piątek, 6 listopada 2015

zakupy w Lush i wstępne recenzje

Lush od dawna był/jest obiektem westchnień wszelkiego rodzaju kosmetykomaniaczek i ważnym celem wszelkich wyjazdów zakupowych. Tak już mam, że jak coś jest zbyt rozdmuchane, to pewnie wypróbuję to na końcu. Długo zajęło mi zmuszenie się do przestąpienia progów The Body Shop, do zakupu Tangle Teezer'a i wielu innych rzeczy. Potem zazwyczaj przyznaję, że jednak zamieszanie było uzasadnione i wracam po więcej, jeśli jesteście ciekawe, czy tak też było w przypadku sklepu Lush, to zapraszam :)


 Lush znany jest najbardziej ze swoich bomb, kul i wszelkiego rodzaju wynalazków do kąpieli. Fanką kąpieli nie jestem, rzadko zdarza mi się brać kąpiel, jeśli już, to musi być bardzo zimno a ja muszę mieć bardzo zły humor ;) Może z tego względu omijałam Lusha dość długo, a przecież nie tylko kule do kąpieli mają w sprzedaży :)

Inspiracją do odwiedzenia Lusha była miniaturka żelu Rose Jam, którą kiedyś dostałam w prezencie. Rose Jam pachnie najcudowniej na świecie, to zapach marmolady różanej, takiej z nadzienia do pączków, odświeżonej odrobiną cytryny, bergamotki i ocieplonej wanilią. Miałam już wiele pięknie pachnących żeli pod prysznic, ale Rose Jam wygrywa z wszystkimi :) Wiedziona obsesją Rose Jam odwiedziłam kilka razy Lusha tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to była jakaś edycja limitowana i szanse na powrót są raczej marne. 

Pocieszyłam się więc inaczej ;)


The Comforter - krem pod prysznic

Kultowy zapach The Comforter niedawno pojawił się tez w formie kremu pod prysznic. Kąpiele biorę rzadko, ale prysznicem nie gardzę ;) więc postanowiłam pocieszyć się Comforterem. Pachnie naprawdę "przytulnie" czarną porzeczką i wanilią, mamy tam też olejek z bergamotki. Kolor jest intensywnie różowy i pozostaje różowy nawet podczas spieniania, a więc jest ciekawie :) Krem ma perłowe zabarwienie, ale nie znajdziemy w nim na szczęście żadnych drobinek. 
Nie wysusza, ale też nie pielęgnuje, pod względem pielęgnacyjnym jest jak najzwyklejszy żel pod prysznic. 

Sultana of Soap - mydło w kostce (na wagę)

Odkąd niedawno nawróciłam się na mydła w kostce za sprawą mydła marsylskiego, zaczęłam rozglądać się za czymś ciekawiej pachnącym, ale nadal z dobrym składem.
To mydło wygląda jak spory kawałek chałwy z bakaliami, pachnie słodko, jak jakiś deser rodem z bliskiego wschodu i jest bardzo kremowe i delikatne dla dłoni. Jest też niesamowicie wydajne - ten kawałek przecięłam na pół i zużywałam przez dobry miesiąc, a ręce myję często ;)




Tymczasem....parę tygodni później pojawiły się nowości świąteczne, nowe edycje limitowane i inne cuda, a wśród nich...Rose Jam. Nie mogłam pozostać obojętna więc pobiegłam do sklepu i... tak to się skończyło:






Tak, ta wielka butla w środku ma 500 ml, te dwie po bokach - 250 ml.  Tak, zaznałam wreszcie spokoju. Wszystkie są ważne do grudnia przyszłego roku więc zapas w sam raz ;) Jestem ciekawa, czy po roku będę miała go dość, czy wręcz przeciwnie...

Gigantyczna butla trafiła już do użytku, po użyciu wszystko pachnie cudownie, nie ma lepszego kosmetyku pod prysznic :) W przeciwieństwie do The Comforter, ten żel jest delikatniejszy dla skóry w porównaniu ze standardowymi drogeryjnymi żelami, można czasem obejść się bez balsamu/masła. Jest też niesamowicie wydajny.


No ale skoro świąteczne nowości, to smutno byłoby niczego nie wypróbować...



Postanowiłam, że czas wypróbować jedną z tych słynnych bomb do kąpieli i padło na Father Christmas. Father Christmas pachnie watą cukrową i taką bliżej nieokreśloną, charakterystyczną dla Lush'a pudrową słodyczą. Żeby nie było nudno, to w środku jest zielony i zabarwia nam wodę na kolor choinkowy. Jak wychodziłam ze sklepu miał jeszcze drugie ucho :)



I na koniec mydełko Yog Nog. Nie rozpakowuję, bo mam jeszcze zapasy i nie chcę, żeby zapach się ulatniał. Zawiera kakao, gałkę muszkatołową, jogurt sojowy, ylang ylang, olej kokosowy. Dla mnie całość pachnie jak jakaś jesienna czy zimowa kawa ze Starbucksa albo Costa Coffee, coś w stylu vanilla chai latte (choć kawy jako takiej nie zawiera, po prostu pachnie jak coś słodkawo-mleczno-korzennego, ale nie duszącego). Cudny, delikatny, ale zdecydowanie zimowy zapach. 

Wygląda tak:


I próbki:


odżywka do włosów American Cream

Próbka wystarczyła na dwa porządne użycia. Słyszałam o tej odżywce że poza zapachem nie robi nic, tymczasem na mnie zrobiła bardzo dobre wrażenie. Zacznę od zapachu - faktycznie, jest bardzo intensywny, zostaje na włosach do kolejnego mycia, nie spotkałam się jeszcze z tak trwałym zapachem w produkcie do włosów. Ma to swoje plusy, bo wieczorem nie czujemy na włosach spalin, tytoniu czy kurzu, tylko właśnie zapach tej odżywki. Zapach jest słodki, waniliowo-pudrowy z delikatną nutką owoców. Pomimo swojej intensywności nie jest duszący, nie męczy. Jest słodki, ale też dość złożony, przypomina dobre perfumy. 

Co do działania - nie jest to może głęboko regenerująca maska, ale w roli codziennej odżywki sprawdza się świetnie. Nie obciąża, za to niesamowicie nabłyszcza i wygładza włosy, są bardzo przyjemne w dotyku i łatwe do rozczesania. Nie wiem, jak sprawdziłaby się na włosach farbowanych, ale na moje naturalne i niezbyt zniszczone działała świetnie.  
Czuję się w pełni zachęcona do zakupu pełnowymiarowego opakowania :)

-------------------------------------

Podsumowując, moje pierwsze wrażenia z Lusha są bardzo pozytywne, choć wciąż uważam, że warto tam zaglądać głównie po to, żeby zrobić sobie od czasu do czasu drobną przyjemność. Ceny są zdecydowanie za wysokie na to, żeby np. kupować tam całą swoją pielęgnację.
Moim zdaniem opłaca się zaglądać tam po mydła do rąk - są bardzo wydajne, mamy ogromny wybór cudownych zapachów i opłacają się zdecydowanie bardziej niż np. pianki z Bath & Body Works. 
Żele pod prysznic? Niekoniecznie, no chyba, że to jest Rose Jam, na ten konkretny żel warto wydać każdą sumę :P
Kusi mnie zakup pełnowymiarowej odżywki American Cream, podobno mają też inne dobre kosmetyki do włosów, ale na ten temat za wiele powiedzieć nie mogę.

10 komentarzy :

  1. Jak ja dawno nie byłam w Lush, jak na złość nie majà sklepu w mieście w którym studiuję :-( A chętnie obejrzałabym ich świąteczne smakołyki. Zgodzę się jednak, że ceny czasami mają nieadekwatne do produktu i raczej nie pokusiłabym się o zakup pełnej pielęgnacji u nich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to też obiekt westchnień, ale kiedyś przy okazji kupię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam tylko jeden produkt ale bardzo mi sie podobał :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Lush :) Marzę o wizycie w salonie - w przyszłym roku już na pewno, tak sobie obiecuję. W szczególności uwielbiam wszystkie umilacze kąpielowe - miałam właśnie The Comforter w kuli = boossski <3
    Znam i uwielbiam też Sultana of Soap, no i ich peelingi do ust, bosskie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię takie naturalne mydełka w kostce. Z chęcią bym wypróbowała także to. :-)
    Pozdrawiam i dodaję do obserwowanych! :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja z Lush jeszcze nigdy nic nie miałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. chcialabym wypróbować ich kostki ale nie wiem gdzie można je kupić.. rozumiem że kupowałaś je stacjonarnie?
    Bardzo bardzo podoba mi sie skład odzywki do włosów American Cream, zwłaszcza że zacyzna sie od ekstraktu miodu <3

    zaobserwowałam i zapraszam do siebie, dzisiaj wrzuciłam co nie co o półproduktach kosmetycznych więc może temat Cię zainteresuje, no chyba że w nim siedzisz to może polecisz coś od siebie:)
    kastuyatsu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kupowałam stacjonarnie w Niemczech. W Polsce sklepu nie ma, ale można chyba zrobić zamówienie z UK, jeśli zamówisz w kilka osób, to przesyłka powinna się opłacić :)
      Dziękuję za odwiedziny, na pewno zajrzę do Ciebie :)

      Usuń
  8. Ta kula do kąpieli prezentuje się świetnie :) super pomysł na prezent :)
    http://prostozpudelka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Lush jest bardzo dobrym miejscem na zakup prezentów :)

      Usuń