środa, 23 grudnia 2015

nowości cz.2: zakupy z Polski, Pat&Rub, SuperPharm....

Kolejna część opóźnonego posta zakupowego, tym razem z nabytkami pochodzącymi z mojego ostatniego wyjazdu do Warszawy oraz paczka z Pat & Rub :)
Zapraszam!

W Pat & Rub skorzystałam z promocji -30%:



I po kolei:


Na początek balsam do rąk z serii hipoalergicznej. Obecnie używam balsamu do rąk z serii otulającej, poza pięknym, karmelowo-waniliowo-cytrynowym zapachem bardzo spodobała mi się sama formuła kremu, skład bez silikonów (brak tej paskudnej, pudrowej powłoczki po wchłonięciu kremu) i świetne, higieniczne opakowanie z pompką, idealne na biurko. Skusiłam się więc na kolejny, tym razem z delikatnie pachnącej serii hipoalergicznej.

Wpadło również kilka próbek, m.in. serum ekoAmpułka 1 i solny peeling do stóp.


Skoro już składałam zamówienie, to nie mogłam odmówić sobie zrobienia małego zapasu toniku.


Do tego dorzuciłam zestaw rozgrzewająco-otulający, w zestawie normalnie kupujemy kosmetyki w niższej cenie, w Pat & Rub rabaty można łączyć, a więc wyszło naprawdę korzystnie.

W skład zestawu wchodzą:
scrub cukrowy rozgrzewający (już w użyciu - jest boski!)
balsam do rąk otulający, czyli powtórny zakup :)


Czas na kilka drobiazgów z SuperPharm, Hebe i Organique. Nie planowałam  żadnych szczególnych zakupów stacjonarnie, ostatnio sporo zamawiam online, ale nie da się nie zajrzeć tu i tam, jak już jest okazja ;)



I po kolei:


W Hebe wpadły dwa z moich ulubionych mydeł do rąk z Green Pharmacy, Jaskółcze ziele i Rumianek lekarski.
Pachną bosko zielskiem, nie wysuszają rąk, dobrze się pienią, są wydajne i pompki dobrze działają. Wygląd opakowania też na plus. 


Polowałam na słynne dwupaki Biodemy 2x500ml, które dość często pojawiają się w SP za 69,90zł, ale oczywiście gdy bywa się w Polsce raz na jakiś czas, to wtedy akurat nie ma. Bo nie. 

Pocieszyłam się nowością marki Evree , jest to płyn micelarny do demakijażu twarzy z ekstraktem z magnolii.
Skusiłam się też na dużą butlę płynu La Roche Posay w okazyjnej cenie. Nigdy jeszcze go nie miałam, może któraś z Was już go wypróbowała? :)



W Organique kupiłam tylko jedną rzecz (brawo!), postanowiłam wrócić do szmaponu, który kiedyś bardzo dobrze się u mnie sprawdził. Jak nazwa wskazuje, jest łagodny, przeznaczony dla wrażliwej skóry głowy. Pomimo tej całej łagodności nie obciąża włosów, nie plącze ich ani nie robi żadnej innej krzywdy :)


To już wszystko tym razem, wkrótce pokażę Wam jeszcze parę drobiazgów z Lookfantastic.de i będę na bieżąco ;) A co tam u Was nowego?

sobota, 19 grudnia 2015

wyniki rozdania



Dziś przyszedł czas na wylosowanie zwycięzcy, Zimowy Zestaw Przetrwania wędruje do...



...........

...........



Justyny Wiśniewskiej 


Gratuluję i życzę przyjemnego kąpania, smarowania i wąchania :)

Poproszę oczywiście o maila z adresem wysyłki. 



Za jakiś czas postaram się zorganizować kolejne rozdanie, może podacie mi jakieś pomysły, o co chciałybyście "powalczyć"?


czwartek, 17 grudnia 2015

LUSH - Rose Jam, czyli marmolada różana pod prysznicem

Niedawno pisałam Wam o kremie pod prysznic LUSH The Comforter (KLIK), który był przyjemny w użytkowaniu, ale zachwytu nie wzbudził, tym bardziej, że jego cena jest dość wygórowana.
Tym razem opowiem Wam o innym produkcie pod prysznic z LUSH-a, który, moim zdaniem, jest warty każdej złotówki. I zrobiłam sobie zapas. I pewnie w przyszłym roku kupię go ponownie. 

LUSH
Rose Jam
żel pod prysznic


Od producenta

Dekadencki, różany żel pod prysznic zawierający wyciąg z wanilii, sok z jagód goji i odżywczy olej arganowy. Pozostawia skórę miękką, nawilżoną i słodko pachnącą. 

Skład
Water, Vanilla Pod Infusion, Cypress Leaf Infusion, Sodium Laureth Sulfate, Sodium Cocoamphoacetate, Lauryl Betaine, Perfume, Goji Berry Juice, Lactic Acid, Argan Oil, Organic Rose Absolute, Rose Oil, Egyptian Geranium Oil, Sicilian Lemon Oil, Coumarin, Citronellol, Geraniol, Limonene, Colour 17200, Methylparaben



Szczegóły techniczne

Gęsty żel o ciemnoróżowym, niemal czerwonym zabarwieniu. 
Pachnie nieziemsko, jak najprawdziwsza marmolada różana z dodatkiem czegoś świeżego (cytryna i geranium) i lekko osłodzona wanilią. Nie jest to typowy zapach kwiatów róży, więc nie ma babcinych skojarzeń :)
Zapach jest bardzo intensywny, wypełnia łazienkę i po wyjściu jeszcze pół mieszkania, zostaje też przez jakiś czas na skórze. 



Moja opinia

Jest to zdecydowanie mój ulubiony żel pod prysznic, nie spotkałam się z takim zapachem w żadnym innym kosmetyku. Jest to zapach bardzo ciepły, otulający, ale nie mdły czy za słodki, ma w sobie coś kwaskowatego i świeżego, pewnie dzięki dodatkowi cytryny i geranium. Pomimo swojej intensywności nie męczy. Jest kobiecy i po prostu jedyny w swoim rodzaju.
Prysznic z tym żelem zawsze poprawia mi humor :)

W przeciwieństwie do The Comforter, tym razem rzeczywiście odczuwamy właściwości pielęgnacyjne żelu. Nawilżenie to za dużo powiedziane, ale na pewno jest bardzo łagodny dla skóry i pozostawia ją miękką, można obejść się bez balsamu czy masła, po prysznicu nie ma mowy o uczuciu ściągnięcia czy wysuszenia skóry. 

Ten żel pojawia się tylko sezonowo, zazwyczaj w okresie przedświątecznym, a więc jeśli macie na niego ochotę, to musicie się pospieszyć. Ja zrobiłam sobie mały zapas ;)

Nie uważam też, żeby był to żel pachnący typowo świątecznie. Moim zdaniem ten zapach pasuje na każdą porę roku. 

Kolejny plus to jego niesamowita wydajność, jest bardzo gęsty, ale też świetnie się rozprowadza i porządnie pieni, a więc za każdym razem zużywa się tylko odrobinę. Kiedyś miałam miniaturkę, która spokojnie wystarczyła mi na parę tygodni stosowania, więc nie wiem, kiedy zużyję tę ogromną butlę 500 ml ;)

Bardzo polecam ten żel, pomimo jego wysokiej ceny. W tym przypadku warto :) 


Jeśli ktoś jest fanem tego zapachu, to teraz przed świętami pojawiły się też bomby do kąpieli Rose Jam. W sprzedaży regularnej dostępny jest też balsam pod prysznic (nakładamy go na mokrą skórę, czekamy parę minut i spłukujemy) o nazwie Ro's Argan Body Conditioner, ja jednak nie jestem fanką tego typu nawilżaczy, wolę tradycyjne masła.




wtorek, 15 grudnia 2015

nowości październikowo-listopadowe: kosmetyki rosyjskie i DM-owe

Dziś pokażę Wam, co nowego przybyło w mojej gromadce jeszcze w październiku plus kilka rzeczy z DM-u zakupionych w listopadzie. Tak, niestety, plan pt. "bezzakupowy listopad" nie zakończył się sukcesem, chyba wstrzemięźliwość zakupowa nie jest mi przeznaczona...Może spróbuję jeszcze raz w styczniu ;)

Najpierw zakupy rosyjskie poczynione w sklepie Bioarp.pl z okazji październikowej promocji:




I po kolei:


Bardzo polubiłam mycie włosów takimi mydłami (np. czarnym mydłem Babuszki Agafii - KLIK) i skusiłam się na dwa kolejne.

Planeta Organica - mydło prowansalskie do mycia włosów i ciała
Po spojrzeniu na skład okazało się, że mydła marki Planeta Organica są dużo bardziej naturalne od tych z Babuszki Agafii, które oprócz naturalnych składników zawierają też trochę chemii. Tutaj mamy same dobroci :)

Recepty Babuszki Agafii - mydło miodowe
Dużo się o nim naczytałam i postanowiłam wypróbować, tym bardziej, że pojemność i cena są dużo bardziej przyjazne od ogromnego czarnego mydła z tej firmy :)



Od dawna miałam ochotę na eksperyment z peelingiem skóry głowy, więc do koszyka wpadła maska z "masażem"" od Planeta Organica.

Z tej samej serii z minerałami Morza Martwego dokupiłam jeszcze zapasową butelke mojego ulubionego szamponu tej firmy, czyli szamponu wzmacniającego z masłem shea i minerałami. 


Zawędrowałam również do DM i tak się to skończyło:


I po kolei:


Balea - żel pod prysznic o zapachu wiśni i migdała. 
Pamiętacie może ten szał na żele w opakowaniu z makaronikami? Tak, to dokładnie ten zapach, tyle, że w innym opakowaniu. Powrócił z okazji 2 milionów polubień fejsbukowej strony Balei.

Balea - Sweet Smoothie Zucker Schnute - żel pod prysznic
To też już było, kiedyś w DM można było znaleźć masła do ciała o takim zapachu. Pachnie jak sernik z polewą lukrową :)
PS. Taki sam żel-smoothie możecie wygrać w rozdaniu (KLIK)


Balea - Sweet Mandarin - żel do golenia
Żele do golenia Balei są zazwyczaj świetne, ale tylko te z edycji limitowanych. Zapach mandarynki i migdała.

Bilou - Tasty Donut - pianka pod prysznic
To podobno linia kosmetyków wypuszczona przez niemiecką blogerkę, której szczerze mówiąc nie znam. Ale jeśli coś pachnie pączkiem i ma postać pianki, to jak można nie kupić? ;)



Skusiłam się jeszcze na dwa tusze do rzęs z edycji limitowanej L'Oreal Miss Manga. W Niemczech Miss Manga weszła już do sprzedaży na stałe, ale tutaj mamy dwie nowości: Mega Volume Punky i Mega Volume Black Angel. Klasyczną Miss Manga bardzo lubię, a tutaj jeszcze nie mogłam się oprzeć uroczym opakowaniom ;)

A co Wam nowego przybyło?

poniedziałek, 14 grudnia 2015

rozdanie - przypomnienie :)

Jeśli jeszcze nie tego nie zrobiłyście, to zapraszam do wzięcia udziału w moim rozdaniu. Do wygrania całkiem sporo drobiazgów, które na pewno umilą zwycięzcy kilka zimowych wieczorów :)


Opis produktów i zasady tutaj: KLIK lub po kliknięciu w zdjęcie powyżej :)

Zostały jeszcze 2 dni (do północy 16.12) na zgłoszenie się :)

Zapraszam!

piątek, 11 grudnia 2015

Estee Lauder - Advanced Night Repair serum

Długo zbierałam się do napisania tej recenzji z kilku powodów...Po pierwsze, serum to coś, co niby działa, ale nie do końca wiadomo jak to opisać. Po drugie, ten konkretny produkt obrósł już taką sławą, że trudno stwierdzić, czy naprawdę działa, czy po prostu mój mózg tak bardzo chce w to wierzyć, że aż naprawdę widzę pozytywne rezultaty. Z tego względu postanowiłam poczekać do zużycia całej buteleczki o pojemności 50 ml. Jeśli jesteście ciekawe moich wniosków, zapraszam dalej :)

Estee Lauder 
Advanced Night Repair
Synchronized Recovery Complex II



Od producenta

- działa przeciwstarzeniowo dzięki technologii umożliwiającej wspomaganie odnowy struktury DNA skóry;
- zwiększa zdolności regeneracyjne i skóry w nocy;
- dezaktywuje wolne rodniki, przy tym neutralizuje negatywne działanie czynników zewnętrznych;
- zawiera kwas hialuronowy, który pomaga w zatrzymaniu wilgoci w skórze;
- zmniejsza widoczność zmarszczek i linii;
- nie zawiera substancji zapachowych;
- zawiera peptydy, wyciąg z drożdży, przyjazne dla skóry bakterie i wiele innych dobroczynnych składników;
- beztłuszczowa, niekomedogenna formuła.

Skład
Water, Bifida Ferment Lysate, Methyl Gluceth-20, PEG-75, Bis-PEG-18 Methyl Ether Dimethyl Silane, Butylene Glycol, Propanediol, Cola Acuminata (Kola) Seed Extract, Hydrolyzed Algin, Pantethine, Caffeine, Lectithin, Tripeptide-32, Ethylhexylglycerin,Sodium RNA, Bisabolol, Glycereth-26, Squalane, Sodium Hyaluronate, Oleth-3 Phosphate, Caprylyl Glycol, Lactobacillus Ferment, Oleth-3, Oleth-5, Anthemis Nobilis (Chamomile), Yeast Extract, Choleth-24, Hydrogenated Lecithin, Ceteth-24, Tocopheryl Acetate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Mexylene Glycol, Carbonmer, Triethanolamine, Trisodium EDTA, BHT, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Red 4, Yellow 5



Szczegóły techniczne

Klasycznie, aptecznie wyglądająca buteleczka z ciemnego szkła, aplikator w formie pipety. Niby wolę pompki, ale w tym przypadku wydaje mi się, że pompka sprawiłaby, że 1/3 produktu utknęłaby na dnie i sporo by się zmarnowało.
Konsystencja półpłynna, zapach dość specyficzny, trochę roślinny, trochę przypominający lekarstwo...Nie określiłabym go jako "ładny" zapach, ale dość szybko się do niego przyzwyczaiłam i nawet go polubiłam.
Serum ładnie rozprowadza się na twarzy i dobrze wchłania, nie jest lepkie ani tłuste, świetnie nadaje się do aplikacji pod krem.
Jest bardzo wydajne, wystarczyło mi na jakieś 8 miesięcy stosowania 3-4 razy w tygodniu (w pozostałe wieczory stosowałam Liquid Gold). 



Moja opinia

I tu zaczyna się najtrudniejsza część tej recenzji...Bardzo trudno jest określić, na ile naszej skórze pomogło dane serum a na ile np. krem. 

Zacznę od tego, że serum stosowało mi się bardzo przyjemnie, bo jak już wspomniałam, dobrze się rozprowadza, nie lepi (a to się zdarza w tego typu kosmetykach), szybko się wchłania. Nie zdarzyło mi się podrażnienie, zaczerwienienie ani szczypanie po nałożeniu na skórę. 

Przejdźmy do działania....Jest to serum o dość lekkiej konsystencji, nie nazwałabym go typowo nawilżającym i moim zdaniem jedynie w niewielkim stopniu wspomaga nawilżenie skóry. Nie jest to dla mnie absolutnie żaden minus, ponieważ nie od tego mamy serum i nie tego oczekiwałam.

Działanie serum najlepiej ocenić rano i tutaj muszę przyznać, że ten kosmetyk sprawiał, że cera wyglądała na mniej zmęczoną i bardziej "wyspaną" niż bez niego. Jeśli ktoś musi wstawać o 6 rano lub zdarza mu się iść spać np. o 3, to na pewno doceni działanie tego specyfiku ;)

Nie mam jeszcze typowych zmarszczek,  ewentualnie mimiczne w okolicy oczu, a tam serum nie stosowałam, więc trudno mi ocenić, czy je "wypełnia" lub likwiduje. Wydaje mi się jednak, że skóra była nieco wygładzona i ujędrniona. 


Podsumowując, przyjemnie wspominam stosowanie tego serum, ale też nie zauważyłam, żeby zrobiło jakąś rewolucję na mojej skórze. Odrobinę nawilżyło, trochę wygładziło i ogólnie pomogło utrzymywać moją skórę w dobrym stanie nawet wtedy, gdy mój styl życia pozostawiał wiele do życzenia.

Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że póki co kosmetyki anti-aging stosuję głównie profilaktycznie i dla dodania skórze "zastrzyku energii", a nie do natychmiastowego wyprasowania zmarszczek czy efektu liftingu.  Chcę myśleć, że zrobiłam swojej skórze przysługę tą ponad półroczną kuracją serum Estee Lauder nawet, jeśli efekty nie są widoczne w tym momencie. 

W tym momencie pod krem na noc stosuję olej z pestek malin i muszę stwierdzić, że efekty są bardzo podobne, a cena nieporównywalnie niższa. Kto wie, który z tych produktów może lepiej zadbać o naszą skórę "na przyszłość"...Na to pytanie sama nie znam odpowiedzi.

Nie wykluczam powrotu do tego serum w przyszłości, jeśli spotkam je na jakiejś dobrej promocji, nie jest to jednak mój "must have". 

Cena 
439zł/50ml (mi udało sie je zdobyć za 308 zł na wyprzedaży "poświątecznej", a więc warto się rozglądać)
319zł/30ml

środa, 9 grudnia 2015

11 prostych rzeczy, które chciałabym wiedzieć wcześniej

1. To, co czytamy na opakowaniu, a faktyczne właściwości i skład kosmetyku to dwie różne rzeczy.

To chyba najbardziej oczywista sprawa i podpisałyby się pod tym nie tylko wszystkie blogerki, ale też każda osoba choć trochę zainteresowana tym, co nakłada na twarzy czy włosy.

2. Nie należy bać się pędzli do podkładu, większość podkładów i kremów BB "rozwija skrzydła" dopiero nakładana odpowiednim pędzlem.

Przez długi czas myślałam, po co mi pędzle, skoro podkład czy korektor można z powodzeniem nałożyć palcami. Można, ale efekt jest nieporównywalny z tym, co możemy osiągnąć z pomocą pędzla. Teraz mój wierny Real techniques Expert Face Brush towarzyszy mi przy każdej aplikacji podkładu :) Produkt rozprowadza się lepiej, unika się smug, efekt jest dużo bardziej naturalny, "flawless", pory są mniej widoczne.

3. Szminki w wyrazistych odcieniach nie są zarezerwowane dla starszych pań na wyjścia do teatru i dla pań lekkich obyczajów ;)

Wierzcie lub nie, ale pierwszą czerwoną szminkę (lub w kolorze czerwonopodobnym) kupiłam jakieś półtora roku temu. Wcześniej czułam się po prostu niekomfortowo w czerwieni na ustach myśląc, że wyglądam w niej pretensjonalnie na co dzień, nieprofesjonalnie w pracy czy na spotkaniu, "przesadnie zrobiona" na imprezie. Tymczasem czerwień to  kolor, w którym chyba każda kobieta wygląda najlepiej, kobieco, stylowo, klasycznie. Możemy przebierać w odcieniach więc nie namawiam do noszenia tej strażackiej, ale np. taka delikatna, koralowa czerwień czy taka z odrobiną brązu będzie doskonale pasować nawet do pracy czy na zwykłe spotkanie z koleżanką. Dobrze dobrana szminka w bardziej intensywnym odcieniu zrobi nam cały makijaż, co szczególnie pasuje komuś, kto tak jak ja, ma dwie lewe ręce i nie lubi szaleć z makijażem oka i konturowaniem. Nie mówiąc o tym, że dodaje +100% do pewności siebie :)



4. Stosowanie kwasów nie musi kończyć się odpadaniem skóry i innymi traumatycznym przeżyciami.

Kiedyś trzymałam się od kwasów z daleka myśląc, że to zabawa dla znawczyń tematu i gotowych na poświęcenie i chodzenie z odpadającą skórą przez kilka tygodni/miesięcy. Okazuje się, że wcale nie musi tak być. Są kwasy (glikolowy, migdałowy), które nie zrobią nam krzywdy, o ile oczywiście sięgniemy po produkty z ich odpowiednim stężeniem. Naprawdę da się znaleźć produkt z kwasem, który działa a nie powoduje łuszczenia i podrażnienia. Chciałabym wiedzieć o tym wcześniej, bo oparty na kwasie glikolowym Liquid Gold (RECENZJA) zrobił dla mojej skóry więcej, niż wszystkie oczyszczające i przeciwtrądzikowe specyfiki razem wzięte. Polecam również kosmetyki z kwasem migdałowym Bielendy i Pharmaceris.



5. Cera mieszana/tłusta też wymaga nawilżania.

To było moje pierwsze "oświecenie" od chwili, gdy zaczęłam interesować się bardziej kosmetykami. Temat był wałkowany na blogach już milion razy, więc nie będę się tutaj rozwodzić, ale nie mogłam nie wspomnieć o swoim najważniejszym odkryciu ;)

6. Baza pod cienie to rzecz niezbędna.

Przez lata nie cierpiałam cieni do powiek, z prostego powodu: nie trzymały się na moich tłustych powiekach dłużej niż godzina-dwie, potem zbierały się ochoczo we wszystkich możliwych załamaniach lub w tajemniczy sposób...znikały. Z tego samego powodu nigdy nie chciałam inwestować więcej w cienie czy paletki i ogólnie ten etap robienia makijażu zaliczałam do najmniej przyjemnych. A więc: trzeba mieć bazę pod ciebie. Najlepiej Urban Decay.



7. Czerwony lakier to nie coś, co wypada nosić tylko na imprezę czy wielkie wyjście. Jeśli czujesz się dobrze w takich kolorach, noś je codziennie, także do pracy, na wykład czy do sklepu po bułki.

Tutaj mogłabym właściwie powtórzyć większość punktu, gdzie pisałam o wyrazistych szminkach. Nie, czerwone paznokcie nie są zarezerwowane na wielkie wyjścia i moim skromnym zdaniem tak ozdobione kobiece dłonie prezentują się najpiękniej, najbardziej elegancko i sexy. Poza tym - jeśli nie boicie się malować paznokci na czarno czy granatowo, to czemu czerwień miałaby być dla Was zbyt wyzywająca? 



8. Używanie kosmetyku, szczególnie takiego do pielęgnacji ciała, powinno stanowić przyjemność i nie ma nic złego w pozwalaniu sobie na cudownie pachnący żel pod prysznic czy masło do ciała.

Wiele osób myśli, że kosmetyk ma robić swoje (np. myć) i tyle, nie ma sensu poszukiwania nowych rodzajów,zapachów, konsystencji a tym bardziej wydawanie na nie więcej, niż jest to konieczne. Moim zdaniem kupowanie i stosowanie kosmetyków ma sprawiać nam również przyjemność, a więc to, jak pachnie i wygląda również ma znaczenie. Oczywiście skład i działanie zawsze stawia się na pierwszym miejscu, ale jeśli dodatkowo wieczorny prysznic może być trochę bardziej interesujący, to czemu nie? ;)

9. Odpowiednio dobrany filtr przeciwsłoneczny nie musi być koszmarem.

Filtr przeciwsłoneczny...Każda z nas wie, że należy stosować go codziennie, bez względu na pogodę i porę roku. Jednocześnie wiele z nas traktuje to jako przykry obowiązek lub nawet z niego rezygnuje, ze względu na tłustą konsystencję,bielenie i ogólnie średnią przyjemność używania kremów z filtrem. Wcale nie musi tak być, niektóre filtry potrafią być bardzo lekkie, dobrze się rozprowadzać i mogą nawet stanowić niezłą bazę pod makijaż.

Znam dwa przykłady, które wchłaniają się bardzo szybko, są niemal niewyczuwalne na skórze i przedłużają trwałość podkładu (szczególnie LRP!):

La Roche Posay Anthelios XL Dry Touch SPF 50 (RECENZJA)



Kiehl's Ultra Light Daily UV Defence KLIK




10. Upinanie włosów w domu

Posiadaczki długich włosów wiedzą, jak bardzo nasze włosy narażone są na uszkodzenia mechaniczne, np. poprzez ocieranie się o wszelkiego rodzaju szale, kaptury, oparcia foteli/krzeseł, pociągnięcie rączką od torebki i inne zmory dnia codziennego...Dlatego przynajmniej w domu warto je upinać. Kiedyś po prostu je związywałam w kucyk, ale wtedy nadal mogą się ocierać. I tutaj też ciasny kok czy wysoki kucyk, które jeszcze dodatkowo osłabią nam cebulki włosów, nie będą najlepszym pomysłem. U mnie najlepiej sprawdza się jakaś większa spinka. Prosta rzecz, ale zauważyłam, że dzięki temu moje końcówki są w dobrym stanie znacznie dłużej.

11. Nie na niczego złego w częstym stosowaniu masek zamiast odżywki.

Kiedyś trzymałam się żelaznej zasad: raz w tygodniu po myciu maska nakładana na 30-60 minut, w pozostałe dni tylko lekka odżywka. W rezultacie w połowie tygodnia włosy, szczególnie końce, robiły się suche i szorstkie, lub odwrotnie - włosy u nasady były obciążone. Przekonałam się jednak, że odżywkę co parę dni można z powodzeniem zastąpić lekką maską, którą spłukujemy tak, jak odżywkę, czyli po 2-3 minutach. Włosy są lepiej nawilżone i dodatkowo zaspokaja to ich potrzebę odmiany, więc nie grozi im obciążenie. Raz w tygodniu wciąż do akcji wkracza jakaś bardziej odżywcza maska.

Jedna z lepszych masek do stosowania "na krótko":
Maska łopianowa
Receptury Babuszki Agafii


piątek, 4 grudnia 2015

denko listopadowe - znowu gigant

Czas na listopadowe zużycia, myślałam, że poprzednie denko było gigantem, ale w tym miesiącu też nie jest gorzej...Ostatnio wszystkie kosmetyki postanowiły skończyć się jednocześnie  i wcale nie mam nic przeciwko temu, bo sporo nowości czeka w kolejce ;)

Zapraszam!


1. Tołpa dermo face rosacal - żel micelarny do mycia twarzy i oczu
Bardzo przyjemny żel do porannego oczyszczania twarzy. Nie wiem, jak poradziłby sobie np. z makijażem, ale rano sprawdzał się idealnie, był łagodny, nie wysuszał skóry, odświeżał. Rosacal to seria przeznaczona do cery naczynkowej, ale oczywiście nie oczekujmy od niego rozwiązania problemów z naczynkami, za to na pewno nie powinien pogorszyć sprawy, ponieważ jest bardzo delikatny. 

2. Origins Clear Improvement - maseczka z węglem i glinką
Bardzo ją polubiłam, to taki detoks dla skóry, ładnie oczyszcza i rozjaśnia cerę a przy tym nie jest tak wysuszająca i ściągająca jak większość maseczek z glinką, nie było też problemów ze zmywaniem. Wystarczyła mi na rok używania raz w tygodniu. Planuję powrót :)

3. Estee Lauder - Advanced Night Repair serum
To już temat na osobną recenzję, w skrócie mogę powiedzieć, że serum sprawowało się bardzo dobrze, ale też stosowałam się je bardziej "zapobiegawczo" niż na istniejące zmarszczki (których za wiele jeszcze nie mam), więc trochę trudno z cała pewnością określić, co robiło. Było bardzo wydajne,stosowałam je chyba od marca.



Sylveco - wygładzająca odżywka do włosów
Taka sobie odżywka, coś tam zdziałała, krzywdy nie zrobiła, ale też nie do końca spełniła moje oczekiwania. 
Więcej tutaj: KLIK

Etja - olej ze słodkich migdałów
Zużyłam go do olejowania włosów i szału nie było. Na pewno trochę nawilżał i chronił włosy przed ewentualnym wysuszeniem przez detergenty zawarte w szamponach, ale poza tym nie zdziałał za dużo. Nie wpłynął w żaden sposób na skórę głowy, włosy też nie błyszczały się po nim bardziej. Plus za to, że łatwo się go zmywało i nie przetłuszczał włosów, ale chyba jednak wolę olej Alverde (KLIK).



LUSH - The Comforter
Przyjemny krem-żel pod prysznic o słodkim, porzeczkowo-waniliowym zapachu i zabójczo różowym kolorze. Lubiłam go, ale nie sądzę, żeby był warty swojej wysokiej ceny. 

Planeta Organica - Hammam Body Soap Turkey
Naturalne mydło do mycia ciała o zapachu eukaliptusa i róży. Za jego pomocą można zrobić sobie domowe spa, poza tym było bardzo łagodny dla skóry i pomagało przy wszelkich problemach skórnych. 



Joanna - wygładzający peeling do ciała o zapachu bzu
Przyzwyczaiłam się chyba do peelingów cukrowych o bardziej naturalnych składach, mimo wszystko, lubię wracać do tego peelingu wracać ze względu na cudowny zapach bzu (ja chcę więcej kosmetyków o takim zapachu!). Jako jeden z nielicznych peelingów drogeryjnych nie zawiera parafiny.

Farmona - waniliowy scrub do mycia ciała
Nie polubiliśmy się, drobinki były bardzo ostre, aż za bardzo, poza tym parafina w składzie fundowała mi niespodzianki niemal po każdym użyciu. Do tego bardzo sztuczny, słodki, waniliowy zapach. Przekazałam go w spadku innej osobie ;)



Evree - Super Slim antycellulitowy olejek do ciała
Mieszanka olejów do stosowania na ciało, z dodatkiem chili (a więc o działaniu rozgrzewającym). Stosowałam go nie do nawilżania całego ciała, a do masażu antycelulitowego ze szczotką, więc nie opowiem Wam o jego właściwościach nawilżających. Do masażu sprawdzał się doskonale, ponieważ nie był zbyt tłusty i łatwo się go rozprowadzało. Myślę, że sama szczotka i masaż robią największą różnicę, a olejek jest tylko dodatkiem :)

Balea - Pure Leidenschaft - mydło do mycia rąk o zapachu rabarbaru i kwiatów truskawki
Nie przepadam za mydłami Balei, zazwyczaj są bardzo rzadkie i wysuszają, ale to było świetne. Rzeczywiście pachnie rabarbarem, było dość gęste i miało śliczny, rabarbarowy kolor, opakowanie też prezentowało się całkiem estetycznie :) W użyciu kolejne, niestety, była to edycja limitowana.




Sylveco - ziołowy płyn do płukania jamy ustnej
Po raz kolejny w denku, świetny płyn bez alkoholu i fluoru, nie podrażnia, odświeża, w składzie praktycznie same ziołowe ekstrakty. Na pewno do niego wrócę.



Kilka zużyć paznokciowych:

Essie Good to go - lakier nawierzchniowy
Rzeczywiście przedłużał trwałość lakieru i nabłyszczał, ale nie zauważyłam, żeby wysuszał lakier, do tego dość szybko zgęstniał i ciężko było go wydobyć (końcówki już nie dało się wydostać z buteleczki).

Seche Vite 
To też lakier nawierzchniowy, ale zdecydowanie lepszy od Essie Good to go. Poza przedłużaniem trwałości lakieru, z czym radził sobie lepiej od poprzednika i niesamowitym nabłyszczeniem, bardzo przyspiesza wysychanie lakieru. Pod koniec również zgęstniał, ale dużo później niż Essie i większość produktu udało się wydobyć, tę buteleczkę miałam przez jakieś 8-9 miesięcy. W użyciu kolejna, nie wyobrażam sobie malowania paznokci bez tego produktu.

Essie Grow Stronger
Lakier bazowy, coś, co kiedyś uważałam za zbędny element. Przekonałam się jednak, że lakier nałożony na bazę wygląda dużo lepiej, tworzy gładką powierzchnię i przede wszystkim nie zabarwia paznokci. Jeśli chodzi o właściwości wzmacniające - nie zauważyłam.



Golden Rose
zmywacz do paznokci o zapachu ananasowym
Mój ogromny ulubieniec. Zmywacze GR (bez względu na wersję zapachową) błyskawicznie zmywają lakier, nawet ciemny, nie ma mowy o rozmazywaniu lakieru na pół palca, do tego nie powoduje przesuszenia, odstających skórek itp. Zapach też nie jest bez znaczenia - śmierdzi znacznie mniej od innych zmywaczy ;) To była wersja z pompką, która do końca działała bez zarzutu, nic się nie rozpryskiwało i udało się wydobyć płyn do samego końca. Bardzo polecam. 



L'Biotica - aktywne serum do rzęs
To już moje drugie opakowanie, trzecie w użyciu. Dzięki niemu przestały mi wypadać rzęsy, poza tym stanowi świetną bazę pod tusz - rzęsy są dużo mocniej podkreślone. Zauważyłam też poprawę stanu rzęs, ale jest to efekt zauważalny dopiero po paru miesiącach stosowania. Nie podrażnia oczu.

Cover Girl - Lash Blast Volume (wersja niewodoodporna)
Świetny tusz, porządnie podkreśla rzęsy i to bez grudek czy sklejania. Przez pierwsze 2-3 tygodnie używania może się odbijać na górnej powiece przy nakładaniu, potem problem znika. Trwałość również świetna - większość tuszy zaczyna wysychać (i podrażniać mi oczy!) po 2-3 miesiącach od otwarcia, ten używałam przez jakieś 5 miesięcy. Chętnie kupię ponownie, niestety, jest dostępny tylko w Stanach,a  więc może przy okazji jakiegoś zamówienia...



The Face Shop - Red Ginseng
Koreańska maska w płacie z wyciągiem z żeń-szenia. Zaliczam ją do "średniaków", czyli nawilżyła i odświeżyła cerę, ale obyło się bez zachwytów. Sprawiła się tak, jak większość azjatyckich maseczek, czyli bardzo dobrze, ale nie zaliczam jej do ulubieńców.

Mioggi - Pomegranate Essence Mask
Bardzo lubię maseczki Mioggi, ta, podobnie jak wersja rumiankowa, sprawiła, że cera wyglądała na rozjaśnioną i wypoczętą, wygładziła wszystko, co było do wygładzenia i efekt nawet chwilę się utrzymywał. Rozważam zakup całego opakowania :)



Hada Labo Shirojyun - maska z kwasem hialuronowym, arbutyną i witaminą C
Jako jedne z nielicznych azjatyckich maseczek nie są naperfumowane. Całkiem przyzwoicie nawilżają i dodają cerze blasku. 



Iwoniczanka
ujędrniająco-nawilżający balsam do ciała z lecznicą solą iwonicką
Tego balsamu nie zużyłam sama, ale po usłyszeniu opinii męża uznałam, że zasługuje na pokazanie. Polecam go każdej osobie, która ma problemy z przesuszoną czy podrażnioną/swędzącą skórą, także dla osób z AZS. Świetnie nawilża i łagodzi, naprawdę pomaga. Po moich paru testach mogę jeszcze dodać od siebie, że ma ładny, neutralny zapach i dobrze się wchłania. 


To już koniec pokaźnego denka, było jeszcze parę próbek, ale niestety, gdzieś się zapodziały :(

poniedziałek, 30 listopada 2015

RECENZJA WŁOSOWA: Sylveco - wygładzająca odżywka do włosów

W tym roku firma Sylveco co chwilę wypuszczała jakieś nowe, ciekawe nowości i ciężko było się im oprzeć, zwłaszcza tym włosowym...

Sylveco
wygładzająca odżywka do włosów




Od producenta
- wygładzająca odżywka na bazie ekstraktu z łopianu;
- do każdego rodzaju włosów;
- wzmacnia, nawilża i odbudowuje;
- włosy są gładkie i elastycznie, dobrze się układają;
- nie obciąża;
- pomaga zachować objętość włosów.




Szczegóły techniczne

Odżywka ma kolor biały, jest dość gęsta i kremowa. Dobrze się rozprowadza. 
Pachnie ziołowo, jak można było się spodziewać, czuć przede wszystkim olejek sosnowy.

Opakowanie jest dość sztywne, więc po zużyciu 2/3 zawartości trzeba było butelkę stawiać na zakrętce, żeby nie męczyć się z wydobyciem odżywki. 

Skład



Moja opinia

Mam mieszanie uczucia w stosunku do tej odżywki. Działała różnie, chyba w zależności od humoru. Czasem było naprawdę nieźle, włosy były wygładzone i dobrze się układały, a czasem były jakieś takie szorstkie, ciężkie do rozczesania, bez życia....I to często po tym samym szamponie, więc nie w tym tkwił problem.

Mam wrażenie, że ta odżywka nie jest wystarczająco nawilżająca dla moich włosów. Wiem, że od większej regeneracji i odżywienia mamy maski i od odżywki nie oczekuję zbyt wiele, ale ten produkt często nie spełniał nawet tych skromnych wymagań. 

Ułatwiała rozczesywanie i nie obciążała włosów, więc nie mogę nazwać jej bublem. Jednocześnie nie zauważyłam, żeby dodawała włosom blasku albo je zmiękczała, często po zastosowaniu włosy były dziwnie szorstkie i takie....nijakie. Nic mnie w niej nie urzekło, ot, taka zwykła odżywka. O wiele lepiej sprawdza się u mnie odżywka rumiankowa Farmony, która jest 3 razy tańsza (KLIK) lub rosyjskie balsamy na propolisie, których zakup też jest bardziej opłacalny. 

Szczerze mówiąc, bardzo ucieszyłam się, gdy w końcu ją zużyłam ;)

Możliwe, że to któryś ze składników nie do końca spodobał się moim włosom, dlatego nie chcę odradzać Wam jej wypróbowania. U mnie się nie sprawdziła, ale ma naprawdę dobry skład i sądzę, że niejednej osobie może pasować. 

Miałyście okazję ją wypróbować? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać! :)


Inne recenzje Sylveco:

 lipowy płyn micelarny
balsam myjący do włosów






czwartek, 26 listopada 2015

RECENZJA: Lush - The Comforter - krem pod prysznic

Rzadko piszę recenzje żeli pod prysznic, ale żele Lush'a są dość ciekawe, poza tym ich zakup to jednak mała inwestycja, więc myślę, że może taka recenzja przyda komuś przed zakupami w Lush'u :)

Lush - The Comforer 
shower cream


Słysząc "The Comforter", każda fanka Lusha ma pewnie w pierwszej chwili przed oczami jedną z ich najbardziej znanych "kul" do kąpieli:


Zapach jest dokładnie taki sam i jest dopiero od kilku miesięcy dostępny w formie kremowego żelu pod prysznic. 

Od producenta

The Comforter to krem pod prysznic pachnący mieszanką słodkiej porzeczki, orzeźwiającej bergamotki i cyprysu. Kojący, przytulny aromat. 

Skład

 Water (aqua), Sodium Laureth sulphate, Blackberry and Vanilla infusion (Rubus fruticosus; Vanilla planifolia), Sodium Cocoamphoacetate, Glycerine, Stearic Acid, Lauryl Betaine, Perfume, Almond Oil (Prunus dulcis), Lactic Acid, Titanium Dioxide, Bergamot Oil (Citrus Aurantium bergamia), Cassis Absolute (Ribes nigrum), Cypress Oil (Cupressus sempervirens), Limonene, Linalool, Snowflake Lustre (Potassium Aluminium Silicate, Titanium Dioxide, Colour 17200, Colour 45410, Methylparaben



Szczegóły techniczne

"Krem" ma półpłynną konsystencję i intensywnie różowy kolor z perłowym połyskiem. Na szczęście nie znajdziemy w nim żadnych brokatowych drobinek i nie będziemy się błyszczeć po wzięciu prysznica ;)

Zapach - dokładnie taki, jak w przypadku słynnego bubble bar, czyli słodki aromat porzeczki i wanilii z odrobiną czegoś świeższego.




Kosmetyk nie pieni się jakoś szczególnie, ale dobrze się rozprowadza i spłukuje. 
Co ciekawe, intensywnie różowy kolor nie znika w kontakcie z wodą, a więc mamy dodatkową atrakcję w postaci różowej skóry i potem różowej wanny podczas spłukiwania. Ale bez obaw - wszystko spłukuje się z łatwością i nie ucierpi ani nasza skóra, ani kafelki czy wanna ;)



Na butelce tradycyjnie znajdziemy wizerunek i imię osoby, która wykonała dany kosmetyk :)


Moja opinia

Po pierwsze - zapach. Jest słodko, ale nie za słodko, przytulnie, kojąco. Bardzo miły akcent na zakończenie dnia. Spodobał mi się również intensywny kolor, który nie znika w kontakcie z wodą.
Zapach utrzymuje się dość długo na skórze i oczywiście wypełnia łazienkę, ale to coś, czego możemy się spodziewać po każdym produkcie Lush'a i właśnie to powoduje, że tak chętnie robimy tam zakupy ;)

Sama konsystencja nie do końca przypadła mi do gustu. Żel-krem pieni się bardzo delikatnie i jest dość rzadki, co nie byłoby minusem, gdyby był to kosmetyk pozbawiony SLES i bardzo łagodny dla skóry. Niestety, mamy SLES w składzie  i krem może nie wysusza ani nie podrażnia, ale na pewno nie jest nawilżający ani wyjątkowo łagodny. Odczuwałam potrzebę zastosowania balsamu/masła tak, jak po każdym innym żelu pod prysznic. 

Poza nieszczęsnym SLES i parabenem na końcu składu mamy też całkiem sporo naturalnych ekstraktów i olejków eterycznych. Mówiąc o Lush nie sposób też nie pochwalić ich etycznego podejścia do produkcji i sprzedaży kosmetyków.

Ta konsystencja sprawia też, że nie jest to kosmetyk wybitnie wydajny. W przypadku innych żeli Lush, np. Rose Jam czy żeli Bath and Body Works, gdzie konsystencja jest standardowo żelowa, możemy mówić o świetnej wydajności, która w jakiś sposób usprawiedliwia tak duży wydatek. W  tym wypadku nic nie ulży naszemu sumieniu, no chyba, że jesteście ogromnymi fankami zapachu i nie możecie bez niego żyć ;)

Podsumowując - jest to miły uprzyjmeniacz prysznica, fajny pomysł na prezent. Ja jednak nie kupiłabym go samej sobie ponownie, zdecydowanie wolę Rose Jam. Nadal twierdzę, że Lush to marka godna uwagi i pewnie jeszcze nie raz ich odwiedzę, ale już raczej nie wrzucę tego żelu do koszyka.