środa, 26 lutego 2014

o woskach, czyli kominkowe recenzje (Yankee Candle & Kringle Candle)

Sezon kominkowy trwa, a do tego urlop, więc był czas na wypróbowanie wielu nowych zapachów i uszczuplenie mojej kolekcji...

Zacznijmy od Kringle Candle:

Hot Chocolate


Ten Kringle jako pierwszy trafił do kominka i już po kilku minutach po odpaleniu wypełnił niemal całe mieszkanie. Zapachy czekoladowe w świecach, kosmetykach itp. rzadko są udane czy autentyczne, ale w tym przypadku to prawdziwa gęsta, słodka, aromatyczna czekolada z bitą śmietaną. Jest to zapach bardzo intensywny, czuć go jeszcze długo po zgaszeniu tealighta i trzeba lubić takie słodkie, jedzeniowe aromaty, żeby się spodobał. Dla fanów świeżych czy kwiatowych zapachów może być za ciężki, ja go bardzo lubię, ale nawet dla takiej amatorki słodyczy jak ja, na dłuższą metę może być męczący, mogę go palić góra pół godziny.

Cocoa


Obawiałam się, że nie będzie się różnił od Hot Chocolate i będę miała dwa identyczne zapachy. Różnica jednak jest - Cocoa jest mniej słodki i pozbawiony tego czegoś, co w Hot Chocolate przypomina bitą śmietanę. Pachnie jak prawdziwe mocne kakao, takie bez cukru :) Jest równie intensywny jak jego poprzednik, mi spodobał się chyba odrobinę bardziej.

Brownie Cheesecake


To już ostatni z czekoladowej trójcy ;) 
Pachnie bardzo smakowicie, wyczuwam tu słodkie, czekoladowe ciasto i sernik, nie taka zwykła czekolada, tylko ma też w sobie tą piekarnikowo-ciastkową nutę (wolne tłumaczenie z bakery scent :P).
Słodki, przyjemny, idealny gdy mamy ochotę na taki ciepły, domowy, apetyczny aromat. 

Pumpkin Spice


Bardzo lubię dyniowe woski i świece, szkoda, że Yankee nigdy nie wypuszczają u nas swoich dyniowych zapachów.
Pumpkin Spice pachnie dynią, przyprawami (ale tak subtelnie, nie dusi cynamonem), przypomina trochę spiżarnię w starym domu, taka pełną przypraw i owoców....Jest  w nim też odrobina słodyczy. Dla mnie jest to bardzo ciepły i kojący zapach na wieczór, świetnie pasuje na zimę czy jesień.

White Pumpkin


Ten zapach nie był dostępny w formie wosku, kupiłam więc malutką świeczkę, tzw. daylight candle, która również pachnie dość intensywnie. 
Byłam go bardzo ciekawa, i faktycznie jest to zapach nietypowy. Mamy dynię, ale tym razem nie w typowym połączeniu z przyprawami korzennymi, tylko z czymś słodkim i delikatnym...Ta tajemnicza nutka przypomina mi trochę coś mlecznego, może białą czekoladę? Ma w sobie też coś świeżego. Trudno opisać ten zapach, jest na pewno bardzo relaksujący i delikatny, choć jak dla mnie z czasem staje się trochę mdlący. Ciekawe, jak sprawdziłby się w formie wosku... 


Cozy Cabin


Cozy Cabin porównywany jest do Mountain Lodge z Yankee Candle. Pachnie intensywnie drewnem, odrobinę też dymem z kominka...Bardzo domowy i przytulny zapach, przez te drzewne nuty ma w sobie coś męskiego, ostrego, ale nie w stylu eleganckiej wody toaletowej, tylko takiego pana z dwudniowym zarostem, który niesie nam drewno z lasu ;)  Nadaje wnętrzu charakteru i panowie zazwyczaj bardzo go lubią, ja z resztą też :)

To już wszystko, jeśli chodzi o Kringle Candle, coraz bardziej przkonuję się do tych wosków. Pachną bardzo intensywnie i do tego opakowanie jest bardzo wygodne - można odłamać kawałek i spokojnie schować resztę na później bez potrzeby szukania woreczków i odklejania etykiet....Na pewno będę od nich zamawiać zapachy, których brakuje mi w YC.


A teraz Yankee:

Pojawiły się ponownie zapachy, o których pisałam w poprzednim poście o recenzjach (KLIK),
czyli:






Oraz kilka nowości:

Snow in Love


Po tym, jak zakochałam się w wycofywanym Winter Wonderland, zainteresowałam innymi zapachami nawiązującymi do śniegu, zimowego powietrza, mięty itd. Snow in Love był w dodatku zapachem przecenionym, gdy odwiedziłam sklep Yankee w Berlinie, więc postanowiłam spróbować...Jest ok, ale niestety nie można porównać go do Winter Wonderland czy Sparkling Snow. Pachnie świeżo, ale ma też w sobie coś perfumowego, i kojarzy się trochę z odświeżaczami do powietrza....Może nie takimi najgorszymi, ale mimo wszystko. Drugi wosk stopię pewnie w łazience czy kuchni po sprzątaniu ;)


 Banana Nut Bread


Bardzo przyjemny, jedzeniowy zapach :) Pachnie takim niezbyt słodkim chlebkiem bananowym, czuć też sporo orzechów. Ciepły, domowy aromat. Jedyną wadą jest to, że jest słabo wyczuwalny, przynajmniej w dużym pomieszczeniu nie daje rady. Polecam do mniejszych pokoi, świetnie nadawałby się do kuchni :)

Hazelnut Coffee


Tu mam mieszane uczucia...Chociaż kawę piję bardzo rzadko, to uwielbiam aromat kawy w pomieszczeniu, kocham zapachy unoszące się w kawiarniach czy np. w sklepach Tchibo. Kupując ten wosk miałam nadzieję na coś podobnego, ale niestety kawy mamy tu tylko odrobinę, zdecydowanie dominuje coś w rodzaju słodkiego, orzechowego syropu...A powinno być na odwrót.

Patchouli


Ten wosk pachnie po prostu jak...paczuli. Przypomina Witches' Brew, ale tam zapach paczuli jest tylko jednym ze składników. Wosk Patchouli pachnie trochę jak kadzidełka, trochę staroświecko. Bardzo pasuje do salonu czy korytarza. Szczególnie polecam jeśli lubicie zapach kadzidełek, ale nie znosicie dymu - tutaj macie tylko to, co najlepsze ;) Bardzo intensywny.


A Wy jakie woski/świece ostatnio lubicie? :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

zakupy lutowe :)

W tym poście pokażę Wam grupowo zakupy z końca stycznia (resztki wyprzedaży to zło...) i lutego. Trochę tego jest, ale muszę powiedzieć, że w większości były to zakupy potrzebne i planowane, lub nieplanowane, ale potrzebne ;)

Znalazło się tu nawet kilka rzeczy z mojej wishlisty na rok 2014 (KLIK)



Zacznijmy od tego, co najbardziej mnie w tym miesiącu ucieszyło, czyli zakupów w Crabtree & Evelyn:


W tym sklepie wszystko jest dopracowane, nawet ich torby są prześliczne :)

W moim mieście mają swój sklep i odkąd tu mieszkam, musiałam tam być przynajmniej raz-dwa razy w miesiącu ;) Zawsze jednak miałam zapasy, niczego nie potrzebowałam, poza tym ceny odstraszają (16 Euro za krem do rąk 100ml)...
Trzeba jednak powiedzieć, że jakość i składy tych kremów są genialne, podobnie jak zapachy, które zachwycają swoją naturalnością. Są to również zapachy niespotykane w innych markach i szczególnie kuszące dla kogoś, kto tak jak ja kocha ogród i kwiaty :) Mamy więc kremy o zapachu irysa, konwalii, werbeny i lawendy, róży i przeróżne kombinacje...
Dzięki testerom przekonałam się również, że konsystencja jest cudowna i kremy bardzo dobrze nawilżają.

W zeszłym tygodniu trafiłam na promocję 3 za 2 (czyli kupujemy 2, trzeci produkt dostajemy gratis - promocja obejmowała wszystkie warianty zapachowe). 
I tak to się skończyło:


Wybrałam krem Summer Hill (cudownie pachnący groszkiem kwitnącym i latem), Iris (pachnie jak prawdziwe irysy, pamiętam ten zapach z dzieciństwa), oraz Verbena and Lavender, czyli werbenowo-lawendowy krem. 
Większość kremów pakowana jest w kartoniki, z wyjątkiem kilku linii, np. Verbena and Lavender. Tubki oldskulowe, czyli podobnie jak u L'Occitane czy The Body Shop - lubię takie :)
Nie mogę się doczekać używania!


M.A.C Pro Longwear Concealer

Długo się na niego czaiłam, w końcu poszłam i pozwoliłam się nim pomalować na stoisku MAC i...jak widać, kupiłam ;) Padło na odcień NC 20. Gdy pani mi go nałożyła, zakrył wszystko i absolutnie nie odznaczał się od skóry, gdy zrobiłam to dzisiaj sama w domu, było dobrze ale nie aż tak rewelacyjnie...Chyba najwyższy czas przekonać się do pędzelka do korektora :)


La Roche Posay - Anthelios XL SPF 50+
Dry touch gel-cream

Wykończyłam swój filtr z Uriage, słońce u nas świeci jak szalone, więc trzeba było zaopatrzyć się w nowy filtr. Użyłam kilka razy i jestem zachwycona - pięknie się wchłania, nie przetłuszcza cery i na dodatek działa jak dobra baza pod makijaż - wygładza cerę, matuje i świetnie nakłada się na niego podkład :) 


Szukałam jakiegoś nowego szamponu bez SLES, czegoś łagodnego dla wrażliwców. Wiecie już, że uwielbiam TBS Rainforest Shine, ale ja nie potrafię kupować non stop tego samego kosmetyku, szukam więc czegoś dobrego na zmianę ;) Winę za ten zakup ponosi ta pani -> KLIK

Wybrałam recenzowaną przez nią wersję Age Energy z bio kofeiną i jagodą goji, oraz małe opakowanie szamponu dla wrażliwców z bio akacją.
Logona to niemiecka marka produkująca coś w rodzaju eko-kosmetyków :)


Pod koniec stycznia wpadłam do sklepu Yves Rocher (po raz pierwszy od...chyba ponad roku!) i zauważyłam, że mieli sporo ciekawych promocji. Skusiłam się na zestaw do stóp (idzie wiosna i te sprawy ;)) z lawendą: peeling z drobinkami pumeksu i krem do stóp. Oba kosmetyki pachną cudownie lawendą (jest to również jeden ze składników) i ich stosowanie bardzo odpręża.
Za każdy zapłaciłam około 2,50 Euro więc naprawdę było warto.


Przy kasie wpadł jeszcze ten krem do rąk (przeceniony na 1,90 Euro). Miałam inny krem z tej serii jakiś czas temu i byłam z niego zadowolona, nie jest to na pewno krem odpowiedni na zimę, ale wiosną-latem sprawdza się świetnie. Opakowania tej serii działają na mnie bardzo pozytywnie, kremy te również bardzo ładnie i ciekawie pachną :)

Rzecz, która nie doczekała się osobnego zdjęcia to koreańska maseczka do twarzy z kakao firmy Zamian. Pisałam już jej recenzję (KLIK), jest to maseczka oczyszczająca, ale ma również właściwości nawilżające i anti-aging. Miałam ją w zeszłym roku i bardzo ją lubiłam, potem przez dłuższy czas nie mogłam jej nigdzie znaleźć, aż w końcu się udało.

niedziela, 23 lutego 2014

Rituals Yogi Flow - żel/pianka pod prysznic

Dzisiaj napiszę Wam o jednym z najlepszych kosmetyków pod prysznic jakie miałam dotąd okazję stosować :)

Rituals Yogi Flow
Indian Rose & Sweet Almond Oil
foaming shower gel sensation

(Przepraszam za słabe zdjęcia, ale aparat mi wtedy świrował) :(

Rituals to holenderska marka produkująca kosmetyki inspirowane rytuałami pielęgnacyjnymi z różnych kultur, coś na wzór SPA. Mamy np. serię Hammam, serię indyjską, chińską, japońską...
Więcej o idei marki pisałam TUTAJ.


Wbrew pozorom, nie jest to typowa pianka pod prysznic (których swoją drogą nie lubię), ale gęsty, przezroczysty żel. Wystarczy lekko go spienić w zwilżonych dłoniach, aby powstała cała masa gęstej, kremowej piany :)
Brzmi jak zwykły żel, ale powstała piana jest o wiele bardziej gęsta i mięciutka, poza tym baardzo przyjemnie się go spienia. Do tego potrzeba naprawdę minimalnej ilości, aby móc umyć całe ciało :)




W przypadku kosmetyków Rituals najważniejszy jest zapach. Zgodnie z filozofią marki, ma relaksować, uprzyjemniać najzwyklejsze, codziennie czynności jakimi są prysznic czy kąpiel. 
Yogi Flow pachnie odrobinę kwiatowo (uspokajam antyfanów różanych zapachów - nie wyczuwam tu zwykłej róży - czyżby ta indyjska pachniała zupełnie inaczej?), odrobinę orientalnie i słodko, ale nie jest to zapach ciężki czy duszący. Jest przepiękny, elegancki, zmysłowy, bardzo relaksujący. 



Ten żel to taka mini aromaterapia, uwielbiałam używać go do wieczornego prysznica :)

Jest to produkt bardzo wydajny, do tego jest łagodny dla skóry, absolutnie nie wysusza.

Bardzo polecam, wiadomo, że są tańsze żele na rynku, ale czasem warto...Zapach jest przepiękny a sam żel bardzo łagodny dla skóry. Polecam polowanie na promocje, cena regularna to 8 Euro, ale ja jakiś czas temu kupiłam 4 żele tej marki gdy były w promocji po 4 Euro :)

Nie wiem jak jest z dostępnością w Polsce - w Niemczech Rituals mają swoje sklepy w każdym większym mieście, do tego można jest spotkać np. w Karstadt czy Kaufhof i w niektórych Douglasach.


Jakiś czas temu miałam również krem do ciała tej marki z tej samej linii zapachowej, recenzja TUTAJ.
Ogólnie polecam nie tylko żele, ale również inne rzeczy tej firmy :)

środa, 19 lutego 2014

Korres Jasmine Shower Gel - jaśminowy żel pod prysznic

Dziś będzie o moim pierwszym żelu pod prysznic marki Korres. O Korres słyszałam całkiem sporo, ale nigdy nie spotkałam tych kosmetyków stacjonarnie, aż do czasu, gdy odwiedziłam pewną perfumerię :) Trafiłam na całkiem przyjemną okazję, żele Korres sprzedawane były w dwupaku w dość korzystnych cenach wybrałam zestaw z jaśminem i różą japońską. Dziś czas na recenzję żelu jaśminowego :)

Kocham zapach jaśminu i szkoda, że ten aromat tak rzadko spotyka się w kosmetykach czy perfumach.
Korres Jasmine Shower Gel


Korres to grecka marka, która szczyci się tym, że nie stosują potencjalnie szkodliwych składników w swoich produktach.

Opakowanie proste, ładnie prezentuje się w łazience, choć ze względów praktycznych wolałabym pompkę albo przynajmniej bardziej miękkie tworzywo - tutaj trzeba było trochę się namęczyć, żeby wydobyć resztki żelu. 


Jak widać, żel NIE zawiera wielu rzeczy....Niestety, zawiera jednak SLES, trzeba jednak przyznać, że producent wcale tego nie ukrywa, mamy wyraźnie YES SLES :)

Lista imponująca, ale przecież...jaki żel zawiera parafinę czy silikony? To trochę jak pisanie na odżywkach do włosów, że nie zawierają SLES...

Co do konsystencji, jest to średnio gęsty, przezroczysty żel. Dobrze się rozprowadza, pieni się całkiem w porządku. Wydajność przeciętna. 


Żel kupiłam głównie ze względu na zapach - jaśmin to moim zdaniem jeden z najpiękniej pachnących kwiatów. W sklepie niestety nie było testerów, więc mogłam powąchać dopiero w domu....I muszę powiedzieć, że rzeczywiście pachnie jaśminowo, naprawdę realistycznie.
W przypadku tego żelu aromat jest jednak bardzo delikatny, co może być zaletą lub wadą, zależy, co kto lubi ;) Jak dla mnie mógłby być odrobinę bardziej intensywny, do tego czuję w nim coś jakby alkohol....Zauważyłam, że wiele żeli opisywanych jako łagodne i naturalne mają tą wadę...Na szczęście całość nie była nieprzyjemna, niestety również nie zachwyciła.


Jeśli chodzi o działanie - tutaj nie mam zarzutów. Żel przyjemnie odświeżał i był delikatny dla skóry, nie wysuszał. 

Nie zachwycił mnie jednak na tyle, żeby powiedzieć, że jest jest warty swojej ceny regularnej (około 10 Euro). Ja zapłaciłam tyle za 2, więc nie będę narzekać, ale raczej do niego nie wrócę. Przyjemny, delikatny żel, ale nic poza tym.
Mam jeszcze w zapasie wersję o zapachu róży japońskiej, zobaczymy :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

The Body Shop - Brazil Nut Body Scrub

Ostatnio bardzo polubiłam stosowanie peelingów. Kilka miesięcy temu dałam sobie spokój (przynajmniej na jakiś czas) z peelingiem kawowym, który, choć świetny, to jednak wymaga odrobiny cierpliwości i zaczęłam testować przeróżne peelingi sklepowe. Jakiś czas temu pisałam Wam o peelingu The Body Shop z serii Chocomania ( RECENZJA), a teraz czas na orzecha brazylijskiego :)

The Body Shop - Brazil Nut Body Scrub



Szczegóły techniczne

Jest to peeling z serii tych kremowych (np. Chocomania był peelingiem cukrowym ze sporą ilością olejków, TBS ma jeszcze peelingi żelowe i takie bardziej "wodniste"). 

Za ścieranie odpowiedzialne są tu łupinki orzecha :)

Peeling ma gęstą, puszystą, kremową konsystencję z całkiem sporą ilością zmielonych łupinek. 
Zapach - rzecz istotna w przypadku kosmetyków TBS - jest przepiękny. Wystarczy powiedzieć, że to chyba jedyny kosmetyk TBS do ciała, który kupiłam w cenie regularnej, nie czekając na promocję. Gdy powąchałam go w sklepie, po prostu musiałam go mieć. Czuję tam orzecha, jest odrobinę słodko i otulająco, ale absolutnie nie za słodko. Nie jest to tez zapach sztuczny ani zbyt intensywny. Po prostu cudo, aż chce się go zjeść :)

Nie zawiera parafiny.

Opakowanie zawiera 200ml.

Skład
Aqua/Water, Ethylhexyl Palmitate, Cetearyl Alcohol , Bertholletia Excelsa Seed Oil, Glycerin, Juglans Regia Shell Powder/Juglans Regia (Walnut) Shell Powder, Silica, Sorbitan Stearate, Theobroma Cacao Seed Butter/Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glyceryl Stearate, Oenothera Biennis Seed/Oenothera Biennis (Evening Primrose) Seed, PEG-100 Stearate, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Carbomer, Parfum/Fragrance, Benzyl Alcohol, Sodium Hydroxide, Sodium Polyacrylate, Disodium EDTA, Caramel

Moja opinia

O przecudownym zapachu już Wam pisałam, konsystencja jest również bardzo przyjemna - gęsta, treściwa, ale jednocześnie puszysta. Nie ma problemu z rozprowadzeniem czy spłukaniem.

W przeciwieństwie do peelingu czekoladowego, nie zawiera tak dużej ilości olejków, nie pozostawia też wrażenia "natłuszczenia". Mimo to również nie wysusza, pozostawia skórę miękką i nawilżoną. Stosowanie balsamu po użyciu nie jest konieczne, choć nie jest tak mocno nawilżający jak wersja czekoladowa

Co do ścierania - jest porządne, po użyciu skóra jest gładka i mięciutka. Mam wrażenie, że jest odrobinę delikatniejszy od peelingu Chocomania, drobinki nie są aż tak ostre, ale absolutnie nie określiłabym tego kosmetyku jako peeling łagodny czy słabo ścierający. Na pewno jednak nie podrapie nam skóry i nie trzeba z nim jakoś szczególnie uważać, co mi akurat bardzo pasuje :)


Podsumowując - pachnie i wygląda bardzo apetycznie, do tego jego konsystencja sprawia, że stosowanie jest naprawdę przyjemne.  Dobrze oczyszcza skórę i pozostawia ją gładką i mięciutką, ale przy tym nie podrażnia i nie da się z nim przesadzić. Spełnia wszystkie wymagania, jakie stawiam peelingom :)
Polubiłam go jeszcze bardziej, niż wersję czekoladową. 

Bardzo polecam, ja sama z chęcią kiedyś do niego wrócę i skuszę się jeszcze na masło do ciała o tym zapachu :)


czwartek, 13 lutego 2014

nowości Kringle Candle

Jak już pisałam w planach zakupowych na rok 2014, jednym z moich chciejstw były właśnie woski Kringle Candle :) 
W Niemczech można je bez problemu kupić online (np. w Sunflower-Design), jest również sklep w Berlinie, gdzie sprzedają zarówno Yankee Candle, jak i Kringle :)

To pierwsza część zakupów, poczyniona online:



I po kolei....



Hot Chocolate

Już był w użyciu, pachnie jak najprawdziwsza gorąca czekolada z bitą śmietaną, do tego zapach jest naprawdę intensywny i rozchodzi się po całym mieszkaniu :)


Brownie Cheesecake

...czyli sernikobrownie :D 
Pachnie równie smakowicie, jak wygląda.



Banana Cream Pie

  ....bardzo słodki, bananowy zapach. Jeszcze nie testowany :)


Cocoa

...w opakowaniu świetnie oddaje zapach kakao. 


Atkin's Cider Donut

...tutaj już czuję, że będzie jednym z faworytów :)


Peony

...w opakowaniu pachnie jak prawdziwa piwonia. Nie przepadam za kwiatowymi woskami, ale piwonia to jeden z moich ulubionych kwiatów, więc nie mogłam tego tak zostawić ;)



A tutaj woski, które zakupiłam w sklepie stacjonarnym w Berlinie (sklepie, który sprzedaje również Yankee Candle).





White Pumpkin

Ten zapach bardzo mnie interesował, forma wosku nie była jednak dostępna ani w sklepie internetowym, ani stacjonarnym. Zdecydowałam się więc na tzw. daylight candle, czyli coś w rodzaju tealighta, pachnącego jednak dość intensywnie. Płacimy tyle, ile za wosk. 
Zapach rzeczywiście ciekawy - dyniowy, ale połączony z czymś delikatnie słodkim, mi przypomina białą czekoladę, czuć też coś świeżego. Nietypowe połączenie :) 
Tego typu świeczka pali się do 12 godzin i pachnie intensywnie - nie aż tak mocno, jak woski, ale spokojnie będzie ją czuć w małym pomieszczeniu.


I reszta to już woski:



Cozy Cabin

To taki zapach na zimowy wieczór - pachnie wnętrzem drewnianej chatki i ogniem (czy też raczej dymem :P) z kominka. Wydaje mi się, że może przypominać niedostępny u nas zapach Mountain Lodge z Yankee Candle. Polubiłam go, spodobał się szczególnie mojemu mężowi, który nie przepada za wszystkimi "jedzeniowymi" zapachami. 


Pumpkin Spice

Nie wiedzieć czemu, Yankee nigdy nie wypuszcza swoich dyniowych zapachów w Europie, i tu z pomocą przychodzi nam Kringle ;)
Pachnie bardzo smakowicie, dyniowo-przyprawowo, odrobinę słodko, ale nie jest ciężki. Przypomina nieco szarlotkę w dyniowym wydaniu ;)


Blueberry Muffin

....czyli jagodowa muffinka. Zapowiada się pysznie :)


Większość zapachów jeszcze nie testowałam, ale te, które już znalazły się w kominku na pewno nie rozczarowały. Pachną bardzo intensywnie (czasem nawet bardziej niż Yankee), do tego dają możliwość dostępu do zapachów, których YC nie wypuszczają na nasz rynek. Rozwiązanie z plastikowym pudełeczkiem, które można ponownie zamknąć to też ogromny plus - nie trzeba bawić się w żadne woreczki. 
Yankee nadal kocham, ale myślę, ze odtąd jakieś 40% moich zakupów woskowych to będzie Kringle ;)

W sklepie oczywiście wpadło też kilka wosków YC, ale o tym innym razem.
Próbowałyście już Kringle? :)


poniedziałek, 10 lutego 2014

Dr. G Gowoonsesang - Hydra Intensive Blemish Balm SPF 30 PA++

Najwyższy czas na recenzję używanego już ponad pół roku kremu BB :) 

Zacznę od tego, że nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam się z podkładami. Ciemnieją na twarzy, po kilku godzinach wyglądają nieświeżo, niektóre sprawiają, że twarz wygląda na czerwoną/różową...Przez wiele lat podkład był czymś, co stosowałam tylko do zdjęć i na jakieś większe wyjścia, bo zazwyczaj po prostu nie chciało mi się z nimi bawić, a na co dzień u użyciu był tylko puder matujący.

Jedynym wyjątkiem stał się podkład Lancome Teint Miracle (RECENZJA), ale i on, pomimo swoich licznych zalet, nie sprawdza się w niektórych warunkach, np. gdy jest naprawdę gorąco i słonecznie.

Gdy byłam w Azji, postanowiłam, że najwyższy czas spróbować kremu BB. Czy okazał się rozwiązaniem problemu? O tym dalej... ;)



Dr. G Gowoonsesang Hydra Intensive Blemish Balm SPF30 PA++



Oto i bohater dzisiejszego posta :)

Zdecydowałam się właśnie na ten ze względu na sporą liczbę pozytywnych recenzji i ogólną renomę marki. Poza tym jest opisywany jako jeden z nielicznych kremów BB, które nie są nadmiernie rozświetlające i dzięki temu nadają się dla cery mieszanej/tłustej.

Jak to zwykle bywa w przypadku kremów BB, producent obiecuje również działanie pielęgnujące. Produkt ma więc nas nie tylko "upiększać", ale też nawilżać skórę i poprawiać jej stan i koloryt. 

Akurat jeśli chodzi o pielęgnacyjne właściwości kremów BB - nie chcę się rozpisywać, ale jeśli ktoś interesuje się tematem to wie, że jest to trochę przesadzone. BB to kosmetyki kolorowe, które nawet jeśli zawierają jakieś korzystne składniki, to i tak nie ma to większego znaczenia dla stanu naszej skóry. Plusem może być jedynie to, że nie szkodzą naszej cerze i nie wysuszają jej i nie obciążają, jak to czasem ma miejsce w przypadku cięższych podkładów.

Ale do rzeczy :)


Szczegóły techniczne

Tubka jest bardzo przyjemna - łatwo ją wyczyścić (co jest zaletą, jeśli ktoś ma taki talent do upaprania wszystkiego wokół jak ja ;)), napisy nie ścierają się nawet jeśli tubkę wozimy ze sobą w kosmetyczce, nie ma też problemu z dozowaniem - mamy tradycyjny dziubek.
Zapachu prawie nie ma, czujemy jedynie coś delikatnie pudrowego.
Pojemność jest spora (60ml), do tego wydajność ogromna - potrzebujemy naprawdę niewielką ilość do wykonania makijażu. Jest to kosmetyk niesamowicie wydajny, biorąc to pod uwagę jego cena nie jest wygórowana. 

Kolor po wyciśnięciu z tubki jest jasnobeżowy, w chłodnym odcieniu. 



Moja opinia

Jest to mój pierwszy krem BB, więc swoją ocenę opieram na porównaniu ze stosowanymi wcześniej podkładami. I w tym porównaniu wypada on bardzo dobrze.

Przede wszystkim odcień - po rozprowadzeniu na twarzy stapia się z kolorem skóry. Nie jest ani za ciemny, ani zbyt różowy, nie trzeba uważać tak bardzo, jak z podkładami - tak naprawdę nie muszę nakładać go na szyję ani martwić się o to, że w jakiś sposób będzie się odznaczał od reszty. 

Bardzo podoba mi się ten neutralny odcień, praktycznie wszystkie wcześniej wypróbowane przeze mnie podkłady sprawiały, że miałam różową twarz (wrrrr), ten niczego takiego nie robi. 
Można nawet powiedzieć, że otrzymany odcień jest zbyt chłodny, ale i tak wygląda to lepiej niż świńsko różowy....
Polecam przypudrowanie, ewentualnie róż i cera nabiera świeższego kolorytu :)


Kolejny plus - ładnie wyrównuje koloryt cery. Jeśli ktoś ma skłonności do zaczerwienień, na pewno to doceni. Wygląda przy tym naturalnie, praktycznie nie da się stwierdzić, że mamy coś na twarzy :)

Co do krycia - jest naprawdę przyzwoite. Kremy BB nigdy nie są bardzo kryjące, ale ten radzi sobie nieźle z drobnymi niedoskonałościami czy bliznami. Na pewno nie zakryje całkowicie czegoś ogromnego i czerwonego, ale przynajmniej sprawi, że taki nieprzyjaciel będzie mniej widoczny ;)
Krycie można stopniować.

Jego największą zaletą jest niesamowita trwałość. Jest praktycznie nie do zdarcia, pozostaje na twarzy do momentu zmycia i pod koniec dnia nadal wygląda dobrze. Oczywiście nie będzie już tak świeży i idealny jak minutę po nałożeniu, ale przypudrowany sprawi, że przez cały dzień będziemy wyglądać dobrze - i to bez poprawek. I to na mojej cerze, która nawet zimą lubi się świecić...

Z każdym innym podkładem po 3-4 godzinach konieczne było przypudrowanie (co np. w pracy czy szkole jest, delikatnie mówiąc, mało higieniczne), z tym kremem BB i pudrem Mac Select Sheer Pressed mogę przez cały dzień po wyjściu nie patrzeć w lustro, wrócić wieczorem do domu i nadal wyglądać ok.

Co ważne - taka trwałość kremu BB sprawia, że wymaga on też porządnego demakijażu. Najlepsze do tego celu są olejki, a potem jeszcze żel lub pianka do mycia twarzy. 

Kolejna zaleta - zmniejsza widoczność porów i daje lekkie rozświetlenie - ale bez przetłuszczania cery. 



Podsumowując:
- nieutralny odcień stapiający się z odcieniem cery;
- niezłe krycie;
- niesamowita trwałość, nawet na cerze mieszanej, raz przypudrowany nie wymaga poprawek w ciągu dnia;
- lekko rozświetla, zmniejsza widoczność porów, wyrównuje koloryt - daje efekt idealnej, porcelanowej cery;
- wygląda świeżo przez cały dzień.

Jedyna rzecz, która może się nie podobać to fakt, że cera nabiera chłodnego, szarawego odcienia (nie chodzi o efekt bielenia, jaki dają nam wysokie filtry). Moim zdaniem jednak odrobina różu i przypudrowanie całości  niweluje ten efekt i całość wygląda świeżo i naturalnie.

Sięgam po niego codziennie rano, daje mi pewność, że przez cały dzień nie muszę niczego poprawiać ani martwić się świeceniem :)

Dostępność
internet, np. SASA, ebay i inne

Cena
ok. 35-40$ / 60ml

czwartek, 6 lutego 2014

Pharmaceris A Sensi - Micellar - nawilżający płyn micelarny

Dzisiaj będzie recenzja kosmetyku, który otrzymałam jakiś czas temu jako wygraną w rozdaniu blogowym :)

Pharmaceris A Sensi - Micellar - nawilżający płyn micelarny



Bardzo lubię kosmetyki marki Pharmaceris, więc taka wygrana oczywiście ucieszyła. Wcześniej miałam bardzo pozytywne doświadczenia z micelem z serii T, do cery trądzikowej (RECENZJA), i byłam również bardzo ciekawa tego z serii przeznaczonej dla cery wrażliwej.

Skład prezentuje się tak:


Od producenta:
- dokładnie usuwa makijaż i zanieczyszczenia;
- delikatny, nie podrażnia wrażliwej i skłonnej do alergii skóry;
- łagodzi podrażnienia, zmniejsza nadwrażliwość;
- nawilża i chroni przed ucieczką wody ze skóry dzięki zawartości ekstraktu z hiacynta wodnego i Glucam®


Szczegóły techniczne
Micel jest przezroczysty, bezzapachowy. Dozownik typowy dla większości kosmetyków Pharmaceris, sprawuje się bez zarzutu.


Moja opinia

Zacznę od tego, że zapewnienia producenta są troszkę przesadzone - nie wierzę w to, żeby micel mógł niesamowicie nawilżać i jeszcze zmniejszać nadwrażliwość skóry.

Trzeba jednak przyznać, że nie podrażnił mojej wrażliwej skóry, nie powodował żadnych nieprzyjemnych odczuć typu szczypanie czy zaczerwienienie i co ważne - nie pozostawał lepkiej warstwy. Podoba mi się również brak zapachu.

Co do działania - to już zależy, czego tak naprawdę oczekujecie od płynu micelarnego. Jeśli dokładnego zmywania makijażu oczu i twarzy, to możecie się zawieść.
Płyn średnio radzi sobie z tuszem do rzęs. Przy zużyciu kilku wacików radzi sobie z makijażem twarzy, choć oczywiście po zastosowaniu micela i tak trzeba umyć twarz żelem czy pianką. 
Nie polecałabym więc go tym z was, które płynów micelarnych używają tylko i wyłącznie do demakijażu.

Ja natomiast byłam z niego zadowolona - w moim przypadku micel jest czymś, czym mogę przemyć i odświeżyć sobie twarz w ciągu dnia, gdy nie noszę makijażu, albo w sytuacji, gdy np. makijaż już zmyłam, ale po kilku godzinach ponownie wychodzę z domu i chcę się odświeżyć. 
Z takiego zadania wywiązuje się bardzo dobrze - zmywa sebum, odświeża, nie pozostawia lepkiej warstwy. Po przemyciu twarzy można nałożyć ponownie makijaż czy krem. Pozwala rzadziej myć twarz żelem i wodą - staram się nie robić tego więcej, niż dwa razy dziennie. 

Czy nawilża? Na pewno nie wysusza, może rzeczywiście lekko koi i nawilża skórę. Pod tym względem przypomina mi micel Vichy (RECENZJA), tyle, że Vichy o wiele lepiej radził sobie z makijażem. 

Jak już wspominałam, jest bardzo delikatny, neutralny, nie pozostawia niczego na twarzy. 
Mogę polecić tym z Was, które miceli używają do podobnych celów :)

Moim faworytem pozostanie jednak micel z serii T, który oprócz odświeżania miał też pozytywny wpływ na moją cerę. 


Dostępność

apteki

Cena

około 25zł