wtorek, 2 października 2012

zakupy z Polski cz. 2

A teraz przedstawiam drugą część zakupów, te zrobiłam w ciągu ostatnich 10 dni. Jak poprzednio, są tu moje klasyki ale również rzeczy polecane przez Was, które postanowiłam wypróbować. :)

Zaczynamy od całości (3 rzeczy nie załapały się do zdjęcia grupowego, ale pojawią się później):



Tak się prezentują razem, a tutaj już mamy zbliżenia wszystkich bohaterów dzisiejszego posta: 





Kosmetyki do włosów: szampon FlosLek Elastabion R, jest to szampon regeneracyjny, z wyciągiem z żeńszenia. Ma wzmacniać włosy i podobno ma też dobroczynny wpływ na skórę głowy oraz pomaga w walce z łupieżem.Jako osoba, która musi bardzo uważać na to, czym myje swoją głowę właśnie ze względu na bardzo wrażliwą skórę głowy, skłonną do podrażnień, swędzenia, łuszczenia i innych rozrywek, skusiłam się na ten szampon. A wszystkiemu "winna" jest autorka bloga Madziakowo (którą przy okazji pozdrawiam!), dzięki której usłyszałam o tym szamponie. Nie jest łatwo dostępny, ale udało mi się go zdobyć stacjonarnie, w sklepie zielarskim w Poznaniu (dla Poznanianek - sklep zielarski na ul. Dąbrowskiego, w okolicach Mostu Teatralnego - kopalnia cudów, mają także kosmetyki rosyjskie, zioła, kosmetyki naturalne, które są zazwyczaj ciężkie do zdobycia). Cena: 21zł
Tam też zakupiłam odżywkę/balsam do włosów z serii Babuszki Agafii. Odżywka zawiera wyciąg z 17 syberyjskich ziół, oparta jest na wodzie strukturyzowanej (która ponoć ma właściwości deszczówki). Zawiera m.in. wyciąg z szyszek chmielu, ekstrakt z żytniego chleba (brzmi intrygująco, nie powiem ;) ), propolis i wiele innych. Bez parabenów. Jestem jej bardzo ciekawa :) Cena: 23zł
Ta w środku to odżywka jajeczna do włosów Joanna Z Apteczki Babuni, z ekstraktem z żółtka i olejem rycynowym. Zachęcił mnie przyjazny skład, poza tym ta wersja jest akurat bardzo trudna do zdobycia stacjonarnie, więc gdy zauważyłam ją w małym sklepiku, nie mogłam się oprzeć. Opinie na jej temat są różne, od bardzo dobrych po te twierdzące, że nie robi nic, ale stwierdziłam, że za 5,90 zł (!) mogę zaryzykować. Tym bardziej, że kusiła mnie od dawna :)




A tutaj mamy zapas toników. Jak już mówiłam, od toników nie wymagam wiele - mają nie zawierać alkoholu, nie zostawiać lepkiej warstwy. Powinny odświeżać i tonizować skórę. Tyle.
Ziaja tonik z płatków róży - lubię wersję ogórkową, tej nigdy dotąd nie spotkałam, gdy zauważyłam ją w małej drogerii u siebie w mieście - nie mogłam przejść obojętnie. Już zaczęłam stosować (nie zapakowałam żadnego toniku do torby i musiałam zdobyć coś na szybko) i mogę powiedzieć, że jestem zadowolona. Jest nawet lepiej, niż w przypadku wersji ogórkowej. Miły, delikatny zapach, brak lepkiej warstwy czy uczucia ściągnięcia. Ładnie oczyszcza i odświeża. No i cena - 5,90zł.
W środku - Soraya tonik odświeżający z kwasem hialuronowym i wyciągiem z lilii wodnej. Polecany na kilku kanałach youtube, bezalkoholowy, poza tym przyciąga ślicznym opakowaniem, które mi kojarzy się ze świeżością, delikatnością, wodą...Ok 10zł w Rossmanie.
I na koniec mój ukochany tonik, który okazał się najtrudniejszy do zdobycia. Odwiedziłam Naturę 2 razy w przeciągu 10 dni - nigdy go nie było. Obeszłam większość drogerii w swoim mieście, również nic. Aż w końcu przypadkiem, wracając z zakupów, postanowiłam wstąpić do malutkiej drogerii po drodze i czekał tam na mnie :) Już o nim pisałam, wg mnie jest świetny, kocham jego zapach i kojące działanie. Buteleczka też śliczna, co prawda, jak widać na zdjęciu, zaszły pewne zmiany, ale chyba nawet na lepsze. Śliczny kolor pozostał, kształ jest nieco bardziej nowoczesny, butelka mocniejsza, z twardego plastiku. I do tego mamy klapkę, a nie zakrętkę, tak jak do tej pory :) Jestem na tak, aczkolwiek zauważyłam, że zaszły drobne zmiany w składzie, nadal mamy zieloną herbatę i melisę, jest panthenol i alantoina, ale niektóre składniki zamieniły się miejscami w składzie. Na szczęście nadal wszystkie dobroczynne składniki są na górze składu. Cena również nie zmieniona - 6,90zł. Recenzja - KLIK




Tutaj mamy nadal pielęgnację twarzy. Mój nieśmiertelny micel z Vichy, uwielbiam i zawsze natrafiam na niego, gdy jest na promocji w SuperPharm, zazwyczaj ok 20-21zł, tak też było i tym razem ;) Nigdy jeszcze nie zapłaciłam za niego ceny regularnej (ok 45zł). Kocham, wkrótce będzie recenzja.
W środku micel, zwany tutaj płynem do demakijażu, z firmy Uriage. Nie zakupiłam, ale dostałam jako gratis przy zakupie kremu do twarzy, co mnie bardzo ucieszyło, bo ów gratis ma 100 ml, czyli połowa pełnowymiarowego opakowania - wystarczy na miesiąc używania, może więcej. Nie powiem, ucieszyłam się :)
I na koniec nawilżająco - rozjaśniający krem pod oczy AA Wrażliwa Natura 20+. Moje drugie opakowanie, poprzednim byłam zachwycona, ładnie nawilżał, żadnej tłustej warstwy, wydajny i co najlepsze - naprawdę rozjaśnił moje cienie pod oczami. Nie mam pojęcia, dlaczego zrobiłam sobie od niego przerwę i sięgnęłam po inny krem. Cena: ok 15zł




Nieśmiertelny Lactacyd, opakowanie drugie, będzie na zapas.
W środku scrub do ciała z serii Fruttina, do zdobycia w drogerii Natura. Pachnie przecudownie gruszkami, nie mogłam się oprzeć :) Cena: ok 14zł
I mamy jeszcze kapsułki-rybki Dermogal A + E. Są już słynne, a ja nigdy nich nie próbowałam. Z opisu są idealne dla mojego typu cery, słyszałam głosy, że są genialne, ale nie należy stosować ich codziennie, bo mogą zapychać. Ja planuję stosować je od czasu do czasu (może raz w tygodniu?) na noc w celu nawilżenia cery w zimie oraz aby rozjaśnić jakiś przebarwienia czy blizny, które czasem zostają np po jakichś większych wypryskach. Cena ok 13zł za 48 kapsułek Próbowałyście?




Tutaj mamy zapas moich ukochanych maseczek regenergujących z Ziaji oraz jedna nowość - maseczka z glinką różową dla cery wrażliwej.
Do tego tusz do rzęs Astor Volume Diva. Planowałam zakup kolejnego tusza z Bourjois, bo bardzo je sobie upodobałam i do tego były w promocji w SP, ale niestety wszystkie były niezabezpieczone folią i możliwe, że ktoś w nich grzebał. Ja i tak zużywam tusze dość wolno, do tego ten ma być na zapas, więc nie chcę ryzykować, że może już miesiąc temu ktoś go otworzył. Kupiłam więc tusz z Astor, który kiedyś już miałam i byłam z niego bardzo zadowolona. Kosztował podobnie, bo ok 30zł, również w promocji.






Szukałam odpowiedniego kremu na noc, miał być dość lekki, ale mocno nawilżający. Moja cera jest mieszana, ale w chłodniejsze miesiące ma skłonności do przesuszania oraz podrażnień, więc na noc stosuję coś bardziej treściwego, nawet jeśli miałabym sie po tym świecić, to nocą nie jest to problem. Ważne, żeby nie zapychał. Dotąd stosowałam krem na noc AA Wrażliwa Natura 20+, byłam bardz zadowolona, ale potrzebuję jakiejś odmiany, jak to kobieta :) Za namową pani a aptece sięgnęłam po ten oto krem SVR Xerialine, z masłem shea i mocznikiem. Ma być treściwy, ale nietłusty i podobno nie zapycha. Niestety, już po zakupie zauważyłam, że zawiera C13-14 Isoparaffin. Jest on jednak za połową składu, więc mam nadzieję, że nie będzie zapychać.Poza tym sama nie wiem, czy ten składnik działa tak samo, jak Paraffinum Liquidum, czyli tworzy taką dziwną warstewkę na skórze, która tylko daje wrażenie nawilżenia? Jeśli któraś z Was się na tym zna, chętnie poznam Waszą opinię. 


A tutaj moje ukochane saszetki z solą do kąpieli. Nie mam wanny, kąpieli nie biorę, ale przynajmniej raz w tygodniu robię sobie kąpiel stóp, przy okazji pedicure itp. Ta sól jest moją ulubioną, piękny, intensywny i przede wszystkich naturalny zapach, duże kryształki soli, które rozpuszczają się bez problemu. W środku również prawdziwe płatki kwiatów. Próbowałam już wcześniej wersję z różą, teraz kupiłam jeszcze rumiankową. Kocham, są 100 razy lepsze od tych z Wellness & Beauty, które śmierdzą chemią, a cenowo bardzo się nie różnią. Są spore, do stóp wystarczają mi na 2-3 razy. Cena: ok 2,90zł.


I na koniec coś niekosmetycznego:



...czyli herbatki, moja wielka miłość na równi z kosmetykami :) Dodam, że najczęściej pijam zieloną herbatę liściastą, klasyczną albo jaśminową i to w duuużych ilościach. Lubię ją parzyć w tradycyjny sposób, próbować nowych gatunków. Czasem jednak (zazwyczaj rano) nie mam ochoty parzyć herbaty w taki sposób, wolę wtedy sięgnąć po herbatę w torebkach. Czasem również mam ochotę na herbatę czarną, szczególnie do czegoś słodkiego. W takich sytuacjach mój wybór pada na herbaty aromatyzowane i tu zaczyna się problem, bo mam wrażenie, że oferta tego typu herbatek w Niemczech jest bardzo ograniczona. Marki Dilmah w ogóle tam nie ma, Lipton pojawia się sporadycznie i to tylko wersja Yellow Label Tea - czyli czarna, bez żadnych dodatków, a takiej w ogóle nie piję. Jeśli chodzi o herbaty zapachowe, to pojawiają się tylko takie typowo ziołowe czy owocowe mieszanki, tak naprawdę bez dodatku czarnej czy zielonej herbaty. U nas natomiast mamy naprawdę ogromny wybór jeśli chodzi o herbatki aromatyzowane, uwielbiam szczególnie herbatę białą Rose & Violet  z Liptona (pachnie ogrodem, maciejką, fiołkami...cudo!) oraz czarną Lychee z Dilmah. Oczywiście próbuję też coraz to nowych wersji dlatego też zaopatrzyłam się w taki zapas, co mnie bardzo cieszy :)
Nawiasem mówiąc - zaczynam naprawdę doceniać produkty dostępne na polskim rynku, mamy do wyboru ogromną ilość produktów i marek we wszystkich dziedzinach i przy tym rynek niemiecki wydaje się bardzo ograniczony, gdzie wchodząc do Rossmana czy DM mamy kosmetyki z 5 marek na krzyż.


13 komentarzy :

  1. Odpowiedzi
    1. Wiem, zapasy jak na wojnę ;) A gdybym jechała samochodem, a nie pociągiem, pewnie kupiłabym więcej :D

      Usuń
  2. no proszę, to się dopiero nazywają zakupy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O proszę, a mi się zawsze wydawało, że w Niemczech jest tyle do wyboru wszystkiego. Fizycznie byłam tylko raz i nie kupowałam kosmetyków, więc w tej kwestii się nie wypowiem, ale jeśli chodzi o słodycze, alkohole zawsze lubiłam produkty z zachodniej granic :) Ja za to narzekam na biedny rynek angielski i tak mnie teraz naszło, czy to nasze przyzwyczajenie do marek itp., czy jednak jest u nas tego więcej :)
    Twoje zakupy znacznie się różnią od moich, ciekawe jak się spiszą nowości :) A herbaty też pierw przywoziłam sobie z Polski - u nas to owocowo-smakowych miliony, a w Anglii jak na lekarstwo - trzy z liptona do wyboru w średniej wielkości markecie i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słodyczy, fakt, jest do woli i często są jakościowo lepsze, podobnie środki czystości. Do woli jest również sprzętu elektronicznego itp. Niestety, jeżeli chodzi o kosmetyki, to jest średnio - jest kilka godnych uwagi marek, np Alverde, ale ja nie potrafię wszystkiego kupować z jednej firmy, zawsze stosuję produkty różnych firm, w zależności od potrzeb. A tutaj jakoś brakuje mi różnorodności w tej dziedzinie, przynajmniej jeśli chodzi o niższą i średnią półkę, bo z wyższej wiadomo - wszystko się znajdzie. Brakuje mi również takich porządnych i regularnych promocji na dermokosmetyki jakie można spotkać np w SP;)

      Usuń
    2. To z tym wyborem jest bardzo podobnie w Anglii, też z takich właśnie powodów czuję niedosyt...

      Usuń
  4. Mnie niestety ten SVR nie zachwycił, pamiętam że pokładałam w nim wiele nadziei i na nadziejach się skończyło, ale może chociaż Tobie będzie dobrze i długo służyć :))

    Ah, floslek kocham tą firmę, Polska i dobra :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaciekawił mnie ten tonik firmy Uroda, z melisą. Czekam na recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Używam teraz płynu micelarnego Vichy, jest bardzo dobry!

    OdpowiedzUsuń