe, usuwanie kamienia - wszystko jest objęte ubezpieczeniem, oczywiście do pewnego limitu. Do tego nie ma kolejek, czekania tygodniami na wizytę - nawet dentysta przyjmie nas praktycznie od ręki.

12. Łatwa dostępność wszelkich usług, sklepów itp. 
Mieszkamy na zwyczajnym osiedlu, takim blokowisku, jakich tutaj wiele. Prawie nikt nie mieszka w domu, o ile nie jesteśmy na głębokiej wsi, to znaczy, że musimy mieszkać w bloku. Podoba mi się to, że jest tutaj wszystko i niekoniecznie musimy jechać gdzieś autobusem, metrem do centrum. W promieniu 15-20 minut spacerem mamy niezliczone sklepy, przynajmniej 3 centra handlowe, piekarnie, supermarkety, drogerie, apteki, sklepy z ciuchami, mniejsze i większe restauracje, duży park, kilka placów zabaw, 2-3 kliniki, kilka przedszkoli, szkołę podstawową, liceum, kilka szkół językowych i oferujących korepetycje, targ warzywny, posterunek policji, kilka oddziałów poczty...Praktycznie jeśli ktoś nie ma ochoty zwiedzać, czy spotykać się ze znajomymi w centrum, to mógłby się stąd nie ruszać. Dodam, że miasto jest wielkości Warszawy, może nieco większe.
Dla porównania, w Niemczech mieszkam w jednym z największych miast, moje mieszkanie nie jest w centrum, ale nie jest też tak od niego oddalone, a żeby znaleźć najbliższy (mały) supermarket, muszę iść min. 15 minut. Po większość rzeczy (większe zakupy, biblioteka, lekarz - muszę jechać dość długo metrem albo autobusem).

Tyle przychodzi mi w tym momencie na myśl - pewnie jest tych plusów więcej. Celowo nie wspominałam o rzeczach typu zabytki, chińska kultura, muzea - to z pewnością ogromna wartość, ale o tym dowiecie się z pierwszego lepszego przewodnika czy programu dokumentalnego. Chciałam opowiedzieć Wam coś z życia codziennego :)
Tak jak mówiłam - nie jestem ekspertem, nie mieszkam też w Chinach od lat. Mimo wszystko, pewne rzeczy bardzo rzuciły mi się w oczy i o tym też opowiadam :) 
O minusach - następnym razem.